Wspomnienia

 

 

„Początki były trudne, ale w końcu wszystko się rozkręciło. Od III klasy zaczęły się wspólne, wspaniałe wycieczki i wyjazdy.”

Pan Adam, rocznik 1985- 1989

 

  

„Bardzo się cieszę z ukończenia liceum”. Mimo wszystko był to do tej pory najciekawszy okres w moim życiu. Szczególnie cenie sobie zawarte w szkole przyjaźnie, które, mam nadzieję, będą na całe życie. Wdzięczny jestem prof. Hetmańczyk za serce włożone w nasze wychowanie i naukę języka rosyjskiego.”

Pan Marek, rocznik 1985 – 1989

 

 

„Bardzo ciężko komentować ukończenie szkoły „na gorąco”, zaraz po rozdaniu świadectw. Na pewno po czasie będziemy wracać do tych lat z rozrzewnieniem. Jaka ta szkoła była? Dla każdego inna. Spędziłem tu cztery lata, przeważnie przyjemne. Spotkałem nauczycieli, którzy pokazali mi, jak należy żyć (np. prof. Więciorek).”

 

Po roku…

Po raz kolejny jesteśmy w tych murach. Miło jest powspominać, porozmawiać ze starymi znajomymi, a przede wszystkim z naszą prof. Hetmańczyk. Rok spędzony poza szkołą i takie zmiany. Wielu nowych nauczycieli, nowe twarze na korytarzach. Powoli odchodzimy w zapomnienie (no cóż, 20 lat to nie pierwsza młodość).”

Pan Wojciech, rocznik 1985 – 1989


 

„Jo nie jest Tekla, ani Hilda, ale kończyłach ten ogólniak w czasach, kiedy uczennice miały słusznej długości spodnice i szczewiki na płaskiej zoli. Bardzo serdecznie pozdrawiam wszystkich”.

Pani Joanna

 

„Jak dobrze znowu być w tym przybytku nauki, w którym spędziło się – wśród zawsze wspaniałej i zdolnej młodzieży – znaczącą część swojego życia!”

Pani Maria – nauczycielka naszej szkoły

 

 

„Sama kiedyś uczyłam się w tej szkole i muszę przyznać, że trochę się tu zmieniło od tamtych czasów. Uczniowie nie muszą już na przykład nosić mundurków, których, szczerze mówiąc, nie lubiliśmy. Ich stosunki z nauczycielami są chyba bardziej partnerskie niż wtedy. W naszej szkole staramy się podtrzymywać przede wszystkim tradycję dobrego wychowania. Wpajamy uczniom kulturę i szacunek do innych ludzi.”

Pani Ewa – nauczyciel naszej szkoły

 

 

„Chodziłem do tej szkoły właśnie wtedy, kiedy nosiła imię Władysława Broniewskiego. Najbardziej pamiętam wspaniałą więź przyjacielską, jaka wówczas łączyła moją klasę. To najtrwalsza wartość. Każdy z nauczycieli miał też wtedy jakąś ksywę, nadawaną oczywiście przez uczniów, i chociaż byli bardzo wymagający, mieli doskonałe kontakty z młodzieżą”

Pan Jerzy

 


„Warunki do nauki były niezłe. Poza tym, było chyba tak, jak w każdej szkole. Wszyscy mieli swoje wzloty i upadki. Jeśli chodzi o nauczycieli to zawsze można było znaleźć sobie kogoś, kogo się nie lubi, albo przeciwnie. Gdyby za kilkanaście lat był znowu jakiś zjazd absolwentów, chętnie wzięłabym w nim udział.”

Pani Aleksandra, rocznik 1995 - 1999



Nie wiadomo od czego zacząć … jest tyle wspomnień tyle chwil do których chciałoby się choć na chwilę wrócić …. 1998/2002 to mój rocznik, wtedy zaczęła się przygoda, wtedy wydawało się, że jesteśmy już dorośli - nic mylnego. I Liceum Ogólnokształcące im Króla Jana III Sobieskiego w Piekarach Śląskich to nie tylko wspaniali nauczyciele, wysoki poziom nauczania, w tej szkole przeżyliśmy nasze pierwsze miłości, fascynacje, rozczarowania. Zajęcia z profesorem Burkiem - nie mogliśmy pojąć po co nam one, po co uczyć się budowy drzewa, czy znaków drogowych - dziś wiem. Uwielbiałam lekcje historii i biologii, a lekcje matematyki z prof. Wąsowicz przyprawiały mnie o dreszcze. Pamiętam nasze przyjaźnie wspólne „wyskoki”, co kończyło się wizytą rodziców w szkole. No i oczywiście nasza cudowna pani woźna, która skrupulatnie pilnowała, żeby nikt nie wychodził poza szkołę… Sklepik szkolny i najlepsze bułki, jakie mogły wtedy być. Wiele, wiele mogłabym wymieniać. Dziś chciałabym wrócić choć na chwilę, choć tylko przejść się korytarzem, zobaczyć aulę czy salę gimnastyczną, choć na moment... 

Klaudia 1998-2002



Ciężko jest mi wybrać jedno konkretne dobre wspomnienie, każdy dzień w liceum był niespodziewaną przygodą, praktycznie codziennie działo się coś innego, co zapadło mi w pamięć. To właśnie tam narodziła się moja miłość do geografii i kawy. Te mury wpłynęły na mój wybór studiów, dzięki pani Kasi pokochałam geografię i właśnie na takich studiach aktualnie jestem. Mimo, że nie byłam wybitnym uczniem, miałam dobry kontakt z prawie wszystkimi nauczycielami. I właśnie te relacje ze znajomymi ze szkoły, czy nauczycielami i paniami w sekretariacie najlepiej wspominam.

Patrycja 2019-2022



„Czasy szkolne wspominam szczególnie miło. Tyle beztroski, jedyne zmartwienie, to aby nie złapać oceny niedostatecznej. W klasie, jak pamiętam, nie było zazdrości ani nienawiści. Szanowaliśmy się wzajemnie. Mieliśmy wśród nas chodzącą encyklopedię – koleżankę z ogromną wiedzą. Na przerwach podawała w telegraficznym skrócie wiadomości, które były potrzebne na rozpoczynającej się za chwilę lekcji. Często wiadomości z ostatniej chwili chroniły nas przed „pałą”. To pamiętam – były wśród nas dobre dziewczyny, pozwalały ściągać, podpowiadały. Często siadałyśmy w ich towarzystwie.”

Uczennica liceum, maturzystka z  1954r.


Liceum Ogólnokształcące im. Króla Jana III Sobieskiego skończyłam ponad 20 lat temu, a wydaje mi się, jakby to było wczoraj. To były cudowne cztery lata, świetni koledzy i koleżanki, wspaniali nauczyciele, tak wiele wspomnień… I chociaż na początku nie potrafiłam się odnaleźć (przyszłam ze szkoły muzycznej) to poznałam tutaj bratnie dusze, przyjaźnie na całe życie i… przyszłego męża. Nasza klasa była bardzo zgrana – zresztą do teraz utrzymujemy ze sobą stały kontakt i spotykamy się przynajmniej raz w roku. Dziś z rozrzewnieniem wspominam lekcje matematyki z Panią Profesor Beatą Kołodziejczyk, lekcje języka polskiego z ówczesną Panią Dyrektor – Ewą Adamiec, naszą wychowawczynię Panią Profesor Krystynę Kisiel. I gdyby można było cofnąć czas… chętnie wróciłabym do szkolnej ławy, by przeżyć na nowo te cudowne cztery lata.

Katarzyna, maturzystka z roku 1996.


Progi I Liceum Ogólnokształcącego im. Króla Jana III Sobieskiego przekroczyłem z duszą na ramieniu, jak kiedyś moja mama i babcia. Czy moje wspomnienia będą równie barwne, jak te, które słyszałem w domu? Czy uda mi się zdać maturę? Tego jeszcze nie wiedziałem. Szkoła jest ta sama, aż trudno uwierzyć, że tyle osób uczyło się w tych murach, tylu nauczycieli poświęciło swoje zdrowie, aby wykształcić i wychować jak najlepszych ludzi. Wielu absolwentów ukończyło studia wyższe, jest dobrymi lekarzami, prawnikami i pracownikami naukowymi. Myślę, że możemy być dumni z „naszego” liceum, gdzie tak wielu piekarzan zostawiło swoją młodość, swoje najlepsze beztroskie lata. Czasy i mody się zmieniają, a szkoła przygląda się temu z lekkim uśmiechem starego profesora, który, choć surowy, kocha swoją młodzież.

Uczeń liceum w latach 1996-2000


Czas płynął i każdego roku, gdy kwitły kasztany nad „Kanarem” nowe pokolenia piekarzan zdobywały średnie wykształcenie w Liceum Ogólnokształcącym (wtedy im. Władysława Broniewskiego). Zniknęły mundurki, obowiązywał strój „szkolny”. Żadnych makijaży, ekstrawagancji typu buty na obcasie lub Broń boże mini. Niedopuszczalne było farbowanie włosów. Obowiązkowe były „tarcze”, które co sprytniejsi doszywali przed szkoła, a za zestaw igły z nicią można było otrzymać uśmiech starszego kolegi. Pochody pierwszomajowe ze szturmówką w ręku, naloty na palących w ubikacji i wytchnienie na ukochanej „Fiśli”, gdzie zamawiano jedną galaretkę i sześć łyżek. Mało kogo było stać ba kawę. Studniówka w białej bluzeczce i granatowej spódniczce o przepisowej długości w auli liceum, niekoniecznie z osobą towarzyszącą, tylko do 22.00 i wszyscy bawili się doskonale. Pamiętne były koncerty muzyki poważnej, gdzie rockowa młodzież lat 80-tych bez końca prosiła o bis, aby tylko przedłużyć imprezę na następną lekcję. 

Niesamowite chwile grozy można było przeżyć na lekcjach matematyki i chemii, gdy nauczyciel otwierał dziennik i wybierał „ofiarę” o typowo humanistycznym umyśle. W klasie była taka cisza, że lot muchy był słyszalny jak warkot samolotu. Tego się nie zapomina… Wagary zawsze był i zawsze będą, a maturzyści z 1985 roku lubili imprezować w bytomskich kawiarniach lub kinach, bo tam czuli się bezpieczniej. Często spotykano się u kogoś w domu, bo niczego nieświadomi rodzice pracowali. Gdy nadciągał wywiadówka robiło się gorąco… Wymyślano też różne techniki ściągania, od mikroskopijnych karteluszek do „gotowców” lub przewidywania co może być na klasówkach. Prościej byłoby się nauczyć, ale to by nie było to. Najmilsze wspomnienie: wielka satysfakcja ze zdania matury, gratulacje profesorów i żal, że coś się jednak skończyło. Najgorsze wspomnienie: wieczka pustka i zaciemnienie umysłu na klasówkach z chemii.

Uczennica liceum, maturzystka z 1986 r.


„Licealiści, którzy zdawali maturę w 1955 roku nie mieli łatwego życia. Obowiązkowe były mundurki, obuwie zmienne, inne na gimnastykę, a inne do chodzenia po szkole. Każdy poniedziałek zaczynał się apelem z obowiązkowym wysłuchaniem dziennika i odśpiewaniem międzynarodówki. Dyrektor znał dokładnie każdego ucznia. Wieczorami spacerował po Szarleju i biada uczniowie, którego spotkał. Na drugi dzień był pytany ze wszystkich przedmiotów. Obowiązkowa była łacina, język francuski, chemia, fizyka, matematyka. Nikt wtedy nie słyszał o informatyce a o języku angielskim nie można było nawet mówić. Młodzież jednak potrafiła poradzić sobie z tym rygorem.

Ulubioną rozrywką było organizowanie zabaw w auli liceum, do 22.00 oczywiście pod czujnym okiem profesorów. Miejscem wagarów był park świerklaniecki, gdzie w czerwcowe dni licealiści kąpali się w jeziorze, pływali na łódkach, grali na gitarze, aż do momentu tzw. nalotu, czyli kontroli nauczyciela wysłanego przez dyrektora szkoły. Na porządku dziennym było odpisywanie zadań, ściąganie i podpowiadanie zagrożonemu koledze. Klasy chociaż mało liczne były bardzo w myśl zasady „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Nauczyciele, choć bardzo wymagający, szanowali uczniów i cieszyli się, ż piekarska młodzież chce zdobyć średnie wykształcenie. Często przymykali oczy na różne wybryki, „nie spotkali” młodzieży na Świerklańcu (choć urzędowała tam cała klasa!).
Najmilsze wspomnienie: wieczorne wypady do Opery Bytomskiej i powroty przy świetle księżyca z „duszą na ramieniu” aby nie spotkać się z dyrektorem. Najgorsze wspomnienie: postawienie do apelu karnego za „szlifowanie bruku w balowej sukni z kawalerem pod rękę” czyli spacer z kuzynem w sobotni wieczór w sukience.”

Uczennica liceum, maturzystka z 1955r.


Jako maturzystka z roku 1957 Liceum Ogólnokształcącego w Piekarach Śląskich wspominam sam budynek – jak na owe czasy – najpiękniejszą szkołę w okolicy. Byłam uczennicą klasy „B”. Uczono nas wtedy m.in. astronomii, języka francuskiego, rosyjskiego, nawet przysposobienia wojskowego. Nauczycieli mieliśmy wspaniałych. Dzięki prof. Sikorskiej wypracowania z polskiego utkwiły mi w pamięci, szczególnie te czytane przez koleżanki Basię Kocot i Ankę Gonszczyk o pięknych blond warkoczach. Nie zapomnę lekcji matematyki i surowego, ale wspaniałego nauczyciela, prof. Drzyzgę, gdy wchodził sprężystym krokiem do klasy, z dużym dziennikiem pod pachą, i od drzwi wypowiadał „Or...ska do tablicy”. Nasza koleżanka cierpiała chyba za swoją najlepszą prezencję przy tablicy, spod której kierowała błagalny wzrok do Jasia - naszego matematycznego geniusza. Nauczycielce biologii prof. Wawer zawdzięczamy super przygodę – wycieczkę pociągiem do Białowieży, z gitarą i śpiewami. Muzyka była dla nas ważna. Należeliśmy do chóru szkolnego prowadzonego przez naszego wychowawcę, a dwóch kolegów: Henio Klos i Piotrowski grało w orkiestrze szkolnej prowadzonej przez nauczyciela chemii prof. Nowaka.


Matura z historii była dla mnie „drogą przez mękę” (nie mam pamięci do dat). Jako dodatkowy przedmio wybrałam, wraz z kolegą, język rosyjski, czym uszczęśliwiłam panią profesor. Podczas nauki zaliczyliśmy jeden niechlubny incydent – wagary. Wspominam to jak koleżeńską przygodę w lesie, drogą przez świerklaniecki park. Tornistry jechały na platformie wąskotorówki. Nasz wspaniały wychowawca klasy – śp. prof. Małota miał z nami nie lada kłopot. Stanęliśmy w szeregu do „karnego raportu” przed gabinetem dyrektora, celem wyjawienia „kto dał hasło do ucieczki”. Jednak my byliśmy jak „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”.


Myślę, że byliśmy świetną,  zgraną klasą, o czym świadczą zjazdy organizowane co 5 lat. Wynieśliśmy ze szkoły sporo wiedzy i jedynie trzy osoby spośród nas nie podjęły studiów. Wyszli z niej: wykładowca chemii Uniwersytetu Śląskiego (Jerzy Burzyk), dwie psycholożki, okulistka, inżynierowie, trzej księża, prawniczka, matematyczka, polonistka, farmaceutka i inni. Kolega Antoni Potempa napisał i wydał kilka książek o Piekarach i Liceum. Katecheta, ks. Pawlik, obdarował nas też wydanymi przez siebie książkami. Z rozrzewnieniem wspominam zmarłych kolegów i koleżanki: Leona Wieczorka, Jerzego Burzyka, Eugeniusza Krupanka, Antoniego Potempę, Jerzego Hojkę, Henryka Wicika, Basię Kocot, Stefanię Orlińską, Krystynę Manowską.

 

„Nie wrócą te lata, te lata szalone”.

 Marysia Kulanek