Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem ten dokument, poczułem jak zimny dreszcz przebiega mi po plecach. Na pozór zwykła kartka papieru - pożołkła, ze śladami załamań, zapisana niestarannym pismem. Ale to co było na niej napisane, sprawiło ze przez długą chwilę nie mogłem złapac oddechu.
"Giuseppe M. - 50 tysięcy lirów. Do końca miesiąca. Cisza."
To był autentyczny kontrakt na zabójstwo z 1978 roku, pochodzący z archiwów neapolitańskiej Camorry. Dokument kolekcjonerski, za który pewien niemiecki biznesmen zapłacił właśnie 120 tysięcy euro na prywatnej aukcji w Zurychu.
Witajcie w najciemniejszym zakamarku świata kolekcjonerstwa - tam, gdzie dokumenty kolekcjonerskie przestają być niewinna pasją historyków, a stają się makabrycznymi trofeami. Gdzie za kawałek papieru z rozkazem zabicia człowieka płaci się tyle, co za luksusowy samochód.
Przez ostatnie dwa lata prowadziłem śledztwo w tej sprawie. To co odkryłem, przerosło moje najgorsze oczekiwania. Istnieje cały podziemny rynek handlu autentycznymi kontraktami mafijnymi - dokumentami zlecającymi morderstwa, które faktycznie zostały wykonane.
Mój pierwszy kontakt z tym swiatem był przypadkowy. Podczas researchu do artykułu o dokumentach kolekcjonerskich natknąłem się na dziwne ogłoszenie na jednym z for internetowych. Ktoś oferował "włoski dokumencik z lat 70." za 15 tysięcy euro. Opis był enigmatyczny, ale jedno zdanie zwróciło moją uwagę: "Autentyczność potwierdzona przez wydarzenia z 12 marca 1979".
Postanowiłem sprawdzić co wydarzyło się tego dnia. Po kilku godzinach przeszukiwania włoskich archiwów prasowych znalazłem - Giuseppe Martinelli, lokalny przedsiębiorca z Neapolu, został zastrzelony przed własnym domem. Sprawców nigdy nie złapano.
Kim są ludzie, którzy kolekcjonują takie dokumenty? Przez miesięce próbowałem dotrzeć do tego hermetycznego środowiska. Większość kontaktów urywała się gdy tylko wspomniałem, że jestem dziennikarzem. Ale w końcu, dzięki pośrednikowi któremu obiecałem anonimowość, udało mi się porozmawiać z trzema kolekcjonerami.
"To nie jest o gloryfikowaniu przemocy" - przekonywał mnie Hans, 67-letni emerytowany bankier z Frankfurtu. "Te dokumenty to historia. Mroczna, ale historia. Pokazują jak działał swiat przestępczy, jak wyglądała struktura mafii od środka."
Hans pokazał mi swoją kolekcję przez zaszyfrowany komunikator. Miał 17 dokumentów - kontrakty z Włoch, rozkazy egzekucji z karteli narkotykowych, nawet jeden dokument z czasów prohibicji w USA. Za najmniejszy dokumencik zapłacił 8 tysięcy euro. Za najcenniejszy - kontrakt na życie sędziego z Palermo z 1992 roku - wyłożył 200 tysięcy.
"Wiem co pan myśli" - dodał szybko. "Ale ja nie jestem jakimś psychopatą. To dla mnie jak... jak zbieranie pamiątek z wojny. Strasznych pamiątek, ale świadczących o tym co się działo."
Dr Marina Coretti, włoska ekspertka od historii przestępczości zorganizowanej, którą spotkałem w Rzymie, miała zupełnie inne zdanie.
"To jest chore" - mówiła, nie kryjąc oburzenia. "Ci ludzie fetyszyzują śmierć. Każdy z tych dokumentow to czyjeś życie, czyjaś tragedia. Rodziny ofiar ciągle żyją, a ktoś handluje rozkazami zabicia ich bliskich jak znaczkami pocztowymi."
Coretti pokazała mi statystyki - według jej szacunków, na świecie istnieje około 200-300 poważnych kolekcjonerów takich dokumentów. Większość to zamozni mężczyźni z Europy Zachodniej i USA. Rynek jest wart miliony euro rocznie.
"Najgorsze jest to, że stymuluje to kolejne przestępstwa" - dodaje. "Słyszałam o przypadkach, gdy współcześni przestępcy specjalnie zachowywali 'pamiątki' wiedząc, że kiedys będą warte fortunę."
Paradoksalnie, właśnie wysokie ceny sprawiły, że rynek zalała fala falsyfikatów. Jak odróżnić prawdziwy dokument kolekcjonerski od podróbki?
"Diabeł tkwi w szczegółach" - mówi mi Antonio, były karabinieri który teraz zajmuje się weryfikacją autentyczności dla prywatnych kolekcjonerów. "Rodzaj papieru, atrament, styl pisma. Ale najważniejsze to weryfikacja historyczna. Czy osoba wymieniona w dokumencie rzeczywiście zginęła? Czy daty się zgadzają?"
Antonio pokazuje mi przykład oczywistej podróbki - kontrakt na zabójstwo amerykańskiego polityka z 1963 roku. "Użyli długopisu, który pojawił się na rynku dopiero w 1965" - śmieje się. "Amatorka."
Ale są też falsyfikaty niemal doskonałe. Jeden z nich, kontrakt na życie rosyjskiego biznesmena, był tak dobry, że oszukał nawet ekspertów. Dopiero analiza DNA śliny na kopercie wykazała, ze dokument powstał najwcześniej w 2010 roku.
Czy handel takimi dokumentami jest legalny? To skomplikowane.
"Jeśli dokument ma więcej niż 50 lat i nie zawiera informacji mogących zaszkodzić żyjącym osobom, technicznie jest to legalne w większości krajów" - tłumaczy mi prawnik specjalizujący się w handlu antykami. "Ale to szara strefa. Bardzo szara."
Problem pojawia się gdy dokumenty sa świeższe. Albo gdy zawierają naziwska osób ktore nadal żyją. Wtedy handel nimi może być uznany za przestępstwo - od naruszenia prywatności po współudział w przestępstwie.
"Widziałem przypadki, gdy kolekcjonerzy byli przesłuchiwani przez policję" - mowi mój rozmówca. "Bo skoro mają dokument zlecający morderstwo sprzed 10 lat, to może wiedzą kto był zleceniodawcą?"
Większość transakcji odbywa się w darknecie. Specjalne fora, zaszyfrowane komunikatory, płatności w kryptowalutach. To świat, w którym dokumencik warty 50 tysięcy dolarów zmienia właściciela bez żadnego śladu.
Udało mi się dostać na jedno z takich forów. To co tam zobaczyłem, przyprawiło mnie o mdłości. Setki ofert - od kontraktów yakuzy po rozkazy egzekucji z wojen bałkańskich. Niektóre z załączonymi zdjęciami ofiar "dla potwierdzenia autentyczności".
"Nowy nabytek do kolekcji!" - chwali się użytkownik o nicku Collector_88. "Rozkaz likwidacji z Czeczenii, 1999. Nawet z odciskiem palca!"
Pod spodem dziesiątki komentarzy z gratulacjami. Pytania o cenę. Prośby o więcej zdjęć.
Po dwóch latach researchu nadal nie mam jednoznacznej odpowiedzi na pytanie - czy takie kolekcjonerstwo powinno byc całkowicie zakazane?
Z jednej strony, Hans ma rację - to są dokumenty historyczne. Świadectwa mrocznych czasów. Może kiedyś trafią do muzeów, będą służyć edukacji?
Z drugiej strony, za każdym takim papierem kryje się ludzka tragedia. Czy mamy prawo handlować czyimś cierpieniem? Czy za 50 lat ktoś będzie handlował protokołami egzekucji z Ukrainy?
"To nie jest normalne kolekcjonerstwo" - mówi mi na koniec dr Coretti. "Normalni kolekcjonerzy zbierają znaczki, monety, może stare dokumenty kolekcjonerskie jak akty własności czy listy. Ale nie rozkazy morderstw. To przekracza wszelkie granice."
Może ma rację. A może to tylko kolejny dowód na to, że ludzka fascynacja mrokiem nie zna granic. Że zawsze znajdą się ludzie gotowi zapłacić fortunę za możliwość dotknięcia zła.
Jedno jest pewne - ten rynek istnieje i ma się dobrze. Gdzieś w tej chwili ktoś wykłada setki tysięcy euro za kawałek papieru z rozkazem zabicia człowieka. I gdzieś indziej ktoś ten rozkaz dumnie oprawia w ramkę i wiesza w swojej prywatnej galerii.
Dokumenty kolekcjonerskie. Kiedyś myślałem, że to niewinne hobby. Teraz wiem, że mogą być też świadectwem najciemniejszej strony ludzkiej natury. I że są ludzie, którzy za to świadectwo są gotowi zapłacić każdą cenę.
dokumenty kolekcjonerskie