Rozproszeni i gnębieni
Ryszka Huberman-Iwan przeprowadziła się z rodzicami z Łodzi do Warszawy, następnie, 15 maja 1942 r., przeniosła się do krewnych w Łukowie. Jej kuzynka znała wielu chłopów w okolicy. Ryszka poprosiła ją, żeby znalazła jej u nich pracę.
10 czerwca 1942 r. Ryszka udała się do pewnego gospodarza w Aleksandrowie. Nigdy nie pracowała w polu, nawet język mieszkańców wsi był dla niej obcy. Jednak starała się pracować jak najlepiej, w nadziei, że będzie mogła sprowadzić swoją rodzinę z Warszawy.
Ryszka Huberman-Iwan
(Fot. „Sefer Lukow...”)
„Na moje nieszczęście chłopi owi byli zatwardziałymi antysemitami. Płacili mniej niż inni. Gospodyni nie zarejestrowała mnie w urzędzie pracy (Żydzi mogli wtedy jeszcze pracować u Polaków), tylko powiedziała, że jestem jej kuzynką z Poznańskiego i nazywam się Anna Leszczyńska”.
Jakiś czas później w Warszawie zmarł jej ojciec, a matka nie chciała się już nigdzie przenosić.
Szykany ze strony gospodyni stawały się coraz większe, praca była ponad jej siły (stawała o czwartej rano i zaczynała dzień od karmienia świń), więc postanowiła pójść przez pola do innej wsi. Najęła się do zbierania ziemniaków.
„Chłopi opowiadali różne nowiny, np. że za każdego Żyda dostarczonego do gminy można dostać kilo cukru.
Moja gospodyni powiedziała mi, że Hitler robi dobrze, bo Żydzi to pasożyci, i że trzeba mu pomóc w jego dziele”.
Ryszka postanowiła wrócić do Łukowa i zamieszkać w getcie. Kuzynka kazała jej jednak iść z powrotem na wieś, bo to jedyna szansa na przeżycie. Posłuchała jej, ale niezadługo jeszcze raz wróciła do Łukowa, już po deportacjach, i po raz kolejny uciekła na wieś.
Nadeszła zima. Pewnej niedzieli chłopi zebrali się w chałupie i powiedzieli, że zbliżają się Rosjanie. Z kolei gospodyni powiedziała, że sołtys nakazał, aby każdy Żyd pracujący u chłopów został zarejestrowany, w przeciwnym wypadku grozi gospodarzom śmierć.
Gospodyni postanowiła ją odprawić. Powiedziała, że nie może jej trzymać, gdyż są we wsi ludzie, którzy ją zadenuncjują.
„Naprzeciwko naszego gospodarstwa mieszkał niejaki Nurzyński, który często pytał mnie, czy nie znam takiej dziewczyny jak ja, która mogłaby pracować u jego brata w Gołąbkach. Poszłam do niego i załatwił mi tę pracę.
Gdy poprosiłam swoją gospodynię o zapłatę, ta nie chciała mi jej dać i nawrzeszczała na mnie: «Bo cię oddam Niemcom, a oni ci już zapłacą». Poprosiłam ją, żeby mi chociaż dała chleba na drogę, to odkroiła kawałek i rzuciła mi jak psu”.
Poszła do Gołąbek, do Nurzyńskiego. Jego żona chciała wiedzieć, kim jest polecona dziewczyna i skąd pochodzi. Ryszka powiedziała, że jest Polką z Poznańskiego.
Gospodyni jeździła co niedzielę do kościoła do Łukowa, a Ryszka z nią. Obserwowała, co robią inni, i powtarzała gesty. Nosiła na szyi krzyżyk.
W drodze do kościoła przechodziła koło getta. Widziała, jak policjanci pilnowali, żeby Żydzi nie zbliżali się do płotu z drutu kolczastego, którym było ogrodzone getto.
Pod koniec września pracowała na polu przy drodze do Radzynia. Widziała niemieckie ciężarówki wiozące meble i inne dobra. Pewien chłop powiedział jej, że w Łukowie była „akcja”, wielu Żydów zabito na miejscu, innych deportowano. Ta wiadomość wywarła na niej piorunujące wrażenie. Poczuła się źle. Powiedziała swym gospodarzom, że jest chora i poszła do domu. W nocy miała koszmary. Rano usłyszała, jak gospodyni mówi do gospodarza: „Michał, Anna na pewno jest Żydówką, bo przez sen mówiła po żydowsku”. Nie miała innego wyjścia i powiedziała im, kim jest. Popłakała się, a gospodyni razem z nią. Kazała jej się uspokoić i obiecała, że ją ocali.
„Gospodyni zdecydowała, że zawiezie mnie do miasta i mnie ochrzci.
W niedzielę po mszy poszliśmy do kancelarii parafialnej. Gospodyni opowiedziała moją historię i młody kleryk już przygotował metrykę, gdy wszedł dziekan i wstrzymał ceremonię. Wyjaśnił, że Niemcy zakazali dokonywania konwersji. Obawiał się, że, jeśli przez przypadek zostałabym aresztowana i w czasie przesłuchania powiedziałabym o chrzcie, mogłabym ich wówczas zadenuncjować.
Obaj księża pocieszali mnie tymi słowy: «Jeśli przeżyjesz wojnę i nadal będziesz chciała się ochrzcić, będziesz mogła dołączyć do dzieci Chrystusa». Moja gospodyni była niepocieszona. Nadal przekonywała księży, że dla zbawienia jej duszy chciałaby nawrócić Żydówkę na katolicyzm. Dziekan dał jej jednak taką radę: «Skoro pani tak nalega, może pani dokonać chrztu prywatnego. Niech pani posadzi ją w domu na taborecie, uczyni znak krzyża wodą święconą na jej czole i odmówi odpowiednią modlitwę. Po zakończeniu wojny ochrzcimy ją w kościele.» Tak też uczyniła”.
Minął miesiąc. Sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Dom Nurzyńskich stał przy drodze i Niemcy często tam zaglądali pod byle pretekstem.
Gospodarz postanowił przewieźć ją do innej wsi, gdzie mieszkał brat jego żony. Jego dom stał pośrodku pól, sam i daleko od drogi. Ryszce nie było tam dobrze. Uciekła z powrotem do Gołąbek, ale gospodyni miała już inną służącą. Powiedziała jej, że w Łukowie była kolejna „akcja” i wielu Żydów ukrywa się w okolicy, a Niemcy na nich polują. Ostatecznie jednak zgodziła się jej pomóc, ale na krótko.
Po dwóch dniach Ryszka poszła do Rzymek. W pierwszym domu, do którego trafiła, zapytała o pracę. Gospodarz, który tam mieszkał, powiedział, że żona jest w szpitalu i zostanie tam co najmniej dwa tygodnie, więc może ją na ten czas przyjąć. Zajmowała się domem i dwójką dzieci.
Pewnego dnia gospodarz wyszedł z domu, a gdy wrócił, powiedział: „Ty jesteś Żydówką”. Ryszka chciała zaprzeczyć, ale nie dopuścił ją do głosu, tylko krzyknął: „Nie będę cię u siebie przechowywał”. Przestraszyła się i postanowiła uciec, ale wróciła jeszcze po swój płaszcz. Wtedy gospodarz krzyknął: „Komu ukradłaś ten piękny płaszcz? Pewnie jakiemuś Polakowi. Do mnie też przyszłaś, żeby mnie okraść”. I uderzył ją kilka razy kijem. Ryszka straciła przytomność. Odzyskała ją, gdy chlusnął na nią wodą.
Gospodarz powiedział Ryszce, że jak ją jeszcze raz u siebie zobaczy, to nie ujdzie z życiem. Chciała zebrać swoje rzeczy, ale znowu spadły na nią ciosy. Gospodarz zabrał jej wełniane pończochy, sukienkę i płaszcz. W zamian za to dał jej starą spódnicę. I w takim stanie opuściła jego dom.
Było to w grudniu. Błąkała się po zaśnieżonej okolicy, zziębnięta i głodna. Jakaś stara kobieta, gdy ją zobaczyła, dała jej gorącego mleka i kawałek chleba. Wskazała jej drogę do Gołąbek i poprosiła, żeby nikomu nie mówiła, kto jej pomógł.
Ryszka zaszła do Gołąbek i odnalazła dom swej dawnej gospodyni, która przeraziła się, widząc w jakim stanie się znajdowała. Gdy wysłuchała opowieści Ryszki, przygotowała dla niej łóżko i karmiła ją przez trzy dni. Czwartego dnia dała jej na pożegnanie ubranie, pół chleba i poprosiła, żeby, w razie aresztowania, nie powiedziała, od kogo otrzymała pomoc.
Gospodyni powiedziała jej, że w Łukowie pozostało jeszcze trochę Żydów. Ryszka postanowiła więc udać się do miasta. Po drodze spotkała pewnego człowieka, który zapytał ją, kim jest, dokąd idzie i zażądał od niej dokumentów. Gdy mu odpowiedziała, że nie ma papierów, zaczął na nią krzyczeć, że jest Żydówką, i zagroził, że odda ją sołtysowi. Przekazał ją później owemu chłopu, któremu nakazał doprowadzić ją do burmistrza. Gdy szli przez wieś, ludzie się jej przyglądali, naśmiewali się z niej i napastowali ją.
Po przybyciu do miasta chłop poszedł zgłosić, że schwytał Żydówkę, ale nie było żadnego urzędnika, który mógł się zająć tą sprawą. Czekał aż dwie godziny, zanim stwierdził, że nie będzie marnował całego dnia, nie mając z tego żadnego zysku. Strażnik miejski poradził mu, żeby zaprowadził Ryszkę do getta i tam wypuścił. Chłop odprowadził ją pod samo ogrodzenie i przekazał żydowskim policjantom.
Miało to miejsce w styczniu 1943 r. Getto było znacznie okrojone. Ludzie, którzy w nim pozostali, gnieździli się po piętnaście osób w pokoju. Ryszka nie znalazła nikogo z rodziny. Wszyscy zginęli podczas jesiennych deportacji. Poszła do Judenratu i poprosiła o kąt do spania. Kazano jej iść do jakiegoś baraku, w którym znajdowało się około stu osób.
W getcie panował okropny głód, szalał tyfus, ludzie marli jak muchy. Żeby zarobić parę groszy, Ryszka zajęła się handlem ulicznym. Ciężko chorowała, ale znaleźli się dobrzy ludzie, którzy pomogli jej wyjść z tego i przeżyć.
W tym czasie w getcie mało było łukowian. Przeważali Żydzi z Międzyrzeca, Białej, a także z Czechosłowacji i Węgier.
W czasie Paschy w 1943 r. zorganizowany został seder (uroczysty posiłek) u rabina, syna rabina zabitego przez Niemców w październiku 1942 r. Mimo swego młodego wieku był on bardzo szanowany. Zebrało się u niego osiemnastu mężczyzn i dwadzieścia kobiet. Przy ładnie nakrytym stole zasiadł rebe w towarzystwie Węgrów i kilku łukowian. Zamiast wina mieli sok z buraków cukrowych. Nie brakowało natomiast macy. Były też ryby, ziemniaki, mięso i zupa. Wszyscy byli jednak smutni. Rabin pocieszał zebranych, że Bóg im pomoże i wyzwoli z niewoli współczesnych faraonów. Podczas drugiego dnia Paschy weszło do getta trzech pijanych żołnierzy i zaczęło strzelać na oślep. Ludzie pochowali się w swych skrytkach, jednak nie wszyscy zdążyli i było wiele ofiar.
2 maja Ryszka obudziła się o piątej rano i zobaczyła, że getto zostało otoczone przez żołnierzy. Zaalarmowała wszystkich współlokatorów.
Żeby wywołać panikę, Niemcy, Ukraińcy i Łotysze podpalili kilka budynków i zaczęli rzucać granaty.
Ryszka poszła do znajomej węgierskiej Żydówki, zobaczyć, co u niej słychać. Zebrało się tam około pięćdziesięciu Żydów, ubranych w szale modlitewne i pogrążonych w cichej modlitwie. Ryszka zaproponowała znajomej, żeby poszli poszukać jakiejś kryjówki, ale ta odmówiła, mówiąc: „Modliliśmy się do Boga, ale odmówił nam swej pomocy”.
Wraz z kilkoma innymi osobami Ryszka ukryła się na strychu. Przez mały otwór w ścianie widziała, co działo się na ulicy. Widziała rynek, na który przez cały dzień zganiani byli mężczyźni i kobiety. Pilnowali ich żydowscy policjanci. Zewsząd słychać było płacz dzieci. Pod wieczór uzbrojeni strażnicy pognali wszystkich w stronę dworca. Żydowscy policjanci, którzy pomagali Niemcom, zostali załadowani do wagonów razem ze wszystkimi. Opowiedział jej to pewien człowiek, który zdołał później uciec z pociągu i ukrył się w lesie.
Minęła noc. Rynek przedstawiał okropny widok. Niemcy, Ukraińcy i Polacy nosili ciała zabitych, tańcząc i śpiewając, że Łuków został wreszcie oczyszczony z Żydów.
Ryszka wraz z kilkoma osobami siedziała w ukryciu przez kilka dni. Dokuczał im głód. Co pewien czas ktoś wymykał się, żeby uciec do lasu.
Słyszeli, jak patrole szukały ukrywających się, badały zakamarki w ścianach, zrywały podłogi.
Po kilku dniach, nad ranem, udało się Ryszce uciec z miasta i ukryć w lesie.
W lesie zebrała się grupa dziewiętnastu osób. Byli dla siebie jak rodzina. Każdego wieczora cztery osoby szły do sąsiednich wsi kupić coś do jedzenia. Z początku chłopi nie chcieli im nic sprzedawać i grozili, że ich wydadzą Niemcom. Później zaproponowali im sprzedaż broni. Jeden z ich grupy, Żyd z Siedlec, który znał kilku Polaków, zdecydował się skorzystać z oferty i za wspólne pieniądze kupił stary karabin. Później za biżuterię dokupił jeszcze kilka pistoletów i naboje.
Następnego wieczora poszli do Gołąbek w poszukiwaniu jedzenia. Chłopi, widząc broń, dali im chleb, salceson, masło i inne produkty.
Pewnego dnia wywiązała się strzelanina. Nie wszyscy zdołali się skryć. Dziewięć osób zginęło. Później, gdy przenieśli się 10 kilometrów dalej, połączyli się z inną grupą składającą się z dziesięciu mężczyzn, zaprawionych w boju dawnych żołnierzy, kobiety i dziecka.
Przez całe lato Niemcy przeszukiwali lasy w poszukiwaniu Żydów. Z ich grupy ciągle ktoś ginął.
8 czerwca przeprowadzili atak na grupę pięciu Niemców, którzy pojawili się w Łazach i mieli jechać do Radzynia. Dwóch zabili i jednego ranili. Trafiony został także jeden z Żydów.
Po akcji Niemcy otoczyli lasy i trudno im było zdobywać pożywienie. Ukrywali się w zbożu. Pewnego dnia zostali okrążeni przez Niemców. Z dziesięciu osób, które się tam skryły, przeżyły tylko trzy – Ryszka i dwaj mężczyźni.
Przez całe lato ukrywali się w lasach i zbożach. Żywili się leśnymi owocami.
W lasach unikali polskich partyzantów, którzy zabijali Żydów.
3 listopada, gdy mieli opuścić las i rozproszyć się po okolicy w poszukiwaniu miejsc, gdzie mogliby przezimować, rozpętała się strzelanina, a ich kryjówka została podpalona.
Znowu wielu przyjaciół Ryszki zostało zabitych. Jej udało się przeżyć, dzięki temu, że skryła się w kałuży.
Po wielu przejściach Ryszka znowu trafiła do Gołąbek, do swych dawnych gospodarzy. Dali jej jeść, ale kazali szybko opuścić ich dom, bo w każdej chwili mógł wejść jakiś sąsiad. Na drogę gospodyni wręczyła Ryszce chleb i butelkę mleka. Rosjanin, który dla nich pracował, powiedział, że zbliża się Armia Czerwona i niedługo wszystko zmieni się na lepsze, trzeba tylko przetrwać zimę.
Niedaleko od zabudowań gospodarzy znajdowała się samotna stodoła, w której Ryszka postanowiła się skryć. Przesiedziała tam trzy dni. Gdy skończyło się jedzenie, poszła do sąsiedniej wsi, gdzie dostała od chłopów żywność, dzięki której przeżyła kolejnych kilka tygodni.
Wiosną 1944 r. wróciła do lasu. Żywiła się m.in. ziemniakami, które znajdowała w kopcach.
Osłabła tak bardzo, że pewnego dnia leżała bez życia i w takim stanie znalazł ją jakiś Polak. Obiecał jej pomóc i po pewnym czasie przyniósł jej jedzenie i lekarstwa. Dzięki jego pomocy szybko wróciły jej siły. Człowiek ów pochodził z Łukowa i nazywał się Zielonka. Przyjechał do brata do Gołąbek i wybrał się na przechadzkę do lasu, podczas której natknął się na Ryszkę.
W lipcu 1944 r. przechodził front. Cały czas trwały walki, bombardowania.
Pewnej nocy Ryszka zaszła do swej dawnej gospodyni. Okazało się, że jej męża i pracującego u nich Rosjanina zabili Niemcy.
Po wyzwoleniu Ryszka pozostała w Gołąbkach przez kilka tygodni. Później przyszło do niej dwóch chłopaków i powiedziało, że w Łukowie jest grupa Żydów, a wśród nich rodzina Izera Lasta, którą dobrze znała. Wróciła więc do miasta, gdzie spotkała kilka cudem uratowanych osób.
Źródło: Le Livre de Lukow..., s. 53-71