Relacja Piniego Fuksmana

Pini Fuksman urodził się w 1892 r. w Łukowie. Przed wojną dziesięć lat mieszkał w Warszawie, 1 stycznia 1941 r. uciekł z tamtejszego getta z dwójką dzieci (10-letnim synem Jakubem Lejbem i 12-letnią córką Nechamą Dereszel; żona z drugim synem i dwoma córkami została w getcie) i wrócił do rodzinnego miasta.

Ciasnota [w getcie łukowskim] była tak wielka, że postanowiłem przenieść się z dziećmi poza Łuków. Przede wszystkim zajrzałem do wsi Stanin przy szosie, gdzie przebywałem jakiś czas. Tam zorientowałem się, że to bez sensu, gdyż wieś znajduje się przy szosie, którą przejeżdżali Niemcy i wskazywano im, gdzie mieszkają Żydzi. Obrabowywano Żydów, bito ich, więc ruszyłem na wieś leżącą na uboczu, do wsi Celiny. W tej wsi mieszkały tylko dwie żydowskie rodziny. Otrzymałem od nich miejsce do spania i to było dla nas najlepsze. W tej wsi pozostawałem przez cały rok. W ciągu tego roku żona podesłała mi jeszcze jednego chłopaka – siedemnastoletniego Lifa (Lipa?). Stałem się więc i ojcem i matką trojga dzieci. Latem spaliśmy na strychu, a zimą w sianie, nie miałem wyboru. Latem po nocach wykopywałem ziemniaki, a zimą kradłem je z piwnicy – nie miałem wyjścia. Kradłem te ziemniaki tak, aby gospodarze nie zauważyli, że wyrywałem naci, robiłem podkop. Tak jak pod krzakiem może być z 10 kartofli, to wyciągałem ze 3 i tak podbierałem na polu, aby wieśniak tego nie zauważył. Trochę pracowałem, trochę żebrałem i tak przetrwaliśmy. Jednego razu, kiedy spaliśmy na strychu, cała trójka moich dzieci zachorowała na tyfus – był rok 1942, przebywaliśmy na strychu, a Żyd, u którego „mieszkaliśmy”, bał się i nie wpuszczał mnie do siebie do mieszkania. Co robić? Pozostawiłem ich na strychu, dobrze opatuliłem, a potem wodą i mlekiem napoiłem. Ani recept, ani lekarza nie miałem. I nagle mojemu najstarszemu synowi zachciało się jabłka, więc ruszyłem do wsi Sięciaszka1), jakieś 8 km od tej wsi, w której przebywaliśmy, aby zdobyć jabłuszko. Wieśniak dał mi bez pieniędzy dwa jabłka i orzechy na zdrowie. Moje dzieci ozdrowiały! Nu, czy można to zrozumieć? Chyba z boską pomocą dzieci zdołałem odratować, ale nie miałem co dać im jeść. Sytuacja stawała się coraz trudniejsza, a zbliżała się wiosna, nie dało się chodzić od wioski do wioski, tak się złożyło, że nie mogłem nawet wyżebrać dla dzieci najdrobniejszego okrucha. Postanowiłem oddać dzieci do pracy w charakterze pastuchów do chrześcijan. Otrzymali płócienne spodnie i koszule, byli boso i tak zostałem sam, a one dostawały za pracę trochę żywności. Ja jakoś wegetowałem do czasu, jak zaczęto po wsiach szukać ludzi do roboty. Tak jak w Staninie było trochę Żydów, to powołano Judenrat i milicję i trzeba było chodzić do pracy. Oni się wykupili od pracy, więc wzięto innych do pracy. Oni wiedzieli, że w Celinach także są Żydzi, to przyszli łapać Żydów, z pola wzięto mojego chłopaka. On tak łatwo nie dał się złapać, to go tak pobito, zerwali z niego ubranie, a potem położyli na furmankę, związanego wieźli, a ja biegłem za wozem, wołałem, płakałem, krzyczałem, to nic nie pomogło. Wieziono ich do Stanina, tam wsadzono i pod strażą trzymano, by nie uciekli. Mieli jeszcze przywieźć z Łukowa Żydów i dopiero wówczas miano ich wywieźć do obozu do Dęblina. Sądzono, że w obozie jest gorzej, a u chrześcijanina pracować jest lepiej. Bądź tak mądry i domyśl się, że jest odwrotnie i ja zdecydowałem (czego nie robi ojciec dla dziecka?) jechać do obozu na miejsce mojego dziecka. Myślałem – starszy człowiek może będzie lepiej traktowany, głównie jednak szło mi o to, by uratować przed gorszym własne dziecko. Poszedłem na jego miejsce. Nie da się opisać, jak trudno było dzieciom pożegnać się ze mną. W życiu można o wszystkim zapomnieć, ale dzieci swoich nigdy w życiu. Mój chłopak nie pozwolił mi pojechać, liczył na to, że lepiej będzie, jak się uratuję, jak się ukryję u chrześcijanina, a ja znów chciałem jego uratować i ledwie udało mi się uprosić Niemca, by wziął mnie zamiast chłopaka. Dwukrotnie dzieci przysłały mi paczki, które otrzymałem dzięki temu, że potrafiły sobie odjąć od ust. Dostawałem od nich serdeczne listy, np.: „tatuńciu przeżyjemy i jeszcze doczekamy się tego, że ponownie wrócimy do Warszawy i do mamusi”. (Do dziś przechowuję te listy od nich). Przywieziono nas do Dęblina, latem, w maju 1942 roku, na lotnisko, gdzie były baraki dla jeńców sowieckich, a osobno byli Żydzi. (…) Od dzieci miałem wiadomości od czasu do czasu. Gdzieś koło Rosz Haszana2) usłyszałem (ściany mają uszy), że Żydów całymi wagonami wysyłają na stracenie. Kiedy to usłyszałem, pomyślałem o dzieciach i że może im się stać coś niedobrego. Zacząłem mocno myśleć o dzieciach, a tymczasem wyszło zarządzenie3), że nie wolno ukrywać Żydów, za ukrywanie Żydów grozi śmierć. Znów bałem się o to, że chrześcijanie wydadzą moje dzieci, lub odeślą do getta. Zastanawiałem się, co robić. A tymczasem czego pragnęli Niemcy? W międzyczasie sporo Żydów uciekło do lasów, ale udało się uciekinierów zebrać, naturalnie nie wszystkich, a za innymi uciekinierami rozpoczęli polowanie, umieścili plakaty w Łukowie, Mezryczu4) i Końskiej Woli, zapowiadali, że powstanie Juden Stadt (miasto żydowskie) i żeby Żydzi wracali, bo tu będą wolni. Ma się rozumieć, że w lasach nie było tak dobrze, więc dali się nabrać. A jak tylko złowili „ptaszki” do gniazda, to robili z nimi to samo, co z poprzednimi Żydami. Myślałem, może moje dzieci znajdują się w Juden Stadt? Jednemu ze znajomych chrześcijan oddałem wszystko, co posiadałem i chciałem, żeby on udał się do Łukowa i żeby się tam dowiedział czegokolwiek o moich dzieciach. Przyszła odpowiedź, z której wynikało, że (…) o losie moich dzieci nie wiedział nic.

Pini Fuksman przeżył wojnę. Jego żona i pięcioro dzieci zginęli.

 

Źródło: Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, Relacja Piniego Fuksmana (jid., tłum. Julia Jakubowska), sygn. 301/4265, k. 2-4

Pisownia oryginalna, z drobnymi korektami

 

Przypisy:

1) W relacji podana jest nazwa ‘Szoronowa’, ale takiej wsi nie ma w okolicach Łukowa, natomiast w podanej odległości od Celin (ok. 8 km) znajduje się Sięciaszka. Autor relacji zapewne niedokładnie zapisał tę nazwę, a tłumacz mógł ją dodatkowo zniekształcić.

2) W 1942 r. święto Rosz ha-Szana przypadało 12 września.

3) 28 października 1942 r.

4) Żydowska nazwa Międzyrzeca Podlaskiego.