Ja, Hurman Abram, urodziłem się w Woli Okrzejskiej 20.07.1924 r., w jedynej rodzinie żydowskiej między Polakami, zajmującej się rolnictwem. Mama, babcia, dziadek mieli mleczarnię w majątku Bernsteina. Po śmierci dziadka mieli sklep spożywczy kolonialny i małą gospodarkę przy swoim domu. Ojciec mój zmarł w 1927 r. Zostało nas troje dzieci. Życie materialne nie było łatwe. Takie było w całej okolicy dla wszystkich obywateli. Babcia była bardzo nabożna, chciała tylko, abyśmy się uczyli modlić po żydowsku, a w Woli Okrzejskiej nie było nauczyciela żydowskiego, tak zwanego rabi. Szkoła powszechna była zaledwie dwie klasy, a do trzeciej trzeba było iść pieszo do Okrzei. Hania postanowiła mnie i brata zawieźć do rodziny w Warszawie. Dużo pomocy nie mogli nam dać. Mama postanowiła oddać nas do domu sierot, miałem szczęście, że byłem u Pana Doktora Janusza Korczaka. Brat mój tragicznie zmarł. Babcia dowiedziała się, że ja nie uczę się żydowskiej religii i nie modlę się cały dzień. Zabrała mnie do domu. Miałem osiem lat. W 1932 r. zacząłem chodzić do szkoły w Okrzei, zdobywałem wiedzę, zawiązywaliśmy sympatie, uczyliśmy się kochać ludzi i kraj ojczysty. W 1936 roku napadli bandyci na nasz sklep. Wszystko zabrali. Co nie mogli ze sobą zabrać, to się zemścili – różne kaszy, mąkę, zboże, rozbili szkła i pomieszali z naftą. Mama i babcia postanowiły wydzierżawić dom i sklep i wyjechać do rodziny w Staninie. Tam żyły dwie siostry mamy z rodzinami. Opuściłem szkołę w Okrzei w 1936 r. Skończyłem szkołę w Staninie w 1938 r. Do gimnazjum do Łukowa nie miałem możliwości. Pojechałem do Warszawy uczyć się zawodu, u rodziny, być kuśnierzem.
We wrześniu 1939 r. wybuchła wojna, tragiczna dla wszystkich narodów Polski. Warszawa w płomieniach, bombardowana i ostrzelana z samolotów, ranni i zabici, w sklepach brak żywności. Postanowiłem uciekać do mamy i babci i rodziny w Staninie. Ucieczka nie była łatwa, po bocznych drogach, polach, lasach, szosy były bombardowane, ostrzelane z samolotów. Po kilku nocach i dniach, męczących i pełnych obawy, doszedłem do rodziny. Nazajutrz Niemcy bombardowali Stanin, w płomieniach, pół osady została spalona. Uciekłem z domu w koszulce i spodniach. Zostaliśmy całą rodziną bez domu i nago. Wszystko spalone i zburzone. Niemcy wkroczyli do Stanina. Bestialsko się znęcali nad Żydami. Po kilku dniach łapali młodych na roboty przymusowe. Zabrali nas do Łukowa pracować ciężko na kolei. Babcia i mama postanowiły wrócić do swego domu w Woli Okrzejskiej. Dom był wynajęty jednemu obywatelowi w 1936 r., który pochodził nie z tej okolicy. Umowa była terminowo skończona, niestety nie chciał zwrócić naszego domu. Babcia i mama poszły do sąsiadów poradzić się, co mają robić. Dziesiątki lat żyli z moją rodziną bardzo dobrze, pomagali sobie wzajemnie. Rodzina Sopyłów, gdzie ja, siostra i brat urodziliśmy się, miała dwa pokoje i powiedziała – jeden będzie dla was. Zaczniecie od nowa wasze życie.
Nadeszła zima 1939/1940 r. W Woli Okrzejskiej zebrali się sąsiedzi pomóc nam, czym mogli sami. Za dużo nie mieli, ale kartofle, kapustę, marchew, buraki, opał na zimę przywieźli nam do domu. Ja i siostra musieliśmy co dzień pracować u Niemców w majątku Bernsteina, którego Niemcy wygnali. Z pochodzenia był Żydem, a żona Polka i córka. Nie odróżniając ich, wypędzili razem na wolę Boską. Ale zlitował się nad nimi Kowalski z Kobylczyka i wziął ich do siebie do domu i mieszkali razem. W styczniu gestapo w okolicy zabrało do więzienia księży, ludzi uczonych i Bernsteina. Nikt z tych ludzi nie został przy życiu. Majątek obsadzili lotnikami niemieckimi i komisarzem niemieckim. Z okolicy Okrzei ludność żydowska musiała przyjść do pracy do majątku od rana do późnego wieczora. Pracowaliśmy przy różnych robotach w gorzelni, w spichrzu, w ogrodzie. Pilnowało nas gestapo. Niemcy objęli siedzibę na tartaku w Hordzieżce, w tak zwanym w owym czasie Korwinie. Komendant gestapo miał na imię Imbek. Miał kilku pomocników SS-manów niemieckich, którzy krążyli po całej okolicy Krzywdy, Adamowa, Okrzei, Woli Okrzejskiej, Woli Gułowskiej, Wojcieszkowa i innych osiedli. Rabowali, co tylko było u biednych rolników – jajka, masło, kury itp., u Żydów, co było w domu, i bili bez litości.
W 1941 roku w grudniu powiększyli siłę SS-manów hitlerowskich o współpracujących z nimi Ukraińców, Litwinów i Łotyszy. Przyjeżdżali często kontrolować naszą pracę w majątku w Woli Okrzejskiej. Na miejscu mieliśmy trzech strażników. Od czasu do czasu co kilka dni przyjeżdżali z Korwina na czele z komendantem hitlerowskim i wyprawiali na nas różne bestialskie, morderskie czyny lub metody. Jednego razu złapali moją siostrę, położyli ją na kamieniach pod pompą wodną, zmoczyli i bili. Złapali mnie do pompy, udało mi się uciec od zbrodniarzy, strzelali za mną. Wpadłem do pałacu komisarza. Pracowała tam Janina Rozworówna, która skryła mnie w spiżarce i dzięki niej ocalałem. Wpadli za mną do pałacu. Powiedziała im, że uciekłem do ogrodu i w pole. Złapali młodzieńca, miał lat 15, i zrobili z niego tarczę. Uczyli się strzelać, aż go rozstrzelali bestialsko. Jedną dziewczynkę, lat 14 miała, przywiązali do korby łańcucha w studni, gdzie się wybierało wodę, i tak ją torturowali i męczyli, aż skończyła swoje młode życie. Pewnego razu złapali Żyda w lesie, uciekł z transportu, pociągu, przywieźli go do majątku, do domu, gdzie Henryk Sienkiewicz się urodził. Cały ten dom był zajęty przez Niemców i pracowały tam dziewczyny żydowskie, w kuchni, wyrabiały swetry dla Niemców. Pokazali im, w jaki sposób zabijają złapanego w polu Żyda, który uciekł z pracy, i co je czeka. Naocznym świadkiem była moja siostra i obecna moja żona oraz kilka dziewcząt, w jaki morderski sposób nad nim się znęcali. Odważnikami 1 kg i 2 kg, które wzięli od wagi do zboża ze spichrza, rozbili mu głowę, leżał w kałuży krwi, i skończyli jego życie, a dziewczyny musiały się patrzeć i potem zmyć podłogę, tak jakby nic się nie stało.
W 1942 r. do Okrzei zjechała morderska hitlerowska banda Litwinów i Ukraińców z Korwina. Na czele stał komendant Imbek, gestapowiec. Złapali 96 Żydów w środku osiedli Okrzei, naprzeciw szkoły. Rozstrzelano ich bestialsko, zamordowano i na rozkaz dali podwody, żeby wywieźć ich z Okrzei i pochować między lasem a kopcem Sienkiewicza. Pochowaliśmy ich w jednym grobie, ja i kilku przyjaciół z pracy, z majątku w Woli Okrzejskiej.
W 1942 r. we wrześniu przyszedł rozkaz ogólnego wysiedlenia z okolicy wszystkich Żydów i wysłania ich do getta w Łukowie. Podstawiali podwody, każdy miał prawo wziąć z domu 20 kg. Byliśmy razem ja, siostra, mama, obecna moja żona i jej mama z bratem mojej żony gotowi do wyjazdu do getta w Łukowie. Przed wyjazdem przyszedł do naszego domu Wadas Stanisław. „Dokąd jedziecie? Idziecie na zagładę?” Zapytałem się go, co mamy robić. „Nie idźcie. Uciekajcie w pole i lasy, a w nocy przyjdźcie do mnie.” Tak zrobiłem z moją siostrą i obecną żoną. Wadas Stanisław dał nam wskazówkę do życia. Moja mama i mama mojej żony z bratem pojechali do getta, zawiózł ich Pijak Stanisław. Ale tego samego wieczora przywiózł moją mamę z powrotem z getta, mama mojej żony z bratem zostali w Łukowie. Zginęli bez wieści tak jak wszyscy Żydzi z Łukowa i okolic. Ogólnie transportowano do Treblinki. Nie brak grobów zagłady w Łukowie i okolicy. Mama wróciła do Woli Okrzejskiej, kryła się u znajomych ludzi z moją siostrą. Przy ogólnym wysiedleniu Niemcy zostawili w majątku do pracy rzemieślników, krawców, szewców, garbarzy, stolarza, czapnika, kamasznika, między nimi ojca i brata mojej obecnej żony. Po kilku dniach przyszedł ojciec mojej żony do Wadasa i zabrał ją do siebie do pracy. Rządca, który mnie znał, był przyjacielem naszej rodziny. Widział moją obecną żonę i zapytał ją, gdzie ja jestem. Odpowiedziała, że żyję, nie poszedłem do getta. „Powiedz mu, niech Abramek przyjdzie do mnie”. Znów pracowałem w majątku.
Po kilku dniach ukrywania mamy i mojej siostry banda hitlerowska z Korwina zrobiła obławę. Złapali mamę, moją siostrę i jeszcze kilka dziewcząt żydowskich z okolicy. Przyprowadzili ich do ciemnej, lodowej piwnicy w majątku, ale dzięki panu Niezgodzie i panu Gruzie Władysławowi mama i siostra uratowały życie. Mogły dalej pracować. Te inne dziewczęta zbrodniarska banda wyjęła z piwnicy, przywiązała do pary koni i wozu i bestialsko wykończyła ciągnieniem całą drogę do Korwina, aż skończyły swoje młode życie.
Pewnego dnia przyszły dwie dziewczyny, które uciekły z getta. Przyłączono je do pracy dziewcząt, które wyrabiały swetry. Za kilka dni przyszło dwóch chłopców żydowskich, też uciekli z getta i poszli razem do Okrzei. Byli w jakimś miejscu. Błyskawicznie wpadli zbrodniarze, na czele Imbek gestapowiec, oraz pomocnicy hitlerowscy w czarnych mundurach. Złapali ich i wzięli do Korwina. Nazajutrz przyszli zbrodniarze hitlerowscy do dziewcząt, które wyrabiały swetry, i zabrali Mirkę Kuperman, urodzoną w Okrzei, moją koleżankę z lat szkolnych w Okrzei i koleżankę mojej żony, z którą razem pracowała. Wzięli ją do Korwina. Zbrodniarze torturowali je, mordowali i znęcali się nad nimi. Chciały uciec z rąk hitlerowskich, niestety strzelali do nich, tylko Mirka uciekła spod kul morderców, a czwórka została zabita. Mirce udało się uciec, wróciła do znajomego w Okrzei. Zbrodniarze znów ją złapali i przyprowadzili do grupy dziewcząt, z którymi pracowała. Pobili ją, zerwali z niej odzież i nad prawie nagą znęcali się bez litości. Cała była zalana krwią, siną głowę miała nakrytą workiem. Zdjęli jej worek z głowy, ażeby poznała i wskazała, która z dziewcząt współpracuje z nią w organizacji podziemnej przeciw Niemcom. Moja obecna żona, siostra i wszystkie dziewczyny były w pełnym strachu, przeżywały, patrząc na nią, na jej twarz, jak ona wyglądała, co zrobili z takiej pięknej, młodej 17-letniej dziewczyny. Do dziś moja obecna żona i siostra nie zapomniały tego i przeżywają to bestialskie znęcanie się nad nią. Mirka była taka dzielna w swoim charakterze, że nikogo nie zdradziła. Wzięli ją gestapowcy do Korwina i tam tragicznie skończyła swoje młode lata.
Niedługo znów złapali kilka dziewcząt w okolicy Okrzei, uciekających z getta. Bandyci z Korwina przywieźli je do nas do majątku, abyśmy patrzyli, jakie eksperymenty robią na Żydach. Przywiązali je do sanek, na śniegu i mrozie, i galopem pociągnęli je końmi do Korwina. Więcej nie mieliśmy o nich żadnego znaku. Wiedzieliśmy, że kto wpadł w ich krwawe, morderskie ręce, żywy więcej nie wrócił.
W okolicy Okrzei, Szczepańcu, tak zwanym wówczas Kozim Rynku, w lesie gułowskim, Adamowie, Krzywdzie, Radoryżu, Cisowniku, Budkach, w lesie dąbrowskim, wycinkach, Feliksinie i Wojciechówce dużo moich znajomych i przyjaciół zginęło tragicznie, rozstrzelanych przez hitlerowskich katów z Korwina. Na tych polach i lasach znajdują się krwawe groby Żydów, którzy uciekali z likwidacji łukowskiego getta, oraz Żydzi z Okrzei i okolicy. Przed samym wyzwoleniem w 1944 r. zginęło 10 Żydów z Okrzei na kolonii Czernic Ryca. A w okolicy Stanina miałem do wojny bardzo liczną rodzinę oraz znajomych, kolegów i koleżanek ze szkoły. Przy likwidacji getta łukowskiego bardzo dużo osób uciekło w swoje rodzinne strony, do Stanina, Tuchowicza, Kija, Kamienia, Wandowa, Anonina, Fiukówki oraz sąsiednich lasów. W okolicy nikt z nich nie przeżył, wszyscy rozstrzelani i rozproszeni, że nie został żaden znak.
28 grudnia 1942 r. nastąpiła błyskawiczna ekspedycja hitlerowców. Niemcy, Ukraińcy i Litwini pod komendą zastępcy Imbeka okrążyli nasz barak, gdzieśmy odpoczywali, i zrobili selekcję. Zamordowali część Żydów. Wśród wybranych na zagładę byłem ja, moja siostra, obecna żona i dziewczęta, które wyrabiały swetry dla niemieckich katów. Dowiedział się rządca Niezgoda i administrator Gruza, że biorą nas na torfowisko na łące w Woli Okrzejskiej, 300 m od naszego baraku, i rozstrzelają nas. Przyszli ci dwaj szlachetni ludzie, szczerego serca, i przekonali zastępcę Imbeka, że mnie, siostrę, obecną żonę i dziewczyny, co pracują przy swetrach, trzeba zwolnić od zagłady, bo nie będzie komu robić, a pracy jest dużo. Dzięki ich szlachetnej postawie zostaliśmy przy życiu. Zawsze to wspominamy, będzie to w historii u całej naszej rodziny, dzieci i wnuków w Izraelu. Niestety nie udało im się więcej Żydów uratować. Zamordowali hitlerowcy bestialsko 36 osób, głównie osoby starsze i młode. Dzieci zamordowali bagnetami. Wśród zabitych była moja matka Itka. Była to dla nas tragedia utracić mamę, nie skończyła 40 lat życia, i tylu przyjaciół wspólnej pracy. To było coś okropnego. Ja i siostra nie chcieliśmy więcej żyć. Ale przyszła odmiana, myśl, że nie trzeba tracić nadziei, że doczekamy, że Niemcy w końcu przegrają wojnę i my zwyciężymy i będę wolnym człowiekiem.
Pracowałem dalej razem ze wszystkimi przyjaciółmi do maja 1943 r. Wyczuliśmy, że czeka nas wszystkich koniec życia. Wartownicy, którzy nas pilnowali, Ukraińcy, upili się wódką i poszli spać. A nam wszystkim, prawie 40 osobom, udało się uciec od bestialskich hitlerowców do sąsiednich lasów. Nazajutrz gestapowcy zrobili obławy, aby nas schwytać, ale nie udało im się. Warunki były okropne, chłodno, głodno i do domu daleko. Podzieliliśmy się na małe grupy. Ja, siostra, moja żona, jej brat i ojciec szukaliśmy znajomych. Nie łatwo było znaleźć dobrych ludzi. Niemcy wydali rozkaz, że za pomoc Żydowi każdy będzie ukarany. Ale dzięki ludziom o dobrym sercu, którzy narażali życie własne i swoich rodzin dla ratowania Żydów w okolicy Woli Okrzejskiej, Okrzei i Huty Dąbrowy, zostaliśmy ocaleni od hitlerowskich rąk. Jestem wdzięczny tym wszystkim ludziom, którzy nam dali pomoc w tych okropnych czasach okupacji niemieckiej. O czynach ich nasza rodzina nigdy nie zapomni.
Jednocześnie jestem wdzięczny Armii Radzieckiej i Armii Polskiej za wyzwolenie w lipcu 1944 r. naszych i innych okolic oraz wypędzenie okupanta hitlerowskiego aż do Wisły. Dzięki nim zostaliśmy wyzwoleni wszyscy, nie tylko ja i moja rodzina, ale też cały naród. Okupanci hitlerowscy nie odróżniali Żydów czy Polaków, wszystkich życie było potępione i zagrożone. Dzięki nim byłem znowu człowiekiem wolnym. Zmobilizowałem się do drugiej Armii Polskiej, aby walczyć i doszczętnie wypędzić z całej Polski hitlerowskiego wroga narodów. Brałem udział w zdobywaniu Warszawy, Łodzi, Poznania, w walkach nad Odrą i Nysą, na terenach hitlerowskich Niemiec, aż do kapitulacji Niemców i ich pomocników. Po kapitulacji pozostawaliśmy jako garnizon na granicy polskiej i niemieckiej do kwietnia 1946 r. Zostałem zdemobilizowany z Wojska Polskiego.
Postanowiłem opuścić Polskę. Nie było mi tak łatwo z siostrą i żoną wyjechać. Nie było mi to do serca zostawić kraj, w którym się urodziłem, chodziłem do szkoły, zdobywałem wiedzę, zawiązywałem sympatie, uczyłem się kochać ludzi, kochać okolice mojego dzieciństwa, młodości i kraj ojczysty. Wojna hitlerowska się skończyła. Niestety nienawiść do dobrych ludzi i Żydów istniała nadal.
Wyjechaliśmy do naszego nowego kraju, Izraela. Nie znaliśmy języka, nie mieliśmy znajomych. Nie było łatwo od nowa zacząć nasze życie. Ale żyjemy ponad 50 lat, zbudowaliśmy nowe rodziny, mamy dzieci, wnuki i prawnuczkę. Minęły lata od opuszczenia Polski. Wiecznie marzyłem, kiedy będę mógł zwiedzić moje i moich najbliższych rodzinne strony. Tam przeżyłem okropne lata hitlerowskiej okupacji u dobrych i szlachetnych ludzi, którzy narażali swoje życie i swych dzieci, o których nigdy nie zapominamy i zapomnieć nie możemy. Nigdy nie straciliśmy z nimi kontaktu.
W Izraelu stworzyliśmy komitet byłych wychowanków dra Janusza Korczaka. Nawiązaliśmy kontakt z Międzynarodowym Stowarzyszeniem Korczakowskim w Warszawie. Nadszedł dzień w 1983 r. Grupa byłych wychowanków, między nimi ja, została zaproszona na międzynarodowy zjazd korczakowski w Warszawie. Podczas tego spotkania, bardzo interesującego, wzruszającego, pełnego nowych wrażeń, poznałem nowych, serdecznych ludzi i ich pilota, tłumacza z Warszawy, pana Jasiczka. Krótka historia moich przeżyć, którą mu opowiedziałem, bardzo go zaciekawiła. Nazajutrz pojechał ze mną w moje rodzinne strony. Spotkanie było krótkie, wzruszające, okropnie radosne i tragiczne. Z tymi, co żyją, ich dziećmi i wnukami, radowałem się, a z tymi, których bliskich nie ma już wśród nas, płakałem. Ale w moim sercu i sercach naszej rodziny oni zawsze będą żyli. Od tamtej pory nie tylko ja, ale też moja siostra i brat mojej żony z rodziną pojechali odwiedzić swe rodzinne miejsca i znajomych. Ja i moja żona co rok przyjeżdżamy z tak daleka i odwiedzamy naszych bliskich przyjaciół i dobrych ludzi, nie tylko tych sprzed wojny, ale też dobrych ludzi z tragicznych czasów niemieckiej okupacji w Polsce, którzy dali nam serdeczną pomoc, dzięki której przeżyliśmy. Przyjeżdżamy odwiedzać groby najbliższych członków rodziny i przyjaciół, rozproszone w różnych miejscach w okolicy. Grób ojca żona moja z bratem i ja upamiętniliśmy na cmentarzu w Żelechowie. Upamiętniliśmy też grób w Woli Okrzejskiej, dzięki pomocy gminy Krzywda, pana wójta Wardy i społeczeństwa, nauczycieli i kierownictwa muzeum w Woli Okrzejskiej i Okrzei oraz dobrych ludzi z okolicy. Ja i moja rodzina jesteśmy zawsze wdzięczni i nie zapominamy, co było ludzkie w historii naszych obydwu narodów. Postawiłem też z rodziną nagrobek Stanisława Wadasa z Woli Okrzejskiej, z pomocą pana Gogłozy z Okrzei, za którą jestem wdzięczny.
Grób w miejscu masowego mordu na Żydach w Woli Okrzejskiej
(Fot. Krzysztof Czubaszek)
Takie były moje, żony i siostry przeżycia, do dziś wspominane, o których nigdy nie zapomnę. Izrael i Polska to są moje dwie ojczyzny.
Źródło: Muzeum Regionalne w Łukowie, Relacja Abrama Hurmana
***
W Okrzei mieszkało kilkadziesiąt rodzin żydowskich. Zajmowali się oni krawiectwem, szewstwem, fryzjerstwem. Była farbiarnia i czochralnia wełny, kilka sklepów spożywczych, rzeźnicy, co skupowali bydło, kupowali i sprzedawali konie. Rzeźnicy ci, co handlowali bydłem, to oni z Bernsteinem handlowali, kupowali też indyki, zboże, ryby, owce. Imiona ich: Denderowicz, Kuperman, Alfiszer. Była też piekarnia, jej właściciel nazywał się Lewinzon.
Ci wszyscy, którzy pracowali we dworze w Woli Okrzejskiej, niestety nie przeżyli. Uciekli razem z nami, ukrywali się w różnych lasach i u znajomych, ale był jakiś zdrajca, donosił do Imbeka i jego wspólników Ukraińców i Litwnów, i zamordowano ich w okolicy Okrzei. Wskazywał, gdzie są skrytki w lasach dąbrowskich, okrzejskich, lesie gułowskim. Gdyby nie on, byłoby przeżyło kilkudziesięciu Żydów. Ale chcę zaznaczyć, że ten sam człowiek oskarżył rodzinę Stachurskich z Kolonii Rzyczyny i męża tak zwanej Stachowej. Zostali oni, oraz inni Polacy, zamordowani przy lesie Kozi Rynek, w 1943 r. Gdyby nie ten, co współpracował z niemieckimi faszystami, to by przeżyło więcej Żydów i Polaków.
(…)
Chcę dodać, że na kolonii Jakubówce, jak się idzie do Hordzieżki, mieszkał Żyd z rodziną i miał rolnictwo, dużo pola, zbierał zboże, kartofle, miał kilka krów, wyrabiał masło, kur bardzo dużo hodował, także gęsi. W 1940 r. Niemcy wszystko zabrali, zostawili tylko to pole i zabudowania rolnicze, żeby dalej im dawał to zboże i kartofle na tak zwany kontyngent, ogólnie tak jak wszyscy rolnicy Polacy.
Źródło: Muzeum Regionalne w Łukowie, List Abrama Hurmana do państwa Cybulskich z Woli Okrzejskiej
Pisownia oryginalna, z drobnymi korektami