Są takie czynności w ciągu dnia, które bez najmniejszych wyrzutów sumienia mogę zaniedbać czy odpuścić, ale na pewno nie jest to wypicie porannej kawy oraz czytanie, choćby paru stron. Najczęściej w drodze do / z pracy i oczywiście przed snem. Lubię też zerkać na tytuły książek, które czytają ludzie jadący obok mnie, kilka razy dzięki temu podglądactwu sięgnęłam po naprawdę ciekawe odkrycia czytelnicze. Jest taka bezcenna akcja czytelnicza Czytaj dziecku 20 minut dziennie,
a ja zawszę dodaję - ale nie zaniedbuj też siebie. Może to prawda, że wszystko w literaturze już było, ale wciąż jestem ciekawa, jak te historie opowiedzą mi nowi autorzy w swoich fabułach i formach.
Książek ważnych, poruszających, niezapomnianych było w moim życiu dużo, składały się na to momenty w życiu, aktualne fascynacje czytelnicze. Były, które zamykało się po pierwszym zdaniu, a następnie rzucało się nimi o ścianę w poczuciu, że takiej ramoty to się nie da czytać, mimo że tytuł wskazywał na Bardzo Ważnego
i Uznanego Autora.
Ja niezmiennie od wielu lat cenię sobie prozę Wiesława Myśliwskiego. Obecnie, gdy słowa są tańsze od pietruszki, jego szacunek dla języka, którym wyraża myśl, jest niespotykana i kojąca. Myśliwski wydaje swoje powieści bez mała raz na dziesięć lat, jakby pisał z namysłem co powiedzieć i w jakim kształcie. To dziś rzadkie w świecie szybkich, krótkich, rwanych, często nieprzemyślanych wypowiedzi realizowanych w agresywnej narracji bez dbałości o formę językową. Jego zaś Kamień na kamieniu to dla mnie przykład pięknej i mądrej, niespiesznej powieści. To z pewnością jest właśnie jeden z tych czułych narratorów wskazanych w mowie noblowskiej przez Olgę Tokarczuk.
Twierdzę, że każdy tytuł, każdy autor ma swój czas, w którym do niego trafimy. Wracam do różnych autorów, tytułów, szukam też nowych form, bo wciąż ważne jest dla mnie to, co daje literatura - ten moment, w którym bohater opowiada mi swoją historię.
(Magdalena Stokowska)
Autorka znana od wielu lat, badaczka losów tuzów literatury polskiej XX w. Zmaga się z wyjątkowo trudnym tematem - uzależnieniem i uwikłaniem słynnych poetów, pisarzy i publicystów od władz PRL, a nawet od ich służb specjalnych. Gromadzi tu swoją wiedzę z innych publikacji monograficznych o literatach. Książka nie jest lekka, przyjemna i łatwa. Porusza, przeszkadza a nawet męczy, ale odkłamuje wiele mitów
i fałszów. Pokazuje mechanizmy niszczenia jednych i wywyższania drugich.
(Jolanta Karpowicz)
Czy pamiętnik o życiu w USA w zamierzchłych latach pięćdziesiątych może być zabawny i intrygujący? Jeśli napisał go Bill Bryson - zdecydowanie tak. The Life and Times of The Thunderbolt Kid przeniesie Was do tego niezwykłego miejsca, jakim była Ameryka, gdzie (...) almost everything was good for you, including DDT, cigarettes and nuclear fallout. Koniecznie przeczytajcie w oryginale.
(Michał Świderski)
Nigdy nie sądziłam, że napisanie kilku słów o ważnej dla mnie książce będzie takie trudne. Bo co tu wybrać? Przecież ważne książki zmieniają się tak, jak etapy mojego życia.
Kiedy byłam w liceum taką książką było „Niebo bez ptaków” Danuty Brzosko – Mędryk. To wspomnienia autorki z kilkuletniego pobytu na Majdanku. Dla mojego pokolenia wojna nie była tylko kolejnym zapisem w podręczniku do historii. Każdy z nas miał w bliskiej rodzinie kogoś, kto walczył w kampanii wrześniowej, powstaniu warszawskim, był w partyzantce lub obozie koncentracyjnych. Nie wszyscy nasi dziadkowie o tym opowiadali, inni mówili rzeczy, których nie było w podręcznikach. Więc szukaliśmy sami. Wspomnienia Danuty Brzosko – Mędryk pokazywały, że w każdej sytuacji można znaleźć kroplę radości, że można doceniać najmniejsze rzeczy. „Niebo bez ptaków” było wtedy dla mnie ważne – pisałam nawet o nim na maturze z języka polskiego. Jak odebrałabym je dzisiaj? Nie mam pojęcia. Pożyczona koleżance jeszcze w liceum książka gdzieś zaginęła…
Kiedy uczyłam w szkole podstawowej, a potem w gimnazjum, jeden z tematów wypracowań pytał o książki, które zabrałoby się na bezludną wyspę. Wtedy wzięłabym ze sobą „Poskromienie złośnicy” Szekspira w jednym z w miarę współczesnych tłumaczeń (dziś nie pamiętam już czyim, a książka upchnięta gdzieś od tyłu na regale nie pozwala na szybkie sprawdzenie) i „Wszystko czerwone” Joanny Chmielewskiej. Do tej ostatniej pozycji wracam, ilekroć potrzebuję oderwania od codzienności i poprawienia humoru. I choć treść znam niemal na pamięć, to specyficzna polszczyzna duńskiego policjanta, pana Muldgaarda, bawi mnie nieustannie.
Ostatnim odkryciem jest dla mnie „Zgubiona dusza” Olgi Tokarczuk. Opowiedziała mi o niej znajoma, bardziej nawet o wystawie ilustracji niż o samym utworze. Znając inne książki tej autorki, a także trochę na fali dopiero co otrzymanej przez nią Nagrody Nobla, zamówiłam książkę w sklepie internetowym, ale kiedy ją zobaczyłam, poczułam rozczarowanie. Wcale nie była taka tania, a tekstu w niej jak na lekarstwo, prawie same obrazki, choć bardzo ładnie wydane. Jednak kiedy przeczytałam tych kilka stron, uznałam, że jest to jedna z najważniejszych książek, że każdy z nas powinien ją poznać, zwłaszcza dzisiaj, bo być może nasze zamknięcie w domach ma jakiś związek z opisaną historią?
Ale tak naprawdę chciałabym Wam polecić dwie książki współczesnego amerykańskiego pisarza, dziennikarza, komentatora radiowego i telewizyjnego - Mitcha Alboma.
„Pięć osób, które spotykamy w niebie” to historia Ediego, starszego człowieka, który konserwuje sprzęt w wesołym miasteczku. Samotny, schorowany, wydawałoby się taki życiowy nieudacznik. Jego historia zaczyna się, jak pisze autor „od końca, bo w chwili jego śmierci, która nastąpiła w biały dzień. Dziwne może się wydawać takie rozpoczynanie od końca, jednak tak naprawdę każde zakończenie jest zarazem początkiem…” Czy w niebie Eddie spotka swoich bliskich? Czy „niebo” Alboma wygląda tak, jak je sobie wyobrażamy? Czy to, co nie miało dla nas znaczenia, rzeczywiście było obojętne? Wszystkiego tego dowiecie się z powieści.
Możecie zacząć też od „Zaklinacza czasu”. Czy zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałoby nasze życie bez odmierzania czasu? Skąd wziął się czas? W powieści poznacie historię Dora. Zobaczycie, jaki wpływ mają nasze słowa i działania, a także co może łączyć człowieka z jaskini, budowniczych wieży Babel, starszego milionera Victora Delamonte, który ma chyba wszystko, co można kupić, i Sarah Lemon, zagubioną nastolatkę z jednego z amerykańskich miasteczek. Czytając, zwróćcie uwagę na tytuły rozdziałów i sposób prowadzenia narracji.
Albom pisze prostym, zrozumiałym językiem, a jego powieści nie są zbyt długie, co sprawia, że łatwo się je czyta. Czy warto? Ja do nich wracam.
(Joanna Chorąży)
Noblistów w dziedzinie literatury nie trzeba przedstawiać, omawiać ich dorobek, wiadomo - zostali docenieni i nagrodzeni przez Szwedzką Królewską Akademię Noblowską i z tym się nie dyskutuje.
Wiem, że nie jestem wyjątkiem i każdy choć trochę oczytany człek sięga po utwory noblistów, by przekonać się na własnej skórze o wartości nagrodzonych utworów.
Tak właśnie było w przypadku Gabriela Garcia Marqueza, jego najsłynniejsza powieść “Sto lat samotności” uważana za arcydzieło literatury iberoamerykańskiej i światowej, którą przeczytałam wiele, wiele lat temu nie olśniła mnie wówczas, nie poczułam tego czegoś, więc po latach postanowiłam znowu sięgnąć po Marqueza, ale poczytać coś spoza kanonu.
Zaczęłam wspominać od “Miłości w czasach zarazy” , “Złej godziny” , a późnej przyszła kolej na “Szarańczę” .
Właśnie to niewielkich rozmiarów opowiadanie odkryłam przypadkiem podczas porządków bibliotecznych.
To powieść wieloznaczna i wielowymiarowa, poruszająca problemy etyczne, z wyraźnymi elementami turpistycznymi. Opisem zmarłego doktora rozpoczyna autor swoją opowieść, tak prostą, a jednocześnie gęsto naszpikowaną symboliką.
(..) Widzę, że oczy mają otwarte o wiele bardziej niż zwykły człowiek, łakome i wytrzeszczone, i że skóra wygląda jakby była z wilgotnej ubitej ziemi (…)
Książka napisana w 1955 r, była debiutem pisarza. Ten 28 latek na początku swojej drogi twórczej potrafił wykreować świat ludzi dojrzałych, starych , ale też tych nieżywych, którzy zostawali po sobie wiele niezamkniętych spraw. Rzeczy wydawałoby się zrozumiałe dla mędrca u schyłku swojego życia, a nie młodego mężczyzny wkraczającego w świat.
Nie jest to tekst łatwy, lekki, dzięki któremu przenosimy się do egzotycznej Ameryki Południowej, a jednak czytelnik pozostaje na długo w świecie kolumbijskiego miasteczka wraz z jego mieszkańcami i tajemnicami.
A tytułowa chmara owadów ? To też metafora, ale nie zdradzę nic więcej ; - )
Lektura “Szarańczy” zmusiła mnie - w dobrym tego słowa znaczeniu - do spokojnego, a przede wszystkim u w a ż n e g o czytania, zatrzymywania się nad słowami i obrazami. I teraz też wiem, że książka ma swój czas, swój moment, a może to czytelnik dojrzewa do pewnych książek, by w pełni doświadczyć ich …
(Ewa M. Janiak)
Ważną książką dla mnie jest dzieło Olgi Tokarczuk Księgi Jakubowe. Porywające wizje historyczne. Prawda o chłopach pańszczyźnianych. Magia przeplatająca się z realnością. Mistycyzm z religią. Kobiecość jako druga strona Boga. Cielesność, jej kult - drogą do poznania absolutu. Polityka usiłująca wtrącić swoje trzy grosze. I język, tak plastyczny, tak oszałamiający, że pozostaje długo po skończeniu książki.
Bardzo oczyszczające dzieło.
(Jacek Bąk)
Nie ma Mariusza Szczygła to dla mnie pozycja wyjątkowa. Tak jak cenię Stanisława Barańczaka za to, co potrafi zrobić z językiem polskim i z metaforą, tak dziękuję za Mariusza Szczygła- jednego w swoim rodzaju obserwatora, wyjątkowego słuchacza i świadomego kreatora rzeczywistości. W końcu to uczeń Hanny Krall. Czytam Nie ma wciąż i na nowo. Każde odczytanie jest jakby pierwsze. Ta warstwowość i głębia opisów, sytuacji oraz postaci, tworzonych przez autora bardzo mnie zajmuje, a jego poetyka reportażu mocno zachwyca. Tyle wiedzy i czułości nad językiem może mieć tylko humanista, jakim jest Mariusz Szczygieł. Każde słowo jest przemyślane, wyważone, prześwietlone i użyte w idealnym momencie, tu- jakby powiedział sam autor- nie ma przypadku ani pomyłki. Polecam wszystkim, którzy czują i myślą językiem, żyją językiem. Nie ma to uczta zarówno dla głowy, serca i ucha, którą delektuję się po kawałku i ciągle jestem nienasycona. Tak jak nawiązywanymi relacjami autora, miejscami, które odwiedził, rzeczami i pojęciami, których już nie ma.
(Ewelina Sobczyszczak)
Jeśli miałabym polecić jakąś książkę, to sięgnęłabym po Opowiadania Sławomira Mrożka. Pisarz w syntetyczny sposób porusza w nich uniwersalne zagadnienia. Kładzie szczególny nacisk na etykę i wybory, jakich dokonuje człowiek zarówno w trudnych i zawiłych momentach historycznych , jak i w codziennym życiu. Nie jest przy tym nachalnym moralistą, lecz za pomocą frapującej fabuły wciąga czytelnika do gry intelektualnej. Odbiorca jego tekstu przygląda się różnym absurdalnym sytuacjom, ma sposobność, aby poddać je analizie i wyciągnąć wnioski dla siebie. Lektura Opowiadań Mrożka nie jest rzeczą łatwą, ale za to daje dużo satysfakcji, gdy czytelnik podda refleksji ich przesłanie. Elementy groteski i specyficzny humor pisarza powodują, iż nie można się nudzić, a każdy znajdzie w nich inspirację do dalszych samodzielnych poszukiwań odpowiedzi na nurtujące pytania.
(Bogumiła Walczak)
Niełatwo jest wybrać jedną ulubioną książkę, gdy ma się takich wiele. Postanowiłam więc ułatwić sobie zadanie: wypisałam tytuły kilku z nich, a potem przeprowadziłam losowanie. Los wskazał na powieść Vladimira Volkoffa pt. Montaż. I bardzo dobrze, bo to pozycja świetna pod każdym względem.
Z jednej strony to wymarzona lektura dla miłośników powieści szpiegowskich: trzymająca w napięciu , obfitująca w niesamowite zwroty akcji. Dla mnie jednak sama poetyka nie jest tu najistotniejsza.
Dużo ważniejsze są przekazywane przez nią treści. A Montaż to utwór ukazujący wyrafinowane działania radzieckiej agentury (wywiadu) w Europie Zachodniej, a konkretnie we Francji. Autor prezentuje środowisko rosyjskich emigrantów, najczęściej politycznych, którzy po rewolucji październikowej 1917 r. znaleźli się we Francji. Czym starsi, tym bardziej tęsknią za swoją ojczyzną i chcą do niej powrócić, choćby po to, aby tam mieć swój grób. Nie bez znaczenia jest fakt, że we Francji czują się obco, jak ludzie drugiej kategorii. Od tego już tylko krok od wmówienia sobie, wbrew oczywistym faktom, że w ich ojczyźnie reżim komunistyczny już się skończył, a ZSRR to po prostu dawna kochana Rosja. Aby uzyskać pozwolenie władz na powrót do kraju, gotowi są na wiele ustępstw, nawet na przyswojenie zasad marksizmu- leninizmu. Co więcej, umierając-najczęściej jednak na emigracji- swoje niezrealizowane marzenia cedują na dzieci, a KGB tylko na to czeka....
W takiej sytuacji znalazł się główny bohater utworu, agent literacki.
Tu nasuwa się refleksja o „rosyjskiej duszy”, a szerzej o sytuacji emigrantów, o przyczynach ich często nie do końca zrozumiałych decyzji i zachowań.
Ale i to jeszcze nie wszystko...
Z powieści wyłania się, krytycznie oceniany przez autora, obraz ( zbyt) liberalnej i starającej się za wszelką cenę pokazać tzw. poprawność polityczną Francji (szerzej- Zachodniej Europy), której część obywateli nie kryje swoich , często naiwnych, ciągotek komunistycznych, co tylko ułatwia Kremlowi prowadzenie działalności agenturalnej.
Na koniec kilka słów o autorze. Vladimir Volkoff to urodzony w Paryżu w 1932 r. syn rosyjskich emigrantów, który przez pewną część swojego życia pracował we francuskim wywiadzie, tak więc tematy poruszane w „Montażu” nie były mu obce.
Wszystkich pasjonatów powieści szpiegowskich, osoby zainteresowane historią XX wieku i współczesnością, a także aksjologią i psychologią zachęcam do zagłębienia się w tej lekturze.
(Anna Zacharczyk)
Zacznę nietypowo... Na poczcie, przy okazji załatwiania codziennych spraw, zobaczyłam wyłożone do sprzedaży książki, a wśród nich „Tatuażystę z Auschwitz” Heather Morris. „Kolejna książka o Holocauście”- pomyślałam. Ale z drugiej strony tytuł intrygował i przypomniałam sobie, że ktoś mi ją już wcześniej polecał. Kupiłam. Wieczorem postanowiłam przeczytać kilkanaście stron. I nie wiem, kiedy na zegarze wybiła trzecia rano. W międzyczasie zajrzał do pokoju mój dorosły syn i widząc, co czytam, od razu „zamówił” ją dla siebie- również o niej wcześniej słyszał.
Co jest w niej takiego, że trudno się oderwać od czytania? Ukazuje piekło Auschwitz i Birkenau z perspektywy tatuażysty, czyli tego, który tatuował obozowe numery na rękach nowych, przybyłych do obozu więźniów. Lale, bo takie imię nosi główny bohater, opowiada o obozowym koszmarze trzy lata przed swoją śmiercią, ku przestrodze, by „nigdy więcej się to już nie powtórzyło”. Ten słowacki Żyd trafił do Auschwitz w kwietniu 1942 roku i przebywał tam około trzech lat. Sam zgłosił się do transportu, bo chciał ratować swoją rodzinę (każda rodzina żydowska miała wytypować jedną osobę spośród siebie). Powiedziano, że jadą do pracy. Nigdy się nie dowiedział, że zanim dotarł do Auschwitz przez Pragę, zginęli tam już jego rodzice, wywiezieni bezpośrednio po nim.
Na początku pobytu w obozie Lale jest zagubiony, nie zna panujących tam reguł. Ale jest inteligentnym obserwatorem. Zna 5 języków, w tym niemiecki, więc uważnie przysłuchuje się rozmowom Niemców, by unikać niebezpieczeństw. Po przebytym tyfusie (pomogli mu przeżyć współwięźniowie z baraku 7) spotyka Francuza Pepana- tatuażystę, który zafascynowany osobowością Lale, proponuje mu bycie jego asystentem. Główny bohater przeżywa dylemat: z jednej strony to zajęcie da mu przywileje wynikające z bycia więźniem funkcyjnym (uniknie głodu, ciężkiej pracy…), ale z drugiej strony będą nim wszyscy pogardzać, bo numer na ręku każdego więźnia przypomina, kto mu to zrobił. Lale chce żyć i zdecydował się, a po zniknięciu Francuza zostaje głównym tatuażystą obozu. Na jego bezpośredniego „opiekuna” wyznaczono Beretzkiego, jednego z katów SS.
Dlaczego jest to książka niezwykła? Tak jak i inne pokazuje obrazy piekła: nieludzki głód, zabijanie ludzi, przerażające praktyki doktora Mengelego. Ale widzimy też piękną miłość. Lale w czasie tatuowania przedramienia pewnej dziewczyny, Gity, zakochuje się w niej, a później robi wszystko, żeby również ją uratować. Kiedy ukochana zachorowała na tyfus, dzięki swoim układom zdobył potrzebne leki, które pomogły jej przeżyć. Zdobywał dla niej żywność.
To również opowieść o przyjaźni. Chora Gita nie trafiła do gazu również dlatego, że jej trzy przyjaciółki niosły nieprzytomną do pracy na Kanadzie (segregowały rzeczy osób przybywających do obozu) i ukrywały w stosie ubrań oraz podtrzymywały na apelu. Lalego uratowali w czasie tyfusu współwięźniowie z bloku 7, a on im później przynosił przeszmuglowaną żywność, podobnie jak cygańskim dzieciom.
Jest to również książka o sile wiary. Lale wielokrotnie podtrzymywał na duchu swoją ukochaną, by się nie załamała. Snuł wtedy wizje ich przyszłego życia, w świecie po wojnie. I chociaż pod koniec obozowego piekła rozłączono ich, przeżyli i spotkali się na środku ulicy Bratysławy.
Nie jest to łatwa lektura, ale zachęcam do jej przeczytania...
(Małgorzata Wilde)
Jest wiele książek, które na zawsze pozostaną gdzieś we mnie. Tutaj postanowiłem napisać o "Pamiętniku" Janusza Korczaka. Czy właściwie Henryka Goldszmita, bo przecież ten lekarz, pisarz, myśliciel, obrońca praw dzieci, twórca i współtwórca niezwykłych instytucji wychowawczych (między innymi żydowskiego Domu Sierot), pisał "Pamiętnik" w warszawskim getcie, do którego trafił, ponieważ był Żydem. Pisał go zaledwie kilka miesięcy, a ostatni wpis pochodzi z czwartego sierpnia 1942 roku. Dzień później, wraz z dziećmi z Domu Sierot i jego pracownikami, został wywieziony do obozu zagłady w Treblince, w którym wszyscy zostali zamordowani.
Szczególnie dla mnie ważny wątek w tej książce dotyczy nie śmierci, jak mogłoby się wydawać, ale życia, upartego, konsekwentnego trzymania się życia pomimo wszystko. Nie życia w sensie przeżycia, ale jako świadomej egzystencji, którą codziennie próbujemy na nowo porządkować. Dodajmy: nie tylko oni, w tamtych koszmarnych warunkach, ale również my wszyscy, tu i teraz.
Jakiekolwiek streszczanie tutaj "Pamiętnika" jest bezsensowne. Zbyt wiele zawiera wątków, zbyt wielu spraw dotyczy, zbyt jest czasami wręcz wewnętrznie sprzeczny.
Dlatego postanowiłem zacytować kilka szczególnie dla mnie ważnych fragmentów, które jednocześnie obrazują coś ważnego w życiu i postawie Korczaka.
O swoim stosunku do samego "Pamiętnika" pisał tak: "Wspomnienia zależne są od naszych aktualnych przeżyć. – Wspominając, nieświadomie kłamiemy."
O otaczającej go gettowej rzeczywistości, na różne sposoby, od dramatycznych po gorzkie i humorystyczne: "Kupcowa, której kupująca wyraziła pretensję – powiedziała:
– Moja pani, ani to nie jest towar, ani to nie jest sklep, ani pani nie jest klientka, ani ja nie jestem kupcowa, ani ja pani nie sprzedaję, ani pani mi nie płaci , bo te papierki to przecież nie są pieniądze. – Pani nie traci, ja nie zarabiam. Kto dziś oszukuje i po co mu to. Tylko trzeba coś robić. No nie?"
Dużo pisał o swojej przeszłości, rodzinie, babci, matce, ojcu, siostrze: "Podobno już wtedy zwierzyłem babuni w intymnej rozmowie mój śmiały plan przebudowy świata. Ni mniej, ni więcej, tylko wyrzucić wszystkie pieniądze. Jak i dokąd wyrzucić, i co potem robić, zapewne nie wiedziałem. Nie należy sądzić zbyt surowo."
Ale myślał też i pisał o przyszłości: "Stary jestem, ilekroć wspominam przeszłość, lata i zdarzenia ubiegłe. Chcę być młody, więc układam plan na przyszłość. Co zrobię po wojnie?".
Do najbardziej wstrząsających fragmentów, nie tylko w "Pamiętniku", należą jedne z ostatnich słów: "Nikomu nie życzę źle. Nie umiem. Nie wiem, jak to się robi". A kilka zdań obok refleksja nad żołnierzem niemieckim, widzianym z okna:
"Podlewam kwiaty. Moja łysina w oknie – taki dobry cel?
Ma karabin. – Dlaczego stoi i patrzy spokojnie?
Nie ma rozkazu.
A może był za cywila nauczycielem na wsi, może rejentem, zamiataczem ulic w Lipsku, kelnerem w Kolonii?
Co by zrobił, gdybym mu kiwnął głową? – Przyjaźnie ręką pozdrowił?
Może on nie wie nawet, że jest tak, jak jest?
Mógł przyjechać wczoraj dopiero z daleka..."
Jeśli kiedyś stwierdzicie, że jesteście gotowi na niesłychanie intymne spotkanie z jednym z najniezwyklejszych wielkich ludzi, jakich wydała polsko-żydowska historia; na spotkanie trudne, poruszające, czasami bolesne, wtedy sięgnijcie po "Pamiętnik". Jest wart każdej minuty i każdej łzy.
(Wojciech Lasota)
Moja ulubiona książka nie ma tytułu. Miała zapewne kiedyś ale okładka i strona tytułowa już dawno się rozsypały.
No bo jaka książka wytrzymałaby tyle poniewierki pod poduszką, za tapczanem, pod łóżkiem, w plecaku… Jest ze mną kilkadziesiąt lat i jeszcze się nie znudziła. Pamiętam, że to jest tom piąty. Nie powiem Wam, jaki jest tytuł ale autora możecie odgadnąć sami. Nie będę ułatwiał mówiąc np. że to ten, co napisał „Kwiaty Polskie” to by było za łatwe. Lepiej jak napiszę, że przesiadywał godzinami u Bliklego, często ze Słonimskim i innymi a wiele rzeczy, jakie znalazły się w piątym tomie zapisywał na serwetkach, karteczkach i karteluszkach.
„Sprzątanie mieszkania – przenoszenie kurzu z jednego miejsca w inne”. „Mężczyzna pozostaje zazwyczaj bardzo długo pod wrażeniem, jakie zrobił na kobiecie”. „Powiedzieć komuś idiota, to nie obelga, to diagnoza”. Takich i innych myśli są tam setki. A ileż ironii i sarkazmu. Jakaż wspaniała lekcja języka, którym można wyrazić coś nie wprost. Genialne połączenie ambiwalentnego korzystania z inteligencji, ironii i sarkazmu. Oczywiście tylko dla tych, dla których czytanie to coś więcej niż składanie liter w słowa.
No i mój ulubiony fragment: „…I poszedł po holajzę. Albowiem z powodu kajli na uberlaufie trychter rzeczywiście robiony był na szoner, nie zaś krajcowany, i bez holajzy w żaden sposób nie udałoby się zakryptować lochbajtel w celu udychtowania pufra i dania mu szprajcy przez lochowanie tendra, aby roztrajbować ferszlus, który źle działa, że droselklapę tandetnie zablindowano i teraz ryksztosuje.”
Teraz już zapewne wiecie, że opowiadam o „Jarmarku Rymów” Tuwima.
(Andrzej Wyrozembski)
Z autorami książek mam tak, że ich nie lubię, jak ich nie znam. To nie znaczy że ich nie lubię. Po prostu jak nie znam, to nie mogę powiedzieć, że lubię. Mogę lubić ich książki. Ale autora to już coś innego.
Są jednak tacy autorzy, których lubię. I znam. Albo znałem.
Na przykład Nowak. Ale nie Alojzy Nowak* choć mnie uczył na studiach i darzę go estymą ale Ewa Nowak, choć jak ją znałem, to przez większość czasu wcale nie była Nowak. Ponieważ długo nie wiedziałem, że Ewa Nowak na okładkach książek dla młodzieży, to Ewa Nowak, którą znałem przez całe liceum i część studiów. Wiedziałem za to, że Ewa Nowak to autorka bardzo poczytnych książek dla młodych ludzi, szczególnie dla dziewczyn. Kiedyś dla relaksu sięgnąłem po jedną z tych książek. Tak na chwilę, zobaczyć, co teraz młodzi czytają. I urzekła mnie ta narracja, ta pomysłowość…. Zaraz zaraz….. ja już kiedyś takich opowieści słuchałem. Gawędy, baśnie, scenariusze zabaw dla dzieciaków. Mieliśmy po kilkanaście lat i jeździliśmy na kolonie jako niby dorośli opiekunowie z dziećmi. Tam nie było nic. I wtedy Pani Ewa zaczynała opowiadać. I nagle zwykły, obdrapany budynek wiejskiej szkoły stawał się zamkiem księżniczki, siedzibą magów albo indiańskim pueblo. Te opowiadania uruchamiały wyobraźnię a towarzyszący im zawsze uśmiech i entuzjazm powodował, że tłum dzieciaków i garstka towarzyszących im prawie dorosłych opiekunów przenosiła się do właśnie wymyślanej przez nią krainy. To samo poczułem po wielu latach, czytając jej książki dla dzieci.
(Andrzej Wyrozembski)
*Alojzy Nowak, profesor ekonomii, dziekan Wydziału Zarządzania UW, prorektor ds. Badań UW. Gdy byłem na pierwszym roku a on był poważnym asystentem w katedrze profesora Koźmińskiego, zakładaliśmy się z nim, czy prędzej on zrobi doktorat, czy my magisterium. Nie pamiętam, kto wygrał ale pamiętam sporo ciekawych rozmów jakie prowadziliśmy na zajęciach. Rozmów bardzo obok tematu. Dryfowaliśmy jak z Alcybiadesem.
Jakuba Szamałka bym pewnie tu nie wymienił jako ulubionego autora książek, bo do niedawna Szamałek kojarzył mi się z samorządem i Wiedźminem. Samorządem, bo był przewodniczącym pierwszego samorządu uczniowskiego w tworzonym przeze mnie Gimnazjum na Twardej a samorząd tam to była moc. Z Wiedźminiem, bo jest scenarzystą i producentem gier Wiedźmin. Poza tym, mimo młodego wieku, jest doktorem archeologii na Uniwersytecie Cambridge no i jest pisarzem. O tym, że jest pisarzem dowiedziałem się po telefonie znajomej – „czy wiesz, że Szamałek włożył cię do ostatniej powieści?” Teraz już wiem. I z przyjemnością czytam. A znając autora, wiem, że on jeszcze da nam poczytać!
(Andrzej Wyrozembski)