Szedł szatan ulicami, wył w wybuchów chmurze,
Hukiem bomb głuszył jęki ginących żołnierzy.
Wiedzieliśmy – zginiemy, lecz każdy z nas wierzył,
Że zgładzi jeszcze kilku w przeklętym mundurze.
Skakał szatan radośnie nad zburzonym mostem.
Na zwalonej, kościelnej kotłował się wieży
I ponad gromadami pobitych żołnierzy
Z chichotem wymachiwał swym czartowskim chwostem.
Rechotem karabinów śmiał się w gruzach szatan.
Dzwonił drutami zdartych telefonów.
Czekaliśmy cierpliwie w godzinę skonu
Przeżywając w minucie wszystkie przeszłe lata.
Myśmy obaj wiedzieli, że nikt nie pomoże;
Błądziliśmy wśród gruzów, wśród granatów wycia.
Jam wyszedł z tego piekła, - wróciłem do życia,
A ty tam pozostałeś. - Poległeś Majorze.
I zbierałeś wśród gruzów swoich martwych druhów.
Ze zgliszcz i ze dna Bzury, z rozległych obrzeży.
W kompanie ustawiłeś poległych żołnierzy,
By wprowadzić do nieba swój batalion duchów.