Ten pierwszy mój blog rozpocznę od wspomnień moich Rodzicow i starszego rodzeństwa.Kresy-Podwoloczyska i okolice/Zadniszówka,Kaczanówka,Połupanówka/-tam to się zaczęło jeśli chodzi o rodzinę Myhalów i Urbańskich.Podwołoczyska to miejscowość bezpośrednio związana z Rodzicami i ich dziećmi to jest:Tadeuszem rocznik 1932,Eugenią-rocznik 1935,Krystyną-rocznik 1939,Marią -rocznik 1943 oraz moja skromna osoba Stanisław-rocznik 1945/wrzesień/.Matka moja/nasza/Tekla z domu Urbańska -miejsce urodzenia Kaczanówka.Ojciec natomiast urodził się w Zadniszówce w 1911.r.jako syn Grzegorza i Agnieszki.Ojciec już w wieku 14 lat został całkowicie osierocony,jego opieka zajęła się chrzestna o nazwisku KARY-corka Bronisława /osiedlili się w Opolu/.Ten fakt mial miejsce juz w Podwołoczyskach.W roku 1931 ojciec poslubił Teklę z domu Urbańska a w 1932 przyszedł na świat ich pierworodny syn Tadeusz .Nasi dziadkowie -Urbańscy oraz Rodzice swoje życie utożsamiali ze swoimi rodzinnymi stronami.I temu faktowi nie ma co się dziwić bo byli jakby "wrośnięci"w tą kresową ziemię.Tam się urodzili ,wychowali ,uczyli i pracowali.A trzeba stwierdzic,że nie bylo im łatwo.Pomimo różnych kolei losów w swoich opowieściach zawsze wracali do lat tam spędzonych.Wspominali rzekę Zbrucz,kościół św.Zofii w Podwołoczyskach/z 1911r/,dużą stację kolejową na ktorej pracował mój śp.Ojciec.Rownież moje starsze rodzeństwo zwłaszcza Tadeusz śp.oraz Eugenia wspominali o swoim dzieciństwie w Podwołoczyskach.Niestety ich wspomnienia są mniej radosne,gdyż dotyczą okresu po agresji sowieckiej 1939r i zagrabieniu Podola przez Związek Sowiecki.Zbrucz przestał być rzeką graniczną,a Podwołoczyska utraciły szczególne znaczenie wynikające z polozenia na granicy.Niemcy zajęli miasto w lipcu 1941r.Powstał tam obóz pracy dla ludności pochodzenia żydowskiego.Tutaj należy nadmienić,ze w 1921r Podwołoczyska liczyły ok.4 tys.ludności z tego ponad 60% stanowili ludzie pochodzenia żydowskiego.Ponowna okupacja sowiecka Podwołoczysk rozpoczęła się od 1944r i trwała do 1991r.Starsze rodzeństwo wspominało o nauce w polskiej szkole/nazwisko jednego z nauczycieli to Łabucki/czas I Komunii św.-ks.Pawłowicz.Tragiczne wspomnienia dotyczą mordów ludności polskiej przez "banderowcow"głównie w latach 1941-43.Jeden z tysięcy mordow dosięgnął też rodziny mojego Ojca.W bestialski sposób w Zadniszówce zamordowano 3 rodziny w tym rodzinę Zarwańskich-m.in.Julia Zarwańska była siostrą Grzegorza /mojego dziadka ze strony Ojca/Myhala.Cudem uratował się,bo jego w tym czasie nie było Bronisław Zarwański.Ich losy będą treścią innych wspomnień.Ze wspomnień tamtego okresu należy wspomnieć o pomocy jakiej udzielili rodzice i mój starszy brat Tadeusz jednemu z mieszkańców pochodzeniażydowskiego/prawdopodobnie uciekł ze wspomnianego obozu pracy/ ukrywając go w tzw."gliniance"przez jakiś czas.Niestety po jej opuszczeniu prawdopodobnie zginął.Trudny okres przyszedł w roku 1945,gdy w wyniku układów mocarstwowch rozpoczęto ewkuację ludności polskiej z Kresów.Lecz ten okres będzie przedmiotem moich refleksji w dalszym ciągu wspomnień.
2020-04-27
Minęło dziewięc lat od czasu moich wspomnien zawartych w blogu.Postanowiłem odbyć sentymentalną podróż przez lata mojego dziecinstwa,młodości i dojrzałego życia.Większość tamtych lat to okres związany z Ostroszowicami,Bielawą-krótko mówiąc z pobliskimi ,pieknymi Górami Sowimi.Nie będę cytował tekstów historycznych na temat Ostroszowic ,gdyż w obecnych czasach są ogólnodostępne w mediach .Będę starał się przybliżyć tamte lata widziane moimi oczami zwykłego człowieka ,który interesował się losami i dziejami społeczności lokalnej tworzącej podwaliny pod kształtowanie się nowej dolnoślaskiej tradycji.Lecz nim to nastąpiło to musiało minąć kilkanaście lat.
W maju 1945r wieś Weigelsdorf /dawna nazwa Wigandisdorf-"wieś Wiganda"została zajęta przez wojska radzieckie bez walki.Po przejęciu tego obszaru przez administrację polską rozpoczęła się penetracja i szabrownictwo pałacu,okolicznych domostw,gospodarstw .Niemiecka ludność stopniowo była przygotowywana do wysiedlania a na te tereny przybywali najpierw osadnicy wojskowi,żądni przygód na "dzikim zachodzie"cwaniacy z centralnej Polski.W lutym 1946 r rozpoczęto wysiedlanie ludności niemieckiej.Z powiatu dzierżoniowskiego od lutego 1946r do 1.X 1947 zanotowano 43 transporty wysiedleńcow.Jedna z Niemek mieszkanka Weigelsdorf-Erna Weiland pisał o wysiedleniu.Na dworcu w Rychbach/Dzierzoniow/staly przygotowane wagony bydlęce i towarowe,do ktorych wsiadaliśmy po 30 osob.W środku siadalismy jak się dało,Zanim pociąg odjechał przesuwane drzwi zostały zaryglowane od zewnątrz.Mogliśmy patrzeć przez szpary na zewnątrz.Tak załadowane transporty czekały często kilka dni."Fakty te opisywane przez Niemców każe nam repatriantom /wysiedlonych"z naszych Kresów przypomnieć , że podobny lub nawet gorszy los doświadczali Polacy ze strony ukrainskiej bądż sowieckiej.Kresowiacy tez nie mogli zabrać swojego dobytku a niejednokrotnie byli poniżani i wyśmiewani przez "radzieckich wyzwolicieli"To był exodus ludzi we wszyskie strony i to doswiadczyli nasi rodzice.dziadkowie i trzeba o tych faktach przypominać z pokolenia na pokolenie.Według opowieści rodzicow -dziadków pierwsze dni ,tygodnie,miesiące na tych "Ziemiach Odzyskanych"nie byly łatwe.Arogancja nowej polskiej administarcji wobec kresowiaków była na porządku dziennym.Według dzisiejszego nazewnictwa to był jakby gorszy "sort".Cwaniacy z Górnego Śląska czy z centralnej Polski poniżali tych "zza Buga"to było widoczne i odczuwalne jeszcze przez kilka lat.Proces integracyjny trwał bardzo długo i obfitował w rózne niespodzianki.
Pewnym poważaniem i zaufaniem darzono osadnikow wojskowych -było ich w Ostroszowicach kilkunastu m.in mój wujek Stanisław Śliwa jego brat Antek,sąsiad inwalida Czajkowski i inni .W tamtych latach zaczęły kształtować się lokalne elity np.nauczyciele.urzędnicy/naczelnik poczty/,felczerzy i dzialacze partyjni.
W początkowaym okresie powojennym dawne niemiecki Weigelsdorf nosiło nazwę Wigancice /krótko/,następnie Wyganów od 1950r Ostroszowice ze staropolskiego "ostrosieczny".W 1946r na bazie poniemieckiej fabryki uruchomiono Fabrykę Mebli.W lutym 1946r pierwsze świadectwa szkolnę otrzymali uczniowie Szkoly Powszechnej z pieczątką Szkoła Powszechna im.Kopernika w Wyganowie.Rownież w 1946r powstała namiastka biblioteki licząca kilkanaście książek .Pierwsza bibliotekarka nazywała sie Kornicka.
Wysiedlona ludność niemiecka pozostawila po sobie zabytkowy pałac,budynki szkolne/katolischeschule i ewangelischeschule/przy obecnej ul.Bielawskiej,kilka -chyba trzy gospody /gasthause/,piekarnie,sklepy,sale taneczno-rozrywkowe/Eldorado/oraz wiele dużych gospodarstw rolnych .Na uwagę zasługuje zabytkowy Kościół pw.św.Jadwigi i kaplica z podziemną kryptą mieszczącą sarkofagi zmarłych "władców zamku"-wg.zapiskow Erny Weiland geb.Schmidt.Obecnie krypta jest zamurowana lecz do niej byl dostęp przez dlugie lata -chyba do 1970r -proboszcz ks.Mazur. Z perspektywy mijajacego czasu uważam,że zbyt łatwo i nierozważnie postąpiono z likwidacją części cmentarza ewangelickiego nie pozostawiając śladu obecności szczątkow ludnosci niemieckiej ,która była obecna przez ok.5 wieków na tym terenie.Dlatego tez mnie nie dziwi chociaż ubolewam z tego powodu,że zniszczono,zdewastowano nasz polskie groby na terenach Kresów/historia jest przewrotna nie tylko w tej materii/.
Po kilku miesiącach naszego osiedlenia się w Wyganowie zamieszkaliśmy w końcu w budynku o numerze 73 /obecnie ul.Stawowa 20/ w którym mieszkały dwie Niemki/autochtonki/o nazwisku Plecki lub Pletzki.W końcu i one wyjechaly a meble pozostawione przez'nie zostaly zaplombowane do dyspozycji władzy lub szabrownikow.Ojciec na początku nie miał pracy więc zajmował się szewstwem.Lecz to nie trwalo długo,gdyż owczesne władze nie pozwalały na prywatną inicjatywę jako przejaw porządku kapitalistycznego.W tym czasie nie brakowało tzw."smutnych" szpicli lub współpracowników UB,którzy donosili nawet na najbliższych sąsiadow.I w ten sposob Ojciec musiał zrezygnowac z legalnego zarobkowania -zarekwirowano mu osprzęt szewski np.kopyta itp.Pozostawione przez ludność niemiecką domy były łatwym łupem nie tylko dla szabrowników.Już miejscowa młodzież,która szybciej się integrowała korzystała z okazji i penetrowala domy poszukując "skarbów.'W ten sposob zdobywano rowery,sprzęt sportowy,klasery ze znaczkami,monetami,albumy,płyty a nawet broń/szable/.Wiele z tych zdobyczy trafialo do np.nauczycieli np.Paweł Bas miał kolekcję znaczków,monet ,książek naukowych lub nawet aparaty do projekcji filmów wraz z taśmami filmowymi.Nauczyciela jako ta elita intelektualna wiedzieli co jaką ma wartośc.W tym miejscu muszę wspomniec,że pozostawione w pałacu dobra materialne staly się łupem "wyzwolicieli radzieckich "a to co zostalo padło łupem miejscowych juz osadników. Pałac -przez kilka lat służył Polakom-odbywały się tam dożynki,choinki noworoczne i tak było chyba do 1954r aż w końcu miejscowa ,gromadzka władza doprowadziła do zniszczenia tego obiektu uniemożliwiając chętnym do jego zagospodarowania na placówkę kulturalno-oświatową.Nie ma co sie dziwić takiemu stanowisku jeśli u władzy byli ludzie wg.klucza partyjnego i hasła"nie matura a chęć szczera "i uważali,że co poniemieckie należy zniszczyć bezpowrotnie.
Wracając do tamtych czasów wg.słów Rodziców i starszego rodzeństwa/Brat-Tadeusz-rocznik 1932/było trudno znależć sie w nowej rzeczywistości.Ojciec wreszcie dostał pracę w Fabryce Mebli jako portier.Siostra Gienia kończyła podstawówkę ,brat uczęszczał do Gimnazjum w Bielawie.
W naszym domu zamieszkał też Brat Mamy ,mój wujek Janek Urbanski z żoną Ireną z d.Jarmołowska.Wujek w czasie wojny był w II Armii W.P.Po demobilizacji osiedlił się w Ostroszowicach.O jednym przypadku muszę wspomnieć,że to był trudny i niebezpieczny okres-otóż pewnego dnia wracając do domu od dziewczyny/Ireny/w nocy został lekko postrzelony przez kogoś komu nie podobał sie mundur żołnierski/po demobilizacji jeszcze w nim chodził ubrany/.Rana nie była grozna lecz fakt byl faktem.W naszym domu w r.1951 przyszla na swiat córka Ireny i Jana -Krysia /obecnie Kułakowska zam.Gdynia./Wujek przez kilka lat pracował w miejscowym młynie a potem wyjechal do Barda Śl.Nasz Ojciec lubiał komuś pomagać.Chcąc pomóc rodzinie zaprosił do Ostroszowic mojego najstarszego kuzyna Władka Skocznego ,żeby podjął pracę w Fabryce Mebli,gdyz tam na Kaszubach /Kobyle/nie miał zajęcia.Władek trochę popracował ,aż go "dorwali"do wojska.Trafił do jednostki wojskowej w Opolu i juz do Ostroszowic nie wrócil.
Brat Tadeusz po 2 letnim gimnazjum poszedł do Liceum Felczerskiego w Kłodzku.Też nie było lekko bo trzeba było łożyć za bursę.W roku 1952 ukończył Liceum i zgodnie z ówczesnymi przepisami w stosunku do takich absolwentow otrzymał nakaz pracy w miejscowości "na końcu świata"w Leśnej k/Lubania Śl.Siostra Gienia "zrobiła"tzw.małą maturę/9 klas/ i podjęła pracę najpierw w Fabryce Mebli a następnie w Zakładzie Sprzetu Sportowego "Sowa".Ja natomiast rozpoczęłem swoją edukację szkolną w r.szk.1952/53 a pierwszą wychowawczynia była śp.Teresa Ejsymont /Jarosz/.
Siostry Krysia /rocznik 1939/i Marysia /rocznik 1943/uczęszczaly do naszej ostroszowickiej szkoły.
W moich zbiorach archiwalnych posiadam zdjecie /tablo/absolwentów kl.VII naszej szkoły z roku 1950 liczczba ich to 24 osoby.Grono pedagogiczne liczyło 5 nauczycieli w tym ks.katolicki Izydor Richter-długoletni /pierwszy po wojnie/proboszcz naszej parafii. Kierownikiem szkoły /nie było wtedy dyrektorów/ w tamtym czasie był Pan W.Sas.Po jego wyjeżdzie z Ostroszowic kierownikiem została Pani Maria Klimowicz.Wychowawcą klasy VII był przybyły z Kresów nauczyciel Pan Paweł Bas,ktory wraz z rodziną w 1947r zamieszkał w szkolnym budynku.Pozostali nauczyciele to Pani A.Nowacka/jej nie znam/ i Pani Aniela Urban -Figiela.Pan Bas i nauczycielki Klimowicz i Urban uczyły naszą piątkę.Przegladając to tablo stwierdziłem,że do naszej szkoły uczęszczały osoby również z Owiesna ,Biskupizny/potoczna nazwa Jodłownika/niem.Tannenberg/oraz Józefówka.Według mojego rozeznania spośród tych absolwentów na dzień dzisiejszy żyja Pani Emilia Duraczek/Chudoba/w Bielawie,Ewa Hnatów/Szpajcher/-Ostroszowice oraz Pani Kulczycka/Bielawa/.Długoletnim wożnym w szkole był nasz sąsiad z ulicy obecnej Stawowej Antoni Bujny.
Z naszą szkołą związane są wspomnienia ,przeżycia,rozterki lat dziecięcych .Były pierwsze koleżeństwa,upodobania-miłe i złe zachowania wlasne i kolegów.Do I klasy r.szk.1952/53 przystąpiło 20 uczniów głównie rocznik 1945 .Z tych osób co pamiętam do klasy VII w 1959r "dotrwało"chyba tylko 6 /Krysia Kuchnio,K.Kaczanowska,Irena Rempinska,Janek Klimaszewski,Janek Szwatoński no i moja osoba.W tamtych czasach roczniki mieszały sie w ciagu całego okresu 7-letniego z uwagi na tzw.repetowania uczniow ,wyjazdów,zmiany szkół.W tym miejscu pragnę stwierdzić,że gdy kończyłem w 1959r to wśród absolwentów byli koledzy ,koleżanki roczniki nawet 1943,1944.Spośród moich szkolnych kolegów ze szkoły podstawowej wielu już opuściło ziemski padół .W tym miejscu "zapalam znicz pamięci dla tych co odeszli -a są to:Adam Wojnarski,Ludwik Mazur,Janek Szwatonski,Zbyszek Felsztynski,Stasiu i Mietek Więcek oraz tych ,o których losie nie wiem.W okresie 7 letniej szkoly podstawowej uczyli nas nauczyciele starsi wiekiem i młodsi.Ci starsi wyrózniali się nie tylko posiadanymi wiadomościami,ale doswiadczeniem życiowym,pasją dzialania spolecznego i pełnym zaangażowaniem.Tych najstarszych -pionierów nie ma juz wśród nas.O nich przypominają nagrobki na cmentarzu w Ostroszowicach,Bielawie,Świdnicy i innych miejscowościach.Nauczyciela tamtych lat 50-tych,60-tych torowali drogę do porozumienia Polaków tych zza Buga i z innych rejonów kraju.Wspominając nauczycieli mojego pokolenia i pokolenia moich dzieci z calym szacunkiem i powagą chylę głowę przed nimi,gdyz trwale zapisali sie w mojej pamięci.Ostroszowiccy nauczyciele byli nie tylko pedagogami,lecz rownież działaczami społecznymi.Dzięki takim ludziom jak śpPaweł Bas we wsi rozwinął sie amatorski ruch kulturalny.O tym fakcie będę wspominał w innej części mojej kroniki wspomnieniowej. Mówiąc o szkole tamtych 50 tych lat ubiegłego wieku trzeba pisać w kontekście,że nauczyciel był autorytetem dla ucznia.Nauczyciel wymagał i pomagał w trudnych chwilach.Karcił za nieuctwo i niesubordynację.Na porządku dziennym była linijka i "kara po łapach".Równiez słowne uwagi wobec nieukow miały drastyczny wydżwięk i to nie było sprzeciwem rodziców wg.obowiązującej wtedy zasady-"nauczyciel ma rację".W szkole obowiązywał rygor .Lekcje rozpoczynały się od modlitwy /do pewnego czasu/.Nie było gabinetów przedmiotowych.Ławki były z poniemieckiego odzysku-drewniane w kolorze zielonym z miejscem na kałamarz atramentowy.Pisało się tzw.obsadką maczając ją w atramencie.Nie było wtedy tzw.kartkowek lecz od czasu do czasu sprawdziany pisemne.Podstawą znajomości wiadomości lekcyjnych stanowiły odpowiedzi ustne z "ławki" lub "przy tablicy".Przypadki braków wiedzy karane były "pozostawianiem ucznia po lekcjach" celem uzupelnienia wiadomości.Przeżyciem dla ucznia i rodziców były wywiadówki okresowe.Oj,czasami się oberwało od ojca-pasek szedł w ruch.Wtedy nikt nie myślał o jakimś bezstresowym wychowaniu,przemocy wobec dziecka itp.Jako sześciolatek potrafiłem już czytać i zostałem zapisany do biblioteki .W domu moje początkowe lektury to przedwojenne wydanie Starego Testamentu oraz elementarz ,z ktorego korzystała siostra Marysia.Zresztą podręczniki podstawowe nie były zmieniane przez lata i nam służyły wielokrotnie.Już od najmłodszych lat lubiałem czytać.Tą zasadę wpoił mi Tata,który pomagał nam wszystkim w lekcjach-miał ukończone przedwojenne 7 klas,co wtedy się bardzo liczyło lecz nie zawsze przez wszystkich doceniało.Szkolne lata to nie tylko nauka lecz gry,zabawy,pomoc rodzicom np.w polu .Mój Tata tak jak i wielu repatriantow zaliczął się do grupy tzw.chłopo-robotników z tej racji ,że posiadalismy działkę do 1ha a jeszcze pracował w fabryce miejscowej.Według ówczesnych ustaleń po reformie rolnej ziemia byłych właścicieli została rozparcelowana.W ten sposób do każdego domu /w zależności do wielkosci i inwentarza/ przysługiwał odpowiedni areał pola.Z tego tez tytułu były obowiazkowe dostawy wobec państwa co stanowiło dla nas dodatkowe obciążenie.Te obowiazkowe dostawy wobec panstwa zmuszały do zwiększenia inwentarza/dostawy mięsa/,dzierżawienia gruntów rolnych celem zaspokojenia potrzeb rodziny i nie tylko.Działania te oraz kolektywizacja /wzór radziecki/od 1948r wymuszały takich "chłopo-robotników"do pracy najemnej celem odpracowania za usługi rolne świadczone na ich rzecz t.j.pomoc w żniwach,wykopkach,sianokosach i wiele innych pracach.Żeby podołać takim obowiązkom dzieci musiały wspomóc rodzicow przy prostych czynnościach np.przy młocce u gospodarza lub żniwach.Było ciężko,ale było jakoś fajniej -wesoło po sąsiedzku.Sąsiad odwiedzał sasiada.Jeden pomagał drugiemu .Sąsiedzi byli zapraszani na wesela lub inne uroczystości.W ten sposób ja byłem na weselu u sąsiadów Stasieńko /obec.ul.Stawowa 19/ teraz Pater jak miałem chyba 5 lat.W tym miejscu muszę wspomnieć,że na tej ulicy obecnej Stawowej zamieszkiwali przeważnie ludzie z Kresów.Takie nazwiska jak Szady,Stasieńkowie,Dukiewiczowie,Bujna,Pietkiewicz,Czajkowski,Czerepak,Wajda,Morozowicz ,Turczańscy,Słodziakowie,Krupiarz,Pachowski,Dudzic,Przechlińscy,Pohl oraz Korniccy są powiązane z pierwszymi powojennymi latami Ostroszowic/Wyganowa/.Migracje ludnosci,zgony spowodowały,że obecnie mieszkają albo dzieci,wnuki pierwszych mieszkańcow albo ludność napływowa w latach następnych.Ja jako mieszkaniec Ostroszowic od 1946r odwiedzając miejscowy cmentarz zatrzymuję się przy nagrobkach tych co odeszli ,którzy tworzyli w tamtych latach nowe oblicze tej ostroszowickiej ziemi.Miały to być ziemie tymczasowe a są do dzisiaj nasze.Ta sławetna "tymczasowość"powodowała,że mieszkańcy nie inwestowali w to co otrzymali a w wielu przypadkach dewastowali a nie byli w stanie utrzymać w należytym porządku.Dlatego nie dziwi mnie fakt walących się stodół,niszczejących budynkow-ten stan jednak upłynął a aktualnie spadkobiercy pierwszych osadników zaczęli zmieniać oblicze wsi u podnóża Góry Czeszki.Nim to oblicze wioski miało się zmienic to nam i wielu innym osadnikom /repatriantom/przyszło zmierzyc sie z nowymi warunkami życia tak innymi niż to pozostawione gdzies tam zza Bugiem.Tutaj zastalismy budynki zadbane,zagospodarowane murowane z istniejącą instalacją elektryczną a w wielu domach z instalacją gazową.Owszem były tez mankamenty -brak toalet,bieżącej wody ,lecz my ludzie ze Wschodu nie mielismy aż tak wielkich wymagań.WC stanowiły przydomowe "wychodki" a bieżąca woda była w studniach.Jej pobieranie odbywało sie w rózny sposób głównie ręcznie i wiadrami.Ogrzewanie w domach tez było rożne -dominowały piece żeliwne lub kaflowe.Lecz na początku lat 50 tych w wiosce zaczęto wykorzystywac jako opał trociny z naszej fabryki mebli.Do tego celu służyły wykonane przez blacharzy tzw."trociniaki" .One zapewnialy nam ogrzewanie i pozwalały zaoszczędzać na węglu.W moim domu wokół takiego "trociniaka" przez wiele lat skupiało się "ognisko rodzinne" i tak było w wielu domach typu naszego.Wielkim udogodnieniem było posiadanie kuchenki 2-palnikowej gazowej a w budynku istniala niewykorzystana instalacja gazowa -pozostalość np.liczników gazowych .Dom przy ul.Stawowej 20 z racji posiadania dwoch pomieszczeń kuchennych/parter i I pietro/dostosowany był do zamieszkania przez dwie rodziny i tak było faktycznie.Mankamentem tego budynku było to,ze nie był podpiwniczony ale w otoczeniu był duży sad i w dobrym stanie.Przylegajacy budynek gospodarczy posiadał m.in.pralnię ,chlewik ,obórke,kurnik i stryszek z gołębnikiem.Tak było na początku lecz z upływem lat dostosowano to wszystko do naszych potrzeb .Meble i inny sprzęt to była pozostałość poniemiecka np.łóżka ,szafy itp.Te meble służyły nam przez wiele lat.Tak to wyglądało w początkowym okresie a my musieliśmy sie do tego wszystkiego przyzwyczaić co dla mnie jako najmłodszego /1945/i siostry Marysi/1943/nie było jakimś wielkim wyzwaniem bo nie pamiętaliśmy /ja wcale/tego co było tam zza Bugiem w Podwoloczyskach.Tamtymi latami i przeszlością żyli moi dziadkowei,rodzice i starsze rodzeństwo i często wracali do tamtych lat,stron,znajomych,wydarzeń .O tamtych latach swojej młodosci wspominali nam niejednokrotnie a myślę ,że o wielu sprawach nam nie zdążyli opowiedzieć,przekazać zwłaszcza jeśli chodzi o mojego śp.Ojca-gdyż opuścił nas zbyt młodo a mnie jako najmłodzego osierocił w Dniu Dziecka -01.06.1964r.To był dla mnie najsmutniejszy i jedyny Dzień Dziecka. Po śmierci Kochanego Ojca wiele się zmienilo w moim,naszym codziennym życiu.Ze szkolnej ławki w miesiącu wrześniu 1964 r,dnia dziewiątego rozpocząłem swoją jakby przygodę z pracą w bielawskim Oddziale NBP jako pracownik fizyczny.Tam od 1962r pracowała na Wydziale Kredytów moja siostra Marysia i własnie dzięki jej tam się znalazłem i na 38 lat związałem się z bielawską bankowością. Jednocześnie podjąłem kontynuację nauki w wieczorowym liceum ogólnokształcącym w Dzierżoniowie/LO ul.Hanki Sawickiej-obecnie ul.Pilsudskiego/Niestety nie było mi dane nacieszyć się długo tą edukacją,gdyż upomniało się o mnie wojsko polskie.Nie podjąłem starań o odroczenie uważając,że wcześniej czy pózniej mnie "dorwą".Jednocześnie byłem ciekaw życia żołnierskiego a ani Ojciec ani mój brat nie mieli styczności z wojskiem.Jedynym,który wiele mi przekazał w tej materii był szwagier śp.Adam Babiak -JW KBW Góra Kalwaria lata 1954-56. Temat mojej zasadniczej służby wojskowej w JW.1060 Legionowo w latach 1965-67 będę rozważał w innej części wspomnień z uwagi na fakt,że w chwili kiedy to piszę mija własnie 55 lat od daty wcielenia t.j 28.04 1965r . Nim przyszedł czas na słuzbę wojskową to muszę wspomnieć o moim okresie szkolnym w Liceum Pedagogicznym w Świdnicy a więc wracam pamięcią do chwili kiedy po ukończeniu 7 klasowej szkoły podstawowej podjęto decyzję o mojej przyszłosci.Miałem do wyboru albo Technikum Włókiennicze w Bielawie albo własnie to Liceum Pedagogiczne .Ojciec nie był za technikum widział moją przyszłość w liceum ze wzgledu między innymi na moje predyspozycje humanistyczne jak również na potrzebę usamodzielnienia poprzez zamieszkanie w internacie.Miał na uwadze również to ,że w tym czasie siostra Marysia uczęszczała do Technikum Ekonomicznego w ŚWIDNICY będąc w internacie.Faktem jest,że dla rodzicow bylo to duże obciążenie finansowe ale Tata miał zawsze na uwadze zapewnienia dzieciom wykształcenia.Chcąc się dostać do tej "wymarzonej"szkoły musiałem podołać egzaminom wstępnym.Nie było to takie łatwe,gdyż miałem braki z matematyki.W celu uzupełnienia tych braków ojciec załatwił mnie korepetycje.No i przyszedł czas egzaminów.Również ze mną "startowała do tego liceum koleżanka z klasy Jasia Horbacz/przybyła do Polski po 1956r z ZSRR./W tamtym czasie była bardzo liczna grupa zdających a więc konkurencja wielka zwłaszcza wśród dziewcząt-chłopcy byli w mniejszości więc były większe szanse.Na czas egzaminów z Ojcem mieszkaliśmy w internacie-Tata bardzo się denerwował .Egzamin obejmował :język polski,matematyka,przedmiot wybrany oraz z zakresu predyspozycji plastycznych /rysunek/,muzycznych/badanie słuchu muzycznego.Po 3 dniowych zmaganiach wynik-przyjęty.Tata zadowolony ,ja również a więc mogłem poczuć się licealistą.Jednocześnie poinformowano o wymaganiach stojących przed uczniami a więc :obowiazek garniturów granatowych,tarcze szkolne ,czapki szkolne ,koszule jasne ,krawacik itp. W ten sposób zapoczątkowałem w swoim życiu tzw.okres świdnicki do roku 1964. We wrześniu 1959r Tata zameldował mnie w internacie,który mieścił się przu ul.Pionierów 14.Żeby tam zamieszkać trzeba było mieć swoją pościel,poduszkę,kołdrę.W pokoju na II pietrze zamieszkało ze mną chyba 10 chłopaków a więc było bardzo wesoło.Nowi koledzy byli tak jak ja z wiosek np.Jordanowa śl.,Jażwina,Wilczkowice i inne pow.swidnickiego.Obowiązywał w internacie rygor porządkowy t.j.pobudka,ścielenie łózek,toaleta poranna,wspolny wymarsz do szkoły z wychowawca /odległośc to ok.2km/ .Stołówka była prz internacie żeńskim -ul.Przyjaciół Żołnierza 32 /obecnie ul.Kościelna/.Po lekcjach -obiadek i powrot do internatu /w poczatkowym okresie dla pierwszoklasistów grupowo/.Od godz bodajże 16,00 była nauka własna na świetlicy a po godz.18 "spacer"na kolacyjke i tak codziennie.Te zasady obowiazywały nas w pierwszym okresie pożniej było trochę lużniej no i człowiek się trochę "wycwanił".Internat nie posiadał centralnego ogrzewania sami musielismy palić w piecach a więc "makabra w zimie".W internacie żenskim pod tym względem było lepiej.Po 2 latach tam do oficyny przeniesiono chłopaków.Internat to była tak jak wojsko "szkoła życia".Owszem było się niepełnoletnim,ale trzeba było samemu sobie radzić w róznych sprawch np.w kontaktach ze starszymi lub z rowieśnikami.Byly problemy to nie mozna było liczyc na rodzica lecz na samego siebie ewentualnie dobrego kolegę lub koleżankę.Ja to miałęm to dobrze ,że odwiedzałem siostrę Marysię w jej internacie i czasami korzystałem z jej pomocy.Do domu wyjeżdżało się na niedzielę w sobotę po południu-nie było wolnych sobót-po uprzednim zgłoszniu wyjazdu i uzyskaniu zgody wychowawcy lub kierownika internatu -/Konstanty Zając/.Przyjazd musiał być do godz.8,00 w poniedziałek.W przypadku pozostawaniu na niedzielę w internacie trzeba było się uczyć-po prostu byc na miejscu zwłaszcz w godzinach przedpołudniowych.Podyktowane to było troską o socjalistyczne wychowanie młodzieży!.
Jak już wcześniej wspomnialem częściowo pożegnałem się z domem rodzinnym.Nastoletni okres mojego życia to edukacja w Liceum Pedagogicznym ,pobyt w internacie oraz dostosowania sie do miejskiego życia z uwzglednieniem potrzeb młodości nie zawsze idących w parze z nauką.Orłem to ja nie byłem w nauce więcej czerpałem z życia w swobodzie,rozrywce i poszukiwań odpowiedniego dla mnie towarzystwa.Jednym z takich przykładow doboru kolegów był przybyły z Wrocławia uczeń o nazwisku Janusz Rozdolski ,który zaliczął już kolejną prawdopodobnie szkołe.W II klasie z nim zamieszkałem w internacie na ul.Pionierów 14/rok 1961/62/.Janusz był chłopakiem rozrywkowym,dobrze sytuowanym dlatego też nie mial respektu do wychowawców -nauczycieli.Mieszkając razem korzystaliśmy z uciech dnia codziennego zamiast skupiać się na nauce.Wyskakiwalismy w róznych godzinach na miasto,zaliczaliśmy imprezy itp.Janusz cwiczył we Wrocławiu podnoszenie cięzarow dlatego tez chciał to robic w internacie.Do tego potrzebna była mu sztanga,którą postanowił zdobyc od stacjonujących w Świdnicy żołnierzy radzieckich.Gdy bylo już wszystko uzgodnione wybraliśmy się w poblizu koszar tam mieliśmy odebrac od żołnierza tą sztange-niestety w trakcie przerzucania sztangi przez wysoki płot patrol sowiecki z terenu koszar uniemożliwił dokonania tej transakcji-musieliśmy uciekać z zagrożonego terenu.To jako taka ciekawostka a dotycząca pobytu w Świdnicy wojsk radzieckich i dokonywania z nimi handlu .Z innych przygod to wspomnę to,że wracając pewnego dnia z kolacji wieczorem idąc przez park w pobliżu miejscowego poprawczaka zostalismy zaczepieni przez osoby z "poprawczaka"-było ich dwóch.Janusz ,ktory w takich sytuacjach nie pękał podał mi swoje okulary i w "try miga"kilkoma ciosami i chwytami unieszkodliwil ich.Od tej pory unikaliśmy przejścia przez ten park.To nie był przypadek odosobniony w tamtych czasach i w tej okolicy.Jak już wspominalem w zimie trzeba było samemu palic w piecach.My z Januszem do tej czynności się nie śpieszyliśmy.W pokoju było przrażliwie zimno i w grudniu 61r doczekaliśmy sie tego,że woda w szklance zamarzła-nikt tym faktem sie nie zainteresował.No i doczekaliśmy się ,że zachorowalismy .Pojechałem chory do domu nic nie mówiłem rodzicom,lecz Tata poznał,że ciągle kaszlę no i mam gorączkę.Nie pojechalem do internatu lecz do lekarza.Badanie i diagnoza-zapalenie pluc.Zamiast ferii -łóżko w domu i leczenie.Po feriach wrociłem do szkoły lecz tylko na krotko-nawrót choroby i to ostre zapalenie płuc.Przerwa w nauce ,dlugotrwałe leczenie.Z pomoca przszedł nieoczekiwanie kuzyn Taty -mój wujek Bronek Zarwański ,który przebywal w USA i za poradą lekarzy dostarczał dla mnie lek o nazwie "RIMIFON"/prawdopodobnie w Polsce nieosiągalny/Do szkoły już nie wrócilem w tym r.szkolnym.Pojechałem do Leśnej do Brata,który zajął sie moim zdrowiem.Po tej przerwie powtarzalem II klasę.Z Januszem Rozdolskim juz sie nie spotkalem.Pozostaly mi tylko pocztówki dzwiękowe ,które Janusz "zdobywal"w sklepie muzycznym w sposob zwany "zwykłe przywlaszcenie towaru"gdyż jak to się mówi "okazja czyni złodzieja"To tylko taki maly epizodzik szkolno-internatowy,ale mający wplyw na dalsze moje losy szkolne.
Okres świdnicki to dla mnie przede wszystkim wspomnienia zwiazane z uczestnictwem w imprezach ,koncertach ,ktorych w okresie tzw."małej stabilizacji" nie brakowało.Po 1956r następował okres jakby otwarcia na świat.Do Świdnicy przyjezdżały liczne grupy piosenkarzy,zespoły muzyczne znane do tej pory tylko z radia.Ja jako ten "spragniony" ich podziwiania w miarę skromnych finansowych możliwości uczestniczyłem w tych imprezach/po kryjomu ,ucieczki z internatu,gdyż te wystepy byly w godzinach wieczornych a nas obowiązywał regulamin/W latach 1961 -64 podziwiałem Janusza Gniatkowskiego,Nataszę Zylską/Baio Bongo/,Sławę Przybylska,Katarzynę Bovery,zbigniewa Kurtycza,Jana Danka i wiele innych gwiazd polskiej piosenki tamtych lat.Nie zapomnę koncertu Jana Gniatkowskiego w programie "Z piosenką przez świat"Podziwialem piosenkarza o pseudonimie Rene Glaneau/spiewał po polsku i francusku/Była też filigranowa piosenkarka Carmen Moreno/obecnie nieznana/Po tych sławach polskiej piosenki przyszedł czas polskiego "mocnego uderzenia"-zwanego big-beatem'Hasło tamtych lat brzmiało"polska młodzież śpiewa polskie piosenki" co było wyzwaniem dla powstających naszych "kolorowych zespołów"-Czerwono-Czarni i Niebiesko -Czarni".Te zespoły dały impuls dla polskiej muzyki rozrywkowej na kilkanąście lat.Znane najpierw z nagrań pocztówek dżwiękowych wyruszyły te zespoły ze swoimi solistami z koncertami po Polsce.Dzięki tym koncertom można było usłyszeć na żywo polskie ludowe piosenki w nowym brzmieniu a wykonawcy stawali się idolami polskiej młodziezy.Polski "big beat" "rozruszał polską mlodzież.Na koncertach fruwały marynarki i nie tylko.Byłem naocznym świadkiem tamtych kulturalnych wydarzeń.Polska mlodzież szalała na prywatkch w takt muzyki wykonywanej przez polskie zespoły.Już nie tylko covery zagranicznych piosenkarzy i anglojęzyczne wykonawstwo bylo modne.Poprzez te koncerty poznawalismy i podziwialismy pierwsze kroki ku sławie Czesława Wydrzyckiego-Niemena,Wojtka Kędziory-Korda,Heleny Majdaniec,Karin Stanek z Bytomia,Ady Rusowicz,Kasi Sobczyk,Toni Keczer vel Kaczor,Wojtek Gąsowski ,Michaj Burano i wielu wielu innych.Niestety wielu z nich już nieżyje lecz tak jak dla innych z mojego pokoleniu ich piosenki pozostaly w naszej/mojej/pamięci.Niektóre zespoly podziwialem w odstępie 2-3 lat i miałem możliwośc porównania ich wzrostu popularnosci np.Czesława Niemena lub Wojtka Kordy .W tym miejscu muszę stwiedzić,że kiedy w 1962 spiewal Czeslaw Wydrzycki np.Malaguenie czy Ave Maria no morro to nie przypuszczalem ,że ten krotko ostrzyżony piosenkarz z Wasiliszek zostanie dla mnie idolem na cale moje życie,że jego "Dziwny jest ten świat" to utwór ponadczasowy",że do tekstu "do lat dziecięcych wraca moja myśl" będę ciągle wracał.O jeszcze jednym zespole ,ktory zawładnął moja pamięcią musze wspomieć a poczatek miał włąśnie w Świdnicy.Był to występ jeden z wielu -Duet Egzotyczny -Witod Antkowiak-Zbigniew Dziewiątkowski z utworami w rytmach poludniowoamerykańskich.Do dzisiaj nucę sobie taką pioseneczkę "Dom włóczęgów" lub "Ananasy".Po latach powstal Tercet Egzotyczny z niezapomnianą dla mnie śp.Izabelą Skrybant-Dziewiątkowską.Przez ponad 50 lat podziwiałem Tercet a w roku 2000 miałem okazję z Panią Izabelą zamienić parę słów we wroclawskim szpitalu.W trakcie krotkiej rozmowy wspomialem o tym występie duetu egzotycznego jej męża.Jest wiele wspomień związanych z piosenkarzami ich piosenkami i teraz dzięki internetowi mozna posłuchac,skomentowac i wymienić poglądy z uczestnikami tamtych lat 60 tych .To są chwile wzruszające,gdy słucha się piosenki ,z treścią których utożsamiamy sobie swoje przeżycia,miłostki,rozterki i zadajemy sobie pytanie"Czy mnie jeszcze pamiętasz"? Wspominając okres swidnicki nie sposób jest przypomnieć sobie Kolegów z rocznikow 1945 do 1947 Liceum Pedagogicznego oraz grono pedagogiczne.Koledzy na dobre i złe tamtych lat to m.innymi :Wiesiu Wolak z Jordanowa,Józek Dłubacz,Janek Kubis,Włodek Szeptun,Zbigniew Sito,Stasiu Dziadura ,Antek Sobierajski /świetny akordeonista/z Jaworzyny Śl.Ponadto znani i lubiani to:Adam Zalewski/syn dyrektora LP/,Janek Dill,Heniek Bliskowski z Bolkowa,Włodek Świgost śp.,Andrzj Hendzel z Bielawy,Jasiu Czerkawski oraz ze Świdnicy -miasta Edek Wilczek,Stasiu Lesiewicz,Kaziu Pawłowski,Józek Szczurowski,Marian Koch i wielu innych.Wszystkich ich miło wspominam bo są tego warci.Kaziu Pawłowski i Stasiu Lesiewicz żegnali mnie 23.04 1965r wyjeżdżającego do wojska.Na tą okoliczność cos nie coś wypilismy na "zdrowie".Z okresem świdnickim wiążą sie takie okolicznosci jak otrzymanie pierwszego dowodu osobistego w KP MO Świdnica-nr.dowodu TK 2842609 data wydania 6 kwietnia 1964-miejsce zameldowania:Świdnica,ul.Przyjaciół Żołnierza 28/internat/-wymeldowanie 7.09.64 do Ostroszowic.Drugi wazny fakt to wydanie książeczki wojskowej przez WKR Świdnica dnia 07.04 1964r nr.ks.ser.F 144582 z wpisem.miejsce urodzenia ZSRR -Podwołoczyska !zdolny do slużby wojskowej kat A -udzielono odroczenia .nastepny wpis to z dnia 15.04 65r-zdolny do służby wojskowej kat A zaliczony do ponadkontyngentu!Ciąg dalszy dotyczący wojska w następnych odcinkach wspomnień.W dniu wyjazdu do wojska miałem okazję pożegnać sie z moją szkolną miłostką Marysią Rzeczkowską zam.na ul.Budowlanej .Jej wujkiem był proboszcz parafii Kościoła na dawnej ulicy K.Marksa.Prawdopodobnie ona pochodziła z Zamościa.Okres bliskiej z nią znajomości to przede wszystkim "chodzenie do kina "Przyjażń " /już nie istnieje budynek/lub "Gdynia" oraz spacerki w czasie powrotu z kolacji internatowej/bylo po drodze/.Jeśli chodzi o kolegów to muszę też wspomnieć fakt uczestnictwa wraz z Stasiem Lesiewiczem n a obozie ZMS w Baworowej k/Lesnej -1964 w czasie panowania we Wroclawiu epidemii ospy-przymusowe szczepienia.Żeby móc pojechać na ten obóz musieliśmy się ze Stasiem zapisac najpierw do ZMS-u.Obóz ten to tez była świetna frajda/przygoda/ i wielka tuba propagandowa z wizytacją owczesnego ministra Ferdynanda Heroka! i działaczy ruchu mlodzieżowego.Świdnica bedzie wiele razy przewijała się w moich wspomnieniach z racji chociażby tego ,że tam zamieszkała moja siostra Marysia Pijanowska i mieszka ze swoją Rodziną do dnia dzisiejszego.Dlatego też Świdnicę nazywam potocznie miastem mojej młodości.
WOJSKO-KU CHWALE OJCZYZNY 1965-1967 Jak juz wcześniej wspomniałem w kwietniu 1965r dokładnie 28.04 zostałem wcielony do Jednostki Wojskowej 1060 w Legionowie.Wcześniej będąc na komisji poborowej w Dzierżoniowie w dniu 15.04 65r zostalem zaliczony do tzw.ponadkontyngentu /pobór wiosenny/ Na komisji zaproponowano mi jednostki wojskowe w Żaganiu,Zamościu lub w Legionowie.Mając ten wybór zapytałem o rodzaj jednostki odpowiedż była "łączność w Legionowie k/Warszawy.Zdecydowałem,że w ten sposób poznam naszą stolicę i pomimo odległości od domu będę miał lepsze połączenia kolejowe.Mając ten przydział z biletem w jedną stronę zacząłem pożegnania z "cywilnym życiem" śpiewając "a on do wojska był przynależony "lub "do woja marsz do woja marsz".Nadszedł dzien wyjazdu:spotkanie z kolegami przy "kieliszku",pożegnanie z siostrą Gienią /była w ciąży/,szwagrem Adamem i jego synkiem 6-letnim Irkiem no i z tą najważniejszą dla mnie osobą Kochaną Mamą.Ze strony Mamy były łzy,błogosławieństwo i "krzyż na drogę" no i trochę "parę złotych do kieszeni.Pociągiem z Dzierżoniowa zahaczyłem o Świdnicę ,żeby pożegnać kolegów ze szkolnej licealnej ławki i moją sympatię Marysię Rzeczkowską.Krótkie spotkanie wyjazd do Jaworzyny a następnie pociąg nocny do Warszawa Główna. Zgodnie z rozkazem miałem stawić się w jednostce do godziny 8,00 dnia 28.04 65r.Lecz koledzy,którzy juz byli w wojsku poradzili,żebym tym sie nie spieszył- i tak postanowiłem.Po przyjezdzie do Warszawy wcześnie rano rozpocząłem wycieczkę po Warszawie.Trochę błądząc zobaczyłem z bliska Pąłac Kultury,trasę WZ,Stadion Dziesięciolecia i wiele innych miejsc.Zorientowałem się na dworcu jak dostać się do tego Legionowa.W tamtym kierunku były połączenia z Dworca Gdańskiego -więc tam się udałem.Na dworcu było dużo róznyc wojskowych patroli ze względu na ustalony na ten dzień pobór wojskowy.Mnie jakoś nikt "nie zgarnął".W godzinach popoludniowych wsiadłem do pociągu odjeżdżającego w kierunku Legionowa.Wysiadłem po kilku minutowej jeżdzie na małej barakowej stacyjce z napisem "Legionowo".Zapytałem jednego z patroli o jednostkę 1060-patrol był "żółtków"tj Dywizji Kościuszkowców stacjonującej w Legionowie.Odpowiedzieli po namyśle,"że to chyba w kierunku Zegrza trzeba iść."No i tak ruszyłem w poszukiwaniu tej nieznanej jednostki.Maszerując tą ulicą Zegrzyńską po około 2 km po lewej stronie zobaczyłem bramę z napisem "Witamy poborowych" no i tą bramę przekroczyłem okazując dokument.Widząc żołnierza w czapce z granatowy otokiem już się zorientowałem,że to wojska KBW/w takich służył moj szwagier Adam/.Po pierwszej wymianie zdań z kapralem ,który mnie i jeszcze innych odebral z wartowni pomaszerowaliśmy na teren odległej o około 1km jednostki.Po lewej stronie ulicy "powitał" nas pomnik Feliksa Dzierżyńskiego,który uświadomił mi do jakiej jednostki trafiłem a była to jednostka podlegająca MSW,ktorej patronem był "Krwawy Feliks".Po ostrzyżeniu,kąpieli z dezynfekcją,oddaniu wraz z adresem domowym "ciuchów cywilnych"do depozytu ,otrzymaniu sortow mundurowych i przebraniu się w nie wraz z kapralem /nazwisko Falkowski/ udalismy się na kompanię.Tam przydział druzyn,plutonu miejsce w sali ,przydział łóżka i pierwsze komendy.Wczesniej trzeba było udac się do miejsca,gdzie napelniano sienniki słoma/nie było materaców/.Od tego zależało nasze pierwsze wojskowe posłanie.Mnie przydzielono łóżko piętrowe a więc musiałem umieć wskakiwac jedna nożką do łożeczka.Podemną spał kapral-d-ca drużyny własnie ten Falkowski -okazał sie "kawał skurczybykiem". Nie istniała wtedy jakaś tam "fala"lecz były jeszcze wśród kadry podoficerskiej nawyki zmierzające do "upodlenia"człowieka,poniżenia w ramach ogólnie przyjętych zasad wychowania i szkolenia.A więc przede wszystkim dyscyplina za wszelką cenę.W pierwszych dniach zwanych okresem unitarnym to badania lekarskie ,otrzymanie w celu Odporności tzw."delbety"no i musztrowanie,poznawanie prawdziwego życia i trybu regulaminowego a wie pobudka,zaprawa biegowa,scielenie,toaleta na czas,jedzenie na czas i część właściwa szkolenie non stop. Znajomość regulaminów to była podstawa łącznie z ćwiczeniami praktycznymi i szkoleniem politycznym .To wszystko podlegało ocenie/jak w szkole/i decydowało w pozniejszym okresie o przydziale no.do szkoly podoficerskiej lub na okreslone stanowisko w danej kompanii.Na koniec okresu unitarnego były też egzaminy ze znajomości regulaminów,szkolenia politycznego.To wszystko decydowało o dalszej przyszłości w wojsku.Również brano po uwagę kwalifikacje cywilne niezbędne do obsadzenia tzw"fuch"np.w kuchni,magazyniera,pisarza gospodarczego,hydraulika,pielęgniarza itp.Ja mając wysoką ocene z wyszkolenia liczyłem,ze przydzielą mnie do "szkółki podoficerskiej"niestety w dniu rozdziałów na kompanie w czasie apelu nie otrzymałem tej nominacji,gdyż uważano,że będę potrzebny do innych celów.W ten sposób trafiłęm najpierw do Komp.kablowej jako monter kabli/09.07 65/a od 16.10.65 jako st.monter kabli dalekosięznych 2 kompanii dowodzenia.Nieoficjalnie to już wtedy szkoliłem się i poznawałem tajniki pracy w kompanii jako pisarz gospodarczy -nr.specj.wojskowej 126-wymagany stopień wojskowy to sierżant.Dowódcą komp.kablowej był kpt.Roman Matusiak a 2 komp.dowodzenia kpt.Stanisław Czerwiński. Szef kompanni -sierż Pawełczyk.Dowódca Jednostki to ppłk.Mieczysław Obrycki.Kadra jednostki to mieszkańcy głównie z Warszawy,niektórzy tylko mieszkali w Legionowie -bloki obok terenu jednostki lub na bursie podoficerskiej.Dnia 06.06.1965 roku złożyłem przysięgę wojskową.Na tej uroczystości była moja Kochana Mama,szwagrowie Adam i Stefan oraz brat sympatii ówczesnej /Halinka/-Bogdan Kasuła z Leśnej.Oj popili sobie szwagrowie na tej przysiędze a Mama wspominałą,że dzięki temu widziała Warszawa.Mnie sprawdziły się słowa piosenki "Przyjedż Mamo na przysięgę..."Teraz trochę o samej jednostce i tamtym okresie.A więc jak wspomialem patronem był Dzierżyński ale nie jednostki tylko tego terenu na ktorym mieścił się na Samodzielny Batalion Łączności KBW a pózniej MSW ,gdyż miejsce to nosiło nazwę Centum Wyszkolenia MSW i szkoliło kadry wywiadu lub kontrywywiadu.Nasz batalion spelniał tylko służebną rolę wobec CWMSW a jako jednostka łączności miala na celu zapewniena łączności na szczeblu rządu.Żołnierze batalionu zapewniali łączność poprzez obecności tam gdzie znajdowali się przedstawiciele rządu,partii np.w rezydencjach rządowych/Arłamów,Hel/rozsianych w różnych rejonach kraju.Zapewniali łączność w ramach wizyt rządowych innych państw.Wtedy nasze radiostacje,radiolinie,łacznice udawały się tam gdzie trzeba było.Monterzy kablowi zapewniali łączność kablową miejsc niezbędnych do funkcjonowania aparaty władzy.W gestii monterów kabli był konserwacje linii przesyłowych /kablowych/między urzędami państwowymi.Musiały to być linie niezależne i samodzielne oraz bezpieczne..To wszysto odbywało się po nadzorem słuzb specjalnych .W tym miejscu chcę wspomniec ,że w okresie mojej słuzby zlikwidowano KBW a powołano Nadwiślańskie Jednostki MSW /otoki zostaly te same/Jako ciekawostkę związaną z moją służbą to udział w Defiladzie Tysiąclecia 1966r poprzez "pchanie platform samochodowych na calej trasie ",na których sportowcy klubów gwardyjskich popisywali sie przed władza.Do tej defilady ponad miesiąc przygotowalismy się pozorując ćwiczenia gimnastyczne.Na terenie CW MSW /jednostki/mieścił się kino-teatr.Tam odbywały się dla pracowników/kursantów imprezy np.spektakle ,koncerty naszych gwiazd estrady np.H.Bielicka,B.Łazuka ,Teatru Syrena itp.Tam wyświetlano ciekawe i aktualne filmy dla nas żołnierzy oferowano tylko filmy prod.radzieckiej.Stołówka była wspólna -lecz dla kursantów wydzielona i czynna w innej porze/wcześniej/.My korzystaliśmy z typowej kuchni żołnierskiej oni z typowo restauracyjnej/cywilnej/.My mieliśmy tylko kantynę oni porządne kasyno z alkoholami przednich marek.Czasami po znajomości udawało sie nam korzystać z tych przywilejów.Na terenie był w pobliżu sklep /zapewniał tanie winko/i urząd pocztowy.Jednym słowem teren CWMSW to jakby male miasteczko.Wokół ogrodzonego terenu była tzw "Sahara" to nasz poligon do ćwiczeń terenowych.W okresie służby z racji dobrych wyników szkoleniowych w nagrodę uczestniczyłem w wycieczkach :poznałemTrojmiasto,Szczecin a do częstszych zaliczałem warszawskie muzea,teatry.zabytki np.Stare Miasto.W pierwszym roku służby do nagród można było zaliczyć możliwość oglądania w telewizji mistrzostw świata w piłce nożnej w Anglii w 1966r.Obowiązkowo trzeba było oglądac dziennik telewizyjny.W wojsku w tamtych czasach a było to ponad 50 lat temu liczyła sie znajomośc wiedzy historyczno-politycznej.Z tym nie miałem żadnych problemów a wręcz przeciwnie sam w 2 roku służby zastępowałem z-ców d/s politycznych kompanii prowadząc szkolenia z młodym rocznikiem.Już wtedy miałem propozycje wstąpienia do PZPR lecz tę zwłokę wyjaśniałem brakiem cywilnego zdjęcia do legitymacji.W ten sposób chyba dwukrotnie miałem udzielony urlop 5 -dniowy celem zrobienia zdjęcia-nic z tego nie wyszło.Rodzaj jednostki ,w której się znalazłem spowodował,że moja rodzina została dokładnie prześwietlona i sprawdzona dokumentnie.Wcześniej będąc w jednostce należalo odpowiedzieć na piśmie na wiele pytań natury społeczno-politycznej,wyznaniowej o najbliższej rodzinie.To zapewne pożniej było sprawdzane przez "bezpiekę",gdyz w następstwie tego np.Moja Mama była wezwana na milicję i odpowiadała na ich pytania.Również wśród sąsiadow i w pracy był przeprowadzany wywiad.Te działania uzmysłowiły mnie,że faktycznie ta jednostka jest"specjalnegp przeznaczenia".Będąc pisarzem gospodarczym w 2 roku slużby moja rola sprowadzała sie stricto do spraw kancelaryjnych a więc:prowiantowanie żolnierzy,zaoptrzenie ,dzienniki szkoleniowe,dziennik rozkazow dziennych i inne czynności z zakresu administrowania kompanią.Bezpośrednim przełożonym był szef kompanii.W tyamtym okresie szef mój to "stary zupak jeszcz ze stalinowskiej szkoly" a na dodatek niezly pijak i oszust.Na koniec mojej sluzby prawdopodobnie został zdegradowany.Miło wspominam ostatniego dowódcę kompanii kpt.Czerwińskiego,który do końca namawiał mnie do pozostania w wojsku.Rozważałem taką opcję lecz Mama prosiła mnie,żebym tego nie robił bo ona jest sama/tata juz nie żył/Mówią,że wojsko to"przerwa w życiorysie","strata czasu"-nie zgadzam się z tym.Wojsko dla mnie to przede wszystkim szkoła życia.W wojsku można było się nauczyć wiele jeśli się chcialo.Wojsko uczyło samodzielności ,dyscypliny zachowawczej i szacunku.Wielu było takich maminsynków, którzy po nocach płakali lub jedzenie im nie odpowiadalo aż w końcu zrozumieli,że trzeba to przezwyciężyć żeby stać się mężczyzną.Może 2 lata to trochę za długo ale wojsko potrafi zmienić człowieka młodego i jego zachowania.
RODZICE-RODZEŃSTWO-RODZINA
Powyższy rozdział 3xR to moje refleksje na temat,który jest zainspirowany kolejnymi rocznicami z tytułu ślubów,zgonów,jubileuszy bliższych lub dalszych członków mojej rodziny.W ty miejscu rozpocznę wspomnienia o moim najukochańszymTacie,który pożegnał nas 01-06-1964r w wieku zaledwie 53lat.Tato odchodząc przedwcześnie nie zdążył mnie przekazac w całości swoich wszystkich myśli,opinii,przemyśleń,które mogły by wpłynąc na moje dalsze pełnoletnie losy.Tato był dla nas wszystkich ostoją i drogowskazem.Jego celem życiowym było zapewnienie nam w tamtych trudnych powojennych czasach jako takie warunki .Nie było łatwe mając na głowie nas całą piątkę i naszą Mamę -Tecię.Dla naszego śp.Ojca najważniejsze było wychowanie nas w tradycyjny,religijny sposób t.j.z poszanowaniem wszystkich ludzkich wartości zawartych w Dekalogu.Nasz dzień zaczynał się i kończył codzienną modlitwą.W tym temacie nie było "migania się".Szacunek dla starszych,poszanowanie pracy ,dobre relacje z sąsiadami no i przede wszystkim kultywowanie więzi rodzinnych w szerokim tego słowa znaczeniu.W naszym domu ostroszowickim zawsze było gwarno a czasami nawet za głośno z tacji tej ,że czesto kogoś gościliśmy krócej lub dłużej.Ojciec utrzymywał kontakty z rodzinami ,których znał z Podwołoczysk a zamieszkali w innych miejscowościach np.Pan Husak -mieszkał jakiś czas w Dzierżoniowie,rodzina Karych -mieszkali w Opolu/jak Tata został sierotą to się nim opiekowali /.Przez kilka lat za pośrednictwem Czerwonego Krzyża poszukiwał Rodzinę Zarwańskich i w końcu w r.bodajże1957 odnalazł swojego kuzyna Bronka z rodziną w Kamiennej Górze po ich powrocie aż z Sachalina.Pamietam ich odwiedziny w 1957r.-ich syn Leon,córka Marysia-mieszkają obecnie w Szczecinie.Niestety próbowałem nawiązać stały kontakt z nimi jednakże bez odzewu.Dla naszego Taty przeswiecał najważniejszy cel-zapewnienie wykształcenia no a w dalszym etapie stabilizacji życiowej poprzez właściwe związki małżeńskie i usamodzielnianie się.W tej materii to mój brat i siostry musieli liczyć się ze zdaniem Ojca tj.ich partnerzy musieli być akceptowani i tak się stało.Moja Bratowa Irena jako pierwsza została akceptowana przez Ojca i do końca swojego życia pomimo rozwodu z bratem była wdzięczna mu za to.Zresztą Rodzice bardzo przeżywali ten rozwód brata a druga żona Tadeusza -Hanka przez dłuższy okres czasu nie była mile widziana w naszym domu ,gdyż jej nie tolerowała nasza Mama.Nasz Tata nie angażował się w politykę-na wiele spraw miał swoje osobiste zdanie i nie ulegał jakimś wpływom-po prostu był sobą a ze swoimi poglądami się nie afiszował.Inni mając takie wykształcenie jak nasz ojciec/pełne 7 klas/wstępowali do "przewodniej siły narodu"partii po to żeby cos na tym zyskać np.lepszą pracę,stanowisko,dom,mieszkanie itp.Ojciec nasz był daleki od takiego rozumowania i też dlatego nie było mu łatwo zwłaszcza w pierwszych latach pobytu w Ostroszowicach i pracy w fabryce mebli.Od śmierci Ojca minęło już 56 lat ale dla mnie już 75 latka pamięć o nim jest żywa a zdjęcia z jego podobizną /najstarsze odnalezione po latach jest z 1936r/ przypominają mi każdą zapamietaną chwilę ,każdy jego gest,jego zdenerwowanie,troskę,niepokój i smutek.W chwilach takich wspomnień widzę Ojca wracającego z pracy,spożywającego obiad,odpoczywającego na kanapie.Ostatnie moje rozmowy z Ojcem miały miejsce 12.04 .1964r na wywiadówce w Liceum Pedagogicznym tj.dzień przed nieszczęśliwym wypadkiem/13.04.64/i w mcu maju gdy odwiedziłem go we wroclawskim szpitalu jak był sparaliżowany.Już pożniej nie bylo mi dane jego zobaczyć-pozostało posmiertne zdjęcie ze szpitalnej kaplicy.W dniu Dnia Dziecka 1.06.1964r zostałem sierota pozbawiony ojcowskiego wsparcia,którego mi zaczęło niebawem brakować przy. podejmowaniu życiowych decyzji. Pozostała mi tylko Kochana Mama.Mama to najpiękniejsze słowo dla mnie i nie tylko.Przez następne lata mogłem liczyc tylko na nią.Była ze mną na dobre i złe.Wspierała mnie we wszystkim co dobre a ganiła za złe decyzje.Gdy to piszę zbliża się 20 rocznica gdy odeszła do Domu Ojca po uciążliwej chorobie Alzheimera.Mama żegnala mnie do wojska,byla obecna na przysiędze wojskowej w 1965r,udzieliła mnie błogosławieństwa /wraz z chrzestnym Franciszkiem Skocznym/gdy zawieralem ślub kościelny z Halinką w dniu 14.04 1968r.w kościele parafialnym pw.św.Jadwigi w Ostroszowicach.Wcześniej moja Mama zaakceptowala moja znajomość z Halinką a prawdę mówiąc,gdyby nie znajomość naszych mam to chyba nie doszło by do tej znajomości bliższej i zakończonej ślubem.W następnych latach Mama jak mogła tak nam pomagała w opiece nad dziećmi ,gdyż oboje musieliśmy z Halinką pracować.Na swoją Mamę mogłem zawsze liczyć w trudnych chwilach swojego małżeństwa ,gdyz nie było "usłane różami".Mieszkając w domu teściów byłem niejednokrotnie narażony na złośliwość ,poniżenie a nawet były okresy,że nasze małżeństwo przeżywało kryzysy spowodowane ingerencją teściowej w nasze relacje małżeńskie.Było nawet wyczuwalne dążenie do rozwodu-rzekomo z mojej winy.W tych trudnych chwilach mialem wsparcie ze strony mojej Mamy.Mama lubiała Halinkę -moją żonę a ja zawsze mialem na uwadze dobro naszych dzieci no i byłem wierny tej przysiedze małżeńskiej pomimo,że mogłem czuć się w pewnym sensie oszukany lub zawiedziony.Dlatego też pomimo wszystkich okoliczności,ktorych nie brak w każdym małżeństwie duało się nam z Halinką przeżyć wspólnie przez ponag już 50 lat.W tym widzę też moralną zasługę mojej Kochanej Mamy.Przykre jest to,że w ostatnich trzech -dwóch latachtj.1997do 2000 rze względu na postępujące w szybkim tempie rozwój choroby Alzheimera Mama traciła więż z rzeczywistością a w ostatnim roku już nie poznawała najbliższych w tym mnie.W tym miejscu muszę wspomnieć,że obowiązek opieki nad Mamą spoczywał na siostrze Gieni/spadkobierca całej ojcowizny/ ,która w sposób tylko jej wiadomy zadbała o spadek w trybie natychmiastowym.Ja w tym temacie bylem pominięty a o tym fakcie dowiedzialem się przypadkowo.Mama jako osoba niepiśmienna po prostu wykonala wolę Gieni w całej rozciągłości i do Mamy nie żywię pretensji.Przykre dla mnie było tez to,że w dniu zgonu Mamy będąc w domu dowiedziałem się od Gieny już po fakcie tj.gdy Giena wraz ze znajomą byly prz niej w chwili śmierci a ja byłem 8 numerow dalej.Tak to wyglądało,że nie mogłem być prz Mamie w chwili śmierci.Nie byłem u siostry mile widziany,gdyż niejednokrotnie zwracałem uwagę na sposób sprawowania tej opieki nad naszą Mamą a zastrzeżęń bylo mnóstwo.Mama odeszła 09-09-2000r we własnym domu dla mnie pozostawiła smutek i żal.Brakuje mi jej do dnia dzisiejszego.Mialem Kochanych Rodziców są i będą w mojej pamięci na zawsze i pragnę,żeby o nich pamiętali wnuki ,prawnuki ,żeby od czasu do czasu na ich grobach zapalili pamiatkowy znicz bo na to zasłużyli.