Ojciec długo sprawował funkcję sołtysa, również w czasie okupacji niemieckiej. Przed wojną z Żydami w Czarnej utrzymywał dobre kontakty. Nawet w latach 1930-1933, gdy na naszej furtce był napis „Nie kupuj u Żyda”, ojciec tego nie przestrzegał. Te dobre kontakty miały też podłoże merkantylne. Ojciec zawsze miał dobre konie i zarabiał furmanieniem i różnymi pracami, jak przewóz kloców drewna, zwierząt i innych towarów i ludzi. Stacja kolejowa w Okrzei czy Krzywdzie była około 10 kilometrów. Żydzi zamawiali u ojca furmankę. (...)
Żydzi zamówili u ojca przewóz ich do Kocka. Było tam spotkanie chasydzkie, świąteczne czy z innej okazji. Ojciec naszykował wóz drabiniasty ze słomą, przykryty derkami, i dwa siedzenia z worków wypchanych sianem. Kilku Żydów wsiadło ubranych w chałaty i jarmułki. Gdy dojechali do Kocka, ojciec zobaczył, że było ich bardzo dużo. Zaopiekowali się furmanami. Dano im jeść. Ojciec czuł się źle, nie chciał jeść, widząc tylu brodatych, na czarno ubranych Żydów. Nie był bojący, ani nie wierzył we wszystkie plotki o Żydach, jednak czekał niecierpliwie, kiedy wrócą do Czarnej. Gdy tylko Żydzi przyszli do wozu, by wracać, dobrze pognał konie, by być jak najdalej od Kocka. Żydzi zapłacili dobrze, ile sobie życzył, a nawet więcej.
Przychodził do naszego domu Mosiek. Z ojcem kosili kosami ręcznymi łąkę. Ojciec był dobrym kosiarzem, ale Mosiek mu nie ustępował w tej pracy. Gdy mama dała mu jeść na ganku, ku memu zdziwieniu Mosiek jadł w czapce. Gdy ktoś przy jedzeniu nie zdejmował czapki, mówiono: „Zdejmij czapkę, boś nie Żyd”. Nawet na polu zdejmowano nakrycie głowy przy jedzeniu. (...)
Był początek okupacji niemieckiej. Nad stawem w Czarnej zebrało się kilkunastu Żydów, było to ich święto. Przyjechali Niemcy. Gdy ich Żydzi zobaczyli, uciekli do pobliskiego lasu. Niemcy złapali tylko jednego Żyda kulawego, co nie zdążył uciec. Był z policjantami niemieckimi jako sołtys mój ojciec. Widział, jak go pobili i kazali leżeć twarzą na kupie gnoju przy oborze Pytlaka, gospodarza, obok młyna. Potem jeden z Niemców powiedział: „Sołtys, bierz go sobie, będzie u ciebie pracował”. Niemcy wyjechali. Ojciec mówi do Żyda: „Uciekaj do domu”. Żyd był z Adamowa. Po paru dniach przyszła jego żona z Adamowa, do naszego domu ojcu dziękować. Ojciec nie chciał przyjąć zapłaty, to ona zostawiła dobre papierosy, których też ojciec nie chciał - nie palił. Jak ojciec opowiadał, Żydówka płynnie mówiła po polsku i z wyglądu nie przypominała Żydówki.
Gdy wiadomo było, co Niemcy robią z Żydami, pewnego wieczoru przyszła do naszego domu mała dziewczynka Żydów z Adamowa, rodziców wspomnianych, aby ojciec ją ukrył. Nie pamiętam tego, tylko z opowiadań. Ojciec ją odesłał z powrotem do rodziców, choć była mało podobna do Żydówki, dobrze mówiła po polsku, a nawet znała pacierz. Ojciec powiedział jej: „Dziecko, u nas być nie możesz, są tylko trzej chłopcy, nie ma dziewczynki, wszyscy o tym wiedzą. Ja jestem sołtysem, do mnie zawsze, jak są we wsi, przyjeżdżają Niemcy. Nie mam tu gdzie cię ukryć”. (...)
Staw i pastwisko przy stawie w Czarnej to było miejsce zabaw dla tych, co wypasali tam krowy (...). Żydom nie wolno już było utrzymywać krów. Ojciec o tym wiedział jako sołtys, lecz nie meldował, że Żydzi utrzymują jeszcze jedną, bardzo mleczną krowę. Były dzieci, trudności z wyżywieniem, i krowa była im potrzebna. Ktoś policjantom niemieckim zameldował, że Żydzi mają krowę. Niemcy przyjechali, pytają ojca, czy Żydzi mają krowę. Ojciec odpowiedział, że nic o tym nie wie. „Chodź sołtys na pastwisko i pokaż, gdzie się pasie stado krów”. Krów było dużo. Wypasali je chłopcy. Na zapytanie Niemców przez tłumacza o żydowską krowę szybko ją wskazali. Była to najlepsza krowa, wyróżniała się ze stada. „Sołtys, bierz krowę, a daj nam cielaka na mięso.” Ojciec miał cielaka, ale powiedział, że krowa mu nie jest potrzebna. „To szukaj, kto za krowę da cielaka.” Znalazł się chętny. Żydzi pamiętali o tym, gdy była partyzantka żydowska. Ojciec unikał sytuacji łatwego dorobienia się na cudzej krzywdzie. Nie brał rzeczy od Żydów na tzw. przechowanie. (...)
W naszej okolicy działała partyzantka żydowska. Składała się z Żydów z Adamowa i okolic, a może i z Kocka. Była, jak wielu mówiło, pod opieką radzieckiego oddziału „Serafina”. Słabiej uzbrojona, brała udział w walkach w oparciu o dyspozycję dowódcy radzieckiego i podobno pozyskiwała dla oddziału radzieckiego żywność.
Ja w Czarnej widziałem ich dwa razy. Raz zabierali żywność, mąkę, chleb, kaszę i inne produkty rolnikom. W Czarnej wtedy do Żydów zaczęto strzelać z lasu serokomskiego, ale były to strzały na postrach. Wtedy Żydzi zostawili zabraną żywność i uciekli. Najprawdopodobniej strzelali nasi akowcy w odpowiedzi na rabunek. Wszyscy wtedy głodowali, nie można się było dziwić Żydom, ale ludność też chciała żyć, a były kontyngenty dla Niemców, rabowali także własowcy i pojedynczy ludzie różnego pokroju.
Drugi raz Żydzi z Kocka i Adamowa wkroczyli niespodziewanie do naszego domu. Wielu znał ojciec z nazwiska. Byli źle uzbrojeni i źle ubrani. Mama dopiero co wyjęła chleb z pieca, jeszcze dobrze nie ostygł. Leżał rozłożony na ławie w kuchni. Żydzi szybko zaczęli chwytać wszystkie bochenki. Mama walczyła z nimi dzielnie i udało jej się połowę odebrać. Ojciec się nie ruszył. Żydzi nie chcieli szarpać się z kobietą. My też pragnęliśmy chleba, a było nas pięć osób. Nie zawsze nawet było można zemleć zboże na mąkę, gdyż było to zabronione we młynie. (...)
Żydzi próbowali się dowiedzieć, kto do nich strzelał z lasu, ale się nie dowiedzieli. Nie mówiono kto, aby nie spowodować zemsty np. przez spalenie gospodarstwa. (...)
Po wojnie odwiedziła nas jedna znajoma Żydówka, ale ani imienia, ani nazwiska jej nie pamiętam. Była młoda, z mężem w mundurze polskim I Armii WP, z nimi w moim wieku ich córka. Częstowała mnie cukierkami-landrynkami. Bardzo mi smakowały. Zaszkodziły mi na żołądek. Śmiano się, że mi zaszkodziły żydowskie cukierki. Spali przez parę dni u nas. Już więcej nas nie odwiedzali.
Źródło: Zbiory Krzysztofa Czubaszka