Przedpołudnie w Parku Trampolin

Autorka: Zuzana

Wyszłam zdezorientowana ze 156-tki, szukając, w którą stronę mam iść. Gdzie ten Hangar? Trzeba było wybrać jakiś w centrum, a nie na takim odludziu! Popatrzyłam w telefon. Lidl, za Lidlem jest Hangar. Patrzę przed siebie. Jest Lidl. Idę przez środek parkingu po skosie, co się będę ograniczać. W środku czekała już Ania. Chwilę po mnie przyszedł Patryk, potem Zuza i Asia. Mieliśmy spotkać się o 9:45, aby na spokojnie się rozliczyć i przebrać. 

- Może napiszemy do reszty, kiedy będą? – zaproponowała Asia.

- A można, można. Ale jeszcze nie, jeszcze mają 2 minuty. Poczekajmy – powiedziałam z ironią. Zaczęliśmy się rozliczać i pojawił się problem wydawania reszty. 

Okazało się, że dwóch osób nie będzie, bo są chore. Zrozumiałe. Dwie osoby były w drodze. Zaczęłam pisać wiadomość na grupie z pytaniem gdzie jest reszta skoczków, kiedy w międzyczasie przyszedł Radek. 

- Tobiasz ma się chwilę spóźnić, a Maja i Oli zaraz będą.

I chwilę potem przybyli. 

Asia powiedziała, że możemy już iść, a ona poczeka na spóźnionych. Jako organizatorka wyjścia najpierw się opierałam i chciałam czekać z nią, ale ostatecznie wszyscy poszliśmy do szatni. Kiedy otworzyłam swoją szafkę, Ania dała nam informację o jednym z zagubionych skoczków:

- Ksawery pojechał pod zły Hangar. Jest na Gocławiu.

- Ale jak? Wysłałam złą pinezkę na Wolnych Słuchaczy? – zmartwiłam się. 

- Nie, pinezka była dobra – stanowczo zaprzeczyła Maja.

Przebraliśmy się, a właściwie to ściągnęliśmy kurtki, i ruszyliśmy ku wejściu na trampoliny. Falstart - musieliśmy poczekać do pełnej godziny całe 4 minuty. Wieczność! Ale co mogliśmy zrobić? Wedrzeć się na teren prywatny? Czekając na otwarcie taśmy, poszłam sprawdzić, czy może ktoś dołączył. Akurat przyszedł Mateusz – nasz nowy korepetytor z hiszpańskiego.

- Hola! – powiedział Mateusz.

- Aleksandra! – odpowiedziałam.

- Nie Aleksandra, tylko Zuzia – wtrąciła Asia, śmiejąc się.

Szybko obejrzeliśmy filmik instruktażowy. Ciekawe, czy ktoś oprócz mnie rzeczywiście zwrócił na niego uwagę. Każdy z nas chciał już po prostu poskakać. Ale nie tak prędko. Jedna z instruktorek wzięła mikrofon i zaczęła zajęcia:

- To zaczynamy od ruchu głowy w górę i w dół.

Ale jak to? Przecież mieliśmy wykupioną lekcję wf-u, ale bez wf-u. Czy my ĆWICZYMY?! Halo, halo, coś tu nie gra. Jakieś pajacyki, skłony, pompki. Ja się na to nie zapisywałam. S.O.S.

Po paru ćwiczeniach podeszłam do instruktorki i powiedziałam jej, że nie powinniśmy mieć zajęć.

- Tak, ale rozgrzewka jest obowiązkowa.

AHA. No dobrze. Kiedy przeszliśmy na trampoliny nie miałam już na nic siły. Mieliśmy robić półobroty, obroty, skakanie na kolana, a mi brakowało już tchu. Po skończonej rozgrzewce chciałam się napić, położyć i pójść spać. Ale nie po to tu przyjechałam. Szybka przerwa na wodę i wróciłam do skakania. Trzeba wykorzystać tę godzinę.

Poszłam na maszynę, której ramiona się obracają, a uczestnicy gry muszą się schylać pod nimi  lub przeskakiwać nad. Na Instagramie wyglądało to na super zabawę. Ale w dwie osoby było tak… meh. Na początku kręciło się bardzo wolno, później się trochę rozkręciło. Tylko później moje zainteresowanie wyparowało. Ach ta dzisiejsza młodzież! Zakres uwagi wynosi 8 sekund i nie potrafią się na niczym skupić!

Wybrałyśmy się z Zuzą na tor przeszkód, śmiejąc się z naszej kondycji. Spróbowałyśmy też zjechać na zjeżdżalni. I to był bardzo zły pomysł. Z daleka wygląda to zupełnie inaczej. W rzeczywistości siadasz na skraju przepaści i zastanawiasz się, czy przeżyjesz zjazd. Mój lęk wysokości nie pomagał. Choć bardzo chciałam, to nie udało się. Byłam zbyt przerażona.

- Zuzia, dasz radę. Zjedziemy razem – próbowała podtrzymać mnie na duchu Zuza.

Ustawiłam się ponownie przy krawędzi. Dam radę, przeżyję, dam radę, przeżyję, to nie zabija. A co jak zabija? A co jak dostanę poważnego urazu jednej z kończyn? A co gorsza – rdzenia kręgosłupa? No cóż, wtedy będę tylko czytać książki. Centymetr po centymetrze przesuwałam się z gąbki na ślizgawkę, aż poczułam, że się zaczyna. Przez tych parę sekund miałam serce w gardle. Czułam jakbym miała nie wyhamować na końcu. Udało się. Przeżyłam. 

- Uff! – odetchnęłam głęboko. – To co? Jeszcze raz? – spytałam z nerwowym uśmiechem. 

Wróciłyśmy trochę poskakać. W końcu wybraliśmy się na trampoliny, nie? Beztrosko skakałyśmy po całym Hangarze. Wpadłyśmy na pomysł, żeby porobić parę zdjęć. Okazało się, że skakanie na oddzielnych trampolinach i trzymanie się za ręce tak, aby utworzyły kształt serca, nie jest takie łatwe.

Ale kiedyś nasza godzina skoków musiała się skończyć. Niestety nadszedł czas na ostatnie odbicia, zjazdy, salta i rzucanie się na poduchę. Wskoczyliśmy ponownie w kurtki, oddaliśmy kluczyki od szafek i nastawiliśmy cel na Inżynierską 8.

Szliśmy skrótem przez osiedle wychodząc od strony zakładu pogrzebowego. Uroczo. Kiedy kierowałam się ku przystanku, dopadły mnie wątpliwości: Czy sprawdziłam odjazd autobusu na dobrym przystanku? Czy to była dobra linia? Czy nie miał opóźnienia? Czy nie pomyliłam godzin? Z tych myśli próbował mnie rozproszyć zapach palonego drewna przy Cmentarzu Bródnowskim. Otulając się nim czekaliśmy na podwózkę, która miała być za parę minut. Część z nas nie miała na to ochoty i udała się w stronę metra, ale reszta dzielnie wyglądała za 169-tką.

- No gdzie jesteś? Powinieneś już być, a Ciebie nie ma. A ja Ci zaufałam, że przyjedziesz! – mówiłam do nieobecnego autobusu. Obok wywiązała się rozmowa na temat trudności z nauką hiszpańskiego. Dlaczego Google Maps postanowił się zbuntować i nie pokazywać opóźnień? UGH!

I wtedy nadszedł ten moment, na który wszyscy czekali. Nadjechał upragniony autobus linii 169. Aż zaczęłam klaskać ze wzruszenia. Ale, ale. Jeszcze trzeba do niego się zmieścić. Jakoś się udało. Wcisnęliśmy się do prawie pełnego autobusu. Na szczęście jechaliśmy tylko 10 minut. Gdy wysiadaliśmy kilkoro z nas poszło do piekarni. Im bliżej szkoły byliśmy, tym mniejsza stawała się nasza grupa. Interesujące…

- Wszyscy przeżyli? – spytał się nas Kuba, kiedy dotarliśmy już do celu.

- Ci, co byli – powiedziałam – to przeżyli.