Słowo "anarchizm" często budzi niepokój, kojarząc się z chaosem i brakiem porządku. Jednak prawdziwe oblicze anarchizmu jest zupełnie inne. Nie chodzi o rozbijanie szyb czy burzenie wszystkiego dookoła. Anarchizm to przede wszystkim wiara w naszą wspólną zdolność do organizacji, do wzajemnego wspierania się i do tworzenia sensownego życia bez potrzeby narzucania nam czegokolwiek z góry.
Pomyśl o codzienności. Kiedy ostatnio uczestniczyłeś w grupie sąsiedzkiej, która wspólnie dba o lokalny park lub organizuje wymianę rzeczy, by nic się nie marnowało? A może wspierasz kooperatywę spożywczą, gdzie członkowie razem decydują o zakupach i zarządzają dystrybucją żywności, bez udziału wielkich korporacji? Albo gdy razem ze znajomymi tworzycie otwarty projekt edukacyjny w internecie, dzieląc się wiedzą bez opłat i hierarchii? To są właśnie te momenty, w których wcielamy w życie anarchistyczne zasady – autonomię, wzajemną pomoc i oddolną inicjatywę. Działamy, bo widzimy potrzebę, nie dlatego, że ktoś nam kazał.
Anarchizm nie odrzuca porządku, ale dąży do porządku tworzonego przez samych ludzi, z ich własnej woli. Sprzeciwia się natomiast władzy, która opiera się na przymusie, kontroli i hierarchii, tej, która mówi ci, co masz robić, bez twojej zgody i bez względu na twoje potrzeby. Mowa tu o biurokratach, politykach czy korporacjach, które często podejmują decyzje wbrew interesom większości, a w imię własnych korzyści.
Wyobraź sobie społeczeństwo, w którym decyzje podejmowane są wspólnie, na zasadzie porozumienia, a nie narzucane przez nielicznych. Gdzie ludzie współpracują ze sobą, aby zaspokajać swoje potrzeby, a nie rywalizują o zasoby. Gdzie zamiast wszechobecnej kontroli i regulacji, panuje zaufanie i odpowiedzialność. To jest właśnie dążenie anarchizmu – do świata, w którym każdy z nas ma realny wpływ na swoje życie i otoczenie, bez ulegania arbitralnym nakazom.
Bycie anarchistą to niekoniecznie przynależność do jakiejś partii. To raczej sposób patrzenia na świat, sposób myślenia o wolności i odpowiedzialności. To kwestionowanie władzy, która rości sobie prawo do dominacji nad nami, a jednocześnie aktywne poszukiwanie i tworzenie alternatywnych rozwiązań w naszym codziennym życiu. To także wyjście na ulice i manifestowanie, gdy widzimy niesprawiedliwość. Nie czekamy na "wielką rewolucję", ale staramy się żyć wolniej i tworzyć wolne przestrzenie tu i teraz – w naszych wspólnotach, w naszych relacjach, w każdym naszym działaniu.
Anarchizm to zaproszenie do budowania świata opartego na równości, solidarności i swobodzie, świata, w którym ludzie wspólnie decydują o swojej przyszłości.
Liberalizm mówi, że wolność jednostki jest najważniejsza. Ale nigdy nie mówi, że tą jednostką jest zawsze ktoś, kto ma ziemię, kapitał, władze i ochronę państwa. Liberalizm zawsze sprzeda ci bajkę o wolnym rynku, o równych szansach i "sukcesie" jako nagrodzie za twoją ciężką pracę. Ale kiedy to ty próbujesz sięgnąć po tę ich wolność, okazuje się nagle, że ktoś już ustawił planszę tej gry. Gdy ty pracujesz oni zarabiają. Gdy ty bierzesz kredyt oni dziedziczą kolejną kamienicę. Gdy ty masz wolność słowa oni mają media.
W liberalizmie pozwalają ci mówić do momentu, w którym nie zagrażasz ich zyskom. To tak, jakbyś miał prawo protestować, ale tylko do chwili, gdy nie zablokujesz drogi. Liberalizm jest "tolerancyjny" do momentu w którym im się to opłaca.
Anarchizm nie chce pseudo "wolności" w której masz wybór między dwiema firmami chce życie bez przymusu. Jednocześnie nie dąży do równości wobec prawa, ale do końca prawa, które istnieje po to, by sankcjonować i utrwalać wyzysk.
W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że nie oznacza to bezprawia. Anarchizm odrzuca prawo odgórne, a w zamian proponuje ład oparty na dobrowolnych zasadach, wzajemnym szacunku i odpowiedzialności zbiorowej.
Nie chcemy demokracji liberalnej ani innych "wspaniałych zamienników", lecz wspólnot, które same o sobie decydują.
Liberalizm ma na celu cie zreformować bo to właśnie liberalizm pozwala, by garstka miała wszystko, a reszta cieszyła się, że ma cokolwiek. Liberalizm ma na celu pokazać ci twoje miejsce w szeregu i postawić mur dla twojej "wolności".
Od dziecka uczą nas dumy z bycia obywatelem danego państwa, dumy ze swojej flagi. Wmawiane jest nam, że naród to rodzina, a ojczyzna to matka. Mamy być gotowi umrzeć za "ojczyznę", nawet jeśli ta ojczyzna nie zrobiła nic, byśmy mogli w niej godnie żyć. Politycy, dziennikarze, media – nikt z tych grup nie odpowiada, dla kogo tak naprawdę jest ta ojczyzna.
Bo w momencie, gdy polityk każe ci śpiewać hymn, to nie dlatego, że zależy mu na twoim losie, lecz chce, żebyś milczał, żebyś nie pytał, czemu jego dziecko studiuje za granicą, a ty masz zapieprzać na śmieciówce. Nacjonalizm nie jest miłością do ziemi. To kij, którym bije się klasę pracującą, żeby nie zauważyła, kto realnie ją okrada. Nacjonalizm to ideologia, która każe ludziom walczyć między sobą na podstawie granic, które narysowali kiedyś królowie, kapitaliści i generałowie. To fałszywa tożsamość, która narzuca się tym, którzy mają najmniej, żeby nigdy nie próbowali podnieść wzroku ku tym, którzy mają wszystko. Pracownik z Łomży ma mniej wspólnego z prezesem z Warszawy niż z robotnikiem z Kijowa, Berlina czy Stambułu, bo i jeden, i drugi wie, jak smakuje przepracowana noc i jak wygląda pusty portfel pod koniec miesiąca. Nacjonalizm robi z biednych ludzi żołnierzy, wyborców, fanatyków. Każe im bronić "narodu", który w praktyce oznacza interesy polityków, oligarchów i korporacji. Kiedy ktoś ci mówi: „Imigranci zabiorą ci pracę”, to realnie pyta, kto zbudował system, w którym trzeba konkurować o prawo do życia. Anarchiści od dawna mówią, że ojczyzna to fikcja. Prawdziwa wspólnota rodzi się z solidarności, nie granic. Emma Goldman pisała: „Patriotyzm to ostatnie schronienie łajdaka” – bo kiedy nie masz już nic do zaproponowania ludziom, sprzedajesz im sztandar i dumę z bycia biednym, ale przynajmniej za "wielkim narodem”. W świecie, gdzie jedni mają wille i armie, a drudzy stoją w kolejce po leki, nacjonalizm to broń klas wyższych. To sposób, aby biedni nie zauważyli, kto naprawdę trzyma ich za gardło. Dlatego w anarchizmie nie jest tylko odrzucenie granic, a odrzucenie klas, władzy, mitów, które mają na celu dzielić ludzi. Jednocześnie, mówiąc to, anarchizm nie rzuca słów na wiatr, a proponuje rozwiązania. Zamiast narodów – wspólnota, zamiast granic – solidarność, a zamiast przemocy klasowej – rewolucja. Trzeba pamiętać, że siła nie leży w hymnie ani w orle na paszporcie, ale leży w tym, że stajesz ramię w ramię z drugim człowiekiem. Nie ma znaczenia, czy mówisz tym czy innym językiem, nie ma znaczenia, jaki ktoś ma kolor skóry czy pochodzenia. ŻADEN CZŁOWIEK NIE JEST NIELEGALNY!
Rozdział I
Nigdy nikt nas nie pytał, czy chcemy żyć w świecie, który codziennie składa nas w ofierze dla zysku. Urodziliśmy się w systemie, który od pierwszego oddechu przypisał nam miejsce w hierarchii. Od dziecka uczono nas, że pieniądz to życie, że własność to świętość, a praca obowiązkiem i zaszczytem.
Kapitalizm nie jest tylko gospodarką. To religia, która nie potrzebuje bogów, bo ma rynki. To system moralny, który nazywa biedę winą, a wyzysk sukcesem. To porządek, który łudzi obietnicą wolności, ale daje ją tylko tym, którzy urodzili się na górze.
Patrzysz na billboard. Kobieta się śmieje, dziecko szczęśliwe, dom z katalogu. A obok bezdomny trzyma kartkę z napisem "na jedzenie". Uczony jesteś od małego, że bieda wynika z tego, że nie jesteś elastyczny, produktywny i przystosowany. Ale to nie ty jesteś wadliwy, to system jest!
Kapitalizm przetrwał tak długo nie dlatego, że działa, lecz dlatego, że skutecznie wmawia ludziom, że nie ma alternatywy. Przedstawia się jako "naturalny" stan rzeczy. Jak coś, co "zawsze było" i co "zawsze będzie". Ale żaden system oparty na dominacji, wyzysku, przemocy ekonomicznej i alienacji nie trwa wiecznie. Upadają imperia, upadają rządy, upadają mury i upadnie też on – ten "wielki" kapitalizm.
Bo gdy wszystko w twoim życiu jest towarem – nawet ciało, czas, zdrowie, uczucia – to w końcu zostaje już tylko gniew.
Kapitalizm nie potrzebuje pałki, gdy ma kredyt hipoteczny. Nie musi ci grozić, wystarczy, że odcina ci dostęp do życia, jeśli nie podporządkujesz się jego logice. Dla biednych są warunki, dla bogatych przywileje. A dla ogółu mit o ciężkiej pracy, przez którą "dojdziesz do wszystkiego". Ale jak masz dojść, skoro system nie pozwala ci ruszyć? Jak masz żyć, kiedy życie wycenione jest przez ludzi, których nigdy nie spotkasz?
Wmawia się nam, że własność to wolność. Że to, co posiadasz, jest twoje, że możesz tym zarządzać, że masz nad tym kontrolę. Ale w rzeczywistości własność nie daje ci wolności. Ona tylko odwraca twoją uwagę od faktu, że jesteś zależny. Od pracy, czynszu, prawa własności tych, którzy mają więcej niż ty.
Bo dom, który "należy" do ciebie, kupiony jest na 30 lat kredytu, podpisanego z instytucją, która ma prawo go ci zabrać w każdej chwili. Bo ziemia, która "należy" do narodu, jest wykupowana hektarami przez inwestorów, którzy nigdy po niej nie przejdą. Bo mieszkanie, które wynajmujesz, służy do pomnażania czyjegoś kapitału, kto ma ich dziesięć i nie mieszka w żadnym z nich.
Kiedyś ziemia nie należała nikomu ani niczemu. Rzeki, niebo, ludzie mieszkali, pracowali, dzielili się. Własność prywatna była anomalią – czymś nienaturalnym i niezrozumiałym. Aż pojawili się ci, którzy mieli włócznie, strażników i księgi prawa. Zaczęli nazywać ziemie swymi imionami, nazywali ludzi swymi "poddanymi". Potem zaczęto nazywać ludzi "siłą roboczą". Zmienili tylko słowa, ale mechanizm nic się nie zmienił.
Współcześni właściciele ziem nie noszą broni, mają akty notarialne i ludzi, którzy ich bronią, czyli prawników, komorników i policję. Kiedy zostajesz wyrzucony z domu, to jest legalne. Kiedy przejmują całą kamienicę, to tylko inwestycja. Ale gdy ty zajmiesz pustostan, to przestępstwo. System chroni własność, nie ludzi.
Nie powinno się budować relacji wokół "moje", ale wokół "wspólne". Dobra nie powinny być gromadzone, lecz dzielone. Logiczne powinno być, że człowiek ma prawo do mieszkania czy życia i nie powinien być to tylko towar. Czy jest to moralne, że jedzenie jest wyrzucane tylko dlatego, bo ktoś nie ma na nie pieniędzy?
Własność nie jest czymś naturalnym, lecz wyuczonym. Jest ideologicznym betonem, który zalano w naszych głowach, byśmy nie dostrzegali, że świat może wyglądać inaczej. I właśnie o tym powinno się mówić, nie siedzieć cicho. Bo świat, który budowany jest tylko na dominacji, nie zasługuje na to, by trwać i dostawać przyzwolenie. Możemy realnie żyć inaczej, ale tylko wtedy, gdy przestaniemy wierzyć, że człowiek to tylko towar oraz że cokolwiek naprawdę "należy" do kogokolwiek.
Rozdział II
Mówi się, że każdy może być kim chce. Prawda jest taka, że już od urodzenia przypisano ci miejsce w piramidzie życia. Jedni zaczynają życie na szczycie ze spadkiem, z kontaktami, z pewnością siebie, która daje przekonanie, że świat jest im dany. Inni budzą się na dnie z długiem i z chorobą. Całe życie próbują wspinać się w górę po schodach, które zaprojektowano tak, by prowadziły w koło.
Kapitalizm kocha mówić o "klasie średniej" jakby to była wspólnota ludzi aspirujących, ambitnych, szczęśliwych. Ale klasa średnia to bajka dla tych, którzy mają kredyt hipoteczny i wmówiono im, że to przywilej. To klasa wyczerpana, zadłużona i pozbawiona czasu. Klasa, która boi się, że spadnie w dół i przez ten strach trzyma się systemu, nie widząc tego, że idzie w kółko.
W tym układzie realnie są tylko dwie grupy: grupa pracujących i grupa wyzyskujących burżujów, żyjących z pracy tych niżej.
Ci pierwsi budują domy, jeżdżą autobusami, roznoszą jedzenie, sprzątają ulice, naprawiają kable, uczą dzieci. A ci drudzy mają konta inwestycyjne, nieruchomości, akcje, spółki, których nigdy nie odwiedzają. System nauczył nas, że to ci drudzy to "elita", że mamy ich podziwiać, słuchać i głosować na nich. A ci, którzy realnie tworzą wartość, mają być wdzięczni za pensję.
Gdy ty mówisz: "Mam szefa, który jest w porządku", ale on realnie nie płaci z swoich pieniędzy, lecz płaci z twojej pracy. Z tego, co ty wytworzyłeś i tylko część ci oddaje. Resztę zatrzymuje, bo ma do tego prawo nadane przez prawo pisane przez takich jak on.
Wyzysk nie krzyczy, nie bije pałką. Dziś ma krawat, regulamin i święto pracy raz do roku. Ale jego istota się nie zmienia. Nadal ktoś bierze twoje osiem godzin życia dziennie i oddaje ci ich jedną piątą w formie wypłaty.
Kiedy protestujesz, mówią, że jesteś roszczeniowy. Kiedy strajkujesz, że niszczysz gospodarkę. Kiedy walczysz o swoje, że jesteś ekstremistą. System nie boi się ludzi posłusznych, boi się ludzi, którzy walczą o swoje.
I właśnie to jest celem podziału klasowego, nie tylko wyzysk, lecz złamanie wspólnoty. Małżeństwo rozbijane przez zmianę. Rodziny rozbite przez poglądy. Sąsiedzi zamknięci w ekranach. Robotnik z Warszawy nie spotka się z robotnikiem z Kijowa, bo jeden ma "dobre papiery", a drugi "zabiera pracę".
Ale to nie oni są w konflikcie. To nie ich interesy się zderzają. Ich wspólnym wrogiem jest system, który żeruje na ich pracy i napuszcza ich na siebie. Nic się nie zmieni, dopóki ludzie nie przestaną widzieć siebie jako jednostek walczących o przetrwanie. Gdy zaczną widzieć siebie jako klasę walczącą o przyszłość.
Solidarność klasowa nie polega na tym, że wszyscy się lubimy. Polega na tym, że wiemy, kto nas wykorzystuje. I że zaczynamy mówić o tym głośno.
Rozdział III
Każde imperium, które chce przetrwać, potrzebuje dwóch rzeczy: strażników i mitu. Strażnicy pilnują, byś nie podnosił głowy. Mit – byś nie pomyślał, że możesz. Współczesne państwo to perfekcyjna hybryda obu. To nie neutralna instytucja. To nie wspólnota obywatelska. To aparat przemocy i kontroli, tworzony po to, by utrwalić władzę jednej klasy nad drugą.
Nie bez powodu pierwsze, co cię spotyka, gdy się urodzisz, to nadanie numeru. Numeru PESEL, numeru aktu urodzenia, rejestr w systemie. To jak wstęp do gry, w której ty nie pisałeś zasad. Od tej pory całe życie spędzasz w ramkach: edukacji, pracy, podatków, licencji, przepisów, zezwoleń. A gdy się buntujesz, pojawi się policja. I nie ochroni cię, ochroni "porządek".
Policja nie istnieje po to, by bronić ludzi. Istnieje po to, by chronić własność i hierarchię. Gdy bank wyrzuca ludzi z mieszkań, policja stoi po stronie banku. Gdy robotnik protestuje przeciw wyzyskowi, to policja broni zakładu pracy. Gdy queerowa młodzież idzie z transparentem, a faszysta z nożem, policja mówi, że "winne" są obie strony, mogli "nie prowokować".
System prawa nie jest narzędziem sprawiedliwości. Jest systemem zarządzania, lojalności i kapitału. Nie masz prawa do mieszkania, ale właściciele mają prawo do pustostanów. Nie masz prawa do leczenia, ale firma farmaceutyczna ma prawo do patentu. Nie masz prawa do bezpieczeństwa, ale korporacja ma prawo do twoich danych. Państwo nie jest neutralne. To nie arbiter, to właściciel stadionu, gracz i sędzia w jednej osobie. Ty nie jesteś jego gościem, jesteś jego towarem.
Jednocześnie pamiętajmy, że świat równości nie przyjdzie z parlamentu. Kapitalizm nie upadnie przez wybory. Upada, kiedy przestajemy w niego wierzyć.
Co cztery lata wrzucasz kartkę, a potem patrzysz, jak wszystko zostaje po staremu, tylko w innym kolorze. Zmieniają się twarze, logo, slogany. Ceny dalej rosną, ludzie dalej głodują, pensje dalej nie wystarczają do życia. To nie system, który się zepsuł, to system, który działa dokładnie tak, jak miał.
Demokracja parlamentarna uczy cię, że jesteś obywatelem. Ale traktuje cię jak poddanego. Uczy, że twoje zdanie ma "znaczenie", ale ignoruje je, gdy chodzi o prawa pracownicze, ochronę klimatu czy antyfaszyzm. Uczy cię: "poczekaj, załatwimy to za ciebie", gdzie i tak mają cię gdzieś. Zastanów się, czy to wszystko jest normalne?
Zgnilizna starego kontynentu
Pieprzona Europa. Wiecie, co to za kontynent? To kolos na glinianych nogach, który sypie się na naszych oczach, a jego zarządcy udają, że wszystko gra. Mówili, że to ostoja wolności, demokracji, ludzkich praw, kurwa jego mać! A ja widzę tylko smród obłudy, zakłamania i tchórzostwa. Brukselskie gabinety, te ich pieprzone szczyty, te ich "decyzje" – to wszystko to jeden wielki teatr dla mas, żebyśmy przypadkiem nie zauważyli, jak bardzo jesteśmy w dupie.
Ulice, które kiedyś pulsowały buntem, dziś są wyłożone kostką brukową, po której maszerują te same gęby, co zawsze. Tylko flagi się zmieniają, a ideologie wracają jak rzygowiny po zbyt mocnym drinku. Rasizm, ksenofobia, nacjonalizm to te stare demony, o których myśleliśmy, że zostały pogrzebane na zawsze, znowu wyłażą z grobów. Wzmacniane przez polityków, podgrzewane przez media, wmawiane ludziom, którzy boją się własnego cienia. Boją się inności, boją się zmian, boją się tego, co nieznane. I ta prawica, ta cholerna prawica, żeruje na tym strachu jak hieny na trupie. Wciska im kit o powrocie do "tradycji", do "wielkich wartości", do "czystej rasy". A ja się pytam: gdzie tu jest, kurwa, postęp? Gdzie tu jest ludzkość? Gdzie tu jest ta oświecona Europa, o której nam pierdolili w szkole?
Nie ma. Jest tylko gówno. I ten smród roznosi się po całym kontynencie, dławiąc każdy powiew świeżego powietrza. Nie dajmy się zwieść ich słodkim pierdzeniom o stabilności i porządku. To nie jest stabilność, to jest stagnacja. To nie jest porządek, to jest opresja. To jest ich porządek, w którym my, zwykli ludzie, mamy tylko jedno zadanie: siedzieć cicho, pracować i nie zadawać pytań.
I co z tego, że mają te swoje "wartości europejskie"? Pieprzyć ich "wartości", skoro w imię tych "wartości" zamykają uchodźców w obozach, gnoją mniejszości, a biednych ludzi wyrzucają na bruk. Gadają o solidarności, a jedyne, co widzę, to solidarność bankierów i korporacji, którzy bez skrupułów okradają nas z przyszłości. Młodzi ludzie patrzą na to wszystko i widzą tylko beznadzieję. Praca za grosze, brak perspektyw, kredyty, które cię pogrzebią, zanim zdążysz się obejrzeć. To jest ta ich "wolność"? Wolność do bycia niewolnikiem w ich systemie?
I co z tego, że machają nam przed nosem flagami? Polską, francuską, niemiecką – bez różnicy! Flaga to tylko szmata, za którą chowają swoje brudne interesy. Mówią, że jesteśmy częścią wielkiej, zjednoczonej Europy, ale tak naprawdę dzielą nas na kategorie, na "swoich" i "obcych". Podjudzają robotników z Wschodu przeciwko tym z Zachodu, starszych przeciwko młodym, mężczyzn przeciwko kobietom. A wszystko po to, żebyśmy byli zajęci kłótniami między sobą, zamiast dostrzec prawdziwego wroga czyli system, który nas wszystkich wyzyskuje.
Ale my to widzimy. Widzimy ich kłamstwa, ich manipulacje. Czujemy ten smród zgnilizny, który wydobywa się z ich pałaców władzy. Nie damy się nabrać na ich tanie sztuczki. Nie damy się uciszyć. Bo choć próbują nas zamknąć w klatkach strachu i apatii, to wciąż tli się w nas ten sam ogień, który kiedyś rozpalał barykady. Ogień, który spali ich system na popiół. I to będzie ten moment, kiedy Europa naprawdę zacznie oddychać.
Mówią nam o kryzysie. Ekonomiczny kryzys, kryzys wartości, kryzys migracyjny. Pieprzenie! To nie jest żaden kryzys, to jest celowe działanie! Oni, ci na górze, wiedzą doskonale, co robią. Kryzys to dla nich okazja. Okazja, żeby jeszcze bardziej zacisnąć pętlę na naszych szyjach, żeby wprowadzić jeszcze bardziej drakońskie prawa, żeby odebrać nam resztki wolności. Bo kiedy ludzie się boją, są łatwiejsi do kontrolowania. Kiedy są podzieleni, nie widzą, kto jest ich prawdziwym oprawcą.
I nagle pojawiają się "silni liderzy", z obietnicami porządku i "rozwiązywania problemów". Zawsze ci sami, z tym samym ryjem pełnym pychy i pogardy dla tych, których mają "chronić". Mówią, że obronią nas przed "obcymi", przed "innymi", przed "zagrożeniem". A prawda jest taka, że to oni sami są największym zagrożeniem! Zagrożeniem dla wolności myśli, dla solidarności, dla każdej iskry człowieczeństwa, która próbuje przetrwać w tym pieprzonym systemie.
Ich recepta na "ratowanie Europy" to zawsze to samo więcej policji, więcej kontroli, mniej praw, więcej nienawiści. Budują więzienia zamiast szkół, kupują armaty zamiast leków, zamykają granice zamiast otwierać serca. I to jest ten ich "postęp"? To jest ta "świetlana przyszłość", o której śnią w swoich klimatyzowanych gabinetach? To jest przyszłość, w której my, wolni ludzie, mamy tylko jedno prawo – prawo do milczenia i posłuszeństwa.
Ale my im tego nie damy. Ani centymetra! Ani jednego słowa! Ta zgnilizna musi zostać wyplewiona, a ten kontynent – oczyszczony. Albo sami to zrobimy, albo zgnijemy razem z nimi. Wybór należy do nas.
Nie dajcie się nabrać na ich propagandę, na te ich gładkie słówka z telewizora, na te ich uśmiechnięte twarze z billboardów. To wszystko to trucizna, która sączy się do waszych umysłów, żeby was otępić, żebyście przestali myśleć, żebyście przestali czuć. Wmawiają wam, że jesteście bezpieczni, pod ich skrzydłami, pod ich pieprzoną kontrolą. Ale to fałszywe bezpieczeństwo! To bezpieczeństwo więźnia w celi, który nie wie, że jego wolność została mu dawno odebrana.
Oni chcą, żebyście wierzyli w ich podziały. Lewica kontra prawica, miasto kontra wieś, wierzący kontra niewierzący. To wszystko gówno prawda! Prawdziwy podział jest jeden: ci, co kontrolują, i ci, co są kontrolowani. Ci, co wyzyskują, i ci, co są wyzyskiwani. I dopóki będziemy się kłócić o ich pieprzone etykietki, dopóty oni będą siedzieć w swoich ciepłych posadkach, rechocząc z naszej głupoty.
Ale wystarczy! Kłamstwa mają krótkie nogi, a prawda, nawet najbardziej niewygodna, zawsze znajdzie swoją drogę. Widzimy ich na wylot. Widzimy ich pazerne pyski, ich puste obietnice, ich strach przed tym, że w końcu się obudzimy. Obudzimy się i zobaczymy, że ich system to tylko domek z kart, który runie pod naciskiem naszej woli.
Ta Europa jest chora, gnije od środka. My jesteśmy lekiem, który ją oczyści. Jesteśmy tymi, którzy mają odwagę nazwać rzeczy po imieniu i powiedzieć im prosto w twarz NIE! Ta ziemia, ta wolność, ta przyszłość to wszystko jest nasze! I nie oddamy jej bez walki!
Słyszycie ten szept? To nie wiatr. To nie strach. To narastający pomruk niezadowolenia, który przebija się przez ich medialny szum i polityczne kłamstwa. Ludzie zaczynają widzieć. Zaczynają czuć. Patrzą na swoje puste portfele, na zamknięte szpitale, na zrujnowane szkoły i w końcu, kurwa, łączą kropki. To nie jest "kryzys", to jest celowe zubożenie! To nie jest "optymalizacja", to jest rabunek!
I co wtedy robią? Wskazują palcem na "innych". Na tych, co przyjechali, na tych, co wyglądają inaczej, na tych, co mają inny kolor skóry, inne przekonania. "To oni są winni!" krzyczą z trybun, a ich medialne tuby powtarzają to do znudzenia. Żebyś tylko nie spojrzał w górę, żebyś nie zobaczył, kto naprawdę trzyma lejce i kto czerpie z tego syfu największe zyski. Odwracają naszą uwagę od prawdziwych złodziei i oprawców, którzy siedzą w luksusowych fotelach, popijając drogie wino i śmiejąc się nam w twarz.
Ale ich maski opadają. Coraz więcej ludzi widzi tę fałszywą grę. Widzą, jak ta pieprzona Europa, rzekomo zjednoczona, rozpada się na kawałki, rozrywana przez nienawiść, którą sami zasiali. Widzą, jak ich "porządek" to tylko fasada, za którą kryje się chaos i wyzysk. Widzą, że ich wielkie wizje przyszłości to tylko koszmar, w którym wolność jest iluzją, a równość zakazanym słowem.
To jest ta zgnilizna, która trawi Europę od środka. Ale im bardziej gnije, tym mocniej czuć ten smród. I ten smród w końcu obudzi nawet najbardziej znieczulonych. W końcu pęknie to, co miało być nie do złamania. A wtedy, to my, ci na dole, będziemy pisać nowe zasady. Bez nich. Bez ich kłamstw. Bez ich smrodu.
I niech nikt nie ma wątpliwości, kto tę zgniliznę rozpala. To nie wiatr przywiał ten smród, to nie przypadek skręcił ten kontynent w stronę bagna. To prawicowa szajka, ta sama, która zawsze karmi się strachem i nienawiścią, pcha Europę w otchłań. Ich obietnice o "silnych narodach" to nic innego jak szowinistyczny bełkot, maskujący chęć powrotu do czasów, gdzie elita gnoiła resztę, a granice były zasiekami z drutu kolczastego.
Patrzcie na ich gęby w telewizorze, te same, które jeszcze wczoraj gadały o wolnym rynku, a dziś budują mury i zamykają usta. Ich "porządek" to terror dla tych, którzy się nie wpisują w ich chorą wizję białej, nacjonalistycznej utopii. Ich "bezpieczeństwo" to nic innego jak pałka i strach dla każdej osoby, która myśli inaczej, czuje inaczej, wygląda inaczej. Od Warszawy po Paryż, od Budapesztu po Rzym – wszędzie ten sam rak nacjonalizmu, ksenofobii i autorytaryzmu, który rozprzestrzenia się pod płaszczykiem "patriotyzmu".
Normalizacja ekstremizmu czyli jak skrajność staje się centrum
Europa nie eksploduje nagle ona cichnie. Faszyzm nie wraca w mundurach i ze swastyką na rękawie. Wraca w krawacie, w garniturze, z mikrofonem w ręku, przemawiając językiem „zdrowego rozsądku”, „obrony tożsamości” i „walki z nielegalną migracją”. Wraca jako normalność. Jako odpowiedź na kryzysy, które sam współtworzy. Wraca nie jako wyjątek, ale jako polityczna oferta dnia codziennego, coraz częściej bez potrzeby ukrywania się pod maską.
W ostatnich latach widzimy, jak skrajna prawica przejmuje język, symbole, przestrzeń publiczną i co najgroźniejsze środek sceny politycznej. Ruchy marginalne jeszcze dekadę temu, dzisiaj wchodzą do rządów, wpływają na prawo i kształtują debatę publiczną. Ich postulaty przestają być „radykalne”, bo liberalne centrum uczy się przejmować ich narracje o zagrożeniu kulturowym, o potrzebie silnego państwa, o zamykaniu granic, o obronie “cywilizacji”
To nie jest przypadek ani „reakcja wyborców”. To efekt wieloletniego demontażu idei solidarności społecznej, zaniku pamięci zbiorowej i braku alternatywy. Kiedy każda odpowiedź na kryzys społeczny sprowadzana jest do więcej nadzoru, więcej kar, mniej wolności i znajdywania sobie wroga łatwo jest przemycić poglądy autorytarne jako pragmatyzm.
Ale to nie tylko polityka. To zmiana kulturowa. Odpychanie, zamykanie, karanie, izolowanie to dziś normy, nie wyjątki. Faszyzm nie puka do drzwi on już tu jest, rozsiadł się wygodnie i został zaproszony przez tych, którzy bali się powiedzieć „nie”, bo nie chcieli być nazwani naiwnymi. I dlatego właśnie musimy mówić głośniej.
Zacznijmy od Włoch – kraju, który historycznie doświadczył faszyzmu w jego klasycznej, brutalnej formie. W 2022 roku premierką została Giorgia Meloni – liderka postfaszystowskiej partii Bracia Włosi, która swoje korzenie ma w neofaszystowskim ruchu MSI, spadkobiercy idei Mussoliniego. Choć Meloni oficjalnie dystansuje się od symboliki faszyzmu, to robi to tylko wtedy, gdy jest to politycznie wygodne. W praktyce jej rząd prowadzi twardą politykę antyimigracyjną, kulturowo represyjną i mocno katolicką w tonie. Jej sojusznicy nie kryją się z nostalgią za „porządkiem” czasów faszystowskich. I co najważniejsze nikt już nie traktuje ich jako ekstremistów.
To samo dzieje się w Polsce. Partia rządząca przez osiem lat Prawo i Sprawiedliwość znormalizowała język nienawiści wobec uchodźców, osób LGBT+, kobiet domagających się swoich praw. A gdy straciła władzę, nowa liberalna koalicja nie cofnęła zegara zachowując graniczne pushbacki, represyjne prawo aborcyjne i brak odpowiedzialności za faszystowską przemoc. Dlaczego? Bo twardy prawicowy dyskurs wyznaczył ramy tego, co dziś jest „rozsądne”.
Granice zostały przesunięte, ale nikt nie zauważył, kiedy to się stało. Nienawiść zaczęła być przedstawiana jako „obrona kultury”, przemoc jako „konieczność”, a represje jako „zdrowa reakcja państwa prawa”. Władza może się zmieniać, ale aparat represji i logika zarządzania strachem zostają.
Dziś wystarczy że zamiast "Heil Hitler" skrajna prawica będzie krzyczeć "Polska dla Polaków” albo "Biała Europa” a zostaje potraktowana jak legalna, wartościowa strona debaty. Tymczasem ich postulaty są te same: wspólnota oparta na wykluczeniu, silne państwo ponad jednostką, naród jako fetysz, porządek jako dogmat. Liberalne społeczeństwa przyzwyczaiły się do tego powoli i nie reagując. I to właśnie jest mechanizm normalizacji.
W Niemczech Alternatywa dla Niemiec (AfD) jeszcze kilka lat temu była traktowana jako polityczny margines. Dziś regularnie osiąga drugie miejsce w sondażach, zdobywa głosy nawet w tzw. klasie pracującej, a jej przedstawiciele mówią o potrzebie „powrotu do dumy narodowej”,
Sądownictwo i kontrwywiad ostrzegają, że AfD jest realnym zagrożeniem dla demokracji ale to nie powstrzymuje milionów wyborców. Dlaczego? Bo faszyzm oferowany jest już nie jako groźba, ale jako rozwiązanie chaosu. Jako odpowiedź na lęki.
We Francji sytuacja jest jeszcze bardziej paradoksalna. Marine Le Pen i jej Zjednoczenie Narodowe (dawniej Front Narodowy) od lat grają na emocjach tożsamościowych, antyislamskich i antyunijnych, zyskując coraz większe poparcie. Pożar w Notre-Dame, zamachy terrorystyczne, pandemia, kryzys energetyczny dla niej paliwem politycznym. A jednocześnie prezydent Emmanuel Macron, przedstawiany jako centrowy „obrońca demokracji”, prowadzi politykę równie represyjną ustawy policyjne, brutalne pacyfikacje protestów, islamofobia w białych rękawiczkach, pogarda wobec biedniejszych regionów kraju. To nie jest alternatywa to różne twarze tej samej twierdzy.
Europa nie skręca w prawo w wyniku jednej decyzji. Ona dryfuje systemowo. Każda kolejna partia „centrowa” przejmuje język skrajności, każda władza wzmacnia aparat przymusu, każda opozycja rezygnuje z prawdziwej walki o równość, żeby nie narazić się „umiarkowanemu wyborcy”. Faszyzacja nie dzieje się przez przejęcie władzy przez jedną siłę, ale przez utratę odwagi moralnej całej klasy politycznej i jej wyborców
W tym kontekście nie wystarczy mówić o „zagrożeniu dla demokracji”. Demokracja parlamentarna oparta na interesach korporacji, strukturach władzy i systemowym wykluczeniu nigdy nie chroniła przed Faszyzmem. Często go umożliwia. Legalizuje. Ustawia do stołu. Oferuje mu mikrofon i tytuł „opozycji”.
Niezależnie od lokalnych kontekstów czy mówimy o AfD w Niemczech, Vox w Hiszpanii, Zjednoczeniu Narodowym we Francji, Fideszu Orbána, Konfederacji w Polsce czy Braciach Włoch to skrajna prawica w Europie posługuje się tymi samymi metodami politycznymi. Ich skuteczność nie polega na oryginalności, ale na bezwzględnym kopiowaniu sprawdzonych wzorców i przystosowywaniu ich do narodowego gruntu.
Pierwszą z tych taktyk jest stworzenie fikcyjnego zagrożenia – zazwyczaj w postaci migranta, muzułmanina, osoby LGBT+, „ideologii gender” czy lewicy. Ta figura wroga nie musi mieć nic wspólnego z rzeczywistością. Wręcz przeciwnie jej skuteczność bierze się z oderwania od faktów. Strach ma działać na emocje, nie na rozum. Nie ma znaczenia, że przestępczość spada, a osoby queer walczą tylko o równe prawa. Ważne jest stworzenie permanentnego poczucia zagrożenia, które uzasadni politykę siły i wykluczenia.
Drugą taktyką jest przechwycenie języka ofiary. Skrajna prawica nie mówi już o swojej sile – mówi o swojej „dyskryminacji”. O tym, że „nie można już nic powiedzieć”, że „cenzura lewicowa” dominuje w mediach, że „normalni ludzie” są uciszani.
Trzecią metodą jest wchłanianie symboliki społecznej i narodowej. W ich ustach np. Powstanie Warszawskie staje się opowieścią o rasowej czystości, a konstytucja o prawie do nienawiści. Wszystko, co miało kiedyś emancypacyjny potencjał, zostaje przejęte, wypaczone i zwrócone przeciwko wolności. Narodowe święta, symbole, pamięć to wszystko staje się narzędziem do wzmacniania tożsamości opartej na wykluczeniu.
I wreszcie skrajna prawica nie dąży do przewrotu, lecz do stopniowego poszerzania granic dopuszczalnego dyskursu. Każde kolejne słowo nienawiści, które nie spotka się z reakcją, staje się precedensem. Każde oswojone hasło staje się fundamentem nowej normy. I tak krok po kroku faszyzm wchodzi przez drzwi „debaty publicznej”, „pluralizmu” i „wolności słowa” czyli pojęć, które zostały rozbrojone przez liberalną apatię.
Nie byłoby ekspansji skrajnej prawicy bez sprzyjającego jej ekosystemu medialnego. W erze cyfrowej, gdzie algorytmy decydują o tym, co widzimy, media tradycyjne i platformy społecznościowe odgrywają kluczową rolę w kształtowaniu świadomości społecznej. Niestety często nie tylko nie powstrzymują faszyzacji, ale ją aktywnie wspierają. Telewizje głównego nurtu, z pozoru neutralne, od lat promują logikę „dwóch stron sporu”, zrównując tych, którzy walczą o równość, z tymi, którzy głoszą wykluczenie. Rasista zapraszany jest jako ekspert, faszysta jako „kontrowersyjny polityk”, transfob jako „obrońca tradycji”. Media tabloidowe i portale informacyjne żyją z klików a klikają się najlepiej lęk, szok, przemoc i dehumanizacja. Fala dezinformacji na temat migrantów, manipulacje danymi dotyczącymi przestępczości czy powielanie teorii spiskowych to chleb powszedni. W ten sposób nienawiść staje się treścią rozrywkową, wiralową, monetyzowaną, komentowaną bez refleksji.
Ale to media społecznościowe, pozornie oddolne i demokratyczne, stały się najskuteczniejszym narzędziem faszyzacji. Algorytmy TikToka, Instagrama, YouTube’a czy Facebooka wzmacniają polaryzację i skrajność. To dlatego że lepiej klikałby są film z atakiem na osobę LGBT+ ma większy zasięg niż materiał edukacyjny. Dlatego influencerzy o nacjonalistycznych poglądach przebijają się szybciej niż lewicowi aktywiści.
W dodatku wiele platform działa pod pozorem neutralności – ale ich polityki moderacyjne są wybiórcze, a reakcje na mowę nienawiści – opieszałe. Facebook przez lata ignorował zorganizowaną kampanię nienawiści wobec uchodźców. Twitter/X, po przejęciu przez Elona Muska, stał się otwartą przestrzenią dla neofaszystów. Skrajna prawica nie potrzebuje już partii masowych. Ma mem, stream, krótki filmik z muzyką. Ma stylówkę, która sprzedaje się lepiej niż transparent. Wchodzi przez ekran i zostaje w głowie nawet jeśli pozornie tylko na 15 sekund.
Niepokojącym zjawiskiem ostatnich lat jest fakt, że to właśnie młode pokolenia te, które dorastały w pozornie „otwartym i nowoczesnym” świecie stają się podatnym gruntem dla skrajnie prawicowej propagandy. Wbrew temu, co głoszą liberalni komentatorzy, to nie „starsze pokolenia z PRL-u” ani „zacofana prowincja” stoją dziś na czele neofaszystowskiej rewolty. To TikTok, Discord i YouTube są dziś nowymi rekrutującymi koszarami reakcji.
Dzieje się tak po pierwsze dlatego że współczesna młodzież dorasta w świecie permanentnej niestabilności. Widzi, że system nie oferuje nic poza wyścigiem szczurów, wypaleniem psychicznym i nieosiągalnym „sukcesem””. Liberalny sen o samorealizacji się wypalił, a w jego miejsce nie pojawiła się żadna alternatywa przynajmniej nie taka, która byłaby atrakcyjna wizualnie i emocjonalnie.
Prawica daje za to coś innego złudne poczucie przynależności, wyraźnego wroga, jasnych ról społecznych. To prosta, brutalna odpowiedź na złożoność świata. Gdy lewica mówi o procesach strukturalnych, prawica krzyczy: „to przez tych obcych!”, „to przez feministki!”, „to przez pedałów!”. I młody, wkurzony człowiek, który nie umie jeszcze przefiltrować tych emocji, dostaje gotowy zestaw do wyładowania frustracji.
Po drugie faszyzm dziś potrafi być „estetyczny”. Skrajna prawica nauczyła się poruszać w estetykach młodego pokolenia od anime po moda uliczna, od nostalgii za latami 90., po memy z ironicznym humorem. Połączyła przemoc symboliczną z kolorową grafiką, nacjonalizm z retro-filtrem z Instagrama. Młodzież jest bombardowana obrazami, które normalizują nienawiść przez popkulturę.
Po trzecie młody człowiek nie znajduje alternatywy, bo lewica została wyciszona lub zakleszczona w języku, który nie rezonuje. Często mówi do ludzi tak, jakby ci już znali całą literaturę, wszystkie pojęcia i cały system odniesień. Lewicowe środowiska bywają zamknięte, elitarne lub skupione na wewnętrznych sporach. Skrajna prawica to wykorzystuje i przychodzi „z memem, żartem, powitaniem z gry komputerowej” i rekrutuje, zanim ktokolwiek zdąży powiedzieć: „hej, może problemem jest kapitalizm?”.
Po czwarte edukacja publiczna zawiodła. System szkolny nie uczy myślenia krytycznego, nie rozbraja języka nienawiści, nie uczy historii faszyzmu jako ostrzeżenia. Młodzież wychodzi ze szkoły z wiedzą o datach bitew, ale bez narzędzi do rozpoznawania nowoczesnych form opresji.
Po piąte i ostatnie chodzi o stereotypy. Prawica od dawna zrobiła sobie stereotyp tych "silnych”, a Lewica stereotypowo kojarzy się z osobą słabą i z kompleksami. Młodzież nie idzie w prawicę, bo jest „zła”. Idzie tam, gdzie ktoś daje jej emocje, wyjaśnienia i przynależność. Jeśli nie zrobimy tego my to zrobi to ktoś inny. Ktoś, kto nienawidzi wszystkiego, co daje ludziom wolność.
Wielu z nich dorasta w cieniu kryzysu klimatycznego, w domach zmagających się z inflacją, przemocą, alkoholizmem czy brakiem perspektyw. Państwo nie istnieje, a jeśli już to jako aparat opresji. Lewica nie istnieje, bo jest zbyt zajęta reagowaniem na język wrażliwości, a nie na język gniewu. A więc pozostaje prawica agresywna, bezkompromisowa, z przekazem wycelowanym wprost w serce frustracji.
Skrajna prawica rozumie jedno że młodym ludziom trzeba dać przestrzeń do działania a nie do tworzenia własnych działań. Tworzy mikrokosmosy, w których można poczuć się „prawdziwym mężczyzną”, „obrońcą tradycji”, „antysystemowcem” (bo to prawica ukradła ten język). Dla wielu to pierwsze miejsce, gdzie ktoś traktuje ich poważnie.
Prawica oferuje też proste, binarne myślenie. Świat nie jest skomplikowany – są dobrzy (my) i źli (oni). Mężczyzna to mężczyzna, kobieta to kobieta, kraj to kraj, a reszta to „zagrożenie”. W dobie chaosu i rozmytej tożsamości, to niezwykle kuszące. A skoro to działa to czemu nie pójść dalej? Czemu nie iść w totalną kontrolę, przemoc, nacjonalizm?
To właśnie tu zaczyna się droga ku totalizmowi. Radykalizacja młodzieży nie dzieje się na wiecach ani w strukturach partyjnych. Dzieje się w internecie, w filmach dokumentalnych o męskości, w głupawych streamach, gdzie „żartuje się z lewaków”. To tam powstają zręby ideologii. I tam też trzeba się z nimi zmierzyć.
Największym błędem liberalnego świata ale także tej części lewicy, która uważa się za „realistyczną” jest wiara, że skrajna prawica to tylko „reakcja”, że to minie, gdy gospodarka się poprawi. To ślepa wiara w racjonalność, której nikt już nie kupuje. Skrajna prawica nie jest efektem kryzysu jest jego beneficjentem. Rosnące nierówności, brak mieszkań, rozkład publicznych usług to nie błędy systemu. To jego funkcja. A faszyzm to jego narzędzie ratunkowe, jego wentyl bezpieczeństwa.
Lewica musi przestać się dziwić. Musi przestać się bronić. Musi zrozumieć, że jeśli nie zbudujemy kultury oporu, faszyści zbudują kulturę wojny.
Aktualnie na naszych oczach jest „post-ironiczna faszyzacja” czyli zacieranie granic między „żartem” a realną ideologią. Memy o Hitlerze, „śmieszne” nawiązania do przemocy, mają na celu przekonanie, że mężczyzna powinien być silny, brutalny, dominujący. To nie tylko niewinne treści. To narzędzia rekrutacji. To przedsionki radykalizacji.
Paradoksalnie, język alternatywy który niegdyś był domeną ruchów anarchistycznych i kontrkultury dziś bywa skutecznie kolonizowany przez nacjonalistów. W Polsce „antysystemowość” została niemal całkowicie przejęta przez Konfederację i narodowych streamerów, którzy z jednej strony plują na „system”, a z drugiej oferują totalitarną, patriarchalną wersję porządku. Prawica rozumie, że dzisiejsza walka o hegemonię to walka o język i styl. Dlatego tworzy własne grafiki, własną muzykę, własne marki odzieżowe. „Patriotyczny rap”, „męska motywacja”, „tradycja” z domieszką militaryzmu to nowy oręż. Ich twórcy nie muszą mówić wprost o Hitlerze czy Pinochecie. Wystarczy, że śmieją się z feministek, „lewactwa”, osób queer i imigrantów.
Ten nowy faszyzm nie wygląda jak z podręcznika historii. Nie ma mundurów, defilad, ani ideologii w formie manifestu. Zamiast tego mamy narrację o „prawdziwych mężczyznach”, o „zagrożonej tożsamości”, o „konieczności walki”. Nie bez powodu ulubione hasła nowych prawicowych influenserów to „nie daj się złamać”, „bądź twardy”.
I tu pojawia się pytanie: gdzie jest opór? Gdzie jest alternatywa? Jeśli nie damy młodym ludziom innego języka buntu, innej wspólnoty, innego sensu, to oddamy ich w ręce tych, którzy już teraz mówią: „chodź, damy ci tożsamość, cel i nienawiść do wroga”.
Na barykadach oporu. Jak przeciwdziałać faszyzmowi.
Faszyzm nie rodzi się w próżni. Jest odpowiedzią systemu na własne kryzysy, a jego fundamentem zawsze będzie lęk, izolacja i brak nadziei. Dlatego skuteczna walka z faszyzmem nie zaczyna się na ulicy choć tam często się kończy lecz w rozbijaniu mechanizmów, które faszyzm karmią. Naszym zadaniem nie jest tylko reagować na brunatne marsze. Naszym zadaniem jest nie dopuścić, by miały pożywkę.
Pierwszym krokiem jest dekonstrukcja narracji, jaką posługuje się prawica. Mówi ona o „porządku”, o „tradycji”, o „obronie rodziny” i „ochronie kobiet przed migrantami”. To wszystko są maski – za nimi kryje się rasizm, seksizm i dążenie do kontroli. Kluczowe jest obnażanie tych mitów, ale nie tylko przez intelektualne debaty. Chodzi o pokazanie ludziom, że świat może wyglądać inaczej i że prawica nie daje rozwiązań, tylko kozły ofiarne.
Drugim krokiem jest budowanie alternatywnych struktur: mediów, kolektywów, samopomocy. Prawica rośnie, gdy ludzie czują się osamotnieni i bezsilni. Wspólne kuchnie, radykalna edukacja, kolektywne wsparcie prawne, skłoty, przestrzenie wolne od przemocy to wszystko odmienia życie jednostek i daje bezpośrednie doświadczenie innego świata. Tylko tak można przekonać do niego więcej ludzi nie teorią, a praktyką.
Trzecim filarem oporu jest działanie bezpośrednie. Tam, gdzie faszyści wchodzą na ulice trzeba ich zablokować. Tam, gdzie szykanowana jest mniejszość trzeba stanąć w obronie. Tam, gdzie atakowana jest kobieta, osoba queerowa, osoba migrancka milczenie oznacza współudział. Blokady, kontrdemonstracje, obrona dzielnic nie są dodatkiem do teorii. Są jej sprawdzianem.
Również ważnym zadaniem antyfaszystowskich i anarchistycznych ruchów jest odzyskanie wyobraźni rewolucyjnej. Nie wystarczy mówić: „prawica kłamie”. Trzeba pokazać, że my też mamy ogień, ale nie skierowany ku słabszym tylko ku źródłom opresji. Młody człowiek, który doświadcza biedy, wykluczenia czy przemocy w domu, nie szuka kompromisu lecz szuka sensu. Jeśli go nie znajdzie u nas, znajdzie go u nich. To my musimy go uprzedzić.
Ważna jest również forma komunikacji. Radykalna lewica często zostaje w kręgu teorii i archaicznych form. Trzeba wejść w cyfrowe przestrzenie TikToka, Discorda, Reddita z przekazem nie tylko słusznym, ale też żywym, zabawnym, gniewnym.
Przeciętny piętnastolatek nie czyta „Kapitału” ale może obejrzeć 20-sekundowy filmik, który obnaża klasizm lub policyjną brutalność. Trzeba zmienić język, nie treść.
Kluczowe jest także tworzenie alternatywnych wspólnot. W miastach i miasteczkach, gdzie nie ma przestrzeni dla inności, młodzi trafiają w ręce organizacji neofaszystowskich, które oferują przynależność, „braterstwo”, strukturę. Trzeba to przechwycić: tworzyć skłoty, domy kultury oddolne, kolektywy młodzieżowe, które nie tylko są miejscem działania, ale i domem. Prawica wygrywa tam, gdzie młodzież czuje się samotna.
Ich radykalizacja nie jest niezrozumiały jest wręcz logiczna. Kiedy masz 16 lat, żyjesz w świecie katastrofy klimatycznej, rosnących nierówności, braku mieszkań, depresji i niepewności. Politycy bredzą o „wolności”, gdy nie masz za co żyć, a szkoła uczy posłuszeństwa zamiast myślenia. System mówi: „pracuj i milcz” ale przyszłości nie daje żadnej.
Dlatego nie możemy się zadowolić „wychowywaniem” młodzieży, moralizowaniem ani dystansowaniem się od „radykalizmu”. My musimy ten radykalizm odzyskać. Pokazać, że radykalna zmiana jest możliwa i że nie musi oznaczać nienawiści. Młodzi potrzebują języka gniewu, ale także wizji. Potrzebują nie tylko przekazu: „faszyzm jest zły” ale doświadczenia anarchia jest możliwa, inny świat jest możliwy.
Jedną z dróg może być edukacja nieformalna: warsztaty z samoorganizacji, zajęcia z prawa pracowniczego, podstawy samoobrony, wspólne gotowanie i tworzenie przestrzeni wolnych od przemocy. To buduje więzi, daje poczucie sprawczości i odciąga od toksycznych środowisk. Inną formą są oddolne media młodzieżowe, kanały, podcasty, które pokazują rzeczywistość z innej niż narodowo-kapitalistycznej perspektywy. To młodzi są siłą, nie problemem. Ale żeby ich pozyskać, musimy przestać być defensywni. Trzeba iść z nimi
nie przeciwko nim.
Faszyzm nie zdobywa władzy od razu. Najpierw zapuszcza korzenie w strachu sąsiada przed „obcym”, w milczącym przyzwoleniu na przemoc, w normalizacji represji, w szkołach i urzędach. Właśnie dlatego każda dzielnica, każde miasteczko, każda wioska staje się polem bitwy.
Praca lokalna nie jest mniej ważna od demonstracji czy działań medialnych przeciwnie, to ona rozbraja faszyzm tam, gdzie rośnie w codziennym życiu, w relacjach, w pustce po rozpadzie wspólnoty. Kiedy państwo wycofuje się z opieki, edukacji i kultury, przestrzeń wypełniają nacjonaliści. Musimy więc wrócić do podstaw: być tam, gdzie ludzie żyją naprawdę.
Wspólne gotowanie (np. w ramach Food Not Bombs), punkty pomocy sąsiedzkiej, otwarte biblioteki, darmowe korepetycje, centra młodzieżowe, ogrody społecznościowe. to wszystko nie są tylko działania „socjalne”. To formy oporu. Budowanie wzajemności i samopomocy osłabia logikę faszystowską, która żeruje na izolacji, pogardzie i autorytecie. Kiedy ludzie mają siebie nawzajem, nie potrzebują wódz.
Ważnym elementem jest też współpraca między różnymi grupami: ekologicznymi, queerowymi, pracowniczymi, artystycznymi. Tam, gdzie wcześniej panowała samotność i bezsilność, tworzy się sieć wsparcia i oporu. To nie tylko podnosi morale, ale wytwarza realną alternatywę wobec państwowego przymusu. Każdy dom, który staje się kolektywem. Każdy skłot, który oferuje schronienie. Każda kawiarnia, która zamienia się w punkt oporu. Faszyzm nie lubi lokalnych wspólnot, które myślą i działają samodzielnie. Dlatego trzeba je wzmacniać. Nie czekać, aż przyjdą represje tylko działać zanim będzie za późno.
Jednostka, nawet najbardziej świadoma, nie pokona systemu. Faszyzm, kapitalizm, represyjna władza to nie są potwory z bajki, które znikną od jednego głośnego protestu czy głębokiego posta w mediach społecznościowych. To struktury, które żywią się samotnością, apatią, rozproszeniem. Dlatego odpowiedzią musi być wspólnota. Organizacja. Ruch.
Nie musisz być ekspertem ani liderem. Wystarczy, że jesteś i chcesz działać. Każda osoba ma coś do wniesienia: czas, umiejętności, energię, sieć kontaktów. Potrzebujemy wszystkich: grafików i kucharek, informatyków i opiekunów, uczniów i dziadków. Organizacja to nie tylko strategia to godność. To powrót do poczucia sprawczości w świecie, który chce nam ją odebrać.
W Polsce i całej Europie istnieje wiele form działania: grupy antyfaszystowskie, kolektywy anarchistyczne, lokalne federacje, inicjatywy queerowe, ekipy działające w ramach Food Not Bombs, wolne biblioteki, skłoty, rady pracownicze, kooperatywy. Każda z tych przestrzeni jest czymś więcej niż struktur.
Tworząc własne kolektywy, nie tylko opieramy się opresji. Uczymy się życia bez hierarchii, bez szefów, bez państwa. Ćwiczymy demokrację, która nie sprowadza się do urn wyborczych. Uczymy się współpracy, odpowiedzialności, wzajemnej troski tego wszystkiego, czego system kapitalistyczny nas oducza
Ale przede wszystkim odzyskujemy nadzieję. Organizowanie się to nie jest nudna konieczność. To najbardziej rewolucyjny akt dzisiejszych czasów. W świecie, który chce nas izolować i podporządkować, każda wspólna decyzja, każde kolektywne działanie to bunt. Każde „my” to cios w logikę władzy. Nie jesteś sam. I nigdy nie byłeś. Ale musisz zrobić pierwszy krok. Dołącz. Twórz. Organizuj się.
Europa nie musi iść drogą represji, nacjonalizmu, ksenofobii i państwowej przemocy. Nie musi dryfować w kierunku autorytaryzmu, w którym wolność słowa jest przywilejem silnych, prawa są towarem dla bogatych, a demokracja kulisą dla policyjnej pałki. Ale by było inaczej, nie wystarczy nadzieja. Potrzebna jest organizacja. Potrzebna jest wspólnota. Potrzebna jest odwaga.
Pokazaliśmy, że faszyzm nie zaczyna się nagle on wpełza przez media, szkoły, codzienne narracje, przez politykę strachu i uprzedzeń. Odpowiedź nie może być tylko defensywna. Potrzebujemy aktywnego, pozytywnego projektu społecznego, który daje alternatywę. Wspólnoty opartej na solidarności, równości, autonomii i wzajemnej trosce.
Praca lokalna, oddolna organizacja, edukacja, kultura oporu, obecność na ulicach i w sieci to wszystko się liczy. Każde spotkanie sąsiedzkie, każda zorganizowana obrona przed eksmisją, każdy dzień spędzony w kolektywie, każde słowo wypowiedziane przeciwko nienawiści to cegła wyjęta z fundamentów władzy.
Więc pamiętajcie wszyscy czytający nas że SOLIDARNOŚĆ NASZĄ BRONIĄ!