Herny ARCHER Nordso

Henryk Łucznik z północy...

25.03.2023 

Pierwsze wrażenie, choć nie pokazuje niczego chwytającego wyjątkowo za czasoholickie serce, to jest całkiem przyzwoite.


Zegarek jest zgrabny i lekki, przynajmniej w odczuciu. A wersja czarna jaką mam okazję sobie pomacać, robi (w porównaniu do klasycznych koper ze stali z jakimi miałem do czynienia w mikrobrandach) dość specyficzne, ale pozytywne wrażenie. 


Właśnie dotykowe wrażenie tego pokrycia miałem takie, jakby aż nadto jednolicie wykonane. Jakby zegarek był z jakiegoś tworzywa sztucznego a nie z pokrytej stali. A może nawet bardziej jakby był ceramiczny. To trochę takie górnolotne słowa, ale jakoś tak mi się kojarzy jak go dotykam. 


Dociekając nieco powodów takiego odczucia musiałem doczytać o tym czym jest technologia DLC jaką ponoć ten mikro właśnie wykorzystuje w swoich „czernionych” modelach. I ani chybi tutaj jest „pies pogrzebany”. 


Cytując za jednym z branżowych (jak mniemam) portali:

 „DLC oznacza „Diamond-Like Carbon”, powłokę łączącą skrajne właściwości: niski współczynnik tarcia, wysoką twardość oraz odporność na korozje. Powłoki DLC oraz inne powłoki na bazie węgla są perfekcyjnym rozwiązaniem wszędzie tam, gdzie wymagane są odporność na zużycie oraz dobre własności ślizgowe.”

I to właśnie to uczucie „śliskości”, które ani chybi jest efektem wspomnianego niskiego współczynnika tarcia powłok tego typu odpowiada za takie a nie inne doznania w kontakcie z zegarkiem. Przynajmniej tak mi się wydaje.  Nieco podobny efekt miałem z czarnym chrono od RZE jakie miałem w kolekcji jakiś czas temu Z tym, że tam materiałem bazowym był stop tytanu więc efekt lekkości był jeszcze bardziej zaskakujący i nieco mylący zmysły

Poza tym, w pierwszym kontakcie zwara na siebie uwagę, rzetelne wykonanie zegarka - wszystko tutaj ładnie licuje i pasuje. Endlinki siadają precyzyjnie między uszami i wizualnie całość cieszy oko. Szczególnie, że i tarcza jest fajna i dość gustownie „pokombinowana”.


Jedynie, uczucie swoistej lekkości i tego nienaturalnego odczucia w dotyku jakoś mi nie licowało z tym co widziałem i miałem swoisty dysonans poznawczy. 


Ale to tylko przy pierwszym kontakcie. Po tym jak już poleżał u mnie kilka dni, okrzepł i się opatrzał, to ten efekt (nieco dziwny, czy może negatywny) zniknął. I został sam całkiem fajny, poręczny zegarek. 

Nurek, który (chyba) niczego nie udaje czy tam „homaruje”, a wręcz przeciwnie ma swój charakter. 


Koperta i bezel są bardzo klasyczne, bez szczególnych wodotrysków - i chyba dobrze bo nie zawsze takich potrzeba. Bezel pracuje ok, choć nie w jakiś spektakularnie wyjątkowy sposób. Trafia za to jak i gdzie trze i nie wykazuje luzów. A to się chwali. Za to ryflowanie krawędzi nie zapewnia szczególnie wygodnego i pewnego uchwytu, być może to przywara wersji w pokryciu DLC ale przez to operacje bezelem nie należą, do szczególnie satysfakcjonujących. 


W przeciwieństwie do zakręcanej koronki, która łatwo i wygodnie daje się złapać i pracuje jak trzeba. 


Rozmiarowo, to sprawdzony klasyk: 40 mm b/k (bezel ma 38.4 mm) przy 47 mm L2L i 20 mm między uszami. Efekt niewielkiego i poręcznego zegarka buduje mocno skromna grubość 10.8 mm

Fajna jest tarcza - taka pokombinowana a jednocześnie nie męcząca oczu. Ma ciekawą romboidalną fakturę, nakładane indeksy i całkiem zgrabne nadruki. Wskazówki są w miarę ciekawe, nie będąc jednocześnie kolejną kopią „pekaesów” czy innych „snołflejków”. 


Klimat w tej wersji robi seledynowy kolor akcentów. Użyty nie nachalnie ale wystarczająco dobitnie żeby niejako definiować klimat zegarka. 


W środku siedzi jakaś miyota z serii 9000 i nawet przyzwoicie wygląda przez przeszklony dekiel. Choć nie powiem o niej ani niczego dobrego ani złego - jest i działa. Zagłębianie się w niuanse werków to nieco nie moje klimaty. 

Za to nie podoba mi się bransoleta. Może jestem dla niej nieco nie fair, bo jeszcze żadna „ryżowa” nigdy mnie do siebie nie przekonała. Jednak i tutaj nie dostrzegam niczego spektakularnego. End linki są pełne - ale tego nie daje już chyba tylko Seiko i to coraz rzadziej. Za to mają „męski” charakter i te pierwsze elementy „ziaren ryżu” nie będąc ruchome tylko niejako „odlane” w całości z end linkiem, średnio mi się podobają. 


Jest taliowana z 20 do (chyba) 16 mm, co akurat przy takim niewielkim i delikatnym wizualnie zegarku jest jak najbardziej fajne. Za to to taliowanie spotyka na swoim końcu taka sobie klamrę, ani super ani „dziadowską”. Trzy pozycje mikroregulacji za pomocą otworów, czyli dobrze, że jest - szkoda, że nie jakieś ciekawsze rozwiązanie. 

No i jeszcze na moim 17 cm nadgarstku przez te sztywne „męskie” podejście do end linków, bransoleta od razu na pierwszym sworzniu mocno się „zagina w dół” a to wg mnie nie za super wygląda. 

Dlatego z tym zegarkiem bawiłem się głownie paskowo.

Finalnie, to muszę dodać temu Nordso, że to udany mikrobrandowy nurek. Taki dla tych którzy chcą raczej delikatnej estetyki choć nie do końca takiej „skin diverowej”. Jest wygodny na ręce i lubi się z paskami nato. Z innymi też, choć akurat ta wersja kolorystyczna sprawia, że dobór paska nie jest taki oczywisty. No i przez swoją smukłą linię nie przepada za paskami nazbyt masywnymi czy grubymi. Jest w nim coś z klimatu nurków od RZE jakie miałem w kolekcji. Co prawda jest zdecydowanie bardziej klasyczny w stylu, ale bardzo podobny w uczuciu na ręce - a to dobrze, bo swój czas spędzony ongiś z tamtymi nurkami dobrze wspominam.