Piszę wiersze, bo ktoś musi to robić, a że nikt się nie zgłosił, to ostatecznie padło na mnie, więc od lat notuję to, co mi chodzi po głowie, czasem głośno, czasem szeptem, zapisując codzienność taką jaka jest, z jej dziwnymi momentami, światłem wpadającym do pokoju bez zaproszenia, ludźmi, którzy zostają na dłużej, niż planowali, i tymi, którzy potrafią zniknąć szybciej niż ostatni autobus wieczorem, kiedy stoisz na przystanku i udajesz, że cię to nie rusza.
Moje tomiki — Sprawy przyziemne, Projekcja, Grawitacja, Oswajanie chmur, Stop klatka, Bezbrzeżność, Mantra, Atak serca — są trochę jak zapis różnych nastrojów i faz życia, jakby pisał je facet, który za każdym razem miał inny humor i inne sprawy na głowie, ale mimo tego każdy z nich niesie tę samą próbę zrozumienia świata, który czasem przychodzi zbyt blisko, a czasem ucieka, zanim zdążysz się przyjrzeć.
Nie udaję wielkiego poety, nigdy nie próbowałem, po prostu piszę to, co mnie rusza i co podchodzi pod skórę, a jeśli ktoś — choćby przez chwilę — znajdzie w tych słowach kawałek siebie albo chociaż lekki szturch w sercu, to znaczy, że ta cała moja pisanina ma jakiś sens i może nie idzie tak całkiem w próżnię.