Wywiady i artykuły

Wywiad z Aleksandrem Porohem przeprowadził i zredagował Michał Pluta na początku 2012 r.

- Zacznijmy rozmowę nietypowo. Czy malarze są jeszcze potrzebni?

- Czy ja wiem? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Możliwe, że nie. W końcu mamy i znakomitej jakości fotografie, które zresztą można robić telefonem, grafików komputerowych i kto tam wie kogo i co jeszcze. Pewnie ludzkość może znakomicie obejść się bez malarzy. Marszandzi znaleźliby sobie inny przedmiot do promowania, spekulowania i zbijania kokosów, w końcu handlować można wszystkim od kiełbasy po prawa do emisji dwutlenku węgla.

- Czy w takim razie jest sens malować?

- Są ludzie, którzy żyją z tego, mam na myśli zarówno malujących, jak i handlujących, więc chyba ma sens. Można malowania traktować jako chorobliwe powołanie. Przykładam takim jest Van Gogh, a można jako zawód taki sam jak każdy inny. Wielu ludzi maluje, może nawet więcej niż kiedyś, więc pewnie ma sens.

- Żyjesz i tworzysz w nie najłatwiejszych warunkach. Po przebudzeniu, aby móc pracować zdejmujesz obrazy ze stołu i kładziesz je na łóżko, żeby wieczorem pójść spać obraz zdejmujesz z łóżka i kładziesz na stół. Po co się tak męczyć? Czy malowanie w czymś pomaga?

- Czy pomaga? Najdelikatniej mówić nie mieszkam w dobrej dzielnicy w dużym mieście. Sam wiesz, że jak wygląda to nasze miasteczko. Ludzie, którzy jeśli nie są emerytami, albo jeśli nie pracują za przysłowiowy 1000 zł, z którymi nie wiadomo co zrobić, to żyją sobie nędznym żywotem zbierając złom, korzystając z zasiłków, jeśli nie za jakąś opiekę, to dla samotnych matek, na koszt rodziny, albo zupełnie nie wiem z czego. Nie wiem czy tak jest wszędzie, ale wydaje mi się, że w takich mieścinach ludzie bydlęcieją. Oczywiście chodzą na dwóch łapach, mówią po ludzku, nie chodzą goli, ale tak naprawdę ich żywot nie różni się aż tak bardzo od bydła. Robota, żarcie, czasem kopulacja i to wszystko, jedyna rozrywka to telewizor i alkohol. Nie mają poważniejszych aspiracji, ani potrzeb kulturalnych. Oczywiście są nieliczne wyjątki, ale jest ich bardzo mało. Nie pogardzam nimi i nie czują się od nich lepszy. To niełatwe, biedne życie z wieloma upokarzającymi sytuacjami czyni z nas bydło. Dzięki temu, że od czasu do czasu coś tam namaluję nie czuję się bydlęciem. Choćby dlatego warto malować.

- Pewnie potrafisz wymienić wielu wybitnych malarzy, którzy tworzyli w trudnych warunkach, a mimo to zyskali uznanie.

- Oczywiście, jest ich wielu: choćby Chagall, Soutine, Picasso podczas zdaje się swego pierwszego pobytu w Paryżu palił własne rysunki, żeby się ogrzać, Modigliani nie zawsze miał na obiad, nawet kradł kury, żeby było co do gara włożyć, Monet podobno dobity biedą chciał się utopić, tak przynajmniej pisał w liście, żywił się wraz z żoną resztkami z obiadu przyniesionymi przez Renoira czy kogoś innego, już nie pamiętam, Matejko chował się przed stolarzem, który zrobił mu blejtram, bo nie miał mu czym zapłacić.

- Więc może…

- Nie, nie. Były tysiące, których nikt nie docenił i umarli w nędzy. Ich nazwisk się nie zna.

- Namalowałeś w ostatnich miesiącach bardzo dużo kopii. Dlaczego?

- Jest kilka przyczyn. Modigliani powiedział, ze codziennie maluje w myślach dwa obrazy, tylko w myślach bo nie ma sensu marnować farb i płótna na „swoje” obrazy, bo i tak ich nikt nie kupi. Moja sytuacja jest podobna. Jak chcesz to mogę namalować w ciągu miesiąca pięćdziesiąt obrazów tylko powiedz po co? Farby, płótno kosztują, a potem same kłopoty, nie ma gdzie to schnąć, nie ma gdzie tego trzymać… Kopie obrazów znanych malarzy cieszą się jakim takim zainteresowaniem. Po drugie, wiele z tych obrazów bardzo lubię i chce mieć ich kopie. Po trzecie kopiując, można się czegoś nauczyć. To wszystko oczywiście nie znaczy, że jeśli np. jutro coś strzeli mi do głowy, to nie porzucę na zawsze kopiowania.

- Dlaczego nie zabiegasz o wystawy swoich prac?

- A jaki to ma sens? Czytałem wywiad a jakąś malarką, mniejsza o nazwisko, która zdobywał nagrodę na wystawie. Podczas wywiadu wygadała się, że członek jej rodziny jest w tym mieści głównym architektem czy kimś takim. Wystarczy ten przykład? Po co wystawiać obrazy w gminnym domu kultury? Po nic. Co najwyżej jakiś dzieciak flamastrem nabazgrze na obrazie: dupa, albo słowo na ch. i co z tym później zrobić? Tak jak we wszystkim w Polsce, żeby odnieść sukces trzeba mieć plecy. Inaczej jest to kopanie się z koniem. Siedzę więc tu na zadupiu i sobie maluję.

Jeśli ktoś chce to niech kupuje, chce to niech ogląda, chce, to nich przyjdzie pogadać o obrazach, byle nie moich, o malarstwie, o Picasso, Modiglianim, Lautrecu. Bardzo chętnie. Ale nie dam sobie wmówić, że wystawami, że obrazami, własną pracą, bez placów, bez poparcie wpływowych osób, można w jakiejkolwiek dziedzinie odnieść w Polsce sukces. Jest czas, gdy student ASP może wejść w pewne kręgi i godnie żyć z tego co namaluje, ale jak już mówiłem trzeba mieć solidne plecy. - Czyli dyplom jest bez znaczenia? Liczą się tylko plecy?

- Jestem przekonany, że przeprowadzona z dużym rozmachem akcja promocyjna potrafiłaby wypromować obrazy małpy. Zresztą słyszy się w telewizorze o obrazach malowanych przez małpy, słonie, które ludzie kupują. To dlaczego kampania marketingowa nie miałaby wykreować jakiegoś człowieka bez dyplomu ASP? Z dyplomami jest inna sprawa. Trzeba go mieć, żeby uchodzić za artystę.

- No cóż, prowokacyjnie mogę powiedzieć, że lekarz bez dyplomu to nie lekarz.

- Możliwe, ale z malarstwem tak nie jest. Można podać ogromną ilość nazwisk ludzi, którzy nigdy nie ukończyli Akademii Sztuk Pięknych, czy jak to się w poszczególnych państwach nazywało, a malowali znakomite obrazy, którzy przeprowadzili rewolucję w malarstwie, których obrazy są teraz bardzo drogie. Taki Monet, Van Gogh, Lautrec, Picasso też nie mieli dyplomu. I wielu, wielu innych, czy dyplom miał Utrillo, Valadon, Gauguin czy choćby przykład z naszego podwórka Nikifor Krynicki? A co, źle malowali? Malować można w każdy sposób i malować może każdy.

***

- Czasem wydaje mi się, że malarstwo jest obecnie w kryzysie o wiele głębszym niż w XIX wieku. Wówczas malarstwo tzw. akademickie, mówiąc w największym uproszczeniu było naśladowaniem dział renesansowych twórców. Ale jakżeż mierne były to dzieła, jakżeż mierne to naśladowanie! Ale wtedy była olbrzymia przestrzeń do zagospodarowania. Zaczęli barbizończyzy, Millet, zresztą nie będę się kłócił, kto zaczął pierwszy, później impresjoniści i dalej już poszło, fowizm, kubizm, abstrakcjonizm, surrealizm i wielkie indywidualności, które nie da się zaklasyfikować jak Lautrec, Gauguin, Modigliani. A teraz, gdy działem sztuki jest kropka, plamka czy czyste płótno, trudno odpowiedzieć gdzie jeszcze i czy jeszcze pozostało jakieś niezagospodarowane pole. Chociaż Pisasso powiedział, że malarstwo jeszcze nie zostało wynalezione i powiedział to w chwili, gdy wydawało się, że wycisnął z malarstwa wszystko co się dało. I właśnie, może teraz jest złoty okres malarstwa. Każdy może malować tak jak chce, nie musi podporządkowywać się jakiejkolwiek estetyce, może czerpać pełnymi garściami z impresjonizmu, fowizmu, kubizmu, malarzy prymitywistów i z czego tylko chce. Żaden sposób nie jest z góry odrzucany, każdy ma pełne prawo istnienia.

- Krytykujesz twórców, którzy prowokują. Dlaczego?

- Zawsze krytykuję tych, którzy robią wokół siebie większe zamieszanie niż są tego warci. Dawno, dawno temu obraz Maneta Nana, przedstawiający luksusową prostytutkę, jak byśmy dziś powiedzieli, ubraną zresztą, wystawiony był, o ile dobrze pamiętam, na witrynie sklepowej. Oburzenie ludzi było tak duże, że obraz zdjęto z witryny. Całe zamieszanie było wbrew intencjom Maneta. W wyniku interwencji policji zamknięto wystawę w małej galerii, gdzie prezentowane były akty namalowane przez Modiglianiego, za obrazę moralności czy coś podobnego. I ten skandal też miał miejsce wbrew intencjom autora. Teraz jest inaczej. „Artysta” wrzuca krucyfiks do uryny i to jest sztuka, która natychmiast zyskuje uznanie mediów, tych, że tak powiem „organizatorów opinii publicznej”. Biada tym, których „artysta” sprowokuje i pójdą z tym do sądu. Co więcej, takie prowokacje odbywają się często za pieniądze podatników. Byli sobie dadaiści, którzy w swoim programie mieli prowokacje. Ale to już było. Zachwyty nad prowokacjami są tak samo nie na miejscu jak zachwycanie się dziś namalowany obrazem wzorowanym np. na Derainie czy Vlamincku. Teraz, w czasach, gdy plucie na wszystko co jeszcze niedawno było święte, a właściwie jest święte, jest codziennością, malarz, który włącza się w ten nurt plucia jest patałachem a nie artystą.

- Albo biznesmenem.

- Można i tak powiedzieć. Wydaje mi się, że twórca w takich czasach jak nasze, gdzie wszystko wolno, a szarganie świętości natychmiast zbiera oklaski, jeśli rzeczywiście chce być wielkim twórcą, powinien w swojej sztuce zachować znaczną powściągliwość. A jeśli chce naprawdę iść pod prąd to niech szarga świętości tych sił politycznych, społecznych, sam nie wiem jak je nazwać które są nazwijmy to w ofensywie, które wygrywają. Wtedy będzie można mówić o odwadze twórcy.

- Krytykuje tych, co decydują się na prowokacje. A przecież sam niedawno kopiowałeś Ukrzyżowanie Picassa. Ten sposób ujęcia Męki Pańskiej może bulwersować.

- Co innego jest dźganie w oczy czymś bluźnierczym, a co innego namalowane obrazu w czterech ścianach swojego mieszkania i bez żadnego rozgłosu zamieszczanie go na stronie internetowej, na którą i tak prawie nikt nie zagląda. Ale tak, to jest podobno bluźnierczy obraz, mówię podobno, bo nie znam się na tym. A zarazem bardzo piękny. Żeby się o tym przekonać trzeba mu się przypatrzeć, albo go namalować. Poza tym jest takie przysłowie, co wolno wojewodzie… gotów jestem więcej wybaczyć malarzowi, który osiągnął pozycje, jego dzieła są wybitne niż gówniarzowi, który dla uzyskanie sławy, dla rozgłosu dopuszcza się świętokradztwa.

- Czyli ważne jest kto maluje.

- Jeżeli na namalowanie dzieła, które może szokować decyduje się malarz o uznanej renomie, dużym dorobku, który swoją praca wzbogacił malarstwo, który nie potrzebuje sławy, rozgłosu i nie maluje po to, aby szokować, tylko z jakichś innych powodów, potrzeby wewnętrznej, chęci zmierzenia się z tematem, jednym słowem taki Picasso to co innego. A co innego, gdy maluje to jakiś gołowąs, tylko dlatego, że jego nazwijmy to marszand, poleci mu coś takiego namazać, żeby przebić się do mediów z nazwiskiem.

- Zahaczyliśmy o problem promocji w świecie sztuki. Widziałem w telewizji program o mieszkance Moskwy, która maluje piersiami.

- Niezły pomysł na promocję. W zwariowanej Moskwie, gdzie mieszka tylu bogatych ludzi może wypalić.

- Twoim „sztandarowym” cyklem są obrazy przedstawiające Montmartre malowane na podstawie widokówek i zdjęć z końca XIX i początku XX wieku. Dlaczego akurat Montmartre?

- Czy ja wiem. Chyba sprawiła to legenda Montmartru, chyba dlatego, że wielu moich ulubionych malarzy było związanych z tą dzielnicą. Może też z zazdrości, że nie żyłem w tamtych czasach. Wiem, były niełatwe. Ale wtedy oni, impresjoniści, fowiści, Picasso, Braque zmieniali malarstwo. Byli niedoceniani, ale mieli świadomość wagi swoich prac i swojego talentu. Może też dlatego, że oni żyli i ta dzielnica też w jakimś stopniu żyła malarstwem a może lepiej będzie powiedzieć atmosfera malarską. A może też dlatego, że czytając o tamtych czasach i tamtych malarzach: bandzie Picasso, Modim, Utrillo, Zuzannie Valadon, znalazłem wiele przykładów wspaniałej przyjaźni. Oto gdy umiera Modi osierocając córeczkę, jego koledzy-malarze ofiarują swoje obrazy na aukcję, aby zdobyć pieniądze dla małej Jeanne.

To szczególny przypadek. Takich zdarzających się codziennie dowodów przyjaźni można wskazać więcej; ktoś pożyczał pieniądze nawet jeśli miał ich bardzo mało, ktoś dzielił się jedzeniem. Nie wiem czy w naszych czasach zdarzają się takie przyjaźnie. Kiedyś jechałem pociągiem. Naprzeciwko mnie siedzieli dwaj dobrzy, jak by się wydawało koledzy. Jeden od drugiego chciał pożyczyć jakieś grosze. I ten drugi nie bardzo chciał, bo nie wierzył, że zostaną mu zwrócone. Gdyby mnie przyjaciel prosił o pożyczkę to sprzedałbym ostatnie rzeczy z domu, żeby mu pomóc. Ale gdyby to był prawdziwy przyjaciel to też nie wyciągałby ręki gdyby nie był przymuszony sytuacją w stopniu ostatecznym. I jeszcze jedno, oni tam na Montmartrze, banda Picassa i pewnie wielu innych, żyli w niedostatku, ale ta bieda, jak przeczytałem, nie czymś strasznie uciążliwym. - I dlatego te obrazy najbardziej cenisz?

- Nie tylko te. Rzeczywiście mają zaporową cenę. Trudno byłoby mi się z nimi rozstać. Jeśli już je oddam, to chciałbym widzieć za co. Żeby starczyło na namalowanie kilkudziesięciu obrazów, na buty i jeszcze na coś. Ale to nie tylko dotyczy tych poświęconych Montmartre. Śmiesznie to zabrzmi ale podczas malowanie nawiązuje się pewna więź między mną a niektórymi obrazami. Trudno to wytłumaczyć. I te właśnie mają zaporowe ceny.

- To jeszcze z innej beczki. Co sądzisz o pomyśle utworzenia sieci muzeów sztuki współczesnej?

- Chyba to nie jest dobry pomysł. Impresjoniści długo walczyli o uznanie. O uznanie walczył Van Gogh, Gauguin i Cezanne i pierwszych symptomów powodzenia doczekali się pod koniec życia. Niech i współcześni malarze walczą o uznanie. Sama nazwa „muzeum sztuki współczesnej” brzmi śmiesznie. Stuka współczesna powinna być żywa, obrazy powinny przechodzić z rąk do rąk, od jednego marszanda do drugiego, od jednego kolekcjonera do drugiego, z jednej wystawy powinny trafić na drugą, a zamykanie całkiem niedawno namalowanych obrazów w muzeach, to naprawdę trochę śmieszny pomysł. Malarz nie potrzebuje muzeów sztuki współczesnej, malarz potrzebuje zamożnego, mającego duże potrzeby kulturalne społeczeństwa. A u nas, w Polsce wszystko jest na opak. Kulturą rządzi państwo, a ściślej urzędnicy przy pomocy datacji, przy pomocy muzeów, ministerstwa kultury i czort wie czego jeszcze, a społeczeństwo, niestety, ale jest ubogie i władze zdaje się, że robią wszystko, aby ubogim pozostało.

- Pewnie wokół takiego muzeum powstałby zaraz klika, która wspierałaby swoich znajomych.

- To na pewno. Na salon w Paryżu w XIX wieku akademicy zasiadający w jury przyjmowali płótna swoich uczniów, podobno, nawet ich nie oglądając.

- Jak oceniasz znajomość malarstwa w Polsce, wśród zwykłych ludzi, spoza branży.

- No cóż. Wydaje mi się, że nie odkryje tutaj niczego nowego. Polska to nie Francja w XIX czy na przełomie XIX i XX wieku, kiedy toczyły się zażarte dyskusje o sztuce. Ze znajomością malarstwa nie jest u nas dobrze. Ale wątpię czy lepiej jest w innych krajach. Może wśród wyższej warstw społecznych tak, ale wśród przeciętnych ludzi chyba nie.

- I jeszcze jedno pytanie na koniec. Dlaczego zmieniłeś pseudonim?

- Zawsze chciałem mieć pseudonim Poroh, to od porohów na Dnieprze. Nie wiem co mi odbiło, że zacząłem podpisywać obrazy zaczynając od ostatniej litery tego słowa. Lautrec najpierw podpisywał się pseudonimem Treclau i jakoś nikomu to nie przeszkadzało. Vincent Van Gogh po przybyciu do Francji zaczął podpisywać obrazy swoim imieniem i też nikomu to nie przeszkadzało. I tak nikt tego nie kupuje więc nie ma czym się przejmować.