Nasza mama Dwojra Obrączka urodzona 2 maja 1924 roku w Siedlcach (…) miała 5 sióstr i 3 braci. Gdy miała 8 lat, przeprowadziła się z rodziną do miasta Łodzi. (…) Na początku 1939 roku cała rodzina (…) została wysiedlona wraz z innymi Żydami do Krakowa. (…) Po roku pracy, w 1941 roku, Żydzi w Krakowie dostali możliwość, ażeby pojechać tam, gdzie mieli rodzinę. (…) Naszej mamy rodzina pojechała do małego miasteczka, które nazywało się Łuków. Mieli tam wujka i ciotkę, którzy nazywali się Jankiel i Pejsa Bernfelt.
Kiedy przyjechali do Łukowa, zastali dom Jankiela i Pejsy zbombardowany przez Niemców, z tego domu nic nie zostało, wszystko zostało spalone i zniszczone. Rodzina naszej mamy była zmuszona wynająć jakieś mieszkanie. W krótkim czasie naziści zaczęli budować w Łukowie getto, kilka miesięcy później cała rodzina znalazła się w getcie. Przed samym pójściem do getta naszej mamy ojciec zmarł na zawał serca. Miał ciężkie przeżycia, naziści w pewnym czasie zatrzymali go i kazali mu kopać grób dla siebie, ale on im oddał wszystko co miał, między innymi złoty zegarek i inne wartościowe rzeczy i uprosił ich, żeby go nie zabili, to naziści kazali mu szybko uciekać.
W getcie były straszne warunki, nie było co jeść i pić, czasami nasza mama ryzykowała życiem, żeby przemycić się z getta na zewnętrzną stronę i kupić trochę jedzenia dla rodziny. Nasza mama była w getcie do wiosny 1942 roku. W getcie zaczęły chodzić pogłoski, że naziści szykują w krótkim czasie transporty do Treblinki. Nasza mama miała możliwość, ażeby uciec z getta na wiosnę 1942 roku, ale to było bardzo niebezpieczne. Rodzina naszej mamy miała znajomych w getcie, którzy znali Polaków, którzy mieli dobrą opinię i dobre warunki ekonomiczne, i że mogli liczyć na nich, że im pomogą. Nasza mama dostała nazwisko i adres, ale to musiała pamiętać w głowie, bo to było bardzo niebezpieczne mieć zapisane na kartce papieru. Rodzina, która miała mamę naszą ukrywać, mieszkała we wsi Aleksandrów. Ona była tam 5 tygodni, po 5 tygodniach rodzina ta powiedziała naszej mamie, że oni się bardzo boją ją ukrywać, jak hitlerowcy się dowiedzą, to wymordują ich całą rodzinę.
Nasza mama wróciła do getta i znalazła jeszcze swoją rodzinę, która się bardzo ucieszyła. Myśleli, że jej więcej nie zobaczą. Ona w getcie była bardzo krótko, dostała nowy adres od znajomych ludzi do drugiej rodziny w Aleksandrowie. Nazwisko tej rodziny było Karwowski. Matka w tej rodzinie była pierwszą osobą, która udzieliła pierwszej pomocy naszej mamie. Miała na imię Józefa Karwowska. Zaopiekowała się nią i powiedziała, że zrobi wszystko, żeby przeżyła tę straszną wojnę. Mama nasza opowiadała nam to w domu bardzo często, mówiła, że ona codziennie się za jej życie modliła. Na początku mama nasza była ukrywana w różnych miejscach, w tym gospodarstwie i w lesie, nikt w rodzinie Karwowskich początkowo o tym nie wiedział. Po krótkim czasie matka Karwowska opowiedziała wszystko swojemu synowi, który miał na imię Józef. Na początku było ciężko ukrywać Dwojrę, dlatego że od czasu do czasu przychodzili znajomi, którzy ich znali, ale ze znajomych nikt mamy nie zauważył. Po kilku tygodniach pobytu u rodziny Karwowskich zaczęła nasza mama myśleć o swojej rodzinie w getcie, zdecydowała, żeby wrócić do getta, ażeby pomóc uciec z getta do rodziny Karwowskich 2 siostrom. Gdy wróciła do getta, zabrała z sobą tylko jedną siostrę, Rywkę, a druga siostra poszła do innego gospodarza we wsi Aleksandrów. Kiedy Rywka i nasza mama wróciły do Karwowskich, Rywka była bardzo niespokojna i myślała cały czas o najmłodszym bracie, który w tym czasie miał 8 lat i nazywał się Lejba. Rywka po krótkim pobycie u rodziny Karwowskich postanowiła wrócić do getta, ale nie myślała, że czasy mogły być jeszcze gorsze. Obawiała się, że rodzina zostanie szybko wysłana do Treblinki. Zastała rodzinę w getcie i po krótkim w nim pobycie przemyciła się razem z najmłodszym bratem na zewnątrz. Udali się w kierunku Aleksandrowa, szli nad torami kolejowymi i nigdy nie wrócili do rodziny Karwowskich. Chodziły w czasie wojny pogłoski od Żydów, którzy ukrywali się w lasach i którzy znali rodzinę naszej mamy, że widzieli ich zamordowanych. Ich ciała leżały w pobliżu torów kolejowych. Kto to zrobił – nikt dokładnie nie wie, czy to była niemiecka policja kolejowa, czy polska.
Druga siostra, która była u innego gospodarza, została wydana przez Polaka niemieckiego pochodzenia, i dlatego ta rodzina kazała jej iść. Bardzo się bali ją ukrywać. Reszta rodziny z getta łukowskiego została wysłana do obozu w Treblince i tam zostali straceni.
Nasz dziadek Tomasz Karwowski zmarł w maju 1939 roku, a nasza babka Józefa Karwowska zmarła w kwietniu 1943 roku. Jeśli nie mielibyśmy babki Józefy Karwowskiej, to naszej mamy i nas by nie było na świecie. Nasz ojciec w czasie wojny miał samodzielne gospodarstwo i mieszkał razem ze swoją matką Józefą.
***
U naszego ojca Józefa Karwowskiego, ur. 13 marca 1916 r., zamieszkałego we wsi Aleksandrów, koło Łukowa, woj. lubelskie, banda polska popełniła 11 marca 1944 r. w nocy straszną zbrodnię w jego zabudowaniach. Ojciec nasz, oprócz naszej mamy Dwojry Obrączki, ukrywał 8-osobową rodzinę żydowską, która pochodziła z Łukowa, to byli ojca naszego i jego rodziny znajomi, którzy znali się sprzed wojny, handlowali razem w dzień targowy, zajeżdżali do nich wozami konnymi. Wozy te zostawiali na czas zakupów, które robili w mieście. Nazwiska tych ludzi ja dokładnie nie znam, ale nazywano ich Sijowie. Ludzie ci byli ukrywani wraz z naszą mamą u ojca w zabudowaniach 11 miesięcy, oni u ojca bardzo się dobrze czuli, byli chętni do pomocy we wszystkim. Mężczyźni wieczorami wychodzili od czasu do czasu na spotkania do lasu z innymi ludźmi, którzy się też ukrywali. Nasza mama wraz z innymi kobietami, które się ukrywały u ojca naszego, robiły razem wieczorami jedzenie. Dom, w którym się ukrywali, był wybudowany z drzewa w stylu kluczowym, to znaczy podłużny. Z mieszkania było połączenie do małego pomieszczenia, a z małego pomieszczenia było prosto połączenie do chlewa dla świń i tam z tego małego pomieszczenia był wykopany schron głęboko pod świniami, a na wierzchu był gnój i tam chodziły świnie. Wchodziło się przez drewniany dekiel, ten schron był wykopany na 9 osób.
Dom Józefa Karwowskiego w Aleksandrowie, w którym ukrywał Żydów (budynek ten obecnie już nie istnieje)
(Fot. Jan Karwowski)
Na początku 1943 roku Polacy, którzy pracowali z nazistami we wsi Aleksandrów, zrobili czarną listę, na której wydawali Polaków, którzy ukrywali rodziny żydowskie. Gestapo często zaczęło robić duże akcje u tych Polaków, którzy byli oskarżeni, że przechowują Żydów, niektórzy Polacy ze strachu nie chcieli więcej ich ukrywać, wyganiali, bali się, że sami zginą i ich rodziny, i część Żydów została zamordowana przez gestapo. Gestapo robiło akcje w dzień, a w nocy rabowały i mordowały Żydów polskie bandy. Nasza mama z ojcem byli cały czas na czarnej liście. Lokalny sołtys (...) bardzo często we wsi Aleksandrów robił zebrania, uprzedzał lokalnych gospodarzy, żeby nie pomagali i ukrywali Żydów, żeby nie narażali siebie i swoich rodzin. Przeżyć było bardzo ciężko. Do ojca przychodzili niektórzy sąsiedzi i ktoś z tych sąsiadów zauważył, że u ojca na podwórku od czasu do czasu kręcili się jacyś nieznani ludzie. Wieczorami przychodzili niektórzy sąsiedzi na zwiady. Ktoś z sąsiadów musiał powiedzieć drugiemu sąsiadowi i nasz ojciec został oskarżony do polskiej bandy. Ktoś z ojca znajomych ostrzegł go, że banda polska szykuje się na niego. Ojciec nasz z miejsca bardzo poważnie to odebrał i tych ludzi, którzy się ukrywali u niego, powiadomił i poinformował o sytuacji. Prosił ich, że im pomoże ukryć się u innych gospodarzy, bo on nie chce odpowiadać za ich życie. Oni powiedzieli, że nigdzie się od naszego ojca nie ruszą. Jeżeli oni wyjdą od naszego ojca, to zginą. Nasza mama posłuchała rady naszego ojca i wyszła z tego schronu na noc i została ukryta w stodole u brata Franciszka, na polu około 500 m od naszego ojca, tam było też ukryte małżeństwo z dzieckiem 6-letnim. Nad ranem banda okrążyła ojca dom, to było 11 marca 1944 roku, przyjechało tam około 50 bandytów polskich. Pobili ojca, związali go i wymordowali tych niewinnych ludzi. Bandyci wiedzieli dokładnie, gdzie był ten schron. Ojciec słyszał, jak ci ludzie prosili ich o życie, że wszystko im oddadzą, co mają, i słyszał, jak bandyci strzelali do tych niewinnych ludzi, bo schron był przez ścianę.
Mama nasza opowiadała, że od końca 1943 roku do wyzwolenia było bardzo ciężko przeżyć, bandy były straszne. Ci bandyci zamordowali 8 niewinnych ludzi u naszego ojca. Od 11 marca 1944 roku do wyzwolenia były tylko 4 miesiące. Proszę zrozumieć, jaka to była wielka tragedia dla mojego ojca i naszej mamy, ci ludzie byli ukrywani przez naszego ojca 11 miesięcy. Nasz ojciec miał życie zniszczone i nasza mama, pozostała rana u nich nie do zagojenia. Rodzice wspominali o całym przeżyciu wojennym i o tej zbrodni jak to by się stało wczoraj, to wszystko stało im cały czas przed oczami. Jaka to by była radość, gdyby ci ludzie przeżyli. Po tej strasznej zbrodni mama nasza z ojcem byli w strasznym szoku, mama prosiła naszego ojca, żeby ją wydał w ręce polskiej bandy albo gestapo, ona nie chciała dłużej żyć. Ojciec nasz nie chciał w ogóle o tym słyszeć, tylko szybko z bratem Franciszkiem w dużym pokoju pod podłogą wykopał nowy schron dla naszej mamy. Na wejściu do schronu była klapa, na klapie była szafa, która się przesuwała. W krótkim czasie po tej zbrodni w nocy przyszła banda jeszcze raz, bandyci okrążyli dom, weszli do domu, zaczęli szukać mamy, bo się dowiedzieli, że jeszcze jedna przeżyła. Mama opowiadała, że zdążyła tylko wejść do schronu i ojciec nasunął szafę na dekiel tego schronu. Bandyci wyprowadzili ojca przed dom, zaczęli go bić i strzelać mu nad głową, mama myślała, że już ojca zabili, to koniec z nią. Nasz ojciec mamy nie wydał, powiedział bandytom, że była tu jedna, ale nie Żydówka, która pracowała u niego na gospodarstwie i wyjechała do Warszawy. Mama, będąc w tym czasie w schronie, słyszała wszystko, o czym bandyci rozmawiali między sobą i do ojca. Na szczęście to wszystko skończyło się szczęśliwie.
Pobliskie lasy to były cmentarze żydowskie. W tej wsi był sklep, 1,5 km od gospodarstwa naszego ojca, tam przychodziła część bandytów, którzy rabowali i mordowali Żydów w okolicznych wsiach. Ci bandyci mieli cały czas bardzo duże podejrzenie na naszego ojca, że ukrywa naszą mamę. Nasza mama Dwojra Obrączka w tym czasie miała problemy z zębami, do dentysty sama nie mogła chodzić. Nasz ojciec Józef Karwowski chodził sam do dentysty do Łukowa, ażeby pomóc naszej mamie. Pani dentystka nazywała się Kiernożycka, ojciec znał panią Kiernożycką od kilku lat. Prosił ją, ażeby sprzedała mu odpowiednie lekarstwo na ból zębów dla naszej mamy, bo ona sama nie może przyjść, i ona na prośbę ojca to zrobiła. Nasz ojciec miał do niej zaufanie i powiedział jej, że ukrywa Żydówkę i że jest atakowany ze wszystkich stron przez bandę polską i obawia się w każdej chwili ponownej akcji ze strony bandy polskiej i niemieckiego gestapo. Prosił ją i radził się jej, w jaki sposób mamę ratować. Zaproponował jej, żeby ona na krótki okres naszą mamę ukryła. Odpowiedziała, że nie ma warunków na to, bo mieszka w Łukowie, a lepsze warunki są na wsi, i że ona bardzo się boi, ale zaproponowała ojcu, że od czasu do czasu jeździ do Warszawy i z Warszawy przyśle do ojca kartkę z pozdrowieniami na adres sklepu, gdzie część tych bandytów przychodzi, żeby ich zmylić i żeby oni uwierzyli, że żadnej Żydówki nie przechowuje. I tak zrobiła parę razy, ale to za bardzo nie pomogło. Do pani doktor dentysty jako pacjenci przychodzili też niektórzy bandyci, ale ona nikomu nic nie powiedziała.
Krótko po tym wszystkim w 1944 roku sołtys nakazał ojcu przyjąć 60 żołnierzy niemieckich, zakwaterować ich u siebie i pomóc im w wyżywieniu. Ojciec nasz bał się odmówić, żeby jego nie zastrzelono. Ten sołtys (...) widział mamę u ojca, ale zrobił to specjalnie, przecież tych żołnierzy mógł przydzielić komuś innemu. Ojciec ukrył mamę szybko u brata Franciszka w stodole na polu. Ukrywał się tam Chaim z żoną i dzieckiem, któremu banda polska zamordowała całą rodzinę (...). Nasza mama dołączyła do nich i ukrywała się razem. Ci niemieccy żołnierze byli u ojca 6 tygodni, ojciec sam nie miał gdzie spać, spał w pomieszczeniach, gdzie było zboże, a Niemcy przejęli dom i stodołę. Ojciec myślał cały czas o mamie i Chaimie, o jego żonie i dziecku. Odwiedzał ich tak często, jak tylko mógł. Ci Niemcy wiedzieli, że ma brata, który mieszka po sąsiedzku, ale nie robili przeszkód, żeby go odwiedzał. Wszyscy oni przeżyli.
Zaraz po wyzwoleniu tych terenów, było to około 22 lipca 1944 roku, weszli Rosjanie. Mieszkało też około 50 żołnierzy rosyjskich przez kilka tygodni, ale atmosfera była inna, bo nie trzeba się było bać i ukrywać. Mój ojciec z mamą i Chaim z rodziną zaczęli się pewniej czuć. Wkrótce zaczęli się spotykać w Łukowie ci Żydzi, co przeżyli wojnę w innych okolicznościach, było ich bardzo mało. Zaraz po wyzwoleniu Warszawy i Łodzi, na wiosnę 1945 roku, nasza mama pojechała do Łodzi, ażeby zobaczyć, kto przeżył z jej rodziny. Nikt nie przeżył w getcie łódzkim. Getto było puste, nie było nikogo, nikt nie przeżył. Zastała w miejscu, gdzie było getto, różnego typu osobiste rzeczy. Po krótkim pobycie w Łodzi wróciła do Aleksandrowa, ale cały czas miała kontakt z małą grupą Żydów, co przeżyli wojnę. Część ludzi zaczęła wracać z Rosji i w międzyczasie mama zamieszkała na pewien okres w Łukowie, ale ojciec nasz często mamę i tych ludzi, co przeżyli, odwiedzał.
W marcu 1945 roku mama pobrała się z ojcem, a w maju 1945 roku pojechała do Łukowa na zakupy. Na ulicy Cieszkowizna był młyn, gdzie chłopi przyjeżdżali mleć zboże. W tym czasie należał on do rodziny Jakowa Keselbrenera, który obecnie mieszka w Izraelu. Banda polska wymordowała mu w czasie wojny całą rodzinę, która była ukryta na wsi u gospodarza, około 10 km od Łukowa. Tylko on przeżył, który na jedną godzinę przed tą wielką zbrodnią uciekł do lasu. Z tego młyna przez okno ktoś strzelił do naszej mamy. Nasza mama była w pobliżu tego młyna, kula trafiła ją w głowę. Mama mówiła, że zrobiło się jej gorąco, zalała się krwią i straciła przytomność. Ktoś z ludzi w pobliżu zauważył, co się z mamą stało, szybko zawołał lekarza, który nazywał się Kiernicki. To był bardzo dobry wojskowy lekarz, on jej zatamował krew i zabrał mamę do szpitala. W szpitalu zrobiono mamie prześwietlenie głowy i całe szczęście, że kuli nie było w głowie, bo trzeba by było zrobić operację, a to by był koniec życia naszej mamy. Mama w tym czasie była już w 3 miesiącu ciąży. W szpitalu mama dostała dobrą pomoc i była tam około 2 tygodni. Mama odczuwała tę ranę przez 15 lat.
Dwojra i Józef Karwowscy
(Fot. Jan Karwowski)
W końcu października 1945 roku ktoś ponownie nasłał bandę na naszego ojca i mamę. To było w nocy, przyjechało kilkunastu bandytów, chcieli mamę zabić, a ojca naszego mocno zbić. Ale herszt tej bandy zatrzymał całą akcję. Ojciec ich ostrzegł, że jeśli zabiją naszą mamę, to później oni też zginą. Był duży strach, żeby gdzieś tych bandytów zameldować, bo ich było dużo i mogliby się zemścić. Po 1945 roku było trochę bezpieczniej, ale trzeba było bardzo uważać, dlatego że dużo z nich miało broń w domu, nie pozdawali broni.
(…)
Często dyskutowaliśmy nad tym, żeby zgłosić do władz i żeby przeprowadzić śledztwo w sprawie tego, co się stało podczas wojny u naszego ojca. Ojciec nasz obawiał się, że bandyci i ich rodziny, którzy maczali ręce w niewinnej krwi żydowskiej i w tych zbrodniach we wsi Aleksandrów, by się na nas zemścili, dlatego że ojciec uważał, że oni jeszcze mieli broń ukrytą z czasów wojny. Zastanawialiśmy się nad tym, dlaczego banda polska nie zabiła naszego ojca, bo przecież niektórych Polaków, którzy pomagali Żydom przeżyć, bandyci zabijali. Ojciec nasz pomagał na bardzo dużą skalę, ale być może dlatego, że miał 4 braci, bandyci bali się zemsty. W Aleksandrowie zostało zamordowanych ponad 30 Żydów, chodziły takie plotki.
(…)
Zimą, to było w końcu lutego 1944 roku w nocy, we wsi Aleksandrów banda polska popełniła okropną zbrodnię, podpalając budynki (...). Ukrywała się tam rodzina żydowska. W czasie tego pożaru ludzie próbowali się ratować. Niestety uratowało się z tej rodziny tylko małżeństwo z małą 6-letnią dziewczynką, którzy późno w nocy przybiegli do naszego ojca. Byli boso i bardzo zmarznięci, nie mieli ciepłego ubrania. Ojciec nasz ich ukrył, dostali ciepłe ubranie. Byli u ojca około 2 tygodni, a później zostali przeniesieni do stodoły na polu do ojca brata, Franciszka Karwowskiego, i tam przeżyli wojnę. Nasza mama po tej wielkiej zbrodni, której dokonano u naszego ojca, ukrywała się razem z nimi, ja tylko wiem, że to byli Żydzi lokalni, a on miał na imię Chaim. W kwietniu 1945 roku Chaim z żoną i córeczką jechali furmanką, którą ich wiózł gospodarz ze wsi Aleksandrów do Łukowa na spotkanie z innymi Żydami. Jechali przez las, który nazywał się Wyrzut. Zostali napadnięci przez polskich bandytów. Zabrano Chaima do tego lasu i tam bandyci go rozstrzelali. Żona z dzieckiem pojechali do Łukowa w tragicznym stanie. Chaim miał brata w Ameryce. Jak brat się o wszystkim dowiedział, to szybko przyjechał do Polski i żonę z dzieckiem zabrał do Ameryki i od tej pory mama straciła kontakt z nimi.
Taki to był los, było bardzo ciężko przeżyć taką wielką wojnę. Nasz ojciec pomagał wielu innym Żydom ile tylko mógł, ale było też dużo niebezpiecznych sytuacji, że sam i z mamą uciekał do lasu, bo oni cały czas byli na czarnej liście.
Sąsiad naszego ojca we wsi Aleksandrów, nazywał się Florian Domański, w swoich budynkach ukrywał matkę z córką. Matka była w wieku 50 lat, a córka w wieku 20 lat. Na wiosnę 9 marca 1944 roku banda okrążyła zabudowania Floriana Domańskiego, bandyci wzięli go pod studnię, związali go i bili, polewając wodą ze studni, ażeby wydał tych ludzi, co ukrywał u siebie. Nie zrobił tego, ale mu nie wierzyli i zaczęli sami szukać. Znaleźli ich w stodole i zabili. Oni ukrywali się dłuższy czas u Floriana Domańskiego.
Po wojnie przyjechała z Lublina ekipa filmowa. Dowiedzieli się, że nasza mama przeżyła wojnę u naszego ojca, chcieli zrobić film o ich przeżyciach, ale pewni ludzie z tamtych okolic zabronili im, po prostu się wygrażali.
Źródło: Zbiory Krzysztofa Czubaszka
Po wojnie Józef i Dwojra Karwowscy wyprowadzili się do Łodzi, a gospodarstwo w Aleksandrowie oddali w dzierżawę. Sprzedali je w 1970 r. Rok później otrzymali zaproszenie od rodzeństwa Dwojry, Moszego i Chawy, którzy przeżyli wojnę w ZSRR i wyemigrowali do Izraela. Przez kilka lat starali się o zezwolenie na stały wyjazd, ale nie otrzymali go. W tym czasie Józef i Dwojra rozeszli się. W 1976 r. Dwojra Obrączka (wróciła do panieńskiego nazwiska) wyjechała z synem Janem do Danii. Później dołączyły do nich pozostałe dzieci - drugi syn i córka, zaś druga córka wyjechała do Australii. Józef Karwowski zmarł w 1985 r. Dwojra Obrączka zmarła i została pochowana w Kopenhadze.
***
Cały czas zastanawiam się nad tą zbrodnią, ponieważ ojciec, na kilka miesięcy przed jego śmiercią, było to w lecie 1985 roku, kiedy byłem w Polsce w odwiedzinach u ojca mojego, opowiedział mi o okolicznościach tej zbrodni. Zadałem ojcu pytanie, gdzie ci ludzie są pochowani, czy na cmentarzu żydowskim. Odpowiedział mi, że cmentarze żydowskie to były pobliskie chłopskie lasy, że bandy, które mordowały Żydów, decydowały o wszystkim i trzeba było cicho siedzieć i nic nie mówić, ażeby nie stracić życia. W końcu mi powiedział (…). Ten las znajduje się około 1 km od miejsca popełnienia zbrodni. (…)
Ja nie mogę zrozumieć, że moi rodzice po tak ciężkiej wojnie nie próbowali, żeby coś zrobić w kierunku tej sprawy. Przecież był czas na to, żeby tę sprawę załatwić w prawidłowy sposób, nawet z poprzednimi władzami, i żeby tych ludzi pochować na cmentarzu żydowskim. Mama opowiadała nam, że dyskutowała z ojcem dużo razy na temat tej sprawy, żeby to załatwić z władzami w sposób ludzki, prawidłowy, to ojciec nasz nie miał odwagi, zawsze mówił tymi słowami, że Pan Bóg tych zbrodniarzy i rodziny ich za to ukarze. Mama mi opowiadała, że zaraz po wyzwoleniu, jak Rosjanie wyzwolili te tereny, to było w sierpniu 1944 roku, mama mówiła, że jeszcze był czas żniw, wojskowe władze rosyjskie przesłuchiwały ojca naszego kilka godzin, i mamę też, w sprawie tej zbrodni w specjalnym biurze wojskowym w Łukowie. My jako dzieci zauważyliśmy w życiu codziennym, że mama i ojciec mieli psychiczne urazy z czasów wojny. Obecnie doczekaliśmy się czasów wolnej, demokratycznej Polski, możemy sobie powiedzieć prawdę i ci ludzie, którzy mieszkają w tej i okolicznych miejscowościach, żeby dowiedzieli się prawdy i się wstydzili. Przecież wszyscy chodzą do kościoła, są religijni, wierzą w Boga, ale z niektórych rodzin ich przodkowie byli współwinni tych zbrodni. Oni doskonale wiedzą, tylko nie mają odwagi się przyznać. Myślą i udają, że jak będą chodzić do kościoła, to Pan Bóg im wybaczy. Nie sądzę, kara musi być zesłana.
Mama opowiadała, że zaraz po wojnie, kiedy przestała się ukrywać, wyszła z tych zawszonych i śmierdzących lochów i zaczęła oddychać świeżym powietrzem. Opowiadała mi, jak miejscowi ludzie ją zauważyli. To byli ludzie tacy, że jej bardzo współczuli, że przeżyła tak bardzo ciężką wojnę, ale byli też ludzie tacy, że nie mogli sobie darować, że mama przeżyła wojnę, pytali się, dlaczego ona nie jest tam, gdzie jej cała rodzina. I byli tacy bardzo bliscy ojcu, którzy nie mogli sobie darować, że ojciec ożenił się z Żydówką. Pytali się, czy nie było polskich kobiet. (…)
Ci ludzie, co zginęli, to była matka w wieku 32 lat z synkiem 8-letnim i z siostrą, która miała 26 lat (mama z ojcem mówili, że nazywali się Sijowie i byli z Łukowa), 2 kobiety w wieku około 35-40 lat i 3 mężczyzn w wieku 40-50 lat. Reszty osób mama nie pamięta jak się nazywali i skąd byli. (…)
Do band, tych co chodziły mordować Żydów, należeli chłopi z okolicznych wsi. W dzień pracowali w polu, a w nocy chodzili za niewinnymi ludźmi, którzy ukrywali się przed Hitlerem i gestapo u niektórych chłopów, za duże pieniądze na te czasy.
Bandy, które tam działały, zdobyły dużo broni i amunicji i były bardzo uzbrojone. W czasie wojny kilka kilometrów od Aleksandrowa wysadzili w powietrze niemiecki pociąg wojskowy, skąd zdobyli dużo broni i amunicji.
Bandy mściły się na ludziach – tych, którzy nie chcieli do nich należeć i współpracować z nimi i tych, którzy pomagali i ukrywali ludzi pochodzenia żydowskiego.
Źródło: Żydowski Instytut Historyczny, Dział Dokumentacji Zabytków, Teczka „Łuków”
Pismo Jana Karwowskiego do Naczelnika Instytutu Pamięci Narodowej, Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie, z dn. 10 stycznia 2006 r., k. 1-3
***
Sekretariat Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie informuje, iż w dniu 5 maja 2005 r., postanowieniem prokuratora tut. Oddziałowej Komisji, umorzono śledztwo w sprawie pozbawienia życia 8 nieustalonych osób narodowości żydowskiej w dniu 11 marca 1944 r. we wsi Aleksandrów, gm. Łuków, woj. lubelskie – wobec niewykrycia sprawców.
Źródło: Żydowski Instytut Historyczny, Dział Dokumentacji Zabytków, Teczka „Łuków”
Pismo Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie do Jana Karwowskiego, z maja 2006 r., sygn. S.89/02/Zn, k. 1
Artykuł o mordzie w Aleksandrowie opublikowany w tygodniku „Newsweek” 23 marca 2020 r.