Opisana tutaj wyprawa w Kaukaz na Elbrus i Ushbe w czerwcu 2000r. o maly wlos mogla zakonczyc sie tragicznie i dlatego zajmuje w mojej pamieci szczegolne miejsce. Wyprawe te planowalem z moim kumplem Bartkiem juz od dawna. Juz po zdobyciu Mont Blanc bylismy pewni, ze wysokie gory Kaukazu i tamtejsza egzotyka dostarcza nam niezapomnianych wrazen. Tak sie faktycznie stalo...
4 doby pociągiem z przygodami...
Z Polski wyjechalismy 3 czerca w sobote pociagiem do Kijowa, gdzie dotarlismy w dobrych humorach o 5 rano w poniedzialek. W Kijowie okazalo sie, ze na pociag do Rostowa nad Donem mamy 12 h czekania. Dzieki uprzejmosci polskiego konduktora zostawilismy nasze bagaze w wagonie i poszlismy zwiedzac miasto. Tak sie akurat zlozylo, ze tego dnia stolice Ukrainy mial odwiedzic Bill Clinton, ale szczerze mowiac nie za bardzo nas ta wiadomosc poruszyla. Miasto ogolnie o wiele bogatsze od innych miast na Ukrainie ale i tak bieda. Po poludniu na dworcu poszedlem kupic bilety do kasy i okazalo sie sie ze biletow na nasz pociag juz nie ma. Na dodatek zainteresowalo sie nami dwoch milicjantow, ktorzy, jak twierdzili, bezinteresownie chca nam pomoc i kazali nam czekac. Udalo nam sie jednak jakos urwac i biegiem polecielismy po nasze plecaki. Postanowilismy pogadac z prawadnikiem pociagu by nas zabral i udalo sie, nie tyle dzieki sile naszej slownej prosby co sile naszych pieniedzy.
Jazda pociagiem w krajach bylego ZSRR to przygoda sama w sobie. Podczas wielodniowych podrozy mozna poznac ciekawych ludzi, posmakowac specjalow wschodniej kuchni oraz oczywiscie napic sie slynnej rosyjskiej gorzaly. Jako jedyni zagraniczni turysci budzimy w pociagu spore zainteresowanie, ale odpowiadanie na nie konczace sie pytania bylo bardzo nuzace. W miedzy czasie przekraczamy bez wiekszych klopotow granice ukrainsko-rosyjska - nasze pieczatki AB w paszporcie sa dobre.
W Rostowie nad Donem wysiadamy i tutaj wpadamy w pierwsza kontrole rosyjskiej milicji. Z plecakami kaza nam wejsc do malego pomieszczenia i tam kontroluja nam doslownie wszystko. Doczepili sie do mnie ze w deklaracji celnej mam wpisana inna liczbe dolarow niz ta jaka mam przy sobie. Staram sie sprawiac wrazenie pewnego siebie i pewnie odpowiadac na pytania. Bez pytania zabieraja nam nasze piwo Zywiec jakie wzielismy z Polski z zamiarem wypicia na szczycie Elbrusa. Teraz kolej na Bartka. Karza wyjac wszystko z plecaka. Sprawdzaja kurtke i tam.. znajduja luske naboju od Kalasznikowa, ktora Bartkowi sluzyla jako otwieracz do butelek. Milicjanci popatrzeli na siebie, mi kazali wyjsc z Budki. Bartek staral im sie wytlumaczyc, ze to nic wielkiego ale milicjant wydarl sie "Ty Elbrusa uze nie uwidzisz!!", po czym wyjal kajdanki na stol. Bartkowi zaczal lamac sie glos ale mowi: "Moze sie dogadamy, ja mam pieniadze?". "Szto?! Szto ty gawarisz!?! My nie panimajem!". W koncu jeden z milicjantow mowi "Wam nada zaplatic sztraf!!". Bartek wyciaga z portfela 100 dolarow i daje. Z groznymi minami zabieraja nam jeszcze czesc jedzenia i karza sie wynosic. Gdy odjezdzamy autobusem na dworzec glowny pewno juz sie smiali, jak to nastraszyli polaczkow, ale coz, jedziemy dalej.
Przy wejsciu na dworzec kolejna kontrola! Poszlo jednak sprawnie. Bylismy jednak co jakis czas kontrolowani przez roznych milicjantow, co strasznie siadalo na psyche. By kupic bilety musimy wymienic dolary na ruble co w Rosji nie jest problemem. Cinkciarz wymienia nam forse bo bandyckim kursie a ja ide do kasy kupic bilety. Oczywiscie biletow na nasz pociag juz nie ma. Sa tylko na pociag ktory jedzie za 8 godzin! Cinkciarz jednak oferuje sie ze zalatwi nam te biletu. Dajemy mu forse a on wraca po chwili z biletami na ten pociag za 8 godzin, ktore sami moglismy kupic w kasie 2 razy taniej!!
W koncu po dusznej i nieprzespanej nocy docieramy przed poludniem do Piatigorska, skad nastepnie udajemy sie autobusem do Nalczika do Pogranicznikow aby dostac przepustke do poruszania sie w gorach na terenie przygranicznym (Dolina Adyr i Adul-su). Udaje nam sie zalatwic wszystko nadzwyczaj sprawnie poczym bierzemy po dlugim i udanym targowaniu taksowke i jedziemy w gory dolina Baksan do wioski Elbrus. Widoki po drodze nie specjalne - opuszczone domy, zlom, pozamykane fabryki. W Elbrusie wysiadamy i dalej juz piechota. Tak wiec dotarlismy tu 7 czerwca po rowno czterech dobach podrozy, czyli jedna wiecej niz planowalismy.
Uszba
Naszym pierwszym celem miala byc Ushba, ale zdawalismy sobie sprawe z tego, iz jest to gora trudna i raczej przerastajaca nasze umiejetnosci i wiedze. Mielismy zamiar wejsc na Ushbinskie Plateau a "potem sie zobaczy" co mialo tez zapewnic nam aklimatyzacje na Elbrus.
Czesc jedzenia zostawiamy w barze przy koncu doliny Adyl-Su, by odciazyc troche nasze potwornie ciezkie plecaki. Umawiamy sie ze po jedzenie zglosimy sie za 4-5 dni poczym ruszamy w gore i tu popelniamy pierwszy blad - nie rejestrujemy naszego wyjscia w gory w Bazie Szchielda, po trochu z nie wiedzy a po trochu z checi jak najszybszego zanuzenia sie na szlaku w gore doliny Szchieldinska i ominiecia tej papierkowej roboty.
Idziemy jeszcze ok. 30 minut az docieramy do opuszczonego pasterskiego drewnianego schronu. Jako ze zaczelo padac zostajemy tutaj na noc. Rano piekna pogoda. Zakladamy nasze ciezkie plecaki i ruszamy w gore. Mozolnie, krok za krokiem, pniemy sie gore doliny az docieramy do lodowca Szchieldinski. Widoki cudowne a pietrzaca sie przed nami gora Szchielda jest wprost oszalamiajaco piekna - niedostepna, stroma i grozna. Postanawiamy nie szukac szlaku i isc ot tak, jak popadnie, byle by tylko trzymac dobry kierunek. Tempo marszu mamy kiepskie, czemu po czesci winne sa nasze ciezkie plecaki. Plan, iz jeszcze dzis dotrzemy na Ushbinskie Plateau wydaje sie malo realny. Jestem troche zly na Bartka za tempo marszu, bo idziemy naprawde wolno, choc moja zlosc bierze sie raczej ze swiadomosci, ze jezeli dzis nie wejdziemy na Plateau to jeden dzien mamy stracony. O 15:00, gdy zrobilismy sobie obiad, zaczelo padac. Humory mamy troche skapciale, choc widoki dokola sa naprawde niesamowite. Juz nie moge sie doczekac kiedy zobaczymy Ushbe, pewno jutro! Ogolnie cala sucha czesc lodowca Szchieldinski nie jest zbyt urodziwa, ale stroma sciana Szchieldy nad nami jest uosobieniem niedostepnosci i piekna. Deszcz pada co raz bardziej, ale my popelniamy kolejny blad - zamiast tutaj, pod stromym lodowcem prowadzacym na Plateau, rozbic namiot i przenocowac, my ruszamy dalej.
Pomimo iz zaczal sie gleboki po kolana, czasami po pas, snieg. Nie widzimy, ze snieg od padajacego deszczu robi sie ciezki i lawiniasty. Przed wejsciem na lodowiec wiazemy sie lina, gdyz grozne szczeliny nie wygladaja laskawie. Jest dosyc niebezpiecznie, szczelina na szczelinie, kazda gleboka jak diabli. Jestesmy przemoczeni, ale uparcie idziemy do gory.
Feralny biwak i lawina
Wreszcie po przejsciu ok.100 metrow w pionie, widzac nadchodzacy zmrok o 19:00 postanawiamy rozbic namiot. Wysokosc ok. 3200 mnpm. Przez 15 minut zastanawiamy sie nad miejscem, gdzie wykopac platforme pod namiot. Wreszcie decyzja zapada. Przez 20 minut wyrownujemy czekanami strome zbocze lodowca i po chwili juz grzejemy sie w namiocie. Smiejemy sie, ze nic nam sie w tym miejscu stac nie moze, gdyz bylby to za duzy zbieg okolicznosci - pierwsza noc w namiocie i od razu lawina? Nie! To niemozliwe! Po posilku siedzimy sobie i gadamy o jutrzejszym dniu. Troche zartujemy i wspominamy. Burza i dochodzace nas odglosy grzmotow nie sa dobra melodia do snu.
Mielismy wlasnie wskoczyc do spiworow, gdy nagle poczulismy potezne uderzenie w plecy. Straszna mysl przeszyla mi mozg - lawina!! Nasze przerazone spojrzenia na chwile spotykaja sie. Lodowiec pod naszym namiotem przesuwa sie z olbzymia predkoscia - popychani przez lawine zjezdzamy w przepasc! W ulamkach sekund mysli walczac z przerazeniem kotluja sie z niewiarygodna predkoscia. I gdzies nagle wtedy przypomina sie podobna scena z ksiazki Kukuczki. "Noz!!" -krzycze do Bartka- "Daj noz!!". Bartek patrzy na mnie oniemialy a ja zdaje sobie momentalnie sprawe z idiotycznosci tego pytania. Wyjecie noza trwalo by sekundy, ktorych nie mamy. Swiadomosc, iz w kazdej chwili mozemy wpasc do szczeliny lodowca i zostac przysypanym sniegiem jest porazajaca. Podswiadomie jestem juz przygotowany na krotki lot i smierc. Desperacko rzucam sie na sciane namiotu, chwytam mocno tkanine... i rozrywam razem z tropikiem! Wyskakuje na zewnatrz, pedzace w dol z wielka predkoscia bloki lodu i sniegu cudem omijam, robie dwa skoki i wyskakuje z pedzacej w dol lawiny. Bartek na szczescie wyskoczyl zaraz za mna i znajduje sie pare metrow pode mna. Szczesliwie znalazl sie w bezpiecznym miejscu i staral sie zlapac uciekajacy namiot, ktory niestety zostal wyrwany z rak przez pedzacy snieg. Podczas, gdy Bartek walczy w dole o namiot ja podnosze wzrok i patrze na lawine. Jej piekno urzeka mnie i patrze na nia jak male dziecko. Co za niszczaca sila! Potezne lodowe bryly, zwaly sniegu pedza w dol jak rozszalala rzeka. "Patrz na lawine!" -krzycze. Rzut oka na spadajacy do szczeliny namiot. Zwaly sniegu przysypuja go dwumetrowa warstwa. Wyskoczylismy w ostatniej chwili. Nagle wszystko ucichlo.
Zejscie z gór po pomoc
Szybko oceniamy nasza sytuacje: mam na sobie dwa polary, spodnie z polary i skarpetki, Bartek ma jeden polar, spodnie z polaru i jest na bosaka! "Zegnajcie nozki!" - mowi. Jedynie szybkie zejscie w dol moze nas uratowac przed mrozem nocy. Czuje jak adrenalina buzuje we krwi. Moj jeden polar rozdzieramy na kilka czesci i obwijamy sobie nimi stopy.
Szybkimi susami rozpoczynamy zejscie z lodowca. Idziemy szybko. Swiadomosc iz moglismy zginac szokuje mnie i dre sie na cale gardlo zlorzeczac, ze juz nigdy nie przyjade w zadne gory. Szczesliwie swieci ksiezyc i mozemy isc ok. 3 godzin. szybkim marszem. Na morenie lodowca musimy jednak sie zatrzymac, gdyz po ciemku zbyt latwo rozwalic sobie stopy o ostre skaly.
Znajdujemy duzy przewieszony kamien pod ktorym kucamy i tak rozpoczyna sie lodowata noc. W sen zapasc nie sposob. Z letargu co chwile wyrywaja nas fale dreszczy. Wytrzymac byle do rana. Zimno staje sie przenikliwe i z utesknieniem czekamy blasku poranka.
O 5 rano ruszamy dalej w dol doliny i po kilkugodzinnym marszu docieramu o 11:00 do Bazy Szchielda. Tutaj konczy sie pierwsza czesc wyjazdu.
Akcja ratunkowa
Niezdawalismy sobie sprawy co nas czeka, ile dni i tygodni przyjdzie nam czekac zanim z nowymi dokumentami wrocimy do kraju. W Bazie zaopiekowal sie nami Jaroslaw i Stary. Tlumaczymy co sie stalo. Daja nam buty, jedzenie oraz maly pokoik w ktorym moglismy spac. Po parogodzinnym snie jedziemy z rosjanami na Milicje zameldowac o calym zdarzeniu. Po drodze odbieramy z baru u wylotu doliny Adyl-Su nasze jedzenie. Na milicji nie otrzymujemy zadnej pomocy a stajemy sie raczej obiektami ciekawskich spojrzen i zlosliwych uwag. Wracamy do Bazy. Po krotkiej rozmowie z Jaroslawem i Starym ustalamy, ze jutro pojde z nimi na lodowiec i podejmiemy probe wydobycia dokumentow. Nagle ogarnia mnie fala optymizmu. Jutro wszystko odkopiemy i pojutrze bedziemy mogli nawet wyruszyc na Elbrus! O 6 rano wychodzimy. Szybkim marszem pniemy sie w gore doliny, ktora wczoraj z Bartkiem dopiero co opuscilem. Na morenie lodowca ku memu zaskoczeniu sami gubia szlak, ale to nie ma wiekszego znaczenia. Na sniegu zakladamy rakiety sniezne i powoli zblizamy sie do miejsca zejscia lawiny. Rosjanie juz przez lornetke ocenili ze kopanie w szczelinach takiego lodowca to samobojstwo i trzeba sie cieszyc zesmy sami wyszli calo. Ze Starym wspinam sie na lodowiec. Pogoda cudowna. Odwracam sie i ponad szczytami przeciwleglego grzbietu widze Elbrus! Jest gigantyczny i pomimo odleglosci wydaje sie duzo wyzszy od reszty gor. Rozpoznaje szczeline gdzie jest przysypany nasz namiot. Nie wyglada to dobrze - namiot wpadl na maly mostek sniezny w szczelinie. Sama proba kopania moze spowodowac ze caly mostek sniezny z namiotem sie zawali. Odnajdujemy tylko jeden rak Bartka. Stary uswiadamia mi jak nie bezpieczne jest takie dreptanie po lodowcu - szczelina na szczelinie. Postanawiamy wracac. Nie moge w to uwierzyc. A wiec to koniec. Czuje zlosc i zal na Rosjan ale sam nie chcialbym przeciez ryzykowac zycia za czyjes bagarze. Pocieszaja mnie jak moga a ja staram sie usmiechnac ale chyba nie za dobrze mi to wychodzi. Po krotkim posilku powoli schodzimy w dol. Ide o wiele szybciej i oddalam sie od Rosjan o dobre 1,5 h marszu. Po zejsciu z morenu lodowca postanowilem odpoczac sobie nad brzegiem strumyka. Polyskujaca w sloncu sciana Szchieldy jest magiczna. Zamykam oczy. Wiem, ze tu jeszcze kiedys wroce.
Wieczorem Rosjanie stwierdzaja, ze musimy sie udac do Nalczika, gdzie dostalismy nasze przepustki w gory. Jaroslaw daje nam buty bysmy nie jechali boso, a mi daje nawet swoje wlasne w ktorych dzien wczesniej byl w gorach. Daja nam 30 rubli na chleb i mleko, bysmy mieli co jesc. Doceniamy te gesty ludzi, ktorzy sami nie cierpia na nadmiar sprzetu i pieniedzy. Jaroslaw porozmawial z kierowca autobusu i ten zgodzil sie zabrac nas do Nalczika za darmo. Niestety po 30 minutach jazdy autobus zepsul sie i dalej mozemy jechac tylko prywatnymi busami. Zaden z kierowcow nie chce nas jednak zabrac za darmo. W koncu dzieki uprzejmosci dwoch kobiet, ktore zaplacily za nas, ruszamy dalej. Powoli opuszczamy doline Baksan. Przed wjazdem do Nalczika kontrola milicji. Boimy sie bo nie mamy przy sobie doslownie nic ale udaje sie i docieramy do centrum miasta.
Udajemy sie do Pogranicznikow, ale oni po uslyszeniu naszej historii stwierdzaja ze nie moga nam pomoc. Jestesmy odsylani od jednego posterunku milicji do drugiego.
W koncu udajemy sie do Ministerstwa Inastrannych Dziel w Nalcziku i tam rzadowa Wolga zostajemy odtransportowani do komfortowej Gastinicy Ujut. Karza nam nigdzie nie wychodzic, odpoczac i czekac na telefon. Cale szczescie w pokoju mamy telefon z ktorego mozna dzwonic takze za granice, co nie jest rzecza powszechna. Nastepnego dnia dzwoni telefon z Ministerstwa i babka podaje nam numer do Ambasady Polskiej w Moskwie. Dzwonimy do domu i informujemy o wszystkim naszych rodzicow, ktorzy z kraju beda starali sie nam pomoc we wszelki mozliwy sposob. Konsul w Moskwie informuje nas, ze musimy jakos do Moskwy dotrzec, i powinnismy dostac z Milicji zaswiadczenia o utracie dokumentow, ktore by potwierdzalo zejscie lawiny. Dzwonie do babki z Ministerstwa i ona informuje nas ze to zaswiadczenie powinna wydac nam Milicja w Elbrusie, gdzie juz bylismy. Dzien mija za dniem. Dzwonie do Milicji w Elbrusie ale oni nie moga albo nie chca nam pomoc. Prosimy aby nam te zaswiadczenia przywiezli do Nalczika bo my nie mozemy odebrac ich osobiscie. Oswiadczaja ze nie maja pieniedzy na paliwo. Nie udaje sie tez proba dostarczenia dokumentow poprzez kierowce autobusu, ktory rano jedzie z Elbrusa do Nalczika, gdyz autobus poraz kolejny zepsul sie gdzies na trasie i nie dojechal. W miescie co rusz jestesmy kontrolowani przez Milicje, ktora jednak ucieka w poplochu dowiadujac sie ze nie mamy zadnych dokumentow i pieniedzy. W miedzy czasie udajemy sie na dworzec kolejowy i staramy sie przekonac prawadnika pociagu by zabral nas bez pieniedzy i dokumentow. Nie chce sie jednak zgodzic. Nastepnego dnia prosze telefonicznie babke z Ministerstwa aby sama na Milicje zadzwonila i ich poprosila by nam te sprawki przywiezli. Udaje sie i sprawki mozemy odebrac w Ministerstwie juz nastepnego dnia popoludniu. Gmach Ministerstwa piekny - wszystko w bialych marmurach, dywany, lampiony. I to jest ta rosyjska bieda. Rownolegle staramy sie dostac bumage na pociag, bysmy bez pieniedzy mogli dostac sie pociagiem do Moskwy. Nikt niestety nie wie gdzie cos takiego mozemy dostac. Mija kolejny dzien. W koncu dostajemy sie do jakiegos urzedu i tam po raz kolejny objasniamy cala sprawe. Na bumage przyjdzie nam jednak poczekac pare dni. Poprzez Ministerstwo staramy sie cala sprawe przyspieszyc ale odpowiedz urzednika bysmy zadzwonili za dwa dni pozbawia nas zludzen. Hotelowa nuda dluzy sie w nieskonczonosc i staramy sie ja zabic ogladajac rosyjskie seriale. W jednym z urzedow jedna babka zagadnela nas czy to my jestesmy tymi alpinistami z Polszy, po czym dala nam 50 rubli. Poszlismy kupic sobie po jednym piwku ktore wypilismy w czasie ogladania kolejnych rosyjskich seriali. W czwartek dowiadujemy sie ze o bumage mamy zapytac jutro. Jestesmy zalamani. Dyrektor naszego hotelu wzywa nas na dywanik i pyta sie kto za nasz pobyt zaplaci. Uzbieralo sie juz ok. 300 dolarow. Zapewniamy go, ze za wszystko zaplaci Ministerstwo Inastrannych Dziel w ramach umowy miedzy Polska a Rosja. On jednak oswiadcza, ze rozmawial z Ministerstwem i oni za nas nie zaplaca. Wobec tego "prosi" nas bysmy nie opuszczali hotelu. Konsulowi w Moskwie udaje sie przekonac dyrektora hotelu ze wszystkie naleznosci zostana uregulowane. W takim razie dyrektorowi przestalo zalezec na jak najszybszym pozbyciu sie nas, wrecz przeciwnie - oswiadcza ze jest za nas odpowiedzialny i nas nie wypusci dopoki niedostaniemy bumagi, ktora ma byc rzekomo dopiero za tydzien!! Postanawiamy udac sie nastepnego dnia na dworzec i pogadac jeszcze raz z kierownikiem pociagu jadacego do Moskwy. Po goracej dyskusji z kierownikiem hotelu zgadza sie nas puscic. Nastepnego dnia w sobote mala podmiejska eliektriczka udajemy sie do wiochy Prochladne, gdzie mamy miec przesiadke na pociag do Moskwy. Jezeli nas nie zabierze, to musimy nocowac tutaj na dworcu, co jest rownoznaczne z wpadnieciem w lapy milicji kontrolujacej wszystko i wszystkich. Pociag z Wladykawkazu do Moskwy przyjezdza. Idziemy do kierowniczki pociagu. Czyta nasze zaswiadczenia o utracie dokumentow i niechetnie kreci glowa. Nogi mam miekkie ze zdenerwowania. Na szczescie jej zastepca jest bardziej ludzki i mowi "No tawariszciom s Polszy nam nada pomoc!". Kaza nam sie ulokowac na gornych polkach bagazowych.
Dwie doby pociagiem do Moskwy
Jedziemy! Nie mozemy w to uwierzyc, ze sie udalo. Za dwa dni bedziemy w Moskwie! Wiemy, ze wszystkie pociagi jadace z Kaukazu do Moskwy sa wielokrotnie kontrolowane przez tajna Milicje. Z niepokojem ich oczekujemy. W miedzy czasie zaznajamiamy sie z ludzmi z wagonu. Dostajemy jedzenie i picie, czyli wodke. Jeden Gruzin okazal sie szczegolnie sympatyczny. Dostalem od niego, jako geologa, na pamiatke piekny kamien z Kaukazu - granat. Pije z rosjanami wodke ale jest tak mocna i niedobra, ze zbiera mi sie na wymioty. Jako zagryche jemy ikre jakies suszonej ryby - ochydztwo! Po godzinie pijany wtargalem sie na swoje lozko i zasnalem. Budzi mnie jakis mezczyzna - kontrola dokumentow! Jestem z Bartkiem odprowadzony do przedzialu kierownika wagonu. Tam wypytuja sie o wszystko. Pokazujemy nasze zaswiadczenia i puszczaja nas! Jedziemy dalej. W poniedzialek rano jestesmy w Moskwie. Gruzin kupuje nam bilety na Metro i razem z nami jedzie pomoc nam znalezc polska ambasade. Udaje sie i zegnamy sie z nim. I tak stoimy przed brama ambasady i geby nam sie smieja z radosci. Od zejscia lawiny minelo juz 10 dni ale jestemy! Konsul, mlody i rzeczowy facet, zalatwia z nami wszystko sprawnie. Spac bedziemy mogli za darmo w bloku nalezacym do polskiej ambasady. Na wydanie paszportow mamy czekac dwa dni, gdyz tyle trwa potwierdzenie naszych danych w Polsce. Na szczescie rodzice w kraju po paru telefonach do Wojewody i Ministerstwa przyspieszaja cala sprawe maksymalnie. Przesylaja tez pieniadze i jeszcze tego samego dnia Konsul przesyla kase na rachunek hotelu w Nalcziku. Dostajemy pozyczki po 80 dolarow na glowe. Robimy sobie zdjecia do paszportow po czym idziemy zwiedzac miasto: Plac Czerwony, Kreml, Mauzoleum Lenina. Widac wyraznie, ze Leninowi nie sluzy to lezenie ale to jednak wodz rewolucji i widoczny dla ludzi byc musi. W ambasadzie dowiadujemy sie ze aby wydostac sie z Rosji potrzebne nam beda jeszcze wizy wyjazdowe, ktore mozemy dostac tu i tu. Docieramy do odpowiedniego urzedu i zaraz zostajemy z niego przez niemila pania wyrzuceni - Kierownik bedzie jutro! Okazuje sie ze ambasada ma wystapic w swoim imieniu z prosba o wydanie tych wiz. Mija kolejny dzien. Nastepnego dnia zostajemy wyrzuceni ponownie, tym razem przez samego kierownika. Okazuje sie ze te prosby pisemne nie wystarczaja i o te wizy ma wystapic firma, w ktorej pracujemy i na ktora w ramach "sluzbowego" wyjazdu dostalismy pieczatki AB. I tu byl problem, bo pieczatki AB dostalismy w kraju "troche" na lewo i w rzeczywistosci nie jestesmy pracownikami zadnej firmy a w zwiazku z tym nie ma firmy ktora mogla by prosic o wydanie nam wiz wyjazdowych. Porozmawialismy szczerze z Konsulem, podrapal sie w glowe i mowi bysmy sprobowali przejechac granice bez tych wiz.
Pociągiem z Moskwy do Warszawy...
Za ostatnie pieniadze kupilismy zatem bilety na pociag do Warszawy i nastepnego dnia wyjechalismy po poludniu. Po kilkunastu godzinach jazdy granica polsko-bialoruska. Przychodzi bialoruski celnik. Patrzy w deklaracje celna i nie moze uwierzyc ze nie mamy ani grosza. Sprawdza paszporty blankietowe i pyta sie... o wizy! Udajemy glupich i ze zdziwieniem pytamy sie jakie wizy, przeciez chcemy wjechac tylko do Polski a w ambasadzie powiedzieli ze nie trzeba. "Wysiadac z pociagu!" - powiedzial. Bylismy zalamani. Bylo juz tak blisko a okazuje sie ze to nie koniec przygody. Kazali nam czekac w wielkiej sali. Po dobrej godzinie oddali nam paszporty i kazali wsiadac do pociagu ktory jeszcze stal. Po chwili bylismy juz w Polsce!
Pociag wjezdza na Centralna, widze mojego brata i ojca. Jestesmy w domu! Cala batalia z rosyjska biurokracja trwala zatem dwa tygodnie!