Łuków, 27 października 1942 r.
Czuję, że jesteśmy u granicy wytrzymałości nerwowej, nie mówiąc już o wytrzymałości na głód, zimno, na brak odzieży i obuwia. Zbrodniarze niemieccy okazali się mistrzami, gdy chodzi o wynajdywanie i wykonywanie najpotworniejszych zbrodni. Gdyby przed wojną najbujniejszą rozpuścić fantazję, fantazję Al Caponów czy typów najbardziej zbrodniczych, jeszcze by tego nie wymyślili, na co patrzyć teraz musimy, co zmuszeni jesteśmy przeżywać.
Człowiek czekał końca wojny, a z nim końca zbrodni. Lecz już czwarty rok się zaczął, a końca nie widać, a zbrodnie rosną i rosną. Uważam za konieczne chwycić za pióro i w formie kroniki notować, notować gołe fakty bez upiększeń, bez dodatków, tak jak je będę widział, jak je usłyszę od naocznych świadków. Daleki jestem od literackości, chcę notować, notować materiał dla przyszłych literatów, dla naukowców. Zbrodnie niemieckie niewątpliwie będą tematem głębszych zainteresowań.
Stanisław Żemis (lata 30. XX w.)
(Fot. Archiwum prywatne Adama Żemisa)
Być może, że biorę się do tego zbyt późno, że niewiele dni pozostało przede mną na pisanie, być może, że i z nas, Polaków, niewiele zostanie, a więc tym bardziej trzeba pisać. Chcę się jeszcze tylko wytłumaczyć, a właściwie tłumaczyć, bo wiem, że mnie to nie wytłumaczy dostatecznie, dlaczego tak późno biorę się do pisania. Ot, po prostu jako optymista i wierzący w człowieka nie wierzyłem, aby niemcy1 mogli być tak okrutni. Padały tysiące ofiar, tłumaczyłem: nic dziwnego, nie mogą zbytnio popuszczać, muszą się zabezpieczać – nie wierzyłem, żeby mógł istnieć plan zniszczenia całych narodów. Oświęcim, Oranienburg, Dachau wydały mi się czymś nieco gorszym od naszego Kostka-Biernackiego z jego Berezą2, ale usprawiedliwionymi wojną. Dziś straciłem tę wiarę. Dziś przekonany już jestem o zbrodniczości niemieckiej i dlatego chwytam za pióro.
Oto, gdy piszę, dokonywuje się jedna ze zbrodni. Odbywa się tak zwane przez Niemców „odżydzanie miasta”. Od wczoraj do obecnej chwili słyszy się ciągłą strzelaninę (godz. 9 wieczorem). Całość tej akcji u nas wygląda tak. Najpierw słyszeliśmy o getcie3 warszawskim, o Bełżcu, o Treblince, o Lublinie, słyszeliśmy o tym z daleka. Padały liczby 100, 200 tys. wyniszczonych. U nas Żydzi chodzili swobodnie, getta nie było, była tylko dzielnica żydowska, lecz Żydzi mogli swobodnie chodzić. W lecie zabroniono im oddalać się od miejsca zamieszkania. Spotkanego Żyda poza miastem po prostu zabijano. Po tym urządzano poważniejsze wypady, i tak w Międzyrzecu4 Podlaskim jakiś pijany żandarm zastrzelił kilkunastu. Przyszła akcja zbierania futer. Żydzi dali za mało. Doszły ekspedycje i w każdym mieście zabito po kilkunastu Żydów. W marcu br. zabito w Łukowie 47 osób, mężczyzn i kobiet. W dniu 30 kwietnia5 zabito 49 osób. We wsi Stok6 zabito kilku, ot po prostu dla zabawy. Jednego, bo ośmielił się być wyższym od żandarma.
Na początku września w Siedlcach wywieziono około 20000 osób, z czego 1000 osób zabito przy wyłapywaniu i załadowaniu do pociągu. Ludzie opowiadali rzeczy potworne o tym, co się tam działo. Nie stać mnie na napisanie tego, to za zbyt okropne. Wiadomości te są pośrednie. Do Łukowa niedługo po tym zajechał pociąg po naszych Żydów. Ludzie opowiadają, że tym razem udało się Żydom wykupić za 10 kg złota. Wydaje mi się to niewykluczone, lecz to nie był jedyny powód niedojścia do skutku wywożenia. Poważniejszym powodem niewywiezienia wtedy był fakt, że nie było zamkniętego getta, że Żydzi mieszkali po całym mieście i impreza mogła się nie udać. Fakt, że pociąg odjechał pusty do Międzyrzeca, gdzie został naładowany około 10 tys. międzyrzeckich Żydów. Żydzi łukowscy uzyskali miesiąc życia, życia w ciągłym oczekiwaniu okropnej śmierci. W połowie września zarządzono założenie getta. Zaczęto grodzić dzielnicę żydowską i skupiać w niej Żydów z całego miasta. Zbrodnia przyszła w poniedziałek dn. 5 października 1942 r. W nocy nadjechał pociąg, samochodami przyjechali żandarmi, łotysze, ukraińcy, polscy policjanci. Przez całą noc pili, a skoro świt otoczyli miasto i getto. Zaczęto wdzierać się do domów żydowskich, wywlekano wszystkich napotkanych Żydów i spędzano ich na targowisko7 przy szosie międzyrzeckiej. Spędzono tam około 4 tys. osób. Jakie to było spędzanie przez bandę pijaniuteńkich zbrodniarzy, można sobie wyobrazić. W rezultacie tego dnia zabito około 500 osób. Nie zawsze kula w łeb była jedynym sposobem zabijania. Rzucanie dzieci z piętra na bruk, zabicie przez kopanie, oto sposoby często stosowane. Cała akcja trwała dwa dni. Pociąg załadowany odjechał. W następne dwa dni przechodziły przez Łuków podobne transporty z Parczewa i od Dęblina. Do każdego z tych transportów dokładano Żydów łukowskich, których udało się jeszcze wyciągnąć z przeróżnych schowków.
Dziwna postawa Żydów, żadnego oporu, żadnego buntu, żadnego aktu rozpaczy. Szli jak bydło na rzeź. Gdy się na co zdobyli, to na schowanie się; porobili sobie najbardziej pomysłowe kryjówki, np. w piecach do ogrzewania, w piecach piekarnianych, pod podłogami, pod piwnicami, za podwójnymi ścianami, na strychach, na dachach, nad ustępami. Dzięki temu wielu, nawet całym rodzinom, udało się ukryć. Gdy jednak znaleziono kogoś w takiej kryjówce, zabijano na miejscu, nie pozwalano nawet wyjść. Schowki te miały i swoją tragiczną stronę. Chowały się w nich matki z niemowlętami lub małymi dziećmi, które w takich norach niedługo mogły wytrzymać i płakały. To narażało całą gromadę na niebezpieczeństwo, wtedy duszono dzieci lub wyrzucano na pastwę żandarmów. W ten sposób podobno zginęło kilkadziesiąt dzieci. Matki, pomyślcie, jak to musiało być strasznie brać i dusić własnymi rękoma własne dzieci!
Dla mnie tragizm powiększało to, że w zbrodni tej pławili się nie tylko sami niemcy i sprowadzeni siepacze ukraińscy czy łotewscy, że brała w tym udział nasza kochana policja, bo wiadomo, że to zwierzęta, ale brali w tym udział Polacy – cywile na ochotnika, a więc „łapacze” z arbeitsamtu8 i przygodni amatorzy.
Z targowiska różne firmy, szczególnie niemieckie zatrzymały trochę wyreklamowanych Żydów do pracy w swoich zakładach, reszta pojechała do Treblinki. W drodze wielu próbowało ratować się ucieczką, wyskakując z biegnącego pociągu. O tamtych ofiarach nie wiem nic. Jednak w Łukowie ukryło się około 2-3 tys. osób. Stanowili oni łup dla pozostałych gestapowców i żandarmów. W czwartek rano oglądaliśmy Żydów odebranych na roboty, przez dwa tygodnie pozostawiono im względną swobodę. Zmniejszono getto do paru bloków. Zapędzono pozostałych Żydów jako straż pożarną do wywożenia majątku żydowskiego. Umeblowano wszystkie niemieckie urzędy, pan burmistrz Pietroń9 załadował u siebie całą szopę sprzętem żydowskim, resztę rozniosła wszelka inna swołocz. Serce zamierało, gdy się szło obok domów żydowskich, ziejących martwotą i spustoszeniem. Drzwi i okna powyrywane, we wnętrzu wszystko zrujnowane.
Do zmniejszonego getta spędzono resztę Żydów. Zwieziono Żydów z okolicznych osad: z Kocka10, z Wojcieszkowa, Adamowa, Stanina, z Tuchowicza, z Trzebieszowa, i wczoraj, dnia 26 [października] wieczorem, zaczęła się nowa zabawa. Strzelanina trwała całą noc, w dzień nieco osłabła, a obecnie pewnie załadowano [ich] na pociąg, gdyż stamtąd dochodzą po prostu kanonady strzałów, a piszącego aż podrzuca.
Rano wyszedłem na miasto – patrzę – policjanci żydowscy wiozą całe fury trupów. Jeden z nauczycieli przejeżdżający około targowiska, na które znów spędzono Żydów, opowiada: „Ilu ich było, nie umiem określić, siedział tłum cały o promieniu 1/4 kilometra, a dookoła karabiny maszynowe wystawione w tłum, grzechocą, gdy który z Żydów próbuje się poruszyć”. „Jadę ulicą i wjeżdżam niechcący na trupa 10-12-letniego dziecka”.
(W tej chwili warczą samochody pod oknem, pewnie oprawcy wracają z roboty).
Pod koniec ubiegłego tygodnia w Krzywdzie zabrali 150 Żydów, ustawili w szereg, kazali się rozebrać do naga, ubrania odłożyć na bok, położyć się na ziemi, twarzami do ziemi i pozabijano wszystkich. Trupy leżały przez parę dni.
W Oszczepalinie, gm. Wojcieszków, mieszkała jedna rodzina żydowska. Wyprowadzono pod las i wybito wszystkich.
W Trzebieszowie w poniedziałek jako straż obywatelska miejscowi chłopi, wartujący w nocy przed napadami bandyckimi, dostali rozkaz wyłapania wszystkich Żydów w Trzebieszowie i odstawienia ich do Łukowa. Otoczono całą wieś i rozpoczęło się polowanie. Wywlekano Żydów, łapano ich po polach, po łąkach, ściągnięto przed szkołę, gdzie czasowo mieści się urząd gminy, tam przetrzymano przez całą noc. Przez ten czas co nie rozgrabiono z mienia żydowskiego, to zwieziono przed szkołę. Meble te były okropnie zrabowane, spalone w oczach Żydów. Podwody wyznaczone przez gminy odwiozły ich do Łukowa. Oczywiście za każdą z tych podwód musieli nieszczęśni pasażerowie zapłacić (okropna salwa) po 80 zł.
Obyście, dranie, nie strawili nigdy tego grosza! (salwa druga). Tak oto, w telegraficznym skró (salwa trzecia) cie, wygląda tragedia Żydów łukowskich. Kto ma odrobinę serca, od razu tych ludzi nie zapomni, dokąd żyć będzie. To były widma, te cienie, truchlejące na widok każdego nie-Żyda i w pas kłaniające się przed każdym mundurem czy lepiej ubranym przechodniem. To niestety ginące świadectwa zbrodni niemieckiej.
A co dalej... Jeszcze strzały grzmią, a już nasze hieny czatują, co ukraść się da po Żydach. Jeszcze trupy Żydów nie ostygły, a już płyną podania o domy żydowskie, o sklepy, o warsztaty czy kawałek ziemi pozostałej.
O ziemio, ziemio święta11! Rozstąp się i pochłoń nas wszystkich!
Łuków, 8 listopada 1942 r.
W pierwszej łapance Żydów w Łukowie rodzina czy parę rodzin żydowskich ukryło się za dodatkową ścianą wybudowaną w mieszkaniu (rodzina Wengerów12). Wśród nich było niemowlę chore. Płakało. Obawiając się zdradzenia, ojciec zabrał to dziecko, wyniósł na ulicę i postawił. Ktoś dziecko znalazł, bodajże żandarmi, i oddali dziecko innym Żydom. Po brance dziecko rozpoznano i odniesiono rodzicom, ci muszą się kryć dalej, ojciec wynosi dziecko w pole, tam je zostawia. Po trzech dniach poszedł zobaczyć, co się z nim stało. Dziecko jeszcze żyło. Ojciec uciekł, nie wychodząc do niego więcej.
Przed pierwszą łapanką miejscowy rabin Łukowa zebrał Żydów, wygłosił do nich przemówienie w tym duchu: „Za chwilę Bóg nas powoła do siebie, bądźcie przygotowani na to”, i pobłogosławił ich. Na drugi dzień była łapanka, rabin ubrał się w szatę śmiertelną, pożegnał rodzinę i modlił się. Gdy przyszli żandarmi, wyszedł z nimi przed dom i powiedział, że dalej nie pójdzie, i nie poszedł. Trupa jego znaleziono obok domu.
W tych dniach wzięto z Karczewa dwóch chłopów, u których w stodołach znaleziono Żydów.
W dniu 5 listopada przejeżdżam przez wieś Siedliska. Wstępuję do spółdzielni. Chłopi kupują kosy. Sklepowa mówi: „Przydadzą się wam na dzisiejszą obławę”. Pytam, na jaką obławę. „A na Żydów”. Zapytałem: „A ile płacą za schwytanego Żyda” – kłopotliwe milczenie – mówię więc dalej, że „za Chrystusa zapłacono 30 srebrników, domagajcie się, żeby i wam tyle płacono”. Nikt mi nic nie odpowiedział. Odpowiedź usłyszałem, przejeżdżając przez las, w salwach karabinów maszynowych dokonywanej obławy.
Może bluźnię, bo może powinienem być szczęśliwy, że z życiem wyjechałem z tego lasu.
W Burcu jakiś buńczuczny strażnik proponował: „Niech mi wieś zapłaci 1000 zł, to ja tych Żydów dostarczę”.
W trzy dni później dowiedziałem się, że w lasach bureckich sześcioro Żydów wykopało sobie schron ziemny. Wydał ich dworski gajowy.
Łuków, 8 listopada [19]42 r.
Wczoraj znów, już po raz trzeci, wywożono Żydów z Łukowa. Tym razem musiałem być naocznym świadkiem tej zbrodni. Zamierzałem jechać do Trzebieszowa, już wyjechałem z domu. Na targowisku spotkałem tłum Żydów zbitych w jedną gromadę, otoczoną przez ukraińców. Pojedyncze strzały dawały znać, że dobrze strzegą swych ofiar. Dzień zimny, wietrzny, mglisty. Na placu tym trzymano ich przez cały dzień. O lekkim zmroku tłum ten eskortowano na stację. Droga wiodła przez nasze ulice, tuż obok naszego domu. Kopałem ogródek, gdy usłyszałem gęste strzały, krzyki, poszedłem na ulicę, gdy szedł już olbrzymi pochód 2-3 tys. ludzi zbitych i stłoczonych jednych na drugich. Tłum mężczyzn, kobiet i dzieci w różnym wieku i niemowląt na rękach ojców i matek. Z obu stron silna eskorta ukraińców z karabinami gotowymi do strzału. Każdy Żyd próbujący się odłączyć zostawał zabijany na miejscu.
Oto parę obrazków. Idą w pochodzie matka z córką i ciągną za sobą bezsilnego chłopca lat 5-6, ciężko im, pozostają za tłumem. Popędzający ukrainiec strzela do dziecka. Ono pada na ulicy, matka i córka uciekają w przerażeniu. Za chwilę dziecko dźwiga się na rękach i krzyczy. Matka zawahała się, chce zawrócić, bandyta ukrainiec repetuje karabin, zamierza się, lecz nie strzela. Krzyczy: „Dobij”. Nadeszli inni wartownicy, krzyknęli: „Czto ty zdiełał, sukinsyn”, zabrali mu jego karabin i dali inny. Dziecko ujęli pod rękę i pociągnęli za matką.
W tym samym momencie dziewczyna lat około 15 próbowała zejść na chodnik. Padła martwa w rynsztoku, z roztrzaskaną czaszką. Nakryli ją własną chustką. Rano znaleźliśmy tego trupa z odkrytą głową na progu naszych sąsiadów, żandarmów.
Jeszcze o sto kroków na jednej kupie padło do 6 trupów. Nim pochód doszedł do dworca, padło ze sto lub więcej osób. Strzelanina trwała przez całą noc. Pociągu nie było na stacji. Cały ten tłum spędzono do olbrzymiego baraku obok stacji. Dziś po południu wybrałem się z moimi synkami na stację kupić gazetę. Obok baraku całe kałuże krwi świadczyły tylko o tym, co się tam działo w nocy.
Ktoś powiedział, że jeden z Żydów niósł już nieżywe dziecko w koszuli, zamarzło13 w czasie całodziennego postoju na dworze. W pochodzie tym szła nasza znajoma. Znając rozkład naszej posesji, zaryzykowała uciec. Wbiegła do naszej sieni. Drzwi były zamknięte. Skoczyła do sieni sąsiadów, mego kolegi lustratora „Społem” Jana M., który, zobaczywszy to, wypędził ją. Wpadła do komórki, gdzie pozwolono jej pobyć parę minut i znów dalej ją przepędzono. Co się z nią stało, na razie nie wiemy. Całą noc psy wyły nad tymi trupami.
Getto rozbierają. Zabrano pewnie już wszystkich Żydów. Podobno zostawiono tylko trochę robotników w magazynach gestapo, w niemieckiej firmie skupu jaj i drobiu Dietza14.
A oto parę opowiadań z terenu.
Dnia 30 października wybrałem się do wsi Burzec na wizytację spółdzielni. Dojeżdżając do wsi, zostałem zatrzymany przez chłopów uciekających ze wsi, gdyż przyjechali żandarmi na obławę na Żydów. Dowiedziałem się, że z osady Adamów Żydzi uciekali, uzbroili się i naszli na Adamów, zniszczyli gminę, chcieli zabić wójta, nie zastawszy go w domu, zdemolowali cały dom. Jednego żandarma zabili, jednego ranili, reszta wraz z naszymi granatowymi uciekła. W nocy przewieziono tamtędy transport Żydów. Zatrzymano go i znów zbiegło około 10 wagonów Żydów i rozbiegło się po lasach. Na tych to Żydów robi się obławy. Ta obława dała 25 osób zabitych. Do dnia 4 listopada wiem, że ich jeszcze nie pogrzebano.
Oto rozmowa chłopów w Burcu: „Każą mi odwieźć tego Żyda do Łukowa. Myślę sobie: wjadę w las, to szelma ucieknie mi, tak ja trącam furmana w bok, a to chłop niegłupi, zmiarkował, o co chodzi, chwycił lejce, zrobił pętlę, zarzucił Żydowi na szyję, drugi koniec sobie pod nogi, i takeśmy go wieźli do samego Łukowa”.
W nocy śpię u gospodarza w Burcu – przewodniczącego rady nadzorczej spółdzielni. W nocy budzą go i razem ze strażą wiejską poszli otoczyć zagrodę innego chłopa, którego posądzono o przechowywanie Żyda. Na szczęście nikogo nie znaleźli.
W Okrzei przy wywożeniu Żydów było tylko kilku żandarmów i kilku ukraińców. Bohaterami byli miejscowi Polacy. Spędzono Żydów na rynek, naprzeciw kościoła. Nakazano im tańczyć, śpiewać „alleluja”, potem rozebrać się, położyć na ziemi, „wyrównać łebki” i wystrzelano 90 osób. Jedna z matek jeszcze po śmierci przyciskała do piersi trupa swego dziecka.
Z poprzedniego transportu wyskoczyła z pociągu radzyńskiego Żydówka. Poszła do wsi, nikt jeść nie dał, nikt do obejścia nie wpuścił. Zrezygnowana, głodna i zziębnięta, postanowiła wrócić do łukowskiego getta. Jechał chłop, przemocą wsiadła na furę, gdy jednak wyjechał z lasu, „to Żydówkę batem, batem spędził z fury, to Żydówka pcha się na moją furę, co było robić, spędziłem ją” – opowiada gospodarz spółdzielni.
Łuków, 16 listopada [1942 r.]
W Kąkolewnicy15 dowiedziałem się, że za dostarczonego Żyda, żywcem lub trupem, żandarmeria daje trzy litry wódki. Notuję to na odpowiedzialność mieszkańców Kąkolewnicy! Muszę dowiedzieć się o tym na pewno. Trudno uwierzyć mi, że aż tak nisko upadliśmy moralnie i przyjmowali tak podłe i tak uwłaczające nam nagrody. Czy naprawdę jesteśmy aż takimi bydlakami? Od ostatniej wywózki nie było poważniejszych akcji antyżydowskich. Oczekujemy ich, gdyż polowanie trwa dalej.
Któregoś dnia, bodajże 9 listopada, spędzono na magistrackie podwórze około 200 osób Żydów i wystrzelano część, a resztę zapędzono na kirkut i wybito z karabinów maszynowych.
W dniu 10 listopada prowadzono jakiegoś Żyda. Przewrócił się na ulicy, przerażony spojrzał na eskortującego go żandarma, który na miejscu go zastrzelił. Trup przez cały dzień 11 listopada leżał w Alejach [Kościuszki] i patrzył swymi przerażonymi oczami.
Oto jeszcze jeden obrazek z ostatniego transportu Żydów, również z tych samych Alei (T. Kościuszki) w Łukowie. W gromadzie do pociągu szło małe, 5-6-letnie, dziecko, chłopczyk. W skostniałych rączkach dzierżył włożoną mu przez matkę butelkę z mlekiem. W pewnym momencie butelka wypadła mu z rąk i potoczyła się w rynsztok. Dziecko biegnie za nią, lecz żandarm biegnie szybciej i w momencie, gdy dziecko pochyliło się, aby podnieść swój skarb, ciężki but żandarmski miażdży butelkę, drugim kopnięciem obala dziecko, które celnym strzałem dobija jakiś ukraiński młodzieniec. I zostało martwe w Alejach Kościuszki, pożegnane obłąkanym wzrokiem matki Żydówki. O dranie, bandyci, zbrodniarze. Czy może być coś okrutnego, czego by wam nie należało życzyć? Oby zmora mordowanych przez was ofiar nie przestała was nigdy męczyć. O, jakże szkoda, że piekło nie jest rzeczywistością.
Reakcja Polaków
Polaków jest dużo i reakcji jest wiele. O draństwach dosyć dużo piszę. Jest dużo ludzi, którzy potępiają zbrodnie niemieckie i brzydzą się nimi. Są ludzie, którzy na widok wyczynów niemieckich dostają szału rozpaczy. Najpowszechniejsze jednak zdanie Polaków jest takie: „Przykre i okrutne to, lecz tu niemcy oddają nam dużą przysługę! Rozwiązują problem żydowski”.
Nasza endecja ze wszystkimi swoimi przybudówkami może być dumna ze swego posiewu. Kościół rzymskokatolicki nareszcie święci swój tryumf. Winszuję 2-ch tysiącleci!
Dzień odprowadzenia ostatniego transportu Żydów w Łukowie był dla nas (dla mnie i dla mojej żony) najtragiczniejszym dniem naszego życia. Gdy pędzono moją ulicą (11 Listopada) wielotysięczny tłum Żydów, pracowałem w ogrodzie. Gdy czoło kolumny znalazło się przy naszym domu, jakaś tajemnicza siła wydarła mi rydel z rąk, przyprowadziła tuż do płotu, zdjąłem czapkę, patrzyłem, chcąc wziąć w siebie cały ból, całą rozpacz tego całego tłumu, tych tysięcy ludzi, tych dzieci i matek, tych starców i tej młodzieży. Pytałem, czy jest jakaś wyższa sprawiedliwość, czy jest jakiś Bóg, i mówiłem, że gdy jest Bóg, to musi być draniem nie mniejszym od niemców, to jest zbrodniarzem, gdy zezwala na istnienie takich zbrodni.
Gdy pochód przeszedł, nie miałem siły ruszyć się z miejsca. W domu żona moja dostała ataku szału, drąc włosy z rozpaczy. Musiałem sprężyć całą wolę, aby móc [ją] jakoś uspokoić. Przez długie, długie dni nie mogliśmy się uspokoić, człowiek nie jadł, nie spał, a każda praca wypadała z rąk. Myśli otępiały. Ogarnął nas paniczny strach. Uciekłem z Łukowa i przez parę dni leżałem chory – rozstrój nerwowy. Co zresztą pisać o tym, gdy człowiek nie znajduje słów mogących wyrazić miotające nami uczucia. Jedynie dochodzące nas wieści z frontu afrykańskiego dają trochę otuchy, że być może to draństwo skończy się niebawem.
Reakcja Niemców
Oczywiście i niemców jest dużo. Naród ten opanował jakiś dziwny szał. Jak gdyby, padając sami, chcieli cały świat w otchłań pociągnąć. Szukam wśród nich wyjątków, szukam jakichś indywidualnych odruchów dobroci, odruchów serca czy litości. Niestety można śmiało twierdzić, że cały naród niemiecki jest podły. Tych odruchów człowieczeństwa prawie nie ma. Czasem jednak i ich nerwy nie wytrzymują, tu i ówdzie widziano płaczących żandarmów. Podobno widziano żandarmów pomagających Żydom w ucieczce. Są to jednak wypadki tak rzadkie, że nie przekreślają reguły, jakże bardzo chcę wierzyć, że wypadki te są prawdziwe. Boję się, boję się stracić wiarę w człowieczeństwo człowieka. Jest u nas w Łukowie niemiecka firma skupu jaj i drobiu, która, nie wiem, czy powodowana geszeftem, czy jakąś odrobiną ludzkiego uczucia, wyciąga Żydów z rąk oprawców, gdzie może i jak może zatrudnia ich u siebie. Nawet był wypadek pobicia gestapowca Cilkego16, który uparł się zabrać nie-Żydów. W zakładach tej firmy, w kurnikach, ukrywa się masa dzieci żydowskich. Inny jakiś kierownik, wiedeńczyk, przechodząc przez getto, znalazł dwoje dzieci żydowskich, zabrał je z sobą i przeprowadził do swoich zakładów.
Chcę wierzyć, że są jeszcze Niemcy, którzy mają jeszcze ludzkie uczucia.
Źródło: Krzysztof Czubaszek, Stanisław Żemis – świadek zagłady Żydów w Łukowie / Stanisław Żemis – Witness of the Holocaust in Łuków, Warszawa 2019. Tekst dziennika opracowany przez Krzysztofa Czubaszka na podstawie maszynopisu przechowywanego w Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, sygn. 302/30, nieznacznie poprawiony w stosunku do wersji opublikowanej przez Alinę Skibińską (Stanisław Ż(Rz)emiński, Pamiętniki. Łuków i okolice – getto, „Zagłada Żydów. Studia i Materiały”, 2017, t. 13, s. 626-639)
Przypisy:
1 W maszynopisie określenia osób narodowości niemieckiej, ukraińskiej i łotewskiej zapisywane są prawie zawsze małą literą, jako wyraz emocjonalnego stosunku do oprawców.
2 Wacław Kostek-Biernacki (1884-1957) – pułkownik piechoty Wojska Polskiego, wojewoda nowogrodzki i poleski, minister. Odpowiadał za organizację i nadzór nad miejscem odosobnienia w Berezie Kartuskiej (obwód brzeski), w którym byli izolowani oraz psychicznie i fizycznie torturowani oponenci polityczni sprawującej wówczas władzę sanacji, m.in. endecy, komuniści, ludowcy, a także nacjonaliści ukraińscy. Do obozu osadzeni trafiali na podstawie decyzji administracyjnej – bez wyroku sądu i bez możliwości korzystania ze środków odwoławczych.
3 W maszynopisie wyraz ten zapisywany jest w formie „ghetto”, w jakiej wówczas występował.
4 W maszynopisie nazwa ta zapisywana jest w formie „Międzyrzecz”.
5 W maszynopisie jest: „31 kwietnia”. To oczywisty błąd, gdyż kwiecień ma zawsze 30 dni.
6 W maszynopisie jest: „Stek”. Błąd ten powstał zapewne przy przepisywaniu tekstu na maszynie.
7 W maszynopisie jest: „targowiska”. Przy ul. Międzyrzeckiej znajdowało się jedno targowisko.
8 Arbeitsamt (niem.) – niemiecki urząd pracy.
9 W maszynopisie jest: „Pietrin”. Kazimierz Pietroń był Polakiem podającym się za Ukraińca, zaufanym władz niemieckich. Stanisław Kruczek, wieloletni dyrektor Publicznej Szkoły Powszechnej im. Józefa Piłsudskiego w Łukowie, tak go scharakteryzował w kronice szkolnej: „Polak, który się podał za Ukraińca, był potworem w ludzkim ciele. Upiór, sadysta, zbrodniarz, szef konfidentów gestapo. Wróg i prześladowca Polaków. Lubował się, o ile zrobił krzywdę Polakowi” (strona internetowa Szkoły Podstawowej nr 3 w Łukowie).
10 W maszynopisie jest: „Kocha”. Błąd ten powstał zapewne przy przepisywaniu tekstu na maszynie.
11 W maszynopisie jest: „świata”. To ewidentny błąd, który powstał przy przepisywaniu tekstu na maszynie, istnieje bowiem wyrażenie „święta ziemia”, występujące w różnych tradycyjnych powiedzeniach, np.: „Że cię jeszcze święta ziemia nosi!”.
12 W maszynopisie jest: „Weegerów”. Błąd ten powstał zapewne przy przepisywaniu tekstu na maszynie. W Łukowie mieszkała rodzina Wengerów.
13 W maszynopisie jest, zapewne błędnie: „zmarzło”.
14 W maszynopisie jest: „Ditra”. To błąd, który zapewne powstał przy przepisywaniu tekstu na maszynie. Firma drobiarska prowadzona była przez Dietera Dietza. Zob. Jean-Charles Szurek, Powiat łukowski [w:] Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski, red. Barbara Engelking, Jan Grabowski, Warszawa 2018, t. 1 , s. 568.
15 W maszynopisie jest: „Kokolewnicy”. Błąd ten powstał zapewne przy przepisywaniu tekstu na maszynie.
16 W maszynopisie jest: „Cilkiego”. Tadeusz Cilke (Cylke, Zielke) był Polakiem pochodzenia niemieckiego, należącym do społeczności kolonistów niemieckich mieszkających od XIX w. w podłukowskich wsiach Aleksandrów, Łazy i Wagram. „Po wkroczeniu Niemców podpisał volkslistę i zgłosił się na służbę do gestapo. Znając dobrze mieszkańców Łukowa, miał ułatwione zadanie, tropił więc działaczy podziemia, wydawał swoich były nauczycieli i kolegów” (S. Jad, Kartki z naszych dziejów, „Sztandar Ludu”, 30 VII 1970, nr 179, za: www.lukow-historia.pl). Polskie podziemie wydało na Cilkego wyrok śmierci, który został wykonany w sierpniu 1943 r. Zamach okupiony został życiem pięciu partyzantów. Zob. Hanna Będkowska, Tajne nauczanie w powiecie łukowskim w czasie okupacji hitlerowskiej (1939-1944), „Radzyński Rocznik Humanistyczny” 2009, t. 7, s. 143.