Nie Żemiński, tylko Żemis
Krzysztof Czubaszek
Świadek zagłady łukowskich Żydów zidentyfikowany
Autorem wstrząsającego opisu likwidacji społeczności żydowskiej w Łukowie, do której doszło na jesieni 1942 r., był Stanisław Żemis, działacz spółdzielczy i późniejszy pierwszy powojenny prezydent Siedlec, a nie, jak dotąd sądzono, Stanisław Żemiński. Ten ostatni bowiem... nigdy nie istniał.
O świcie 5 października 1942 r. w Łukowie, przedwojennym mieście powiatowym, podówczas włączonym do obszaru Kreis Radzyń, rozpętało się piekło. Niemcy, przy wsparciu Ukraińców, Łotyszy oraz polskiej policji granatowej, rozpoczęli likwidację miejscowego getta. Żydów wywlekano z domów i kierowano na tzw. świński targ przy ul. Międzyrzeckiej. Kilkuset zostało zabitych na miejscu – w domach i na ulicach. Po koncentracji ok. 5000 osób na targowisku, popędzono ich na stację kolejową i wywieziono do obozu zagłady w Treblince. Dramat powtórzył się trzy dni później. Do komór gazowych wysłano wówczas ok. 2000 osób. W kolejnych tygodniach na miejsce zamordowanych zwożono Żydów z okolicznych wsi i miasteczek. Ich też rozstrzeliwano i wysyłano do Treblinki. Największe natężenie tych późniejszych mordów i deportacji miało miejsce 26 października oraz 7, 11 i 14 listopada, już po utworzeniu w Łukowie getta przejściowego, jednego z sześciu w dystrykcie lubelskim.
Świadkiem tych mrożących krew w żyłach wydarzeń był ktoś, kogo do tej pory nazywano Stanisławem Żemińskim. Opis zagłady Żydów w Łukowie, jaki sporządził w formie dziennika, pisanego od 27 października do 16 listopada 1942 r., a obejmującego okres od 5 października, trafił po wojnie do Żydowskiego Instytutu Historycznego i został opublikowany w 1958 r. w wydawanym przez tę instytucję biuletynie. Relacja w tej edycji była później wielokrotnie cytowana, również przeze mnie w książce Żydzi Łukowa i okolic (Warszawa 2008). Wielu badaczy i pasjonatów historii starało się dowiedzieć czegoś na temat autora dziennika, bez którego mało byśmy wiedzieli o przebiegu Holokaustu w Łukowie. Niestety, źródła o nim milczały. Wiadomo o nim było tyle, ile wynikało z samej relacji oraz informacji podanej w „Biuletynie ŻIH”, czyli że był działaczem spółdzielczym oraz nauczycielem. W której szkole pracował? Gdzie mieszkał? Czy żyją jacyś jego potomkowie? Wielokrotnie zadawałem sobie te i inne pytania. Pytali mnie też o to potomkowie ocalonych z Zagłady Żydów, mieszkający w Izraelu, Francji i Stanach Zjednoczonych, dla których dziennik nie tylko stanowi cenny dokument historyczny, ale też świadectwo głębokiego humanizmu i empatii jego autora. Niestety, nie umiałem uczynić za dość swojej i ich ciekawości. Zagadkę postanowiła ostatnio rozwikłać Alina Skibińska z Centrum Badań nad Zagładą Żydów, działającego w strukturze Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Okazją było przygotowanie do druku nowej wersji dziennika, w tej bowiem, która ukazała się w 1958 r. w „Biuletynie ŻIH”, dużo było przeinaczeń i skrótów. Niestety, Alinie Skibińskiej również nie udało się znaleźć żadnej nowej informacji na temat życia i działalności owego tajemniczego Stanisława Żemińskiego. Artykuł, w którym opisała swe bezowocne poszukiwania, towarzyszący publikacji dziennika zgodnego z oryginalnym maszynopisem (rękopis nie zachował się), ukazał się w roczniku „Zagłada Żydów. Studia i Materiały” (nr 13 za rok 2017).
Odkrycie w bibliotece
Autor wiarygodnego i szczegółowego obrazu zagłady łukowskiej społeczności żydowskiej pozostałby na zawsze postacią tajemniczą, gdyby nie szczęśliwy przypadek, który naprowadził mnie na ślad prowadzący do odkrycia jego tożsamości. Trafiłem na trop, przeglądając w Bibliotece Narodowej w Warszawie pożółkłe, niemal rozsypujące się w rękach egzemplarze „Regionalnej Agencji Prasowej »Podlasie«” – konspiracyjnego pisemka wydawanego przez środowisko Batalionów Chłopskich w latach 1943-1944. Redakcja jego mieściła się w Siedlcach, a powielano je w Wiśniewie – wsi położonej między Łukowem i Siedlcami. W numerze z 15 lipca 1944 r. znalazłem taką oto notatkę: „Około 20.6 aresztowano w Łukowie Stanisława Żemisa i jego żonę, pracowników spółdzielczych. Żemis pracował w oddziale »Społem« w Siedlcach, żona jego w »Społem« w Łukowie. Aresztowani pozostawili dwoje małych dzieci bez żadnej opieki. Aresztowania dokonano pod zarzutem komunizmu. Należy zaznaczyć, że otrzymali oni uprzednio wyrok śmierci od działającego w podziemiu Sęka (NSZ), wyrok jednak nie został wykonany. Motywy wyroku wydanego przez Sęka są takie same, jak aresztowania. Informator komunikuje nam dalej, że aresztowanie to nastąpiło na skutek akcji reakcjonistów łukowskich, którzy nie zawahali się tego uczynić mimo że pozostaną małe sieroty”.
Od razu skojarzyłem dwie charakterystyczne informacje zawarte w tej notatce – „pracownik spółdzielczy” i „Stanisław Żemis”. To imię i nazwisko było bardzo podobne do „Stanisław Żemiński”. Czy to mógł być przypadek? Czy w Łukowie mogło mieszkać dwóch pracowników „Społem” o tak łudząco zbliżonych personaliach? To mało prawdopodobne. Poza tym o Żemińskim nic nie wiadomo, brak jest jakiegokolwiek śladu po tej osobie. Tymczasem na istnienie Żemisa pojawił się solidny dowód. Postać ta w dodatku okazuje się być szeroko znana, a co najważniejsze biografia Żemisa jak ulał pasuje do tego, co wiemy o autorze dokumentu o zagładzie łukowskich Żydów oraz do jego społeczno-psychologicznego profilu.
Dokonawszy powyższego odkrycia, zebrałem dostępne informacje o Stanisławie Żemisie, a także skontaktowałem się z jego rodziną, która udostępniła mi niepublikowane nigdzie dokumenty oraz zdjęcia. Wyniki swych badań opisałem w artykule naukowym, który został zamieszczony w roczniku „Zagłada Żydów. Studia i Materiały” (nr 14, 2018 r.).
Ze wsi koło Lublina do Warszawy
Stanisław Żemis urodził się 27 kwietnia 1902 r. we wsi Kierz w woj. lubelskim. We wczesnym dzieciństwie został osierocony, w związku z czym czekało go twarde życie. Poszedł do szkoły we wsi Zakrzówek, ale naukę musiał łączyć z ciężką pracą. Tak ten okres wspominał po latach: „Do mnie należały takie zajęcia, jak rąbanie drzewa, zbieranie chwastów dla bydła i rozmaite czynności gospodarskie. Pasłem też krowy. Cały czas spędzany na pastwisku wykorzystywałem na czytanie książek i podręczników. Umówiłem się z moją nauczycielką, która mi bardzo dużo pomagała, że mogę do niej przychodzić, kiedy tylko znajdę nieco czasu. Przepytywała mnie z materiału, którego uczyłem się z podręczników”.
Metryka urodzenia Stanisława Żemisa (1902)
(Archiwum Państwowe w Lublinie)
Edukację przerwał wybuch I wojny światowej. Po czterech latach wznowił naukę w gimnazjum w Kraśniku. By zarobić na swe utrzymanie, udzielał korepetycji zamożnym kolegom. Po pewnym czasie przeniósł się do Kozienic, gdzie ukończył VI klasę gimnazjum, po czym przeprowadził się do Warszawy i zapisał się na Państwowe Kursy Nauczycielskie im. Wacława Nałkowskiego. Dały mu one dobre przygotowanie do zawodu oraz ukształtowały jego światopogląd. Ukończył je w 1928 r. i rozpoczął pracę nauczycielską, początkowo w Pruszkowie, potem w Łomiankach i w Legionowie. Zofia Mierzwińska-Szybka, autorka jego biogramu w Słowniku biograficznym pracowników społecznych, pisała o nim tak: „W szkole nie ograniczał się do zajęć obowiązkowych. Organizował wycieczkowe kasy oszczędnościowe, pracownie geograficzno-przyrodnicze, prowadził z uczniami obserwacje meteorologiczne. Widział trudne warunki życia i pracy nauczycieli, widział niesprawiedliwość ustroju szkolnego, krzywdzącego zwłaszcza dzieci wiejskie. Dlatego związał się z lewicą nauczycielską. Walczył z tym energicznie na terenie Związku Nauczycieli Szkół Powszechnych. Na skutek tej działalności, po sześciu latach pracy w różnych szkołach, został usunięty ze szkolnictwa państwowego, a także ze Związku Nauczycieli i jako trzydziestoletni nauczyciel – emerytowany”.
Legitymacja harcerska (1922)
(Muzeum Niepodległości w Warszawie)
Legitymacja słuchacza Państwowych Kursów Nauczycielskich (1925)
(Muzeum Niepodległości w Warszawie)
Jeszcze podczas Kursów Nauczycielskich Stanisław Żemis poznał Janusza Korczaka i trafił do zakładu dla sierot po robotnikach „Nasz Dom” w Pruszkowie, którego współzałożycielem i członkiem kierownictwa był Stary Doktor. Żemis był związany z tą instytucją w latach 1925-1932 – nawet pracując w różnych szkołach, wyjeżdżał z wychowankami „Naszego Domu” na kolonie oraz pełnił funkcję bursisty. Tam też poznał swą przyszłą żonę, Stanisławę Gawrońską (1913-2007), która była wychowanką „Naszego Domu” (w latach 1927-1928), a później opiekunką bursy na Bielanach (1928-1930). Pobrali się w 1934 r. Mieli dwóch synów bliźniaków, Adama i Marka, którzy przyszli na świat w 1939 r.
Janusz Korczak i Stanisław Żemis z wychowankami zakładu dla sierot „Nasz Dom” w Pruszkowie (1925)
(Fot. Archiwum prywatne Romana Wassermana Wróblewskiego /2/)
Stanisław i Stanisława Żemisowie z synkami Markiem i Adamem (ok. 1941)
(Fot. Archiwum prywatne Adama Żemisa)
Po wyrzuceniu z pracy w publicznej oświacie Żemis został kierownikiem szkoły świeckiej prowadzonej przez Robotnicze Towarzystwo Przyjaciół Dzieci na warszawskim Żoliborzu. W tym czasie włączył się też w działalność Towarzystwa Osiedli Mieszkaniowych oraz Spółdzielni Mieszkaniowej na Kole, których misją była poprawa warunków mieszkaniowych robotników. Lewicowe zaangażowanie Żemisa nie podobało się sanacyjnym władzom, w związku z czym w 1939 r., na żądanie Komisariatu Rządu m.st. Warszawy, musiał opuścić pracę i mieszkanie na Kole. Przeniósł się do Radomia, gdzie objął stanowisko naczelnika miejskiego Wydziału Oświaty. Tu zastała go wojna. Zagrożony aresztowaniem, powrócił na pewien czas do Warszawy, po czym, w maju 1941 r., przeniósł się do Łukowa, gdzie podjął pracę w Spółdzielni Spożywców „Społem”.
Praca i konspiracja w Łukowie
Rodzina Żemisów zamieszkała początkowo na Karwaczu, później zaś przeprowadziła się do drewnianego domu z ogródkiem przy ul. 11 Listopada, który stał naprzeciwko Zgromadzenia Sióstr Nazaretanek. Po latach Stanisław Żemis tak wspominał tamten okres w jego życiu: „W Łukowie dobrze nam było. Ja pracowałem. Zarabiałem znacznie lepiej niż w Radomiu, tam wszystko było nieco taniej, i co najważniejsze dostawaliśmy ze «Społem» deputaty, a więc: jajka, kaszę, mąkę, tłuszcz, cukier, kawę (sztuczną) itd., co bardzo ułatwiało nam życie. Ja ciągle byłem w rozjazdach, ciągle musiałem jeździć do spółdzielni, tam robiłem zebrania, kursy, uczyłem buchalterii i tego, jak się prowadzi spółdzielnię. Przyjemna to była praca, tylko że stawała się coraz bardziej niebezpieczna”.
Dom przy ul. 11 Listopada 6 w Łukowie, w którym mieszkała rodzina Żemisów (ok. 1941)
(Fot. Archiwum prywatne Adama Żemisa)
Legitymacja członka Spółdzielni Spożywców „Społem” – sekretarza Rady Okręgowej w Łukowie (1941)
(Muzeum Niepodległości w Warszawie)
Zaświadczenie zarządu miasta Łuków, że Stanisław Żemis pracuje w „Społem” jako sekretarz rady nadzorczej i zamierza sprowadzić z Warszawy żonę oraz dwóch synów (1941)
(Muzeum Niepodległości w Warszawie)
Dokument podróży na trasie Łuków-Warszawa-Łuków wydany dla Stanisława Żemisa (1941)
(Muzeum Niepodległości w Warszawie)
Zaświadczenie z urzędu pracy o zatrudnieniu Stanisława Żemisa (1942)
(Muzeum Niepodległości w Warszawie)
Zaświadczenia o rejestracji rowerów (1942)
(Muzeum Niepodległości w Warszawie /2/)
Legitymacja lustratora Związku Rewizyjnego Spółdzielni w Generalnym Gubernatorstwie (1943)
(Muzeum Niepodległości w Warszawie /2/)
W pracę spółdzielczą włączyła się też żona Żemisa. Oboje zaangażowali się także w działalność konspiracyjną. W 1942 r. wstąpili do powołanej wówczas do życia Polskiej Partii Robotniczej. Ich mieszkanie było punktem kontaktowym, do którego trafiała „bibuła” z Warszawy, rozprowadzana następnie w terenie. Odbywały się tam też zebrania działaczy. Z tego powodu Narodowe Siły Zbrojne wydały na małżeństwo Żemisów wyrok śmierci. „Członek NSZ – wspominał Stanisław Żemis – któremu powierzono wykonanie wyroku, również pracownik «Społem», poszedł do jednego z sąsiadów i powiedział, że on Żemisów nie ruszy i nie da im włosa z głowy zdjąć. Ten właśnie sąsiad wiadomość o wyroku przekazał nam. Nie było innej rady – z Łukowa trzeba było wyjeżdżać natychmiast”.
Stanisław Żemis opuścił Łuków 1 maja 1943 r. i udał się do Skierniewic, gdzie dalej pracował w „Społem” jako lustrator. Jego żona została w Łukowie, gdzie nadal była zatrudniona w „Społem” jako instruktorka gospodarstwa domowego. Jeździła po wsiach i uczyła kobiety wiejskie gotowania i innych prac domowych. Żemis po pewnym czasie przeprowadził się do Siedlec i często przyjeżdżał w odwiedziny do żony i dzieci. Narodowe Siły Zbrojne nie odpuszczały i po raz drugi postanowiły ich zgładzić. Dopiero o po interwencji znajomych z Batalionów Chłopskich, którzy utrzymywali kontakty z narodowym podziemiem, wyroki zostały cofnięte. Jednak najprawdopodobniej narodowcy zadenuncjowali Żemisów, bowiem zostali oni zatrzymani przez Niemców. „20 czerwca 1944 roku o świcie zjawili się u nas w domu dwaj gestapowcy – wspominał Żemis. – Wyciągnęli mnie i żonę z łóżek i odprowadzili do więzienia w Łukowie. Po godzinie, piękną limuzyną, w towarzystwie gestapowców wyjechaliśmy za miasto. Tam po kilkunastu minutach zajechała nasza eskorta, która miała odstawić nas do więzienia w Radzyniu Podlaskim”. W katowni tej Stanisław Żemis był przesłuchiwany, lecz względnie dobrze traktowany. Natomiast jego żonę wielokrotnie bito i torturowano, w następstwie czego ciężko zachorowała i być może by nie przeżyła, gdyby nie koniec wojny, który zastał ich w połowie lipca 1944 r. w radzyńskim więzieniu. Tuż przed wejściem do miasta żołnierzy Armii Czerwonej Niemcy wypuścili więźniów, dzięki czemu Żemisom udało się wrócić do Łukowa.
Grypsy z więzienia w Radzyniu Podlaskim – Stanisława Żemisa do żony (pierwszy od góry) i kobiet z celi ogólnej do Stanisławy Żemis osadzonej w piwnicy (1944)
(Muzeum Niepodległości w Warszawie /3/)
Budynek, w którym mieściło się więzienie Gestapo w Radzyniu Podlaskim (2018)
(Fot. Krzysztof Czubaszek /2/)
Niedługo po zakończeniu wojny Stanisław Żemis tak opisał pobyt w radzyńskim więzieniu: „Było nam w celach strasznie duszno i gorąco (20 i więcej osób w małej celi), początkowo nie wolno było leżeć w dzień. Robactwo gryzło, głód dokuczał, spało się na gołej pryczy lub na podłodze. Nie wolno było czytać ani pisać, ani palić, ani nic robić nie pozwalano. Przy wejściu każdego Niemca czy Ukraińca trzeba było stawać w zbiórce i na baczność. Za najdrobniejsze uchybienia lub często i bez tego bito, szczuto specjalnie tresowanymi psami. Szczęśliwi byli ci, których zabierano do jakiejś pracy: do ogrodu, do rąbania drzewa, zamiatania podwórza czy ulicy. Mieli rozrywkę, czas prędzej schodził, mieli ruch, powietrze i słońce, a po pracy często dostawali papierosa lub dodatkową porcję chleba. Najgorsze były «badania». Brano do specjalnego pokoju zwanego przez nas «katyniem». Oczywiście więźniowie nie przyznawali się do żadnych przestępstw, czy byli winni, czy nie byli. Większość naprawdę nie była winna. Sami gestapowcy często nie wiedzieli, co komu zarzucać. Z reguły zapytywano, do jakiej organizacji potajemnej więzień należy. Więźniowie nie przyznawali się; gdy nie pomagały namowy, krzyki czy doraźne uderzenia, wprowadzano Ukraińców. Ci związywali ręce, podkładali je poniżej kolan, pod kolana wkładano kij, na twarz zakładano maskę, aby tłumiła krzyki bitego. Przewalano więźnia dowolnie i bito po kilka godzin dziennie, bito przez kilka i kilkanaście dni z rzędu. Człowiek tracił panowanie nad sobą, ciało odpadało od kości i gniło na żywym człowieku, łamano kości, mdlejących polewano zimną wodą i bito dalej. Rzadko kto przetrzymywał tzw. «badanie III-go stopnia»”.
Prezydent Siedlec
Wyjechawszy z Łukowa 22 lipca 1944 r., rodzina Żemisów rozdzieliła się. Żona Stanisława z dziećmi udała się do Otwocka, on zaś pojechał do Siedlec, gdzie tuż po wyzwoleniu, 1 sierpnia 1944 r., został pierwszym powojennym prezydentem tego miasta, a także starostą siedleckim oraz przewodniczącym Powiatowej Rady Narodowej, zdominowanej przez członków PPR. Jak pisze historyk Paweł Wołosz: „Fakt, iż w skład PRN weszli tylko pepeerowcy, nie podobał się Żemisowi; według niego było to sprzeczne ze wskazaniami deklaracji programowej PPR z 1942 roku. Chcąc rozszerzyć jej skład, do udziału w pracach Rady zaprosił więc przedstawicieli innych stronnictw z terenu powiatu, nie pomijając przy tym Armii Krajowej, która z oczywistych przyczyn współpracy tej nie podjęła”. Gest ten świadczył o demokratycznych zapatrywaniach Żemisa.
Stanisław Żemis w biurze (lata 40. XX w.)
(Fot. Archiwum prywatne Adama Żemisa)
Początki sprawowania przez Stanisława Żemisa funkcji prezydenta Siedlec nie należały do łatwych. Miasto było w trzech czwartych zniszczone, zaminowane, brakowało aprowizacji, panowała atmosfera niepewności, a podziemie niepodległościowe zwalczało nową władzę, posuwając się do mordów na jej przedstawicielach. „Na stanowisko prezydenta przyszedłem niemal wprost z więzienia – wspominał po latach Żemis. – Moje ubranie było brudne, wytarte. Wyglądałem mizernie i niepokaźnie. Nie podnosiło to mojego autorytetu. Wielu urzędników uważało mnie za «nasłanego bolszewika» i tytułowało mnie «panem komisarzem». Sabotowano nas nie tylko z zewnątrz. Wezwani do pracy urzędnicy wprawdzie stawili się, lecz pracowali niechętnie”.
Dzięki sprawności organizacyjnej prezydenta Żemisa Siedlce zostały jako pierwsze miasto w Polsce odgruzowane i odbudowane w czynie społecznym. Powołano do życia Powiatową Spółdzielnię Budowlaną, szkołę budowlaną, malarską oraz kursy samochodowe. Uruchomiono Dom Spółdzielcy z gospodą, kawiarnią, hotelem, biblioteką i szkołą spółdzielczą. Utworzono Towarzystwo Przyjaciół Żołnierza, Związek Hodowców oraz przeprowadzono reformę rolną.
Żemis był też niezmiennie wrażliwy na los Żydów. Wspominał po latach: „Z kilkudziesięciotysięcznej rzeszy żydowskiej w Siedlcach przeżyło zaledwie 50 osób. Zebrali się w jednym dużym mieszkaniu. Zaprosili mnie do siebie. Poszedłem. To, co zobaczyłem, było straszne. Postanowiłem pomóc tym ludziom. Wezwałem naczelnika Wydz[iału] Opieki Społecznej i poleciłem mu zorganizowanie Polskiego Komitetu Pomocy dla Ludności Żydowskiej. Miejscowa kołtuneria odpowiedziała mu: «Kamienia im, a nie pomocy»”.
Gdy Żemis pełnił funkcję prezydenta Siedlec, doszło do niecodziennego spotkania. Pod fałszywym nazwiskiem zgłosił się do niego Piotr Kosobudzki, brat Stefana Kosobudzkiego (1912-1944), ps. „Sęk”, przed wojną działacza Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży oraz Sekcji Młodych Stronnictwa Narodowego, później żołnierza Narodowych Sił Zbrojnych i dowódcy oddziału tej formacji w powiecie łukowskim, stacjonującego w kompleksie leśnym Jata. Za odbicie siedmiu oficerów NSZ z więzienia w Siedlcach, czego dokonano 12 marca 1944 r., sierżant „Sęk”, pełniący funkcję komendanta oddziału Akcji Specjalnej, której zadaniem było m.in. uwalnianie więźniów z rąk Niemców, został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari, a w lipcu tego roku, po akcji rozbicia więzienia w Łukowie, podczas której został ranny, awansowano go do stopnia porucznika. To on wydał wyrok śmierci na małżeństwo Żemisów. 12 sierpnia 1944 r. został aresztowany w Siedlcach i trafił w ręce owianego ponurą sławą Bolesława Drabika, miejscowego komendanta milicji.
Piotr Kosobudzki, korzystając z pośrednictwa znajomej, będącej jednocześnie koleżanką Żemisa, udał się do prezydenta Siedlec, by się dowiedzieć o los swego brata. Choć „Sękowi”, swemu niedawnemu prześladowcy, Żemis mógł życzyć jak najgorzej, obiecał, że zobaczy, jak sprawa wygląda, oraz będzie interweniował i zrobi, co w jego mocy. Niestety, okazało się, że Stefan Kosobudzki już wówczas nie żył. Został najprawdopodobniej zamordowany przez szefa milicji Bolesława Drabika. Jego ciała nigdy nie odnaleziono.
Zaświadczenie o pełnieniu funkcji prezydenta Siedlec (1948)
(Muzeum Niepodległości w Warszawie)
Niewidomy działacz społeczny i publicysta
Demokratyczne zapatrywania Stanisława Żemisa były zapewne jedną z przyczyn, dla których już 29 października 1944 r. zrezygnował on z funkcji prezydenta Siedlec. Przeprowadził się do Warszawy i objął funkcję naczelnego dyrektora lasów państwowych, w randze ministra. Bardzo szybko zyskał szacunek, zaufanie, a nawet przyjaźń „braci leśnej”. Sprawował później jeszcze wiele funkcji publicznych. Organizował sieć terenową oddziałów Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci i zakładał różnorodne placówki opiekuńczo-wychowawcze. „Dzięki jego energii – pisze Zofia Mierzwińska-Szybka – powstały w całej Polsce liczne Domy Dziecka, prewentoria, świetlice, przedszkola, żłobki, stacje opieki nad matką i dzieckiem. Powstał też duży Ośrodek Wychowawczo-Szkolny im. Janusza Korczaka w Bartoszycach. Był współinicjatorem powołania Chłopskiego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci”.
Stanisław i Stanisława Żemisowie z synkami Markiem i Adamem (lata 40. XX w.)
(Fot. Archiwum prywatne Adama Żemisa)
Legitymacja posła Krajowej Rady Narodowej (1946)
(Muzeum Niepodległości w Warszawie)
Legitymacja radnego Rady Narodowej m.st. Warszawy (1949)
(Muzeum Niepodległości w Warszawie /2/)
Legitymacja członka Rady Związków Zawodowych m.st. Warszawy (1951)
(Muzeum Niepodległości w Warszawie)
Splot wielu okoliczności, w tym problemy osobiste, skłonił Stanisława Żemisa do desperackiego kroku. W 1950 r. targnął się on na swe życie, strzelając sobie w głowę. Przeżył, ale stracił wzrok. Po pewnym czasie wydźwignął się z depresji i zaangażował się w sprawy środowiska osób ociemniałych. Nauczył się czytać metodą Braille’a. Został prezesem oddziału warszawskiego i członkiem zarządu głównego Polskiego Związku Niewidomych. Zajął się organizacją bibliotek dla niewidomych, był płodnym publicystą. W swych artykułach poruszał problemy spółdzielczości, wychowania dzieci i młodzieży oraz życia inwalidów. Był współinicjatorem założenia Komitetu Korczakowskiego i przez wiele lat uczestniczył w jego przedsięwzięciach. Za swą pracę i działalność społeczną otrzymał wiele odznaczeń państwowych, m.in. Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, Złoty Krzyż Zasługi, medal Zwycięstwa i Wolności, tytuł honorowy „Zasłużony Nauczyciel Polski Ludowej”. Zmarł 1 grudnia 1978 r. Został pochowany na warszawskich wojskowych Powązkach.
Legitymacja członka Polskiego Związku Niewidomych (1952)
(Muzeum Niepodległości w Warszawie)
Stanisław Żemis z książką brajlowską (druga połowa XX w.)
(Fot. Archiwum prywatne Adama Żemisa)
Stanisław Żemis z żoną Stanisławą (druga połowa XX w.)
(Fot. Archiwum prywatne Adama Żemisa)
Krzysztof Czubaszek przy grobie rodziny Żemisów na Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach (2018)
(Fot. Archiwum prywatne Krzysztofa Czubaszka)
Kto ma odrobinę serca...
Żemis był powszechnie szanowany i ceniony, co wynikało nie z jego statusu społecznego, lecz przymiotów charakteru. Aleksander Hulek, profesor pedagogiki specjalnej, pisał, że uderzała go u niego „żywość umysłu, wszechstronna wiedza, (...) trzeźwość oceny sytuacji i trafność wydawanych sądów”. W pośmiertnym wspomnieniu opublikowanym w czasopiśmie „Pochodnia” podkreślano, że idee, którym Stanisław Żemis pozostał wierny, to „niezwykła uczciwość, bezkompromisowość w każdej sytuacji życiowej, szacunek dla człowieka i chęć niesienia mu pomocy, bezinteresowność i żarliwość w pracy społecznej”. Danuta Tomerska, kierowniczka i redaktorka wydawnictw książkowych Polskiego Związku Niewidomych i wieloletnia współpracowniczka Żemisa, scharakteryzowała go krótko i dobitnie: „miał jedną niepodważalną zaletę – był dobrym człowiekiem”.
Stanisław Żemis musiał bezsprzecznie być dobrym i wrażliwym człowiekiem, skoro, widząc tragedię narodu żydowskiego, jaka rozgrywała się na jego oczach podczas jego pobytu w Łukowie, zapisał w swym dzienniku poniższe słowa, wyrażające głęboką empatię i współczucie dla ofiar oraz wzgardę dla katów i ich pomocników: „Kto ma odrobinę serca, od razu tych ludzi nie zapomni, dokąd żyć będzie. (...) Jeszcze strzały grzmią, a już nasze hieny czatują, co ukraść się da po Żydach. Jeszcze trupy Żydów nie ostygły, a już płyną podania o domy żydowskie, o sklepy, o warsztaty czy kawałek ziemi pozostałej. O ziemio, ziemio święta! Rozstąp się i pochłoń nas wszystkich! (...) O dranie, bandyci, zbrodniarze! Czy może być coś okrutnego, czego by wam nie należało życzyć? Oby zmora mordowanych przez was ofiar nie przestała was nigdy męczyć. O, jakże szkoda, że piekło nie jest rzeczywistością. (...) Dzień odprowadzenia ostatniego transportu Żydów w Łukowie był dla nas (dla mnie i dla mojej żony) najtragiczniejszym dniem naszego życia. Gdy pędzono moją ulicą (...) wielotysięczny tłum Żydów, pracowałem w ogrodzie. Gdy czoło kolumny znalazło się przy naszym domu, jakaś tajemnicza siła wydarła mi rydel z rąk, przyprowadziła tuż do płotu, zdjąłem czapkę, patrzyłem, chcąc wziąć w siebie cały ból, całą rozpacz tego całego tłumu, tych tysięcy ludzi, tych dzieci i matek, tych starców i tej młodzieży. Pytałem, czy jest jakaś wyższa sprawiedliwość, czy jest jakiś Bóg, i mówiłem, że gdy jest Bóg, to musi być draniem nie mniejszym od niemców [w oryg. zapisane małą literą], to jest zbrodniarzem, gdy zezwala na istnienie takich zbrodni. Gdy pochód przeszedł, nie miałem siły ruszyć się z miejsca. W domu żona moja dostała ataku szału, drąc włosy z rozpaczy”.
Artykuł jest skróconą wersją tekstu zamieszczonego w publikacji Krzysztofa Czubaszka Stanisław Żemis – świadek zagłady Żydów w Łukowie / Stanisław Żemis – Witness of the Holocaust in Łuków, Warszawa 2019.
Z kolei krótsza wersja tego tekstu ukazała się 22 maja 2019 r. w „Tygodniku Siedleckim”
W połowie 2018 r. w „Tekstach Drugich” (nr 3) ukazał się artykuł pt. „Niewidoczni świadkowie Zagłady – biedni Polacy patrzą na Polaków”. Jego autorka Justyna Kowalska-Leder z Zakładu Historii Kultury w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego przywołała zarówno książkę Krzysztofa Czubaszka „Żydzi Łukowa i okolic” (Warszawa 2008), jak też dziennik Stanisława Żemisa, nazywając go jeszcze po staremu Żemińskim. Niedługo potem, bo w końcu 2018 r., w roczniku „Zagłada Żydów. Studia i Materiały” (nr 14) opublikowany został artykuł Krzysztofa Czubaszka o prawdziwej tożsamości autora cennego dokumentu dotyczącego zagłady Żydów łukowskich. Ustalenia tam zawarte dr hab. Justyna Kowalska-Leder uwzględniła w swojej wydanej wkrótce książce pt. „«Nie wiem, jak ich mam cenić…». Strefa ambiwalencji w świadectwach Polaków i Żydów” (Warszawa 2019). Dziennikowi Żemisa i jego biografii, a także tragedii Żydów w Łukowie poświęciła kilkudziesięciostronicowy rozdział. Czytamy tam m.in.:
„Z bogatej bibliografii zgromadzonej przez Krzysztofa Czubaszka, zawierającej zarówno teksty samego Żemisa, jak i liczne opracowania na temat jego działalności publicznej, wyłania się obraz społecznika o radykalnych zapatrywaniach lewicowych. Natomiast jako autor okupacyjnego dziennika jawi się po prostu jako wrażliwy człowiek, z empatią opisujący zagładę łukowskich Żydów. Nie znajdziemy tam odwołań do takich kategorii, jak komunizm, siły postępu czy polska reakcja, które budują idiolekt innych jego wypowiedzi. Świadectwo Żemisa, mimo niewielkiej objętości, ma ogromną wartość, gdyż z perspektywy Polaka za pomocą potocznego języka i najprostszych pojęć ukazuje przebieg Zagłady na terenie prowincjonalnego miasta. Autor na bieżąco zapisuje nie tylko zasłyszane wieści, lecz także wydarzenia rozgrywające się na jego oczach. Zapiski są przesycone emocjami, nieschłodzonymi upływem czasu i nieosadzonymi w żadnym wzorcu narracji o okupacyjnych doświadczeniach. Dzięki temu, że jako lustrator «Społem» odwiedzał okoliczne sklepy i magazyny, stajemy się «świadkami» «likwidacji» łukowskiego getta oraz obław na Żydów w sąsiednich miejscowościach”.