Recenzja napisana w ramach projektu "Zaczytana Jedynka"
“Arystoteles i Dante odkrywają sekrety wszechświata” to książka, w której nie ma nudy. Opowieść o dwóch wyjątkowych nastolatkach i ich nietypowym sposobie patrzenia na świat. Wraz z bohaterami przeżywamy ich losy i jesteśmy świadkami tego, jak odkrywają prawdy o sobie. Napotykają różne przeszkody, ale dzięki temu dowiadują się, jakimi ludźmi chcą być. Autor porusza kwestie problemów młodzieży, trudnych relacji z rodziną i tematów uważanych za tabu. Jest to powieść, która potrafi doprowadzić do łez, jak i do śmiechu, skłania do refleksji oraz, co najważniejsze, pozwala odkryć sekrety wszechświata. Pozycja godna polecenia, która pozostaje w myślach na długo.
(poleca Maria)
Źródło il.: lubimyczytac.pl
Recenzja napisana w ramach projektu "Zaczytana Jedynka"
Książka “Czuła Przewodniczka”, w ostatnim czasie szybko znika z półek księgarń. Nagrodzony Bestsellerem Empiku w lutym 2022 r. poradnik o realiach kobiecego świata. Przedstawia przeszkody, które na swojej życiowej drodze może spotkać kobieta (matka, żona). Jak odnaleźć siebie? Na to pytanie poszukaj odpowiedzi w książce.
(poleca Oliwia)
Źródło il.: lubimyczytac.pl
Recenzja napisana w ramach projektu "Zaczytana Jedynka"
Masaji jest pół Japończykiem, pół Koreańczykiem. W Japonii Koreańczycy są dyskryminowani. Za namową przyjaciół ojca chłopca, cała rodzina przeprowadza się do ich „ojczyzny”. Korea Północna jest opisywana jako ziemia obiecana. Mimo wszystko realia są inne. Ludzie doświadczają upokorzenia oraz traktowani są bardzo niehumanitarnie. Ishikawa nie jest w stanie znieść takiego życia, po 30 latach postanawia uciec z powrotem do Japonii, by przeżyć.
(poleca Zuzanna)
Źródło il. lubimyczytac.pl
Recenzja napisana w ramach projektu "Zaczytana Jedynka"
„Zwiadowcy” Johna Flanagana to książka, którą z całą pewnością poleciłabym każdej osobie. Powieść opowiada o przygodach młodego chłopaka o imieniu Will. Jego marzeniem od zawsze było, aby zostać rycerzem. Niestety okazuje się to niemożliwe przez to, że nie posiada odpowiedniej postury. Jednak zostaje przyjęty na czeladnika Halta, świetnego zwiadowcy.
Jeśli ktoś lubi fantastykę pełną spisków, walk i zwrotów akcji, to z całą pewnością powinien przeczytać „Zwiadowców”
(poleca Katarzyna)
Źródło il.: lubimyczytac.pl
KSIĄŻKA, KTÓRA CIĘ KOCHA.
Są takie książki, które od nas wymagają: oczytania, przygotowania, skupienia. Są takie, które nas poganiają: szybciej, szybciej, zobacz, co jest na końcu! A są książki, które nas lubią. Mrugają porozumiewawczo, jakby chciały powiedzieć: hej, chodź, poleżymy razem, będzie fajnie!
Książka, o której chcę dziś napisać nas kocha. Otwiera przed nami okładki, akceptuje bezwarunkowo i pozwala być sobą.
Napisana przez francuską autorkę Christel Petitcollin Jak mniej myśleć, w Polsce została wydana przed Warszawskimi Targami Książki – i całe szczęście, bo dzięki temu miała szansę pokazać się szerszej publiczności. A wierzcie mi, że to ważne.
Jeśli podobnie jak ja, jesteście ludźmi, którzy bez przerwy myślą, analizują, rozdzielają na czworo, łatwo się rozpraszają, prowadzą kilka projektów i robią kilka rzeczy na raz, zapominają co mieli zrobić, umawiają się z trzema osobami w trzech różnych miejscach w tym samym czasie, wzruszają do łez, zachwycają do bólu, są nadwrażliwi na bodźce i przez otoczenie traktowani z niezrozumieniem albo pobłażliwością – ta książka jest właśnie dla was.
Gdyby nie skusił mnie tytuł, dający nadzieję, że są jakieś metody, żeby po przebudzeniu o czwartej nad ranem szybko zasnąć zamiast myśleć o wszystkim na świecie, to podtytuł Dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych nie pozwoliłby mi przejść obojętnie.
Po kilkudziestu latach poczucia wyalienowania, świadomości bycia „obcym w obcym kraju”, wrażenia, że coś jest ze mną bardzo mocno nie tak, że jestem ZA: za wrażliwa, za bardzo wycofana, za bardzo roztrzepana, za bardzo rozkrzyczana, za mało towarzyska, za szybko mówię, za mocno się przejmuję, za głośno śmieję, za dużo rzeczy robię, za bardzo się obciążam, za bardzo zachwycam, za dużo rzeczy gromadzę, za dużo myślę, za mało się skupiam, za długo pamiętam, za mocno odczuwam, za bardzo się przywiązuję; po tych wszystkich rzucanych mi kosych spojrzeniach i kpiących uwagach „no wiecie, ona tak ma”, kiwania z politowaniem głową „niepotrzebnie się martwisz”, wysłuchiwaniu instrukcji, jak to powinnam MNIEJ (się przejmować, rozpamiętywać, egzaltować); po całych latach chowania się za parawanem spokoju, opanowania i chłodu, po całych regałach poradników, jak się wyluzować, zamaskować i przestać, NARESZCIE natrafiłam na książkę, która powiedziała: jesteś okay. To jest twoja natura – twoja moc. Jest kilka sposobów, żeby sobie pomóc, ale poza tym jesteś najzupełniej w porządku. SKORZYSTAJ Z TEGO.
Nie wiem, czy rozumiecie i nie wiem, czy umiem to przekazać, ale po raz pierwszy poczułam, że mogę być sobą i ta książka daje do tego prawo. Nie jak zastosuję zawarte w niej rady, nie jak się trochę zmienię – ale teraz. Już. W tej chwili.
Że ludzie nadwydajni mentalnie stanowią piętnaście do trzydziestu procent ziemskiego społeczeństwa i dlatego mogą się tu czuć kosmitami. Że żyjemy w świecie stworzonym przez i dla lewopółkulowców i dlatego tak nam ciężko dopasować się do panujących tu reguł. Że jesteśmy artystycznymi duszami – i uwaga, MAMY DO TEGO PRAWO. Że to nie nasza wina, że tak po prostu jest, tak się złożyło, tacy jesteśmy i niewiele możemy na to poradzić.
Że nawet jeśli jestem kaktusem na Islandii, to mogę tu kwitnąć i zamiast udawać mchy czy porosty, plenić się na potęgę – jak zapewnię sobie trochę ciepła oraz towarzystwo innych kaktusów. Co wcale nie musi być trudne, nawet na Islandii.
Wiem, że akceptacja siebie jest kluczem, rzeczą najważniejszą i naprawdę się postarałam, i zrobiłam wiele w tym kierunku, ale wiecie, co innego jest akceptować swoje UŁOMNOŚCI, a co innego dowiedzieć się, że moje BRAKI to tak naprawdę moje MOCNE STRONY.
Przez całe lata, od wczesnego dzieciństwa, moja tożsamość była kwestionowana. Nie powinnam czegoś robić, znowu się zagapiłam, znów o czymś zapomniałam, nie powinnam być TAKA, nie umiem się dostosować, nie ogarniam prostych poleceń, za bardzo kombinuję, doszukuję się czegoś czego nie ma, wpadam w ekstazę albo rozpacz bez powodu, po co się tak przejmować, nie myśl tyle, weź się wyluzuj, życie to nie bajka, nie bądź taka naiwna – mam w banku pamięci setki podobnych uwag, wygłaszanych przez nauczycieli, rodziców, znajomych, przyjaciół, psychologów. Chcąc nie chcąc, zaczęłam myśleć, że mają rację, skoro ich jest tak wielu, a takich jak ja są wyjątki. To my musimy coś zrobić, dopasować się, przyciąć, wyciszyć lub wyjść do ludzi. To my się musimy zmienić – albo ukrywać.
Ale co można zrobić? Nie wiesz. Jest ci ciężko, bo czujesz się połączona z naturą i patrzysz jak wycinają na osiedlu wszystkie topole. Bo jesteś z gruntu uczciwa, a to się nie opłaca. Bo chcesz być dla wszystkich miła i napotykasz mur podejrzliwości.
Bo czujesz, że jesteś inna, ale tamtych jest więcej.
Ciężko jest być skazanym na ostracyzm z widmową nadzieją na ułaskawienie, jeśli się dostosujesz.
Do czego? Za jaką cenę? Mam się już nigdy nie zachwycić złotym księżycem, mgłą ścielącą się wśród jałowców, zapachem kory? Mam przestać się uśmiechać do ekspedientek i życzyć ludziom z psami „miłego dnia”? Mam się nie wzruszać wierszami Poświatowskiej, nie cieszyć z padającego śniegu, nie rozczulić drepczącym jeżem? Nie potrafiłam. A teraz to już na pewno nie chcę.
„Nadwydajni mentalnie”, „ludzie o pięknym umyśle”, „wybitnie inteligentni”, „osoby z przegrzanym mózgiem” – tak autorka określa takich jak ja. Nie jesteśmy gorsi. Jesteśmy inni w piękny, intrygujący sposób. Jesteśmy ciekawi wszystkiego i lubimy się uczyć. Nasz mózg jest niczym „młyn wiatrowy, którego skrzydła obracają się bez przerwy”. Lubimy nowe wiadomości, projekty do realizacji i wyznaczanie sobie nowych zdań. Mamy świetną pamięć i spostrzegawczość. Wchłaniamy cudze emocje. Potrzebujemy samotności. Żyjemy w ciągłym zachwycie.
Co lubimy, robimy, jacy jesteśmy?
„Przekazywanie informacji i dzielnie się nimi to jedno z zasadniczych dążeń nadwydajnych mentalnie. Dlatego są ludźmi chętnymi do współpracy, lojalnymi, otwartymi, często znakomitymi nauczycielami. Rywalizacja o władzę polegająca choćby na wstrzymywaniu informacji oburza ich, podobnie jak niekompetencja pedagogiczna”.
„Nadwydajni mentalnie myślą sercem. W rezultacie myślenia globalnego, rozgałęzionego i pełnego skojarzeń każda rzecz wiążę się z jakimś przeżyciem. Tak, ten stary zmechacony sweter nie nadaje się do noszenia, ale nie mogę go wyrzucić. Miałam go na koncercie U2, a także w tym dniu, kiedy Julien pocałował mnie pierwszy raz. Można się z tego śmiać, ale sweter stał się relikwią”. Kto mógłby to zrozumieć lepiej niż ja, przechowująca całe pudła podobnych rzeczy (w tym właśnie sweter, który miałam na obozie harcerskim, na pierwszej warcie i w wielu innych momentach), dla której wyrzucenie takich „relikwii” jest jak utrata siebie!
„Nadwydajni mentalnie są hiperempatyczni, mają umiejętność odbierania informacji, odczytywania języka niewerbalnego, wykrywania najmniejszych zmian w intonacji lub wyrazie twarzy, odgadują stan emocjonalny ludzi, rozpoznają ich oczekiwania i myśli”.
I tak dalej. Na ponad dwustu stronach dostajemy pełną charakterystykę mentalnej nadwydajności, szczegółowy opis zachowań wraz z całkowitą akceptacją tychże, konkretne wyjaśnienia punkt po punkcie, a także pogłaskanie po głowie, przytulenie i zrozumienie. Oraz sugestie: jak radzić sobie w świecie „normalnie myślących” i przede wszystkim, jak przestać się kwestionować i nie pozwalać na to innym, jak zacząć żyć pełnią tych niesamowitych możliwości, które daje nam nasza natura.
Autorka mówi wprost: mieliście i macie ciężko, ale uwaga, od teraz może być lepiej. Po pierwsze dlatego, że już wiecie, że nie jesteście tymi, co grzeją ławy rezerwowych, lecz ni mniej, ni więcej tylko olimpijczykami, po drugie dlatego, że w to uwierzyliście, a po trzecie ponieważ podsuwam wam kilka sposobów, jak się odnaleźć. Poradnik dla kaktusów zamieszkujących Islandię, z ważną uwagą: nigdy nie będzie tutaj pustyni i wszyscy wokół nie staną się agawami. Ale jest was tu całkiem sporo. Możecie stworzyć kawał Sahary. I spokojnie, jesteście tutaj u siebie.
Jeśli czujecie, że ten artykuł jest o was – albo o waszych bliskich – przeczytajcie Jak myśleć… To prawdziwy balsam dla duszy. Ja już jestem po lekturze tej książki, która stała się dla mnie przełomem i mogę w ślad za autorką powiedzieć: cieszmy się! Swoją wyjątkowością i swoim odbiorem rzeczywistości. Jesteśmy niesamowici w swej odrębności.
„Poza małymi dziećmi, ile osób w twoim otoczeniu wynosi się na taki poziom wyrafinowania i rozkoszy postrzegania świata?”
Przy okazji lockdownu, kwarantanny i ogólnie pandemii życzę wszystkim nadwydajnym dużo zrozumienia i akceptacji – oraz dobrej lektury.
Christel Petitcollin Jak mniej myśleć. Dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych. Przekład Krystyna Arustowicz. Wydawnictwo Feeria, Łódź, 2019 r.
Recenzja napisana w ramach projektu "Zaczytana Jedynka"
Pozornie drobny utwór, nie zapowiadający grozy kryzysu egzystencjalnego, którą w sobie skrywa. Zatracenie - arcydzieło japońskiego pisarza Osamu Dazaia, w mistrzowski sposób oddziałuje na psychikę czytelnika. Czytając wstęp, następuje pobudzenie napięcia oraz niepokoju, jednakże dopiero słowa rozpoczynające pierwszy dziennik, są początkiem podróży przez życie istoty pozbawionej człowieczeństwa.
“Mam za sobą życie przepełnione wstydem”- pisze Yozo, podsumowując niemal od razu kwintesencję swego żywota.
Skąd owe mniemanie bohatera? Dlaczego ten mężczyzna nie jest w stanie doznać ani krzty szczęścia?
W odkryciu owej tajemnicy niezbędna jest podstawowa znajomość biografii autora- którą możemy znaleźć pod koniec książki w zakładce Od Tłumacza.
Jednakże to co powinno przykuwać naszą uwagę najbardziej, to fakt, iż postać Yozo- głównego bohatera- jest swego rodzaju odzwierciedleniem alter ego Dazaia, zaś cały utwór możemy uznać za rozliczenie się z życiem, prozę pożegnalną, testament poety (gdyż tuż po dokończeniu dzieła, stał się on ofiarą śmierci samobójczej).
Osamu Dazai w swym utworze zastosował perfekcyjną syntezę kontekstów, łącząc m.in: wątki autobiograficzne; tragizm postaci, pod który można podciągnąć liczne motywy bohatera oraz przedstawienie ówczesnej sytuacji w Japonii po klęsce w II wojnie światowej. Cała powieść napisana została w formie pamiętnika, dzięki czemu posiada przystępną strukturę, którą zachęca czytelnika. Użycie przez pisarza licznych wątków o podłożu autobiograficznym, ułatwia odbiorcy pobudzenie empatii jak i refleksji nad funkcjonowaniem jednostki w społeczeństwie. Proza Dazaia umożliwia analizę na tle psychologii społecznej, o czym świadczą ściśle związane ze sobą wątki: polityczne, historyczne czy dotyczące przemian społecznych w wyniku konfliktów międzynarodowych.
Rozpatrując moją własną refleksję nad Zatraceniem, zdecydowanie jestem w stanie stwierdzić, iż jest to powieść ukazująca zatarcie granicy pomiędzy własną podświadomością a światem realnym. W postaci Yozo, można odnaleźć własne, zagubione, wewnętrzne ‘Ja’, a w jego działaniach potrzebę skrywania się pod maską wzorowego obywatela, przyjaciela, istoty która stawia dobro innych ponad swoje. Wynikiem owych działań staje się droga do samodestrukcji.
Proza Dazaia wymaga od czytelnika dogłębnej analizy jak i łączenia ze sobą faktów, gdyż to właśnie one doprowadzą nas do zaskakującego, niespodziewanego zakończenia historii.
(poleca Marta)
Źródło il.: lubimyczytac.pl
Samotność, żal, rozgoryczenie, brak akceptacji ze strony społeczeństwa, wszechogarniający smutek i … strach ludzi. Wszystkie z tych pojęć odnoszą się do postaci, którą stworzył ambitny naukowiec – Wiktor Frankenstein. Z czasem sam zaczął zadawać sobie pytanie: „Dlaczego stworzyłem ‘potwora’?”. Tylko, czy ten twór to naprawdę tylko stworzenie, które potrafi zabijać z zimną krwią? Czy ‘to coś’ potrafi czuć?
„Frankenstein” to debiutancka powieść angielskiej pisarki Mary Shelley z 1818 r. Pomysł na jej napisanie zrodził się dwa lata wcześniej, tj. w 1816, słynnym „roku bez lata”. To wtedy George Byron gościł w swoim domu u podnóża szwajcarskich Alp przyszłą pisarkę i jej – również przyszłego – męża, znanego poetę angielskiego P. Shellya. Młodzi romantycy, zafascynowani zgodnie z duchem epoki tym, co niezwykłe, lubili spędzać wieczory, słuchając opowieści budzących grozę, niepokój i strach. Urządzali nawet konkursy na najbardziej przerażającą historię. To z takich inspiracji narodził się słynny „Frankenstein”
(poleca Basia)
Ku pokrzepieniu serc
Pewnego szarego poranka na Dolinę Muminków spadł pierwszy śnieg. Padał miękko i cicho – w parę godzin wszystko było białe.
Tove Jansson
Co można czytać, gdy na dworze przejmujący ziąb, dominujący kolorem jest szarość, a do wiosny zbliżyliśmy się dopiero na barani skok? Może coś dającego nadzieję, coś krzepiącego, mądrego i przytulnego? Coś, co da nam wrażenie siedzenia przy kominku, pod kocem na kanapie, z kubkiem gorącego napoju w ręku. Coś, co się nami zaopiekuje.
Nie znam mądrzejszej, bardziej uniwersalnej i pochłaniającej lektury (może oprócz Biblii) niż opowieści z Doliny Muminków.
Wiem, co teraz powiecie: no błagam, chyba nie każe nam czytać Muminków?! Czytałem to jako dziecko i nie chcę do tego wracać! Oglądałam filmy i strasznie się bałam. Nie, dzięki, mam ciekawsze zajęcia i bardziej wartościowe lektury.
I w porządku, rozumiem wszystkie argumenty. I mimo to – i mam nadzieję, że osoby które czytały i pokochały Muminki mnie poprą – nadal uważam, że te książki niosą ze sobą mnóstwo dobrej energii i kojącego spokoju. I jeśli już nie chcecie czytać Muminków, przeczytajcie chociaż ten artykuł. Na pewno będzie krótszy niż najkrótsze nawet opowiadanie z Doliny Muminków (poza tym, oswojony wróg jest mniej groźny).
Nie czytałam tej serii jako dziecko, co może było zrządzeniem losu, bo nie zdążyłam się zrazić i uprzedzić. Mając lat kilka otarłam się o nie w animowanej wersji z lat siedemdziesiątych i zachwyciły mnie tajemniczością, plastycznością i charakterystyczną dla tamtego okresu stylistyką. Po książki sięgnęłam, gdy miałam kilkuletniego synka (nomen omen, teraz jego dziewczyna też jest muminkofilem!) – i czytałam je z zapartym tchem, bardziej sobie niż jemu. Podobało mi się wszystko: że są takie podobne do i takie inne od naszego świata. Że bohaterowie mieszkają nad morzem (niespełnione jak na razie marzenie), że postacie świetnie sobie radzą i są tak niezależne. Że panuje taki dobry, rodzinny nastrój. Że choć dzieją się różne dramatyczne historie, to zawsze znajduje się rozwiązanie. Podobał mi się sam język (słowa uznania dla tłumaczek, Teresy Chłapowskiej i Ireny Szuch-Wyszomirskiej): prosty, choć pełen zaskakujących zwrotów, mądrych myśli i zabawnych pomysłów. Oczarowała mnie wyobraźnia autorki i lekkość jej opowieści; zachwyciłam się bohaterami, z których każdy był indywidualnością, i każdy miał jakieś cechy, które mogłyby wydawać się męczące, gdyby nie fakt, że inni po prostu przechodzili nad nimi do porządku dziennego. Nie przejmowali się tak wszystkim! Co za odkrycie, że można tak żyć!
Pokochałam muminkową rodzinę całym sercem. Mamę, która spokojnie przyjmuje kolejnych gości, po prostu dostawiając talerz. Tatę, który nie robi awantur i ma wiele szacunku dla swojej żony. Muminka, który jeśli się czymś przejmował, to zawsze mógł z tym pójść do swojej mamy[1]. Włóczykija, który po prostu wyrusza, bo wie, że to dla niego dobre (chociaż Muminkowi jest smutno!). A także innych bohaterów: drobinkę leśną z jej uwielbieniem Paszczaka, psa Ynka, który tęsknił za tym, co omal go nie zabiło i nawet Bukę, która nigdy nie mogła się ogrzać.
Przeczytałam wszystko, na co miałam wtedy gotowość: Kometę nad Doliną Muminków, Lato Muminków, Zimę Muminków i W dolinie Muminków. Zaśmiewałam się przy rozrabianiu ciasta na naleśniki w wannie i wożeniu tych usmażonych taczkami. Denerwowałam się, gdy przychodziła Buka i zastanawiałam, co też zrobi Czarodziej. Czułam respekt przed Emmą i tajemniczym „Rekwizytornią” i nie lubiłam Paszczaków (w każdym razie, niektórych typów Paszczaków). Zachwycał mnie Kapelusz Czarodzieja, a jego możliwości działały na wyobraźnię. A już to co zrobił ze Słownikiem Wyrazów Obcych…
Kartki robiły się podobne do zeschłych liści, a spomiędzy nich zaczęły wypełzać wszystkie obce Słowa i rozłazić się po całym domu. (…)
- Nie mam pojęcia jak pozbędę się tych słów, porozłaziły się po całym domu, nie ma miejsca, gdzie by ich nie było! Wprowadziły wszędzie okropny nieporządek!
Całkiem jak w życiu.
W pewnym momencie Muminki miały dla mnie niewielką konkurencję – najwyżej Dzieci z Bullerbyn – co wiele mówi o skandynawskiej literaturze oraz podejściu tamtych autorów do dzieci.
Jednak przy Opowiadaniach z Doliny Muminków wymiękłam: powiało mrokiem i niezgłębionymi tajemnicami ludzkiej natury. Co dopiero mówić o Dolinie Muminków w listopadzie! – sam tytuł budził dreszcze. O Tacie Muminków i morzu czy Pamiętnikach Tatusia Muminka nie wspominam. Co innego, gdyby to były Opowieści Mamy Muminka, o, wtedy rzuciłabym się na nie z zapałem – żeby dowiedzieć się, jak być taką mamą.
Ze znajomym tłumaczem, redaktorem i molem książkowym w jednej osobie zgodnie ustaliliśmy, że w Listopadzie… i Opowiadaniach… panuje atmosfera gęsta jak u Bergmana albo Strindberga, a i grafomańskie Pamiętniki… można sobie darować.
Musiało minąć kilkanaście lat, żebym odważyła się[2] na Tatusia Muminka i morze – i zachłysnęła się tym, jak bardzo jest to książka o mnie, i jak każdy bohater ma w sobie jakieś moje cechy. Czytałam z wypiekami na twarzy, i rosnącym żalem, że opowieść o zmianie, nowych decyzjach, zostawieniu wszystkiego, zaraz się skończy. Potem sięgnęłam po Opowiadania z Doliny Muminków, z ich galerią typów jak najbardziej ludzkich i przeglądałam się w nich jak w lustrze – polecam, można odnaleźć siebie lub znajomych! Całkiem już zbezczelniawszy, wypożyczyłam w bibliotece Dolinę Muminków w listopadzie – i połknęłam jednego październikowego dnia, zaznaczając co ciekawsze cytaty[3]. No to poszłam za ciosem i machnęłam również grafomańskie Pamiętniki… - i kilka osób z mojego otoczenia stało mi się o wiele bliższych.
Kiedyś z całej serii najbardziej lubiłam W dolinie… – jako najspokojniejszą i najbardziej bajkową. Obecnie, mając większą gotowość na dawkę dramatyzmu, przekierowuję się na Morze… Muszę też przyznać, że jako teatromanka i reżyserka-amatorka trochę tęsknię za Emmą z Lata…, co pewnie oznacza, że wkrótce do niej powrócę. No i co roku sięgam po Zimę Muminków – nic nie działa tak krzepiąco na ściśniętą w imadle chłodu świadomość jak fakt, że gdzieś komuś może być jeszcze zimniej, samotniej i trudniej.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że idzie wielki mróz – rzekła Too-tiki.
- Jeszcze większy? – spytał Muminek.
No i jaka to przyjemność czytać o miejscu, w którym śniegu jest tyle, że trzeba wychodzić oknem, i to tym w dachu!
Rozmawialiśmy kiedyś ze znajomym, których bohaterów lubimy, podziwiamy, z którymi się utożsamiamy. Otóż na początku, sama mając dziecko, zachwycałam się Mamą Muminka – tak bardzo chciałam być odpowiedzialna, pogodna i wyrozumiała jak ona! Niestety, bliżej mi było do znerwicowanej i histerycznej Filifionki, magazynującej rzeczy ponad miarę. Z czasem polubiłam zadziorną indywidualistkę, Małą Mi (biorąc pod uwagę, ile razy wykorzystano jej wizerunek w popkulturze, nie czuję się odosobniona w swoich sympatiach). Potem zrozumiałam Włóczykija – niezależnego samotnika, aż wreszcie zbliżyłam się do Too-tiki – z jej spokojnym przyjmowanie tego, co niesie życie i wiarą, że robi to, co robić powinna.
Są całe artykuły i strony poświęcone analizie psychologicznej Muminków: kto jest kim, co chciała uzewnętrznić autorka, kim były tak naprawdę Mama Muminków czy Too-tiki. Wszystkich zainspirowanych zachęcam do rzucenia się w odmęty sieci, a tymczasem powiem tylko tyle, że nawet bez tej wiedzy można spokojnie żyć i czerpać z Muminków tyle, ile się da.
Bo Muminki są dobre na wszystko. I mają cytaty na każdą okazję. Zobaczcie sami:
Spokojne przechodzenie jesieni w zimę wcale nie jest przykrym okresem. Zabezpiecza się wtedy różne rzeczy, gromadzi się i chowa jak największą ilość zapasów. Przyjemnie jest zebrać wszystko, co się ma, tuż przy sobie, możliwie najbliżej, zmagazynować swoje ciepło i myśli i skryć się w głębokiej dziurze, w samiutkim środku, tam gdzie bezpiecznie, gdzie można bronić tego, co ważne, cenne i swoje własne. A potem niech sobie sztormy, ziąb i ciemności przychodzą, kiedy chcą. Niech się tłuką o ściany, szukając po omacku wejścia, i tak go nie znajdą, bo wszystko jest zamknięte, a w środku siedzi ten, kto był przezorny, siedzi i śmieje się, zadowolony z ciepła i samotności.
Wymagało to trochę czasu, ale decyzja została powzięta. A decyzja to zawsze rzecz pożyteczna.
- Samotność szybko się nudzi!
- Zdziwiłbyś się, jak wielu ją lubi.
Panuje na ogół opinia, że geniusze są niesympatyczni, lecz jeśli o mnie chodzi, jakoś nigdy tego nie zauważyłem.
Można leżeć na moście i patrzeć, jak przepływa pod nim woda. Albo biegać i brodzić w czerwonych botach po mokradłach. Albo zwinąć się w kłębek i przysłuchiwać się, jak deszcz pada na dach. Bardzo jest łatwo miło spędzać czas.
Jedyne co miało jakiekolwiek znaczenie, to fakt, że znalazłem prawdziwego przyjaciela, a tym samym zacząłem naprawdę żyć.
- Hej! – powiedział Ryjek. – Odkryłem ciekawą ścieżkę. Wygląda niebezpiecznie.
– Jak niebezpiecznie? – spytał Muminek.
– Powiedziałbym, że niezwykle niebezpiecznie – odparł poważnie Ryjek.
– W takim razie musimy wziąć ze sobą kanapki i sok – postanowił Muminek
Był strasznie stary i łatwo zapominał. Obudził się któregoś ciemnego, jesiennego ranka i nie mógł sobie przypomnieć, jak się nazywa. Trochę to jest smutne, kiedy nie pamięta się cudzych imion, natomiast zapomnieć swoje należy wręcz do przyjemności.
Są tacy, co zostają w domu, i tacy, co odchodzą. Zawsze tak było. Każdy może sam wybrać, ale musi to zrobić, póki jeszcze czas, i w żadnym razie nie rozmyślić się.
Nawet jeśli nadal myślicie, jak Ryjek, że cała ta rodzina [jak również autorka artykułu] cierpi na brak kontaktu z rzeczywistością – to sięgnijcie po jakąś część. A skoro już zaraz mamy zimę, to osobiście zachęcam do Zimy… właśnie – dużo przyjemniej znosi się wtedy to, co za oknem.
A tych, którzy znają i kochają, zachęcam do odgrzania ulubionych historii. Tylko zaopatrzcie się w kanapki i sok, będzie wam przyjemniej. Albo przynajmniej taczkę naleśników.
I pamiętajcie: Jutro będzie nowy, długi dzień. Wasz własny, od początku do końca. To przecież bardzo przyjemna myśl.
Ewa Skórska, muminkofil niepospolity.
PS. Zima! – myślał. – Przecież można ją lubić!
[1] Scena w której ociera nosem o jej nos budzi moje niezmienne rozczulenie. [2] Tak już mam – nie czytam mrocznych książek, nie oglądam horrorów. Jako jednostka nadwrażliwa, przeżywam potem fabułę, odtwarzam ją w snach i odchorowuję przez kilka dni. Z tego powodu starannie dobieram sobie raczej pogodne tytuły, chroniąc kruchą psychikę. [3] Po latach ciekawie jest popatrzeć, co nas kiedyś bawiło, zachwycało albo bolało.Victor i Eli to przyjaciele z czasów studiów, którzy wspólnie badali doświadczenia bliskie śmierci i teorię uzyskiwania nadprzyrodzonych umiejętności. Jednak w konsekwencji pewnego eksperymentu nie rozstali się w przyjaźni. Victor trafił do więzienia. Po 10 latach ucieka, aby znaleźć byłego przyjaciela i zemścić się na nim za doznane krzywdy. Teraz Victor i Eli, jako wrogowie, wkraczają na wojenną ścieżkę, mając do dyspozycji broń i straszliwe moce. Walczą, aby pozbyć się nękających ich wspomnień. Który z nich tak naprawdę jest zły? A przede wszystkim, kto wyjdzie zwycięsko z całej potyczki, polegając na własnych umiejętnościach, a także na sojusznikach?
(poleca Ada)
„Okrutny Książę” -
Jude i jej siostra bliźniaczka, Taryn, są ludzkimi dziećmi w krainie elfów. Nie byłoby w tym nic dziwnego - w krainie elfów jest wielu ludzi - gdyby nie to, że dziewczyny są wychowywane jak elfia arystokracja, co, jak można się spodziewać, nie podoba się mieszkańcom krainy. Jude jednak pragnie znaleźć sobie miejsce w tym bezlitosnym miejscu i jest gotowa je sobie wywalczyć. W tym jednak celu dziewczyna musi stawić czoła wielu dworskim intrygom, układom, czarom i bezwzględnie okrutnym elfom, w tym najgorszemu z nich, najmłodszemu synowi Najwyższego Króla – Cardanowi.
(poleca Ada)
Noblistów w dziedzinie literatury nie trzeba przedstawiać, omawiać ich dorobek, wiadomo - zostali docenieni i nagrodzeni przez Szwedzką Królewską Akademię Noblowską i z tym się nie dyskutuje.
Wiem, że nie jestem wyjątkiem i każdy choć trochę oczytany człek sięga po utwory noblistów, by przekonać się na własnej skórze o wartości nagrodzonych utworów.
Tak właśnie było w przypadku Gabriela Garcia Marqueza, jego najsłynniejsza powieść “Sto lat samotności” uważana za arcydzieło literatury iberoamerykańskiej i światowej, którą przeczytałam wiele, wiele lat temu nie olśniła mnie wówczas, nie poczułam tego czegoś, więc po latach postanowiłam znowu sięgnąć po Marqueza, ale poczytać coś spoza kanonu.
Zaczęłam wspominać od “Miłości w czasach zarazy” , “Złej godziny” , a późnej przyszła kolej na “Szarańczę” .
Właśnie to niewielkich rozmiarów opowiadanie odkryłam przypadkiem podczas porządków bibliotecznych.
To powieść wieloznaczna i wielowymiarowa, poruszająca problemy etyczne, z wyraźnymi elementami turpistycznymi. Opisem zmarłego doktora rozpoczyna autor swoją opowieść, tak prostą, a jednocześnie gęsto naszpikowaną symboliką.
(..) Widzę, że oczy mają otwarte o wiele bardziej niż zwykły człowiek, łakome i wytrzeszczone, i że skóra wygląda jakby była z wilgotnej ubitej ziemi (…)
Książka napisana w 1955 r, była debiutem pisarza. Ten 28 latek na początku swojej drogi twórczej potrafił wykreować świat ludzi dojrzałych, starych , ale też tych nieżywych, którzy zostawali po sobie wiele niezamkniętych spraw. Rzeczy wydawałoby się zrozumiałe dla mędrca u schyłku swojego życia, a nie młodego mężczyzny wkraczającego w świat.
Nie jest to tekst łatwy, lekki, dzięki któremu przenosimy się do egzotycznej Ameryki Południowej, a jednak czytelnik pozostaje na długo w świecie kolumbijskiego miasteczka wraz z jego mieszkańcami i tajemnicami.
A tytułowa chmara owadów ? To też metafora, ale nie zdradzę nic więcej ; - )
Lektura “Szarańczy” zmusiła mnie - w dobrym tego słowa znaczeniu - do spokojnego, a przede wszystkim u w a ż n e g o czytania, zatrzymywania się nad słowami i obrazami. I teraz też wiem, że książka ma swój czas, swój moment, a może to czytelnik dojrzewa do pewnych książek, by w pełni doświadczyć ich …
(poleca Ewa M. Janiak)
Nie ma" Mariusza Szczygła to dla mnie pozycja wyjątkowa. Tak jak cenię Stanisława Barańczaka za to, co potrafi zrobić z językiem polskim i z metaforą, tak dziękuję za Mariusza Szczygła- jednego w swoim rodzaju obserwatora, wyjątkowego słuchacza i świadomego kreatora rzeczywistości. W końcu to uczeń Hanny Krall. Czytam Nie ma wciąż i na nowo. Każde odczytanie jest jakby pierwsze. Ta warstwowość i głębia opisów, sytuacji oraz postaci, tworzonych przez autora bardzo mnie zajmuje, a jego poetyka reportażu mocno zachwyca. Tyle wiedzy i czułości nad językiem może mieć tylko humanista, jakim jest Mariusz Szczygieł. Każde słowo jest przemyślane, wyważone, prześwietlone i użyte w idealnym momencie, tu- jakby powiedział sam autor- nie ma przypadku ani pomyłki. Polecam wszystkim, którzy czują i myślą językiem, żyją językiem. Nie ma to uczta zarówno dla głowy, serca i ucha, którą delektuję się po kawałku i ciągle jestem nienasycona. Tak jak nawiązywanymi relacjami autora, miejscami, które odwiedził, rzeczami i pojęciami, których już nie ma.
(poleca Ewelina Sobczyszczak)
Wyobraź sobie, że budzisz się w lesie i pamiętasz tylko jedno słowo, a właściwie imię – Anna. Brzmi trochę niepokojąco, prawda? A, jeśli jeszcze, jakiś dziwny mężczyzna w stroju lekarza z okresu epidemii dżumy mówi Ci, że to ciało, w którym się obudziłeś, nie jest twoje i że masz 8 dni, aby rozwiązać zagadkę morderstwa, ale za każdym razem jak zaśniesz, obudzisz się w innym ciele? Jeśli Ci się nie uda, cały cykl zacznie się od początku i znów będziesz musiał odkryć, kim są twoi przeciwnicy. A jeżeli nie rozwiążesz zagadki pierwszy, nigdy nie wydostaniesz się z Blackheat. Ale czy to wszystko ma sens? Czy to rzeczywiście zabójstwo? I kim jest Anna? O tym, czytelniku, musisz przekonać się sam, rozwiązując zadanie z Aidenem Bishopem, który jest uwięziony w tej sytuacji.
(poleca Ada)
Z powodu niespodziewanej śmierci rodziców Alicja z dnia na dzień musi przeprowadzić się do jedynej żyjącej krewnej, o której istnieniu dopiero się dowiedziała – do ciotki Tatiany, a to wiąże się z drastyczną zmianą otoczenia, gdyż dziewczyna musi opuścić Warszawę i wyjechać na Podkarpacie, do Czarcisławia. Jak się okazuje, jest to wioska, w której można spotkać wiele stworzeń pochodzących ze słowiańskich wierzeń. Alicja jest zmuszona zmierzyć się z nową rzeczywistością, w której nie dość, że musi pomóc w odprawieniu pewnego rytuału, ściągającego XI-wieczną klątwę z czterech znanych w miasteczku rodzin , to jeszcze nauczyć się funkcjonować z otaczającymi ją zewsząd śmiertelnymi (czy aby na pewno?) wypadkami.
(poleca Ada)
Zacznę nietypowo... Na poczcie, przy okazji załatwiania codziennych spraw, zobaczyłam wyłożone do sprzedaży książki, a wśród nich „Tatuażystę z Auschwitz” Heather Morris. „Kolejna książka o Holocauście”- pomyślałam. Ale z drugiej strony tytuł intrygował i przypomniałam sobie, że ktoś mi ją już wcześniej polecał. Kupiłam. Wieczorem postanowiłam przeczytać kilkanaście stron. I nie wiem, kiedy na zegarze wybiła trzecia rano. W międzyczasie zajrzał do pokoju mój dorosły syn i widząc, co czytam, od razu „zamówił” ją dla siebie- również o niej wcześniej słyszał.
Co jest w niej takiego, że trudno się oderwać od czytania? Ukazuje piekło Auschwitz i Birkenau z perspektywy tatuażysty, czyli tego, który tatuował obozowe numery na rękach nowych, przybyłych do obozu więźniów. Lale, bo takie imię nosi główny bohater, opowiada o obozowym koszmarze trzy lata przed swoją śmiercią, ku przestrodze, by „nigdy więcej się to już nie powtórzyło”. Ten słowacki Żyd trafił do Auschwitz w kwietniu 1942 roku i przebywał tam około trzech lat. Sam zgłosił się do transportu, bo chciał ratować swoją rodzinę (każda rodzina żydowska miała wytypować jedną osobę spośród siebie). Powiedziano, że jadą do pracy. Nigdy się nie dowiedział, że zanim dotarł do Auschwitz przez Pragę, zginęli tam już jego rodzice, wywiezieni bezpośrednio po nim.
Na początku pobytu w obozie Lale jest zagubiony, nie zna panujących tam reguł. Ale jest inteligentnym obserwatorem. Zna 5 języków, w tym niemiecki, więc uważnie przysłuchuje się rozmowom Niemców, by unikać niebezpieczeństw. Po przebytym tyfusie (pomogli mu przeżyć współwięźniowie z baraku 7) spotyka Francuza Pepana- tatuażystę, który zafascynowany osobowością Lale, proponuje mu bycie jego asystentem. Główny bohater przeżywa dylemat: z jednej strony to zajęcie da mu przywileje wynikające z bycia więźniem funkcyjnym (uniknie głodu, ciężkiej pracy…), ale z drugiej strony będą nim wszyscy pogardzać, bo numer na ręku każdego więźnia przypomina, kto mu to zrobił. Lale chce żyć i zdecydował się, a po zniknięciu Francuza zostaje głównym tatuażystą obozu. Na jego bezpośredniego „opiekuna” wyznaczono Beretzkiego, jednego z katów SS.
Dlaczego jest to książka niezwykła? Tak jak i inne pokazuje obrazy piekła: nieludzki głód, zabijanie ludzi, przerażające praktyki doktora Mengelego. Ale widzimy też piękną miłość. Lale w czasie tatuowania przedramienia pewnej dziewczyny, Gity, zakochuje się w niej, a później robi wszystko, żeby również ją uratować. Kiedy ukochana zachorowała na tyfus, dzięki swoim układom zdobył potrzebne leki, które pomogły jej przeżyć. Zdobywał dla niej żywność.
To również opowieść o przyjaźni. Chora Gita nie trafiła do gazu również dlatego, że jej trzy przyjaciółki niosły nieprzytomną do pracy na Kanadzie (segregowały rzeczy osób przybywających do obozu) i ukrywały w stosie ubrań oraz podtrzymywały na apelu. Lalego uratowali w czasie tyfusu współwięźniowie z bloku 7, a on im później przynosił przeszmuglowaną żywność, podobnie jak cygańskim dzieciom.
Jest to również książka o sile wiary. Lale wielokrotnie podtrzymywał na duchu swoją ukochaną, by się nie załamała. Snuł wtedy wizje ich przyszłego życia, w świecie po wojnie. I chociaż pod koniec obozowego piekła rozłączono ich, przeżyli i spotkali się na środku ulicy Bratysławy.
Nie jest to łatwa lektura, ale zachęcam do jej przeczytania...
(poleca Małgorzata Wilde)
Ida jest jedynym dzieckiem w znamienitym rodzie czarodziejów. W przeciwieństwie do rodziców cieszy się, że nie odziedziczyła magicznych zdolności. Planuje wybrać się na studia psychologiczne do Wrocławia, na co nie zgadzają się jej opiekunowie. Wszystkie plany Idy idą jednak w łeb w momencie, kiedy odkrywa, że widzi duchy, a co gorsza, one oczekują od niej pomocy. Dziewczyna ucieka więc z domu i tak trafia do ciotki Tekli na szkolenie dla medium, aby przejąć po niej tytuł Szamanki od Umarlaków. Tylko, że nic nie jest takie proste, bo pierwszy podopieczny Idy, którego dziewczyna ma przeprowadzić na drugą stronę, okazuje się na tyle ciężkim przypadkiem, że interweniuje będący postrachem dla wszystkich magicznych Wydział Opętań i Nawiedzeń.
(poleca Ada)
Czy pamiętnik o życiu w USA w zamierzchłych latach pięćdziesiątych może być zabawny i intrygujący? Jeśli napisał go Bill Bryson - zdecydowanie tak. The Life and Times of The Thunderbolt Kid przeniesie Was do tego niezwykłego miejsca, jakim była Ameryka, gdzie (...) almost everything was good for you, including DDT, cigarettes and nuclear fallout. Koniecznie przeczytajcie w oryginale.
(poleca Michał Świderski)
Niełatwo jest wybrać jedną ulubioną książkę, gdy ma się takich wiele. Postanowiłam więc ułatwić sobie zadanie: wypisałam tytuły kilku z nich, a potem przeprowadziłam losowanie. Los wskazał na powieść Vladimira Volkoffa pt. Montaż. I bardzo dobrze, bo to pozycja świetna pod każdym względem.
Z jednej strony to wymarzona lektura dla miłośników powieści szpiegowskich: trzymająca w napięciu , obfitująca w niesamowite zwroty akcji. Dla mnie jednak sama poetyka nie jest tu najistotniejsza.
Dużo ważniejsze są przekazywane przez nią treści. A Montaż to utwór ukazujący wyrafinowane działania radzieckiej agentury (wywiadu) w Europie Zachodniej, a konkretnie we Francji. Autor prezentuje środowisko rosyjskich emigrantów, najczęściej politycznych, którzy po rewolucji październikowej 1917 r. znaleźli się we Francji. Czym starsi, tym bardziej tęsknią za swoją ojczyzną i chcą do niej powrócić, choćby po to, aby tam mieć swój grób. Nie bez znaczenia jest fakt, że we Francji czują się obco, jak ludzie drugiej kategorii. Od tego już tylko krok od wmówienia sobie, wbrew oczywistym faktom, że w ich ojczyźnie reżim komunistyczny już się skończył, a ZSRR to po prostu dawna kochana Rosja. Aby uzyskać pozwolenie władz na powrót do kraju, gotowi są na wiele ustępstw, nawet na przyswojenie zasad marksizmu- leninizmu. Co więcej, umierając-najczęściej jednak na emigracji- swoje niezrealizowane marzenia cedują na dzieci, a KGB tylko na to czeka....
W takiej sytuacji znalazł się główny bohater utworu, agent literacki.
Tu nasuwa się refleksja o „rosyjskiej duszy”, a szerzej o sytuacji emigrantów, o przyczynach ich często nie do końca zrozumiałych decyzji i zachowań.
Ale i to jeszcze nie wszystko...
Z powieści wyłania się, krytycznie oceniany przez autora, obraz ( zbyt) liberalnej i starającej się za wszelką cenę pokazać tzw. poprawność polityczną Francji (szerzej- Zachodniej Europy), której część obywateli nie kryje swoich , często naiwnych, ciągotek komunistycznych, co tylko ułatwia Kremlowi prowadzenie działalności agenturalnej.
Na koniec kilka słów o autorze. Vladimir Volkoff to urodzony w Paryżu w 1932 r. syn rosyjskich emigrantów, który przez pewną część swojego życia pracował we francuskim wywiadzie, tak więc tematy poruszane w „Montażu” nie były mu obce.
Wszystkich pasjonatów powieści szpiegowskich, osoby zainteresowane historią XX wieku i współczesnością, a także aksjologią i psychologią zachęcam do zagłębienia się w tej lekturze.
(poleca Anna Zacharczyk)
Lara, szkolona od najmłodszych lat na szpiega, który ma zniszczyć kraj przyszłego męża, po piętnastu latach od zawarcia umowy wychodzi za władcę Królestwa Mostu. Ma jedną misję, jej celem jest znalezienie sposobu na przedostanie się przez obronę Ithicany, aby umożliwić ojcu podbicie królestwa, które od lat panuje nad najważniejszym przejściem handlowym – Mostem. Przez całe życie wmawiano jej, że Ithicanie to bezwzględne potwory, a ich król jest spośród nich najgorszy. Co się jednak stanie, gdy Lara odkryje, że to nieprawda? Czy zdecyduje się przyłożyć rękę do zagłady całego państwa, niewinnych mieszkańców i męża, którego wbrew sobie pokochała, aby wybawić swoją rodzinną Miridrinę i jej obywateli?
(poleca Ada)
Dominika Jegorowa, obiecująca balerina, po kontuzji wykluczającej jej dalszą karierę w balecie za sprawą wuja zaczyna pracować dla Federalnej Służby Ochrony Federacji Rosyjskiej. Ma aspiracje zostać agentką operacyjną, jednak wbrew swojej woli zostaje wyszkolona na “jaskółkę” - agentkę uwodzicielkę. Ma za zadanie rozpracować agenta CIA, Nathaniela Nasha, aby odkryć rosyjskiego “kreta”, którego oficerem prowadzącym jest Nash.
(poleca Ada)
Mia Corvere cudem ocalała po nieudanej rebelii ojca, który za swoje niepowodzenie został powieszony za zdradę. Jest jednak pełna nienawiści do ludzi, którzy przyłożyli rękę do odebrania jej rodziny. Uciekając przed śmiercią, dzięki umiejętności manipulowania cieniami, trafia pod skrzydła emerytowanego zabójcy. Po latach szkolenia żądna zemsty Mia stoi przed możliwością dołączenia do najbardziej niebezpiecznych zabójców w Republice, należących do Czerwonego Kościoła. Czeka ją wiele prób, zdrad i wysiłków, ale jeżeli jej się uda, przejdzie inicjację i dołączy do wybrańców Pani od Błogosławionego Morderstwa, znajdzie się bliżej spełnienia swoich celów.
(poleca: Ada)
Dwoje kochanków, Charles Hayward i Sophia Leonides, z jednym marzeniem – oboje tak samo pragną wspólnego ślubu. Jednakże na drodze do szczęścia młodych staje morderstwo. Otrucie dziadka dziewczyny – greckiego milionera, którym jest Arystydes Leonides - to szok dla rodziny, gdyż był on staruszkiem pełnym życia i miał smykałkę do interesów. Mimo aresztowania potencjalnych zabójców nieszczęśliwe zdarzenia, które mają miejsce w posiadłości Leonidesów, nie ustępują. Oprócz coraz większego przerażenia u rodziny pojawia się pytanie: „Kto jest mordercą?”.
(poleca Basia)
A co, jeśli Śmierć też ma serce? Co, jeśli cierpi razem z umierającym człowiekiem i z delikatnością motyla odbiera jego duszę?
"Złodziejka Książek" jest wyjątkową lekturą, do przeczytania jednym tchem. Narratorem jest właśnie Śmierć, która opowiada o losach dziesięcioletniej Liesel, dziewczynki posiadającej niesamowitą wolę walki o lepsze jutro.
Dzięki Markusowi Zusak czytelnik poznaje czasy II Wojny Światowej z punktu widzenia społeczeństwa Niemieckiego. Część, z początku nie do końca pojmuje działania Hitlera. Gdy już zrozumie, że Żydzi to też ludzie o takich samych prawach do życia, jest zbyt późno na jakiekolwiek działanie. Śmierć zebrała już tysiące dusz, a przed nią jeszcze tyle "nieustającej pracy".
Czarny humor, świetne dialogi, wartka akcja oraz poruszane tu ważne tematy sprawiają, że jest to książka godna polecenia.
(poleca Rene)
Książka zawiera wiele przesłań uniwersalnych, to powieść o dojrzewaniu i trudnej, młodzieńczej miłości. Opowiada o relacjach młodego licealisty, ze światem , którym jest dla niego rzeczywistość szkolna i domowa. Na swojej drodze spotyka nauczycielkę, kobietę owianą woalem tajemniczości, jego prywatną "famme fatale"...
(poleca Karolina)
Jest wiele książek, które na zawsze pozostaną gdzieś we mnie. Tutaj postanowiłem napisać o "Pamiętniku" Janusza Korczaka. Czy właściwie Henryka Goldszmita, bo przecież ten lekarz, pisarz, myśliciel, obrońca praw dzieci, twórca i współtwórca niezwykłych instytucji wychowawczych (między innymi żydowskiego Domu Sierot), pisał "Pamiętnik" w warszawskim getcie, do którego trafił, ponieważ był Żydem. Pisał go zaledwie kilka miesięcy, a ostatni wpis pochodzi z czwartego sierpnia 1942 roku. Dzień później, wraz z dziećmi z Domu Sierot i jego pracownikami, został wywieziony do obozu zagłady w Treblince, w którym wszyscy zostali zamordowani.
Szczególnie dla mnie ważny wątek w tej książce dotyczy nie śmierci, jak mogłoby się wydawać, ale życia, upartego, konsekwentnego trzymania się życia pomimo wszystko. Nie życia w sensie przeżycia, ale jako świadomej egzystencji, którą codziennie próbujemy na nowo porządkować. Dodajmy: nie tylko oni, w tamtych koszmarnych warunkach, ale również my wszyscy, tu i teraz.
Jakiekolwiek streszczanie tutaj "Pamiętnika" jest bezsensowne. Zbyt wiele zawiera wątków, zbyt wielu spraw dotyczy, zbyt jest czasami wręcz wewnętrznie sprzeczny.
Dlatego postanowiłem zacytować kilka szczególnie dla mnie ważnych fragmentów, które jednocześnie obrazują coś ważnego w życiu i postawie Korczaka.
O swoim stosunku do samego "Pamiętnika" pisał tak: "Wspomnienia zależne są od naszych aktualnych przeżyć. – Wspominając, nieświadomie kłamiemy."
O otaczającej go gettowej rzeczywistości, na różne sposoby, od dramatycznych po gorzkie i humorystyczne: "Kupcowa, której kupująca wyraziła pretensję – powiedziała:
– Moja pani, ani to nie jest towar, ani to nie jest sklep, ani pani nie jest klientka, ani ja nie jestem kupcowa, ani ja pani nie sprzedaję, ani pani mi nie płaci , bo te papierki to przecież nie są pieniądze. – Pani nie traci, ja nie zarabiam. Kto dziś oszukuje i po co mu to. Tylko trzeba coś robić. No nie?"
Dużo pisał o swojej przeszłości, rodzinie, babci, matce, ojcu, siostrze: "Podobno już wtedy zwierzyłem babuni w intymnej rozmowie mój śmiały plan przebudowy świata. Ni mniej, ni więcej, tylko wyrzucić wszystkie pieniądze. Jak i dokąd wyrzucić, i co potem robić, zapewne nie wiedziałem. Nie należy sądzić zbyt surowo."
Ale myślał też i pisał o przyszłości: "Stary jestem, ilekroć wspominam przeszłość, lata i zdarzenia ubiegłe. Chcę być młody, więc układam plan na przyszłość. Co zrobię po wojnie?".
Do najbardziej wstrząsających fragmentów, nie tylko w "Pamiętniku", należą jedne z ostatnich słów: "Nikomu nie życzę źle. Nie umiem. Nie wiem, jak to się robi". A kilka zdań obok refleksja nad żołnierzem niemieckim, widzianym z okna:
"Podlewam kwiaty. Moja łysina w oknie – taki dobry cel?
Ma karabin. – Dlaczego stoi i patrzy spokojnie?
Nie ma rozkazu.
A może był za cywila nauczycielem na wsi, może rejentem, zamiataczem ulic w Lipsku, kelnerem w Kolonii?
Co by zrobił, gdybym mu kiwnął głową? – Przyjaźnie ręką pozdrowił?
Może on nie wie nawet, że jest tak, jak jest?
Mógł przyjechać wczoraj dopiero z daleka..."
Jeśli kiedyś stwierdzicie, że jesteście gotowi na niesłychanie intymne spotkanie z jednym z najniezwyklejszych wielkich ludzi, jakich wydała polsko-żydowska historia; na spotkanie trudne, poruszające, czasami bolesne, wtedy sięgnijcie po "Pamiętnik". Jest wart każdej minuty i każdej łzy.
(poleca Wojciech Lasota)
Jeśli miałabym polecić jakąś książkę, to sięgnęłabym po "Opowiadania" Sławomira Mrożka. Pisarz w syntetyczny sposób porusza w nich uniwersalne zagadnienia. Kładzie szczególny nacisk na etykę i wybory, jakich dokonuje człowiek zarówno w trudnych i zawiłych momentach historycznych , jak i w codziennym życiu. Nie jest przy tym nachalnym moralistą, lecz za pomocą frapującej fabuły wciąga czytelnika do gry intelektualnej. Odbiorca jego tekstu przygląda się różnym absurdalnym sytuacjom, ma sposobność, aby poddać je analizie i wyciągnąć wnioski dla siebie. Lektura "Opowiadań" Mrożka nie jest rzeczą łatwą, ale za to daje dużo satysfakcji, gdy czytelnik podda refleksji ich przesłanie. Elementy groteski i specyficzny humor pisarza powodują, iż nie można się nudzić, a każdy znajdzie w nich inspirację do dalszych samodzielnych poszukiwań odpowiedzi na nurtujące pytania.
(poleca Bogumiła Walczak)
Marcel A. Marcel to pseudonim literacki, za którym ukryły się dwie autorki- Dana Łukasińska oraz Olga Sawicka. Dana Łukasińska jest scenarzystką, pisarką, autorką powieści „Piąta pora roku”, słuchowisk radiowych i sztuk teatralnych. Olga Sawicka jest aktorką filmową i teatralną, reżyserem dubbingu do takich produkcji filmowych jak: Harry Potter i Kamień Filozoficzny, Epoka lodowcowa, Garfield, Roboty.
„Oro” jest niezwykłą powieścią o współczesnych nastolatkach z odrobiną magii w tle. Porusza ważne tematy adopcji, rodzin zastępczych i napiętnowania przez środowisko rówieśnicze. Główna bohaterka Lena mieszka w Domu Dziecka, w przeszłości przebywała w kilku rodzinach zastępczych. Teraz na jej drodze stają nowi rodzice zastępczy. Czy Lena wreszcie znajdzie dom ?
W roku 2012 otrzymała nagrodę IBBY dla najlepszej powieści dla młodzieży. Z uwagi na poruszane tematy książkę polecam, zarówno młodym czytelnikom jak też ich rodzicom.
(poleca Czytelniczka)
Nie wiedziałam jaką książkę chciałabym wypożyczyć, więc podeszłam do półki i wzięłam pierwszą lepszą. Była to książka pt. „Szeptem”, autorstwa Becci Fitzpatrick, pierwsza część czterotomowego cyklu.
Opowiada historię dziewczyny o imieniu Nora i jej najlepszej przyjaciółki - Vee Sky. Chodzą razem do szkoły. Siedzą razem w ławce. Pewnego razu, na lekcji biologii, główna bohaterka siada z Patch’em – tajemniczym gościem. Ich zadaniem jest dowiedzieć się o sobie jak najwięcej i opisać to. Dziewczynie ciężko jest rozmawiać z chłopakiem. Jest trochę przerażona i zirytowana tym, że on wie bardzo dużo na jej temat (a ona o nim nic). Powoli poznajemy Norę, która nie ma dobrego życia. Jej ojciec umiera wskutek tajemniczych zdarzeń, matka ciężko pracuje i rzadko widuje się z córką, którą bardzo kocha. Mieszkają w starym domu, daleko od miasta. Nora coraz częściej ma dziwne halucynacje… Zaczyna uświadamiać sobie, że zakochuje się w Patch’u. Jak to wpłynie na jej los? Czy Norze naprawdę grozi niebezpieczeństwo? Tego dowiecie się, gdy przeczytacie książkę!
Powieść napisana jest w lekkim stylu i bardzo dobrze się ją czyta. Akcja zmienia się gwałtownie i niespodziewanie, choć nieraz można przewidzieć bieg zdarzeń.
Serdecznie ją polecam!
„Ale cicho sza… Są tajemnice, o których mówi się tylko szeptem.”
(poleca Wiktoria)
Ostatnio byłam w bibliotece z zamiarem wypożyczenia jakiejś książki. Nie szukałam konkretnego tytułu, wzięłam pierwszą, która wpadła mi w ręce - była to „Niezgodna”, autorstwa Weroniki Roth, pierwsza część cyklu. Na jej podstawie powstał film, który wyreżyserował Neil Burger.
Główną bohaterką książki jest dziewczynę o imieniu Beatrice. Ma 16 lat. Mieszka w normalnym domu z kochającą rodziną: mamą, tatą i bratem Calebem. W świecie, w którym żyje, jest pięć frakcji społecznych. Niedługo czeka ją wybór frakcji, w której będzie żyć. Czy będzie to: Nieustraszoność (odwaga), Serdeczność (życzliwość), Erudycja (inteligencja), a może Altruizm (bezinteresowność) lub Prawość (uczciwość)? Którą frakcję wybierze? Czy słusznie? Wyniki testu przynależności nie są końca jednoznaczne. Beatrice nie chce zostać bezfrakcyjną i wykluczoną… Nie wie, jaką decyzję podjąć. Czy właściwego wyboru pomoże jej dokonać nowo poznany chłopak o pseudonimie Cztery? Kim on jest? Czy można mu zaufać? A tymczasem wybucha wojna między frakcjami…
Według mnie książka jest niezwykła, akcja wciąga czytelnika już od samego początku. Ma około 350 stron. Szybko się ją czyta. Uczy nas wielu wartości, np. takich jak odwaga czy altruizm. Polecam ją każdemu, najlepiej w kocyku i przy herbacie.
Miłego czytania!
(poleca Wiktoria)
Mroczny, dystopijny romans. W USA rozprzestrzenia się tajemnicza epidemia, w wyniku której zarażeni młodzi ludzie popełniają samobójstwa. Władze wprowadzają Program przeciwdziałania pladze i izolują zarażonych. Poddają ich leczeniu, którego skutkiem ubocznym jest utrata wspomnień. Dlatego główna bohaterka stara się uniknąć Programu, ale czy się to uda? Czy ktoś może jej pomóc? Czy Sloane będzie w stanie przyjąć tę pomoc?
Książkę czyta się jednym tchem, gorąco polecam.
(poleca Daria)
Zbuntowana Veroniki Roth to drugi tom cyklu Niezgodna. Tris wybrała Nieustraszoność, co zburzyło jej świat. Opuściła rodzinę i Altruizm, w którym się wychowywała. Łączy ją uczucie z Cztery. Ich miłość staje się silniejsza, Tris jest gotowa zrobić dla niego wszystko. Między niektórymi frakcjami narasta konflikt. Czy ktoś musi jeszcze zginąć, aby wreszcie nastał pokój?
Tris ma coraz więcej problemów, których nie umie rozwiązać. Zaczyna podejmować lekkomyślne decyzje, narażając się na śmierć. Musi się zmienić. Niektórzy zaczynają się domyślać, że jest Niezgodna. Jak to wpłynie na jej los? Wokół panuje atmosfera zdrady. Nikomu nie można ufać…
Książka opowiada również o dalszych przygodach młodej Beatrice. Dzięki Tris i Beatrice poznajemy, co to odwaga, męstwo i dobroć. A może główna bohaterka „przesadza” z odwagą? Tris ma wyraźnie z tym problem, i właśnie z tego powodu zaczyna kłócić się ze swoim chłopakiem. Jak potoczą się jej dalsze losy? Jest wiele wątków, pojawiają się nowi bohaterowie. Ta część jest trochę obszerniejsza od poprzedniej. Ma około 370 stron, ale przeczytałam ją w jeden dzień, bo trudno się od niej oderwać. Polecam tę lekturę z całego serca!
(poleca Wiktoria)
Zacznę od tego, że tę książkę bardzo chciałam przeczytać. Słyszałam o niej wiele pozytywnych opinii. Teraz przyszedł czas, abym przedstawiła swoją. Książka nosi tytuł "Zapisane w wodzie" i jest autorstwa Pauli Hawkins, która napisała także bestseller zatytułowany "Dziewczyna z pociągu". Przedstawiona tu jest historia kilku bohaterów. Głównymi postaciami są: Lena, Jules i Nel, o której dużo się mówi. Dlaczego? Po pierwsze pisała kontrowersyjną książkę, a po drugie nie żyje. Nel Abbott skoczyła. To było na Topielisku, gdzie parę miesięcy temu zginęła Kate - najlepsza przyjaciółka Leny, a wcześniej wiele innych kobiet. Kłopotliwych. Nikt nie wie, jak się to dzieje i dlaczego. Jules, która jest siostrą Nel nie wierzy, że znana, nieustraszona, pewna siebie Danielle mogła popełnić samobójstwo. Teraz jest jej bardzo ciężko. Nie dość, że miała trudne dzieciństwo, to jeszcze teraz czeka ją opieka nad córką Nel - Leną, która w pewnych momentach bardzo przypomina swoją matkę. Jules musi znowu zmierzyć się z rzeczywistością, wrócić do miasta, z którego kiedyś uciekła, by żyć z dala od cywilizacji. Przez wiele lat była pokłócona z siostrą, wręcz jej nienawidziła, ma problemy, stany lękowe, jest przerażona. Teraz powraca. Mogę śmiało powiedzieć, że rozszyfrowałam zakończenie głównego wątku, choć ono nie jest wcale takie oczywiste, jak mogłoby się wydawać. Książkę przeczytałam szybko. Płynnie rozwija się akcja, tak powoli i jednocześnie dynamicznie. Czytelnik poznaje jakieś sprawy, ale nie są one od razu wyjaśniane i musimy czytać dalej. Postacie mają ciekawe charaktery. W powieści są fragmenty, które nas rozśmieszają. Nie ma tutaj tylko ponurego, smutnego nastroju, typowego dla niektórych kryminałów. Podsumowują, książka zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Podoba mi się świetne przedstawienie problemów ludzkiej psychiki i to, że każdy przeżywa dane sytuacje inaczej. Polecam ją każdemu i młodym, i starym, bo naprawdę warto ją przeczytać.
(poleca Wiktoria)
Znowu wypożyczyłam książkę, która już od pierwszych stron zapowiadała się bardzo ciekawie. To pierwszy tom, więc jeszcze czekają na mnie dwa kolejne. Jak już wspomniałam, "Dziewięć żyć Chloe King" jest pierwszą częścią trylogii, która wprowadza nas do całej serii autorstwa Liz Bradwell. Jej główna bohaterka to Chloe King. Młoda dziewczyna, która chodzi do liceum. Jest wychowywana przez matkę . Ich relacje nie są dobre. Ojciec Chloe odszedł, kiedy miała 4 lata. Pewnego dnia Chloe zauważa, że jej ciało się zmienia, bardzo nienaturalnie. Zachowuje się także inaczej. Momentami jest agresywna i niemiła. Tłumaczy sobie, że to burza hormonów. Ale czym wytłumaczyć to, że wyrastają jej pazury jak u pumy? Nagle zauważa, że umie dobrze walczyć i jest bardzo szybka. To dziwne, bo jakoś dużo nie ćwiczyła do tej pory, raczej unikała sportu. W tym czasie poznaje kilku mężczyzn: m.in. Briana - starszego od niej o 2 lata, który pracuje w ZOO i Aleka - najprzystojniejszego chłopaka ze szkoły. Pierwszy z nich nie chce zrobić "kroku dalej" w relacjach z Chloe i trochę dziwnie się zachowuje. Zaś Rosjanin Alek jest uroczy, ale wydaje się mało inteligentny. Z pozoru wszystko jest ok, każdy z nich ma swoje wady i zalety, to któremu Chloe ma zaufać? W mieście jest niebezpiecznie, gdy wraca do domu, ktoś ją napada, usiłując zabić, wypowiada jakieś dziwne słowa i rzuca w nią nożami. Nikt nie jest święty. Trzeba uważać...
Książka jest bardzo interesująca, pomieszanie współczesnej powieści kryminalnej z fantastyką. Według mnie seria zapowiada się całkiem nieźle. Tak jak zwykle, przeczytałam ją w jeden dzień, naprawdę wciąga, trudno się od niej oderwać. Akcja rozwija się szybko, dużo się dzieje. Postacie są naprawdę różnorodne. Szczerze powiem, że lubię fantastykę, a ten tytuł utwierdził mnie w przekonaniu, że warto takie powieści czytać! Serdecznie polecam!
(poleca Wiktoria)
Samobójstwo to nadal temat tabu. Są różne kampanie, reklamy i podejmowanych jest wiele działań zapobiegających samobójstwom. Może tak naprawdę ludzie nie rozumieją, co dzieje się z człowiekiem skłonnym do samobójstwa. Według mnie, dzięki tej powieści można przynajmniej choć trochę zrozumieć takie osoby. Dzisiaj opowiem wam o książce, którą ostatnio przeczytałam. Tytuł może za bardzo nie przyciągać ("Plaga Samobójców"), lecz teraz po przeczytaniu wiem, że powieść pomaga zrozumieć, na czym polega problem depresji, która często prowadzi do samobójstwa. Autorką powieści jest Suzanne Young. Książka jest napisana w narracji pierwszoosobowej, co pozwala poczuć i zrozumieć emocje towarzyszące głównej bohaterce - Sloane. Akcja toczy się w Stanach Zjednoczonych, a dokładniej rozpoczyna się w Oregonie. Poznajemy młodą dziewczynę i jej chłopaka Jamesa. Mogę śmiało stwierdzić, że łączy ich wielka miłość. Po prostu nie mogą żyć bez siebie. Czasami wydawało się, że ich miłość jest tak wielka jak Tristana i Izoldy (tylko tutaj nie wypili magicznego napoju i nie zostali "zmuszeni" do kochania siebie) lub Laury i Filona.
Parę lat temu w USA wybuchła epidemia samobójstw. Co trzeci nastolatek zabijał się. Powody były naprawdę różne. Dlatego stworzono Program, który miał leczyć osoby mające depresję, skłonności samobójcze lub po próbie samobójczej. Okazało się, że młodzi ludzie bardzo się go bali. Dlaczego? Ponieważ tracili wspomnienia i stawali się całkiem nowymi osobami. Z jednej strony taka osoba już żadnej krzywdy sobie nie zrobi, ale z drugiej może chodziło o stosowane metody? Tajemnicza terapia trwała sześć tygodni. Co było powodem strachu nastolatków? Jakie powody skłoniły Sloan i jej chłopaka do pójścia na "terapię"? Co się stało z ich miłością? Czy przetrwała? Czy może stracili wspomnienia na zawsze?
Wszystkiego, rzecz jasna, dowiecie się w książce. Muszę przyznać, że ta powieść jest bardziej skupiona na emocjach niż na historiach bohaterów. Dopiero w kolejnej części dowiemy się więcej o ich charakterze. W tej poznamy świat, w którym ludzie masowo popełniają samobójstwa i efekty działania Programu. Nie zmienia to faktu, że książka bardzo mi się podobała i dobre było w niej to, że problem samobójstwa został pokazany poprzez tak określoną fabułę i bohaterów. Samą książkę przeczytałam w dwa dni. Od razu mnie wciągnęła. Napisana jest prostym i zrozumiałym językiem, dlatego szybko się ja czyta. Nastrój powieści jest czasami ponury i smutny, lecz momentami jest się z czego się pośmiać. To tyle ode mnie. Miłego czytania!
(Poleca Wiktoria)