Zapowiedź Zagłady

Pogrom, którego nie było

W średniowieczu docierały do Polski kolejne fale Żydów, którzy uciekali przed prześladowaniami bądź byli wyrzucani z krajów ich zamieszkania. W latach 1348-1349 schronili się nad Wisłą przed oskarżeniami o wywołanie epidemii dżumy, która spowodowała śmierć prawie jednej trzeciej ludności Europy (ok. 25 milionów osób). W 1394 r. napłynęli Żydzi wypędzeni z Francji, zaś w latach 1492-1497 pojawili się, choć nieliczni, wygnańcy z Hiszpanii, Portugalii i Sycylii. W słynącej z tolerancji monarchii Jagiellonów znajdowali względny spokój i warunki do życia.

W porównaniu do Europy Zachodniej państwo polsko-litewskie było dla Żydów drugą Ziemią Obiecaną. Korzystali z licznych przywilejów królewskich oraz w miarę zgodnie współżyli z miejscową ludnością. Nie znaczy to jednak, że nie spotykali się z przejawami wrogości. Nasilały się one w miarę jak diaspora się rozrastała, a jej wpływy i znaczenie gospodarcze rosły. Np. w 1483 r. wysiedlono przymusowo Żydów z Warszawy i Mazowsza (ostatecznie pozbyto się ich w 1527 r.), zaś w 1495 r. usunięto ich z Krakowa (przenieśli się wówczas do pobliskiego Kazimierza). W tymże roku, na mocy decyzji księcia Aleksandra Jagiellończyka, wypędzono ich też z Litwy (co ciekawe w 1503 r. ten sam książę, już jako król Polski, pozwolił im wrócić pod warunkiem uiszczenia bardzo wysokich opłat). 

Od czasu do czasu dochodziło też w Polsce do pogromów, które spowodowane były głównie wysuwanymi pod adresem Żydów oskarżeniami o bezczeszczenie hostii i mord rytualny. W 1399 r. ofiarą tego typu insynuacji padli starozakonni w Poznaniu. Dziewięć lat później dokonano pogromu w Krakowie. Mieszczanie plądrowali i niszczyli domy żydowskie, spalili też kościół św. Anny, w którym schronili się prześladowani. W 1453 r. falę pogromów sprowokował we Wrocławiu znany kaznodzieja bernardyński Jan Kapistran, który oskarżył Żydów o profanację hostii. Spalono wówczas na stosie kilkadziesiąt osób. Ten sam duchowny stał za rozruchami w Krakowie w 1463 r., kiedy to zabito ok. 30 starozakonnych. Sytuacja Żydów uległa znacznej poprawie dopiero za panowania króla Zygmunta I Starego, który to ustanowił wiele praw chroniących starozakonnych. W 1534 r. zwolnił ich np. z obowiązku noszenia specjalnych, wyróżniających się ubrań. 

Przez cały XVI i XVII w. diaspora żydowska w Polsce intensywnie się rozwijała. Żydzi byli bardzo aktywni na polu gospodarczym, pielęgnowali własną tradycję i kulturę. Korzystali z parasola ochronnego, jaki roztaczali nad nimi przychylni im władcy, szczególnie Zygmunt II August, Stefan Batory i Władysław IV Waza. Niemniej jednak padali też często ofiarą nietolerancji. W 1577 r. w Poznaniu zostali zaatakowani przez studentów seminarium jezuickiego, w wyniku czego życie straciło dwadzieścia osób. W zamieszkach, jakie wybuchły w Krakowie w 1637 r., przeciwko starozakonnym wystąpili żacy Akademii Jagiellońskiej. Tragiczny w skutkach był pogrom, jaki miał miejsce w 1664 r. we Lwowie. Na Żydów napadli tam po raz kolejny uczniowie szkoły jezuickiej. Zabitych zostało wówczas ponad sto osób. Wiele miast przyjęło uchwały lub wystarało się o przywilej de non tolerandis Judaeis – m.in. w 1495 r. Kraków, 1518 r. Lublin, 1527 r. Warszawa, 1556 r. Wieliczka, 1569 r. Biecz i Krosno, 1588 r. Opoczno, 1620 r. Poznań. 

*** 

Miał też i Łuków podobną w wymowie uchwałę – wzmiankowany już wcześniej wilkierz z 1589 r. Miejscowi Żydzi spotykali się też czasami z aktami wrogości czy bezpośredniej przemocy. Zachowała się np. skarga Jakuba Ezechielowicza, arendarza łukowskiego, z 13 marca 1646 r., w której opisuje on pogrom, jakiego trzy dni wcześniej padł ofiarą, tyle że nie w Łukowie, a w Lublinie, do którego wybrał się na jarmark. Była akurat sobota, i „gdy jak wielu innych Żydów (…) obchodził szabat, o godzinie 11 wieczorem doszło do okrutnej napaści «ludzi swawolnych» na domy żydowskie. Podczas tumultu «domów niemało splądrowano, spustoszono, z majętności złupiono, ludzi zakonu żydowskiego obojej kondycyjej na śmierć nazabijano, okrutnie poraniono, pobito, potłuczono». Ucierpiał również sam Ezechielowicz, który zatrzymał się w domu wdowy Markowej pod zamkiem. Pobito go, ukradziono mu pieniądze należące do wojskiego horodelskiego Aleksandra Komorowskiego (3400 złp) oraz jego własne 650 złp, różne towary i odzież”.

Dwadzieścia lat później wobec Żydów łukowskich wysunięto jeden ze wspomnianych wcześniej koronnych zarzutów – oskarżono ich o kradzież Przenajświętszego Sakramentu. Za karę mieli oddać dwa domy stojące przy rynku. Z taką petycją udali się na sejm lubelscy posłowie. 

Niewiele później Łuków miał też być jakoby widownią pogromu. Owo „jakoby” pojawia się tu nieprzypadkowo, bowiem wydarzenie, do jakiego doszło w 1677 r., zostało w wyniku pewnego błędu zakwalifikowane do kategorii wystąpień antyżydowskich, jednak prawda, po bliższym przyjrzeniu się faktom, okazuje się nieco inna. Ale po kolei…

Na początku 2001 r. ukazał się w „Polityce” artykuł Stanisława Podemskiego pt. Od pogromu do zagłady, będący recenzją książki Tomasza Szaroty pt. U progu zagłady. Autor rozpoczął go dwoma cytatami, z których jeden odnosił się do zajść antyżydowskich w okresie staropolskim, drugi zaś dotyczył wydarzeń z czasów ostatniej wojny. Takie zestawienie miało ilustrować tezę, skądinąd słuszną, o starej metryce prześladowań ludności wyznania mojżeszowego.

Ów pierwszy cytat wyjęty był z bliżej nieokreślonej relacji czeskiego podróżnika Franciszka Tannera, który w 1677 r. zawitał do Łukowa i zaobserwował taką oto scenkę:


Pociesznym było widowiskiem patrzeć na długie ich opończe przebiegające przez płomienie, na palące się u niektórych pejsaki, słyszeć przeraźliwe głosy i lamenta i widzieć chrześcijan okładających ich kijami.

 

Drugi cytat odnosił się do wydarzeń, do których doszło w marcu 1940 r. w Warszawie, opisanych przez Bernarda Goldsteina w książce pt. Pięć lat w warszawskim getcie:


Grupy chuliganów, w większości młodych, zaczęły na różnych ulicach dzielnicy żydowskiej okradać i bić przechodniów. Rzucały się na sklepy, na domy wrzeszcząc „Hurra”, „Bić Żydów”, „Śmierć Żydom”, bijąc, łupiąc, tłukąc szyby, dziurawiąc drzwi i meble, niszcząc wszystko, czego nie dało się wynieść.

 

Oba cytaty Stanisław Podemski skwitował następującym zdaniem: „Trzysta blisko lat różnicy, a to samo okrucieństwo, dzikość i zezwierzęcenie okazywane w czasie pogromów”.

Przytoczony przez Podemskiego wyimek z Tannera trafił następnie do opracowania Joanny Żak-Bucholc pt. Tumulty przeciw Żydom. Autorka, nie sprawdziwszy pochodzenia cytatu (o czym świadczy fakt, że przypisała go błędnie do książki Szaroty), dała go jako przykład tego, do czego prowadził będący domeną Kościoła antyjudaizm.

Tak więc najpierw Podemski, a później Żak-Bucholc dokonali jednoznacznej acz fałszywej interpretacji tekstu i określili zdarzenie, do jakiego doszło w 1677 r. w Łukowie, mianem pogromu. Zapewne nie wyciągnęliby tak daleko idących wniosków, gdyby nie wadliwe tłumaczenie relacji czeskiego podróżnika, którego autorem był Julian Ursyn Niemcewicz. Przyjrzyjmy się więc, jaka była geneza owego błędu.

Bernard Leopold František Tanner (bo tak brzmiało pełne nazwisko owego Czecha) trafił w połowie XVII w. do Polski i został dworzaninem księcia Michała Jerzego Czartoryskiego (1621-1692), wojewody wołyńskiego. W 1677 r. książę Czartoryski wyruszył z poselstwem do Moskwy, a Tanner dołączył do jego orszaku. Z peregrynacji tej sporządził barwny opis, który ukazał się po łacinie w 1689 r. w Norymberdze. Fragmenty tego dzieła przetłumaczył na polski i opublikował w 1840 r. Julian Ursyn Niemcewicz. Znalazł się tam fragment dotyczący krótkiego pobytu poselstwa w Łukowie, zawierający cytowany wyżej passus. Przytoczmy cały urywek, by lepiej zrozumieć kontekst zdarzenia:


Z wyznaczonym tym posłem wyjechałem do Siedlec, dóbr jego. Przejeżdżaliśmy dalej przez Łuków, cały drewniany; w okolicach pełno jest szlachty, którą drobną szlachtą łukowską zowią. Tu żydzi chcieli nas uczcić fajerwerkiem, lecz niezręczni w tem dziele zapalili własne domy. Pociesznem było widowiskiem patrzyć na długie ich opończe przebiegające przez płomienie, na palące się u niektórych pejsaki, słyszeć przeraźliwe głosy i lamenta i widzieć chrześcijan okładających ich kijami. W całem tem miasteczku niebyło karczmy, niebyło domu, gdzieby nie mieszkali żydzi (…).

Fragment łacińskiego wydania dzieła Františka Tannera, opublikowanego w 1689 r. w Norymberdze, zawierający opis przejazdu przez Łuków
(Biblioteka Jagiellońska)

Jak widać nie był to żaden pogrom, podczas którego palono żywcem ludzi, tylko pożar wywołany nieostrożnym obchodzeniem się z łatwopalnymi materiałami. To fakt, że chrześcijanie okładali biednych Żydów kijami, ale była to kara za wywołanie pożogi. Oczywiście nie można tego usprawiedliwiać, tym bardziej że zamiast za kije powinni byli łukowianie chwytać za cebry z wodą, ale to już inna sprawa. Tak samo jak ocena moralna autora relacji, który widok ogarniętych płomieniami ludzi nazwał „pociesznym”.

Na ślad relacji Tannera w przekładzie Niemcewicza autor artykułu w „Polityce” musiał trafić za pośrednictwem książki Jana Stanisława Bystronia Dzieje obyczajów w dawnej Polsce, tam bowiem pojawia się ów zacytowany przez Podemskiego passus oraz omyłkowa data roczna przejazdu poselstwa przez Łuków (1676 r.). Skoro jednak tak było, to dziennikarz „Polityki” musiał celowo ominąć informację o okolicznościach zajścia (pożar) oraz zignorować uwagę Bystronia, iż tłumaczenie Niemcewicza jest „mocno niedoskonałe, bo dowolne i wybiórcze”. Faktem jest jednak, że z innego nie mógł skorzystać, bowiem pierwszy rzetelny i wierny polski przekład dzieła Tannera, autorstwa Michała Rzepieli i Aleksandra Strojnego, ukazał się dopiero w 2002 r. 

Zobaczmy więc, jak dokładnie czeski podróżnik opisał swój krótki popas w Łukowie:


Z księciem posłem wyjechałem do jego rezydencji w Siedlcach. Potem pojechałem z nim ponownie do Warszawy, gdzie zaproszono go na wesele i 9 lipca wróciłem z nim przez Łuków do Siedlec.

Znajdujący się cztery mile od Warszawy Łuków jest zbudowany w przeważającej części z drewna. Ponieważ i rynek, i ulice i całą bliższą okolicę zajmuje łukowska szlachta, dlatego po polsku zwykło się ją nazywać drobna szlachta łukowska. Mogliśmy zobaczyć, jak Żydzi (ich bezużyteczna masa przytłacza sporą część rynku) przyjmują nas tu uroczystymi płomieniami, gdy mianowicie ze swoich bud, które nie wiem z jakiej przyczyny zajęły się ogniem, uczynili dla nas i dla reszty mieszkańców wspaniałe widowisko. Wywołałbym śmiech, gdybym w mojej opowieści przytoczył okrzyki, które było słychać pośród wrzawy i zamieścił opis chłosty, którą oburzeni chrześcijanie ukarali Żydów. Warto zwrócić uwagę na jedną rzecz, jeśli chodzi o ten lud niewierny, mianowicie że w ich rękach pozostaje większość karczm, tak że gdzie by się nie ruszyć, wszędzie spotykaliśmy karczmarzy wyłącznie żydowskich.

 

Nowy przekład relacji Tannera pokazuje, że tak naprawdę Żydzi nie urządzili żadnego pokazu fajerwerków. Po prostu w tym czasie, gdy do miasta wjechał orszak posła, zaczęły płonąć ich kramy, a jadącemu z księciem Czechowi pożar ten wydał się tak zabawny, że nazwał go „wspaniałym widowiskiem”. Takie spojrzenie na tragiczne bądź co bądź zdarzenie nie dziwi w kontekście innych wypowiedzi Tannera, ewidentnie źle nastawionego do Żydów. Nazywa ich przecież „bezużyteczną masą”, a opis ludzkich lamentów w obliczu żywiołu i chłosty, jaką im sprawili chrześcijańscy sąsiedzi, miałby, jego zdaniem, wywołać śmiech.

Podsumowując, w 1677 r. nie było w Łukowie żadnego pogromu, tylko nieszczęśliwe zdarzenie, jakże częste w owych czasach, czyli pożar. Faktem jest natomiast, że stosunki między żydowskimi i chrześcijańskimi mieszkańcami miasta nie były przyjazne, skoro w sytuacji wspólnego zagrożenia (pożoga mogła bardzo szybko strawić wszystkie drewniane budynki) ci ostatni nie zajmowali się gaszeniem ognia, tylko biciem biedaków, którym płonął dobytek.


Rok 1920: „wojna polsko-żydowska”

Sceny zaobserwowane i opisane przez czeskiego podróżnika w 1677 r. były swego rodzaju incydentem, wprawdzie wiele mówiącym o ówczesnych stosunkach polsko-żydowskich, ale mimo wszystko niemającym wymiaru tragicznego. Żydzi byli później jeszcze wielokrotnie brutalnie traktowani przez pewną część polskich sąsiadów. Np. za czasów burmistrza Idzikowskiego, który rządził Łukowem w latach 1853-1859, „policja poczynała sobie w mieście bezkarnie, wyładowując swój temperament między innymi w szykanowaniu ludności żydowskiej. Nadużycia te musiały być zbyt rażące, skoro sprawą samowoli policji zainteresował się sam naczelnik powiatu”. Pismem z 26 października / 7 listopada 1853 r. udzielił on burmistrzowi nagany.

W dziejach Łukowa doszło jednak również do prawdziwego pogromu ludności wyznania mojżeszowego. Wydarzyło się to w czasie wojny polsko-bolszewickiej. 12 sierpnia 1920 r. miasto zostało zajęte przez żołnierzy rosyjskich, którzy od razu zabrali się za ustanawianie komunistycznej władzy. Powołali do życia Rewkom, czyli Komitet Rewolucyjny. Nie zdążył on jednak rozwinąć działalności, bowiem po kilku dniach bolszewików wyparło z Łukowa wojsko polskie. To z kolei wzięło się za szykanowanie wszystkich, którzy mogli mieć jakikolwiek związek z „moskiewską zarazą”, czyli przede wszystkim Żydów, bowiem powszechnie uważano, że to głównie oni sprzyjali bolszewikom. Świadczyć o tym miał m.in. fakt, iż po wkroczeniu do miasta Rosjan pootwierali oni swoje sklepy. „Wszystkie towary, ubrania, buty itp. zostały wykupione i wywiezione przez bolszewików”. Jak zauważa Krystyna Jastrzębska, „Żydzi liczyli na carskie ruble. Najbardziej energicznie popierali poczynania Rosjan członkowie Bundu i komuniści”. Jednocześnie podkreśla, że „Żydzi bogaci, ortodoksi zachowywali się z rezerwą lub wrogo, gdyż nałożono na nich kontrybucję”. 

Biedoty i drobnych kupców było więcej, toteż ich postawa siłą rzeczy była bardziej zauważalna. O skali zaangażowania się Żydów w ustanawianie bolszewickich porządków świadczy liczba tych, którzy uciekli z Łukowa razem z wycofującą się Armią Czerwoną. Samych członków Bundu było 600-800. Jak pokazał spis powszechny z 1921 r., łukowska gmina żydowska zmniejszyła się w stosunku do 1911 r. o prawie 2 tys. osób. 

Pewna, bardziej zradykalizowana społecznie, część Żydów rzeczywiście uwierzyła w hasła głoszone przez bolszewików i uległa fascynacji nimi. Potwierdza to w swej relacji Jeszajahu Kohen. Pisze on wprawdzie, że tuż przed wkroczeniem żołnierzy rosyjskich atmosfera w mieście była napięta. Ludzie szykowali sobie skrytki w piwnicach i na strychach. Dziewczyny przebierały się w męskie ubrania. Wszędzie kręciło się wojsko. Powstała obrona cywilna. Z drugiej jednak strony sympatycy ruchu komunistycznego najwyraźniej szykowali się na przyjęcie heroldów nowego porządku świata, bowiem policja polska aresztowała prewencyjnie kilku żydowskich bundowców, m.in. Hejbluma i Frumkina, i odesłała ich do Lublina.

Pod naporem frontu polskie władze i wojsko wycofały się, a do miasta weszli bolszewicy. Żołnierze byli obdarci, mieli dziurawe buty, a karabiny nosili na sznurkach. Pytali się, jak daleko jeszcze do polskiej stolicy. Mieli też wypisane na czapkach: Warszawa.

Powstała milicja nosząca czerwone opaski. Do nowych władz weszło dwóch Żydów: Zakalik i Goldgewicht. Nakazali swym współbraciom otworzyć sklepy.

Na rynku głównym zorganizowany został propagandowy wiec. Komisarz bolszewicki oznajmił zebranym, że przynosi im nowe życie i przyszłość dla całej ludzkości, że Rosja nie potrzebuje Polski, że Armia Czerwona wyzwoli całą Europę. Zakończyli okrzykami: „Niech żyje Lenin i Trocki! Niech żyje Armia Czerwona!”.

Bolszewicy przeprowadzili liczne rekwizycje dla armii. Wywozili całymi wozami cukier i mąkę. Opróżnili m.in. sklep Hersza Rubina, który w pół godziny został kompletnie zrujnowany.

W sobotę zorganizowano defiladę. Dwóch komisarzy jechało na koniach na jej czele. Jeden z nich zwrócił się do Żydów w jidysz: „Witajcie moi bracia”. Wyjaśnił, dlaczego Żydzi nie powinni iść do synagogi: „Nasze słowa są ważniejsze niż modlitwa. Religia to przeszłość, a my jesteśmy przyszłością!”.

Słowa komisarza wielu głęboko poruszyły. Zaczęto wierzyć w lepszą przyszłość, ale następnego dnia przybyli Żydzi z okolic i przynieśli wieści, że bolszewicy wycofują się i wraca polskie wojsko. Na tych, którym nowa władza przypadła do gustu, padł strach. Większość z nich zdecydowała się ewakuować z Armią Czerwoną. 

Zdrada własnego państwa przez znaczną grupę Żydów była bezsporna, jednak odpowiedzialność za ich postawę powracający do Łukowa polscy żołnierze rozciągnęli na całą ich społeczność. Jeżeli nawet ktoś miałby jakieś wątpliwości co do winy Żydów, rozwiewał je generał Władysław Sikorski, dowódca 5 Armii, późniejszy premier i Naczelny Wódz, który wystosował taką oto odezwę:


Ludu polski!

Bolszewickie bandy moskiewskie pod dowództwem żydow­skich komisarzy ośmieliły się wkroczyć w granice Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej. Mało tego – stanęły pod murami uko­chanej Warszawy i zagrażały naszej stolicy.

Ludu Polski! Cierpliwość żołnierza polskiego wyczerpała się. Wojska, stojące pod moim dowództwem, z wściekłością ude­rzyły na hordy bolszewików i rozbiły wraże bandy. Wróg roz­począł paniczny odwrót. Część tych band została odcięta i obec­nie włóczy się po lasach. Ludu włościański, nowe żniwa czekają na cię. Naostrz kosy, naostrz widły i siekiery i dalej na wroga. Niech poczują przeklęte bandy bolszewickie i żydowscy komisarze na swoich karkach moc twego ramienia, ostrze twych kos, wideł i siekier. Oszczędzaj tylko tych, którzy dobrowolnie złożą oręż i odstawiaj ich do komend wojskowych.

 

Wprawdzie Sikorski nawoływał do „żniw” jedynie w stosunku do żydowskich komisarzy, a nie wszystkich osób tej narodowości, jednak zadziałał naturalny w takiej sytuacji mechanizm odpowiedzialności zbiorowej. Apel wodza nie pozostał bez echa, szczególnie w szeregach polskiej armii. Wieść o jej „wyczynach” rozeszła się bardzo szybko, budząc wśród Żydów uzasadniony strach. Maksymilian Apolinary Hartglas (1883-1953), siedlecki adwokat (w latach 1907-1919) oraz poseł na Sejm (1919-1930), interweniował w tej sprawie na forum parlamentu. Informował w specjalnym sprawozdaniu (tu i niżej pisownia oryginalna):


Przed samem ustąpieniem bolszewików zjawili się [w Siedlcach] żydzi, uchodźcy z Kocka, Łukowa, Żelechowa, Parczewa, opowiadający, że łukowski komendant bolszewicki radził im uciekać, uprzedzając, że armja polska w swoim pochodzie naprzód morduje ludność żydowską. Było to 17 sierpnia. Wywołało to popłoch wśród ludności żydowskiej i mężczyźni zaczęli uciekać z miasta do lasów. Uciekali i ludzie starsi. Popłoch był tembardziej uzasadniony, że jeszcze 3 sierpnia ks. Halbersztadt dał znać rabinowi, iż ma być pogrom i że kościoły są otwarte w nocy, by dać schronienie żydom. Pozatem uciekło wielu mężczyzn w wieku do lat 40, obawiając się odpowiedzialności za nieewakuowanie się. Niezależnie od tego, w chwili ustąpienia bolszewików, okazało się poza miastem wielu żydów, którzy wobec głodu, panującego w mieście, rozsypali się po wsiach, kupując od chłopów prawo kopania dla siebie kartofli.


Przestrogi bolszewickiego komendanta, choć z pewnością tendencyjne, niestety ziściły się. W nagłym wniosku, złożonym w Sejmie 24 września 1920 r., posłowie Hartglas, Icchak Grünbaum, Joszua Farbstein i inni informowali:


Pod Łukowem żołnierze rozstrzelali bez sądu powracających z Międzyrzeca 12 żydów, którym przed śmiercią kazali wykopać dla siebie groby. W Jagodnem w ten sposób zamordowano 3 żydów; w Dziewulach za wskazówką miejscowego dróżnika żołnierze zastrzelili zamieszkałego tam żyda.

Żydzi łukowscy w polskiej armii
(Fot. Sefer Lukow..., YIVO Institute for Jewish Research)

W samym mieście doszło do regularnego pogromu. Wojacy pospołu z ludnością cywilną dokonali licznych napaści na żydowskie domy i sklepy. Wiele z nich splądrowano, zniszczono i spalono. Dzięki kilku relacjom znamy szczegóły tych wydarzeń. Mimo że w owych raportach niektóre fakty się powtarzają, przytoczymy je tu w całości, bowiem wzajemnie się uzupełniają i uwiarygadniają.

Oto co napisali w piśmie z 23 sierpnia 1920 r., skierowanym do Tymczasowej Żydowskiej Rady Narodowej w Warszawie, przedstawiciele łukowskiego kahału:


Już od tygodnia grozi miastu naszemu wielkie niebezpieczeństwo, a mianowicie:

Opuszczający miasto Polacy wydali 8 sierpnia r. b. rozporządzenie, aby wszyscy mężczyźni od lat 17 do 40 wstąpili do wojska polskiego, jako ochotnicy. Wśród ludności, zarówno żydowskiej jak i chrześcijańskiej, ochotników nie było. Rozpoczęły się wtedy obławy: wojsko zaczęło chwytać Żydów na ulicy i w mieszkaniach. Żydzi, chcąc tego uniknąć, chowali się, gdzie kto mógł (żołnierze brali starszych, 50-cio i 60-letnich również). Dn. 11 sierpnia weszli do miasta bolszewicy. Podczas pobytu bolszewików Żydzi zachowywali się biernie i do Komitetu Rewolucyjnego weszło tylko 2 Żydów z krańcowej lewicy i 4 chrześcijan. 

Dn. 16 sierpnia, gdy zaczęto już mówić o odwrocie bolszewików, Żydów ogarnęła trwoga, szczególniej tych, którzy się poprzednio schowali i nie poszli do wojska, jako ochotnicy. Przed wieczorem zaczęli przychodzić uciekinierzy z pobliskich miast: Żelechowa, Adamowa, i opowiadali, że Polacy znajdują się już niedaleko. Paniczny strach ogarnął wszystkich i, aby się ratować, mężczyźni uciekali do Siedlec i Międzyrzeca. Obawiano się też, że w samem mieście wynikną walki. Wśród uciekinierów byli także 60-letni starcy i chłopcy małoletni.

Dn. 17 sierpnia zrana, gdy weszli Polacy, odbył się formalny pogrom. Znaleźli się odrazu chrześcijanie i chrześcijanki, którzy wskazywali żołnierzom mieszkania żydowskie, a ci w ciągu 2 dni rabowali sklepy i mieszkania. Czego nie mogli zabrać – niszczyli. Straty wynoszą 15 miljonów mk. Rozal, właściciel browaru, miał szkody na miljon marek.

Żołnierze otoczyli dom rabina Szmula Szlojmy Brauna i strzelali do okien, wkońcu wyłamali drzwi i weszli do mieszkania, gdzie znajdował się rabin z rodziną i kilku sąsiadami. Zpoczątku zarządzili osobistą rewizję obecnych i zabrali pieniądze oraz kosztowności, później zaczęli bić samego rabina, zrzucili go ze schodów i pobili kolbą w taki sposób, że został zraniony w głowę. Lekarze mówią, że był bliski śmierci. Młodzieniec Mordechaj Plug został ciężko raniony w domu rabina. Piekarza Berysza Lichtera zastrzelili, gdyż nie zdążył wyjąć na czas chleba, znajdującego się jeszcze w piecu.

Chana Manszpajzer została raniona wystrzałem przed własnym domem.

Pogrom ten trwał przez dwa dni i ucierpiało podczas niego 80% ludności żydowskiej. Przez cały czas trwania ekscesów oficerowie stali zdaleka i nie przeszkadzali żołnierzom znęcać się nad ludnością żydowską, a nawet we wtorek, gdy już był wyznaczony Komendant Miasta, ekscesy nie ustawały.

Powróciła policja miejska, szykanująca Żydów; rozwiązała Straż Obywatelską (w której było wielu Żydów) pod pretekstem, że niedobrze broniła miasta. Nie mogła przecież bez broni przeciwstawić się uzbrojonym żołnierzom.

Obecnie jest już Komendant Miasta, ale położenie Żydów nie polepszyło się. Tak samo biją, rabują, łapią Żydów z mieszkań i każą im pędzić bydło do innych miast. Biada temu, kto się nie może wykupić, bo prowadzący włościanie biją wszystkich, niektórych zabijają, jako bolszewików. Żołnierze wrzucili do rzeki 3 Żydów, powracających z Międzyrzeca. Przedtem zdjęto im czapki i buty, rzucano w nich kamieniami, aby nie mogli się ratować, i bito każdego, kto się zbliżył, chcąc ich wyciągnąć z rzeki. Dopiero gdy nadeszły żony ich z milicjantami, wyciągnięto ich ledwie żywych i dotąd leżą chorzy. Chłopi biją każdego Żyda, którego spotykają poza miastem, pod pretekstem, że jest to bolszewik. Nikt nie ośmiela się wyjść z miasta i dlatego też panuje drożyzna (nie przywożą żywności); bogaci i biedni cierpią głód.

Chrześcijanie – mieszkańcy miasta, chłopi a także inteligencja nie przestają namawiać żołnierzy do rabunków, podczas których chłopki stoją na uboczu z koszami i zabierają mienie żydowskie. Wczoraj wieczorem o 12-tej żołnierze wchodzili do mieszkań żydowskich i brali Żydów do robót, przyczem zabrali, co się dało. Gdy przypadkowo wchodzili do chrześcijan, przepraszali, że zbudzili ich ze snu i że omylili się, gdyż myśleli, że tu mieszka Żyd.

Trwało to do rana. W całem mieście słychać było krzyki i wołania o pomoc, ale policja nie wtrącała się do tego. Położenie Żydów jest straszne, trudno sobie wyobrazić ich katusze i męki, szczególnie tych, którzy uciekali z bolszewikami.

Błagamy tedy o interwencję w tej sprawie i o ocalenie miasta i prosimy:

1) o wpłynięcie na organy oficjalne, ażeby broniły Żydów i aresztowały rabusiów,

2) o zakazanie agitacji przeciw ludności żydowskiej,

3) o zakazanie śpiewania antysemickich piosenek,

4) o nakaz zwrócenia zrabowanych rzeczy, które przeważnie znajdują się u chrześcijan.

Gdyby można było to wszystko wprowadzić w życie, należałoby przysłać tutaj komisję, któraby zbadała stan rzeczy na miejscu.

 

Kolejne pismo do Rady Narodowej łukowska gmina żydowska wystosowała 3 września 1920 r.:


Od dziesięciu dni dochodzą do nas wiadomości zarówno od Żydów jak i chrześcijan, którym wierzyć można, że o osiem wiorst od Łukowa, niedaleko wsi Krynka, przy torze kolejowym, prowadzącym do Siedlec, leży dwanaście trupów żydowskich, zabitych w sobotę, 21 sierpnia. Zabici leżą razem w jednej jamie i pokryci są ziemią. Około 1-ej wiorsty od tego miejsca, niedaleko stacji Dziewule (pośrodku drogi między Łukowem a Siedlcami) leży jeszcze jeden zabity, mieszkaniec tej wsi. Po badaniach, któreśmy zarządzili, przekonaliśmy się, że jest to prawda. Żony zabitych udały się na to miejsce, znalazły różne rzeczy niedaleko jamy i poznały, że rzeczy te należały do ich mężów. Rzeczy te znajdują się u nas, jako dowody. Trupów zabitych żony nie widziały, bo są pokryte ziemią, zresztą bały się do nich dojść. Zwróciliśmy się natychmiast do miejscowej władzy wojskowej z prośbą, ażeby nam pozwolono wyjąć trupy z jamy i pochować je podług rytuału żydowskiego. Szło nam również o to, by żony rozpoznały zabitych. Władza wojskowa pozwoliła na to, ale władza miejska odmówiła nam i mimo nasze prośby i starania nic nie wskóraliśmy.

Dlatego zwracamy się do Sz. P. z prośbą, ażeby uczynić odpowiednie kroki i uzyskać pozwolenie na pochowanie zabitych na cmentarzu żydowskim, bo, pomijając, że obowiązani jesteśmy uczynić to ze względów religijnych, nie możemy znieść płaczu wdów i sierot. Cała ludność żydowska jest bardzo przejęta tem, że trzynaście trupów leży gdzieś w polu i służy jako pokarm dla wron i zwierząt; a my nic poradzić nie możemy.

Podpisani

Zarząd Gminy Starozakonnych

Mejer Lejb Gelernter

Załman Lew Goldberg

2 podpisy nieczytelne

 

Tymczasowa Żydowska Rada Narodowa przyjęła też zeznania bezpośrednich świadków wydarzeń. Oto dwa z nich:


Do Klubu Polskiego przy T. Ż. R. N. zgłosili się niżej podpisani obywatele m. Łukowa i zeznali, co następuje:

Przed wkroczeniem bolszewików utworzona została Straż Obywatelska, składająca się z Polaków i Żydów. Stosunki między Polakami a Żydami były dobre.

We środę rano, d. 11 sierpnia r. b., wkroczyły do miasta wojska bolszewickie. We czwartek przystąpiły władze bolszewickie do utworzenia „Rewkomu”, który składał się z 3 Polaków i 2 Żydów (ludność żydowska w samem mieście stanowi 70%). Nazwiska Polaków: Śledź, lokaj starosty, Murawiński, kierownik „Stowarzyszenia Kooperatyw Robotniczych”, i Piaska ze Związku Robotniczego. Z początku zgłosili się do Rewkomu sami Polacy, dopiero później przystąpiło jeszcze 2 Żydów: Szapsa Kelenkowicz i Dawid Mącarz. Rewkom nałożył kontrybucję na 3 Żydów: Efraima Goldmana, Josla Ruzala i b-ci Cukierman, oraz jednego Polaka, Feliksa Blocha, w wysokości 25.000 rubli na każdego. Straż Obywatelska została przez bolszewików rozwiązana. Zamiast niej utworzono czerwoną milicję, która składała się z samych Polaków (Żydów było tylko około 8). Bolszewicy ustalili kurs rubla: 1 rubel = 1 marce i kazali Żydom pootwierać sklepy.

Dn. 16 sierpnia, w poniedziałek, cofnęły się wojska bolszewickie. Nazajutrz wkroczyły wojska polskie. Od razu po ich wkroczeniu zaczęto rabować domy i sklepy żydowskie. W plądrowaniu brała udział także ludność polska z miasta i okolic. Została ograbiona większa część sklepów i domów. Sklepy żydowskie na rynku zostały tak obrabowane, że nawet podpalono półki. Przy plądrowaniu został zastrzelony Berek Lichter (piekarz), lat 43. Dom rabina Szmula Brauna ograbiono doszczętnie, zabrano dużo pieniędzy, bieliznę, kosztowności i t. p., przyczem samego rabina pobito dotkliwie, zraniono go w głowę tak, że jeszcze jest chory. Podczas plądrowania bito Żydów, nawet kobiety i dzieci. Mieszkańcy miasta, chrześcijanie wskazywali żołnierzom mieszkania żydowskie. Plądrowanie trwało od rana do godz. 4-5 po poł. Żołnierze wtargnęli do bóżnic, gdzie bili i rabowali obecnych tam Żydów.

Tego samego dnia przybył do miasta Naczelnik Państwa. Przywitała go delegacja ludności polskiej. Przyszła także delegacja żydowska z rabinem na czele, lecz nie została do Naczelnika dopuszczona. Po wyjeździe Naczelnika Państwa rabunki trwały nadal, tym razem już w ulicach bocznych. We środę, dn. 18 sierpnia, z samego rana, kazano otworzyć sklepy, aby żołnierze mogli robić zakupy. Żołnierze wchodzili do sklepów, brali towary, lecz nic nie płacili. Wtedy to Komendant Straży Obywatelskiej kazał znów sklepy pozamykać. Rabunki trwały przez kilka dni. Obecnie jest stosunkowo spokojnie, zdarzają się jeszcze pojedyńcze wypadki rabunków i bicia Żydów przez żołnierzy. Były wypadki, że nawet oficerowie brali udział w plądrowaniu.

O kilka wiorst od miasta leży 12 trupów zabitych Żydów – uciekinierów. Są to mieszkańcy m. Łukowa i Żelechowa. Zabito ich, gdy wracali z Międzyrzeca do Łukowa. Kazano im wykopać dla siebie groby i rozstrzelano ich kulomiotem z samochodu. Dotychczas władza miejscowa nie pozwala Gminie Żydowskiej pochować ich na cmentarzu żydowskim.

W Jagodnie, w odległości 12 wiorst od Łukowa, żołnierze rozstrzelali 3 Żydów.

W piątek, d. 20 sierpnia r. b., zraniono wystrzałem Żydówkę, Chanę Manszpajzer, lat 36.

Sz. Arie, M. Frydman, L. Tykulski i M. Lubiński

 

W d. 10 b. m. do Klubu Poselskiego zgłosiła się Etel Loterman, zam. w Łukowie, i zeznała:

Byłam w Łukowie podczas inwazji bolszewickiej i w okresie odzyskania miasta przez wojska polskie. W instytucjach sowieckich pracowali chrześcijanie i Żydzi.

Gdy wojska polskie wkroczyły do miasta, żołnierze zaczęli od razu rabować Żydów i bić ich. Obrabowano m. in. rabina Frumke, Lejbusia Pachtera i innych, których nazwisk nie pamiętam; prawie wszystkie sklepy i mieszkania żydowskie zostały doszczętnie obrabowane.

M. in. Żołnierze wtargnęli do „Berysza” (piekarza); rozgniewani tem, że im od razu nie otworzył drzwi, wpadli i zabili go, odrąbawszy mu głowę bagnetem, następnie obrabowali jego mieszkanie.

Do rabina wtargnęli przez balkon, gdyż nie chcieli ich wpuścić do mieszkania dr. Chąciński i jeszcze jeden chrześcijanin; gdy żołnierze znaleźli się w pokoju rabina, zaczęli go bić i zranili go poważnie (ma rany na głowie), obrabowali także mieszkanie, zabrawszy prawie wszystko. Chcieli rabina i dzieci rozstrzelać na miejscu, lecz zaniechali tego zamiaru, ponieważ wydano im dużo pieniędzy i wszystkie kosztowności.

Koło Łukowa, na drodze do Krynki, żołnierze i chłopi okoliczni zamordowali 14 żydów z Łukowa (byli to wyłącznie rzemieślnicy, nazwisk nie pamiętam); z początku pobili ich okrutnie i jeszcze żywych wrzucili do jamy, a następnie strzelali dopóty, dopóki się nie przekonali, że już nie żyją. Leżą tam dotychczas i nie pozwalają ich przewieźć na cmentarz żydowski.

Niedawno pewien chrześcijanin przywiózł Żyda z Łukowa, Szlojme Gopola (takie było jego przezwisko), ul. Jatkowa, którego znalazł na drodze do Łukowa; miał 12 ran na głowie, połamane ręce, był w ogóle okrutnie skatowany i strasznie zeszpecony przez rany, zadane mu przez żołnierzy i chłopów, żył jeszcze do nocy – następnie zmarł w strasznych męczarniach. Pochowano go w Łukowie.

Nazwiska zamordowanych Żydów są znane Gminie Żydowskiej w Łukowie.

Gdy szłam z Łukowa do Siedlec, widziałam po drodze odrąbaną rękę człowieka.

Przeczytano.

Podpis nieczytelny.

 

Alarmujące relacje i zeznania naocznych świadków sprawiły, że do miejscowości, w których doszło do pogromów, wysłanych zostało z Warszawy kilka osób w celu zweryfikowania owych niepokojących doniesień. Łuków zwizytował niejaki Józef Grawicki, który w sprawozdaniu z 13 września 1920 r. potwierdził wszystkie informacje o tragicznych wydarzeniach. 


Narastająca wrogość

Zajścia antyżydowskie, do jakich doszło w 1920 r., pokazały, jak głębokie były pokłady niechęci polskiego społeczeństwa do „starszych braci w wierze”. Zrozumiałe oburzenie antypaństwową postawą, często oznaczającą po prostu zdradę, grupy Żydów zaangażowanych w ruch komunistyczny i jawnie popierających bolszewików, przerodziło się w atak na całą społeczność, która w swej przeważającej masie była ortodoksyjna i równie jak Polacy źle nastawiona do idącej ze wschodu bolszewickiej zarazy.

Żydów bili i rabowali nie tylko żołnierze, o których można by powiedzieć, że byli w amoku walki z bolszewikami, ale również mieszczanie i chłopi. Wprawdzie ci ostatni skutecznie byli do tego zachęcani, tak czynem przez wojaków jak i słowem przez ich wodza generała Sikorskiego, jednak gdyby nie ich własne uprzedzenia, nie przykładaliby ręki do pogromu. Sądny dzień, jaki spadł na całą społeczność za to, że pewna grupa jej członków dopuściła się zdrady, wchodząc w układy z wrogiem, nie był zasłużoną karą, tym bardziej że w szeregach Rewkomu nie brakowało także Polaków. Był to wybuch skrywanej nienawiści, zapowiedź wielu krwawych wydarzeń, do jakich miało dojść już wkrótce, w czasie Zagłady.

Tymczasem po przejściu frontu życie w mieście wróciło do normy, a stosunki między społecznością polską i żydowską ustabilizowały się. Niemniej jednak niechęć do Żydów nie tylko nie znikła, ale z roku na rok stawała się coraz większa. Potwierdza to w swej relacji Barbara Lipińska:


W pewnym okresie rozpętano falę nienawiści do Żydów. Obrzucano ich wyzwiskami, wybijano szyby w sklepach itp. Jacyś zagorzali fanatycy stali przed żydowskimi sklepami i starali się odstraszyć klientów. Rozdawano ulotki z napisem:

Nie kupuj u Żyda, tylko u swojego
Wypędzimy z Polski Żyda parszywego!

Jako dziecko nie potrafiłam zrozumieć, skąd się bierze taka nienawiść niektórych Polaków do społeczności żydowskiej. Nieraz słyszałam różne wyzwiska pod ich adresem, a także widziałam robione im różne złośliwości, mające na celu ośmieszenie grupy czy pojedynczej osoby. Krążyła masa różnych wierszyków, czy kawałów na temat Żydów. Przyjmowali to na pozór spokojnie. Szłam kiedyś obok Janowej przez targowisko i, zagapiwszy się, wpadłam na sędziwego Żyda. Rozzłoszczona kobieta zaczęła na niego krzyczeć: „Uważaj Zydu jak liziesz! Nie widzis dziecka?”. Starowina stanął i spokojnie jej odpowiedział: „Nie złośćcie się pani gospodyni, Zyd to tys cłowiek. Święty Jezus to był mój brat, a Święta Maria to była moja siostra”.

 

O narastaniu w Łukowie nastrojów antysemickich, obserwowanym zresztą w całym kraju, możemy się także przekonać, sięgając po ówczesną prasę. Oto co np. pisał w 1927 r. wzmiankowany wcześniej żydowski tygodnik „Dos Łukower Wort”:


Do Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatow. „Ogniwo” w Łukowie

List otwarty

Już kilkakrotnie zwracała się Żydowska Biblioteka Ludowa w Łukowie do Zarządu Stowarzyszenia „Ogniwo” z prośbą o wynajęcie sali tegoż stowarzyszenia na przedstawienie lub koncert i ciągle otrzymywała odpowiedzi odmowne.

Niedawno i Żydowska Organizacja Szkolna w Łukowie zwróciła się do „Ogniwa” z podobną prośbą, a Panowie z Zarządu nie uważali nawet za stosowne odpowiedzieć na ten list.

Robi to wrażenie, jak gdyby Wy, Panowie z Zarządu, lekceważycie świadomie żydowskie instytucje kulturalne, albo też boicie się wydać odmowę piśmienną z motywami odmowy, które by kompromitowały kulturalną instytucję.

Wobec Waszego stosunku do żydowskich instytucji kulturalnych zapytujemy:

Czy wiadomo Panom z „Ogniwa”, że kultura nie zna różnic rasowych, a Wy Panowie chcecie wprowadzić w Waszym stowarzyszeniu mury ghetta średniowiecznego?

Czy wiedzą Panowie z „Ogniwa”, że najświatlejsze umysły żydowskie i polskie szukają zbliżenia kulturalnego, że najlepsze sztuki polskie są odgrywane na scenach żydowskich i że sztuki żydowskie (Dobytek, Dzień i noc, Bóg Zemsty) są odgrywane na najlepszych scenach polskich? A Wy, Panowie z „Ogniwa”, boicie się dźwięku mowy żydowskiej.

Czy wiadomo jest Wam, że stowarzyszenia kulturalne powinny się wzajemnie wspierać w swych dążeniach?

Czy pamiętacie, Panowie, że za czasów okupacji niemieckiej żydowskie Stowarzyszenie „Kultura” szeroko otwierało swe podwoje dla polskich stowarzyszeń i zupełnie bezpłatnie udzielało swe sale na wszelkie ich imprezy?

Czy wiecie wreszcie, Panowie z „Ogniwa”, że dom Waszego stowarzyszenia jest własnością miejską i Żydzi mają to samo prawo do niego jak i Wy. Żądamy więc byście wynajmowali od czasu do czasu salę na żydowskie przedstawienia!

Panowie z „Ogniwa”!

Nie szukajcie wykrętów, że ogólne zebranie uchwaliło nie wynajmować sali na przedstawienia niepolskie!

Wy, Panowie z zarządu, powinniście złożyć swe mandaty po tak niekulturalnej uchwale!

Skoro Panowie tego nie uczynili, oznacza to, że Wy się z tym zgadzacie. Bywały przecież i inne zarządy, które jednak wynajmowały nam salę.

Nie wykręcajcież się sianem, Panowie, a odpowiedzcie jasno i niech Was opinia publiczna osądzi.

Ch. M. Hejblum


Gorzkie słowa, jakie pod adresem szacownego łukowskiego stowarzyszenia skierował redaktor miejscowej żydowskiej gazety, są dowodem na to, że strona polska nie była zainteresowana współpracą z jej środowiskiem. Tolerowała istnienie licznej, odmiennej grupy narodowościowo-religijnej, lecz jakby nie zauważała jej obecności, odwracała się do niej plecami. Za takimi wnioskami przemawia dodatkowo fakt, że w lokalnej prasie polskiej, jaka wówczas wychodziła w Łukowie, ze świecą szukać informacji choćby w najmniejszym stopniu odnoszących się do żydowskich mieszkańców. Na łamach takich pism jak „Gazeta Łukowska” czy „Gazeta Powiatu Łukowskiego” (późniejsze „Podlasie”) znajdowało się miejsce na aktualne wydarzenia, wiadomości kulturalne, artykuły poświęcone rolnictwu, szkice historyczne, czy doniesienia kryminalne, ale wszystkie one dotyczyły tylko Polaków, jakby w mieście nikt inny poza nimi nie mieszkał. A przecież tyle samo, a nawet nieco więcej, żyło tam potomków Abrahama.

Na przestrzeni całego dwudziestolecia międzywojennego w prasie łukowskiej opublikowano zaledwie kilka materiałów odnoszących się do Żydów. Ich wymowa nie pozostawia złudzeń co do uczuć, jakie do swych sąsiadów żywili Polacy. Np. w „Podlasiu” z 10 września 1933 r. zamieszczono artykuł pod znamiennym tytułem „Żydowscy hitlerowcy”, w którym dążących do utworzenia w Palestynie państwa żydowskiego syjonistów i ich stosunek do Arabów przyrównano do nazistów i ich polityki antysemickiej. Jak pokazała przyszłość, zestawienie okazało się nietrafne, bowiem mimo całego tragizmu sytuacji, w jakiej po proklamowaniu Izraela znaleźli się islamscy mieszkańcy Ziemi Świętej, nikt nie zgotował im masowej zagłady.

Cztery lata później Żydzi znowu pojawili się na łamach „Podlasia”, tym razem w rubryce „Trochę humoru”. Czytelników śmieszyć miał przedrukowany ze „Szpilek” wierszyk następującej treści:


Ach ci Żydzi!
(fragmenty)

Gdzie się znajdę, gdzie popatrzę,
w banku, w sklepie, czy w urzędzie,
w szynku, w kinie czy teatrze
– żydzi, żydzi, żydzi… wszędzie.

Ach, ci żydzi, ach ci żydzi!
Już się każdy nimi brzydzi.

Nagabują z każdej strony
już się tylko trochę ściemni
żyd ugięty i skulony
Polskę kupić chce ode mnie… 

Ach, ci żydzi, ach ci żydzi,
cały świat ich nienawidzi!

Gdy wprowadzim dryll niemiecki
och jak naród ten z nas szydzi
będzie Stroński i Piasecki
rządzić – znowu żydzi, żydzi…

Ach, ci żydzi, ach ci żydzi,
Polsko moja, dokąd idziesz?!

 

To samo pismo pół roku później zamieściło kolejny materiał o znamiennym tytule, jednak w jego treści można się już dopatrzyć polemiki z szalejącym wówczas antysemityzmem:


Bij Żyda!

Znawca Talmudu, ks. dr Trzeciak rozdziera szaty nad zażydzeniem Polski, a szczególnie b. Galicji. Wylicza gruntownie Żydów adwokatów, lekarzy, jak to jest z handlem, rzemiosłem itd. Któż jest temu winien? W b. Galicji wstyd było przed wojną światową parać się handlem, rzemiosłem. Wszyscy chcieli być urzędnikami, każdy rodzic marzył, by syn skończył „średnią” szkołę (4 kl. gimnazjalną) i został c.k. telegrafistą chociaż. Broń Boże rzemieślnikiem!

Żydzi wykupują majątki ziemskie, place, domy, sklepy. Czemuż Polacy nie wykupują? Czemuż księża proboszczowie wydzierżawiają Żydom sady? Tu nie pomoże pałka czy kastet. Jeśli Żydzi mają – jak twierdzi ks. Trzeciak – „Towarzystwa pracy rolnej wśród Żydów w Polsce” i udzielają pomocy finansowej – niechże i Polacy zakładają takie Towarzystwa dla Polaków… Niech się tym zajmie ks. Trzeciak. U nas w Polsce są też bogacze (a jakże…), niech idą w ślady żydowskich bogaczy – o czym mówi ks. Trzeciak. Jest dobra okazja. Żyjemy w okresie konsolidacji – solidaryzm, główne hasło tej konsolidacji może znaleźć świetny sposób urealnienia dotychczasowej gadaniny. Wywracaniem straganów nie rozwiąże się tej sprawy, nic też nie zdziała ks. Trzeciak, jeśli będzie tylko – mówił. Chociaż… Zabijają ludzi po pewnych przemówieniach… 


Z felietonu wyłania się ponury obraz – nienawiść do Żydów, którzy się bogacą i umieją się dobrze zorganizować, brutalne ataki na ich sklepy i stragany, pogromy z użyciem pałek i kastetów, a wszystko to w klimacie przyzwolenia ze strony opętanego antyżydowską manią duchownego, nie tylko tego jednego zresztą. Czy autor artykułu przesadził, wyolbrzymił problem? Niestety nie. Do tego typu ekscesów dochodziło w całym kraju i Łuków nie był pod tym względem miejscem wyjątkowym.

Krytyczna ocena wrogich Żydom postaw, jaka znalazła się w cytowanym wyżej artykule, była wyrazem linii pisma, bowiem „Podlasie”, jako organ łukowskiego oddziału Związku Nauczycielstwa Polskiego, reprezentowało z natury rzeczy nurt światły i postępowy. Niemniej jednak autor felietonu nie rozprawiał się z antysemityzmem jako takim, nie odżegnywał się od samego pojęcia „problemu żydowskiego”, a jedynie dystansował się od siłowych metod jego rozwiązywania i zalecał Polakom zdrową konkurencję.

Bardziej ostry w wymowie, choć dotykający innego aspektu zagadnienia materiał zamieszczony został w „Podlasiu” pod koniec 1938 r.:


Antysemici…

Należy powiedzieć jasno i otwarcie: antysemicka robota polskiej reakcji służy interesom hitlerowskim, działa na szkodę własnego państwa, podkopuje jego byt niezależny – dąży do protektoratu politycznego Niemiec nad Polską. Jedni czynią to nieświadomie, w dobrej wierze, inni z głupoty, jeszcze inni celowo i świadomie.

Naiwność niektórych graniczy z jakąś obłąkaną głupotą. Nic tylko Żydzi, Żydzi i jeszcze raz Żydzi. Po matce, po babce, po prababce… Nie zdają sobie sprawy, że biorąc na serio antysemicką demagogię naszych hitlero-katolików stają się agentami obcego mocarstwa. Że tak jest świadczą o tym fakty, które tu i ówdzie ilustrują tę prawdę.

Hitlerowcy wmawiają już, że papież jest Żydem!

„Epoka” w nr. 30, opierając się na materiale zawartym w organie szturmówek hitlerowskich „Der S.A.-Man” (nr 37 z dnia 9 IX 1938) i w czasopiśmie „Judenkenner” wyjaśnia, że papieżowi zarzucają hitlerowcy, iż pochodzi z Żydów. Krótko: jest pół-Żydem. Nadmieniają przy tym, że wszystkie dokumenty świadczące o pochodzeniu papieża zostały zniszczone.

Oto do czego dochodzi demagogia hitlerowców!

A nasi domorośli znawcy Talmudu, nasi „uczeni” zachwycają się wyczynami Trzeciej Rzeszy, stawiają nam za wzór drill niemiecki, tęskniąc do chwili, kiedy u nas wreszcie będzie to samo.

Wystarczy, że ktoś tam był z wycieczką 5 dni w Niemczech, widział autostrady, podziwiał „Achtung” i już jest opętany. Wszystko mu się w Polsce nie podoba, wszędzie u nas jest źle, nie ma ładu, porządku, brak tanich samochodów, monocyklów itd. I dalejże na Żydów.

„Mały Dziennik” z Niepokalanowa z zachwytem pisał o Hitlerii. Później, gdy przyszedł okres prześladowań katolików, spuścił z tonu, ale pisał.

Proboszczowie na zapadłych parafiach okazują dziwne nierozgarnięcie w tych sprawach. Zachłystują się po prostu z zachwytu nad porządkami niemieckimi. Jeśli się tylko przerwie im potok wymowy i bąknie o Polsce, milkną zniechęceni, osowiali, a w oczach widnieje beznadziejność… Co tam u nas!... Rozmawiałem z dwoma, którym udało się wyrwać na parę dni „za granicę” tzn. do Niemiec. Naprawdę przykro było słuchać. Większego entuzjazmu nie okazałby 100%-wy hitlerowiec. Po prostu obrzydzenie bierze człowieka.

Nawet nie zdajemy sobie sprawy, ilu w Polsce mamy Studnickich w miniaturze, w proszku czy jak tam. A wszystko dlatego, że są antysemitami. Żyd przesłania im inne problemy równie ważne, przesłania im świat…

 

Artykuł powyższy był już frontalnym atakiem na polski antysemityzm. Oskarżał jego zwolenników o sprzyjanie hitlerowskim Niemcom, a więc o zdradę narodowych interesów. Wyjątkowo ostro piętnował katolicki kler, który szczególnie na prowincji szerzył wśród ludu antyżydowskie uprzedzenia. Wskazywał na niesławną pod tym względem działalność „Małego Dziennika” – pisma katolickiego, i zarazem wybitnie antysemickiego, wydawanego przez o. Maksymiliana Kolbego, późniejszą ofiarę tego samego obozu, w którym pozbawiono życia około miliona Żydów.

Można powiedzieć, że redaktorzy „Podlasia” traktowali antysemityzm początkowo dość lekce, dostrzegali w nim nie zabójczą w skutkach ideologię, a jedynie prostą reakcję na wewnętrzne polsko-żydowskie problemy. Pozwalali sobie nawet na żarty na ten temat. Z czasem jednak dostrzegli, że uprzedzenia antyżydowskie zatruwają coraz więcej umysłów i stają się zbiorową manią, której skutki mogą być bardzo groźne już nie tylko dla samych Żydów, ale dla całego społeczeństwa i kraju. Kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej opublikowali felieton, który, choć utrzymany w lekkiej konwencji, obnażał całą grozę, a zarazem pustkę i absurdalność antysemityzmu oraz uzmysławiał, do czego może prowadzić zaczadzenie nim:


Antysemita

Wszyscy znają pana Adama. Jest to człowiek spokojny, pobożny, uczciwy i przyjacielski. Czuły na każdy ból, każdą nędzę i biedę. Lituje się nad nieszczęściem, dla każdego w potrzebie znajdzie słowo pocieszenia. Nie może patrzeć na bite zwierzę, przeciążonego konia, na złamana gałązkę lub oberwany listek z drzewa. Do kościoła chodzi regularnie, przykazania zna na pamięć i na zapytanie recytuje od razu, co one oznaczają. Nad łóżkiem pod obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej wisi pięknie wyhaftowana kolorowymi nićmi jego maksyma życiowa: Miłuj Boga nade wszystko, a bliźniego – jak siebie samego. Twierdzi, że tej zasadzie jest w 100% wierny.

Ale p. Adam ma jeden drobny defekcik, mało znaczny i mało widoczny: Nie lubi żydów. Nawet nie, prędzej można powiedzieć: Nienawidzi ich jako całości. Ma do nich uprzedzenie. Ale chętnie kupuje u żydów, twierdząc, że tu taniej i ma kredycik. U niego jedno z drugim wcale się nie kłóci, a nawet pasuje. Ma swego Abramka, do niego często zachodzi na przyjacielskie rozmowy. Słowem całkowicie platoniczna nienawiść.

W tych dniach odwiedziłem p. Adama. Nie poznałem go. Siedział skwaszony przy biurku z gazetą w ręku. Coś wielkiego musiało się stać, co skłoniło p. Adama do czytania. Zwykle tego nie robił, bo wszystkie wiadomości miał z pierwszej ręki od swego Abramka. Nawet na moje przywitanie nie odpowiedział. Siedział dalej zasępiony, pochmurny, z bruzdami zmarszczek na czole. Milczał. Znalazłem się w niemiłej sytuacji. Przeczuwałem jakieś nieszczęście.

„Co się stało?” – pytam, przerywając przykre milczenie.

„Nie wiesz – mówi ponuro – p. Stoch mnie ubiegł. Ukradł mi moją myśl. Nawet do śmierci nie daruję mu tego! Jak on śmiał!?”

Nie rozumiałem nic z tego, w pierwszej chwili myślałem, że zbzikował, dostał hysia. Ale to niemożliwe! Więc pytam: „Wystękaj nareszcie, o co ci chodzi, może się znajdzie rada”.

„Nie wiesz, krzyczy, nie wiesz, że poseł Stoch ma zgłosić wniosek o tymczasowym obywatelstwie dla żydów. Moja to myśl, moja. Czekałem tylko sposobnej chwili, okazji. Byłbym sławny, gazety by pisały… wszyscy by o mnie mówili… Rozumiesz!”

Gazeta wypadła mu z ręki, a duże litery na czołowym miejscu krzyczały: POSEŁ STOCH WNOSI PROJEKT O OGRANICZENIU PRAW ŻYDÓW.

Żal mi było p. Adama. Zacząłem go uspakajać, tłumaczyć, że winien się cieszyć, że nie jest autorem projektu. Ale to nie pomogło. Rozgniewało go jeszcze. Skoczył do mnie z pięściami, zaperzył się i krzyczał: Żydzi do Palestyny! Bić judaszów! Skórę ściągać! W morzu topić! Odebrać im wszystko! Wypędzić! Wypędzić! Wypędzić! Zmęczył się, usiadł na krześle i ciężko sapał.

„Słuchaj – tłumaczę mu – przecież żydzi są ludźmi, tak postąpić nie można, gdzie sumienie, etyka chrześcijańska. A twoja haftowana maksyma. Po drugie jest to sprzeczne z prawem, z naszą konstytucją. Nie poznaję ciebie, ciebie, który litujesz się nad wszystkim, nawet nad trawką. Ty dobry katoliku, gdzie twoja kultura?”

Nie wytrzymał dalej p. Adam. Przerwał mi: „Do luftu z kulturą, z zasadami, z etyką taką czy owaką! Tu chodzi o kawałek chleba, o prawo do życia. Żydzi muszą z Polski ustąpić! Już wiesz!?”

„To nie taka łatwa sprawa, jak ty myślisz. Żydzi poszliby sami, gdyby było gdzie, ale nikt ich nie chce przyjąć. Trzeba także dać ekwiwalent za ich stan posiadania. Jest to bardzo skomplikowane zagadnienie. Ale powiedz mi, kto ich będzie wypędzał, rżnął i topił?”

„To do mnie nie należy, od tego jest rząd. Niech go o to głowa nie boli. Są inni. Przecież wiesz, że ja na krew patrzeć nie mogę. To nie dla mnie robota, przecież nie mogę brać tego na swoje sumienie…”

„Aha – mówię – tu cię mam! Każdy ma sumienie. Ludzi zawsze trzeba traktować po ludzku. Kochaj bliźniego – jak siebie samego – mówi Chrystus. O tym trzeba zawsze pamiętać”.

„Może masz ty rację – mówi do mnie – może nie. Nie wiem! Ludzie mądrzy, stojący na świeczniku, strzegący prawa Bożego też krzyczą: Precz z żydami! Bić żydów! Itp. Czyżby się oni mylili!?”

P. Adam milczał. Zegar na ścianie ruchami wahadła znaczył czas odchodzący. Przypomniałem sobie Abramka i zapytałem:

„A nie żal ci twego Abramka?”

Pan Adam ocknął się z drzemki, przetarł czoło i odrzekł:

„Jak śmiesz tak mówić, on zostanie, on jeden…”

Dałem już spokój argumentom, bo na zapaloną głowę tylko pałka ma wymowę. Pomyślałem tylko: Niech p. Adamowi zostanie jego Abramek…

Pan Adam to naprawdę rasowy antysemita.

Jsa.

 

O ile łukowska prasa lokalna, reprezentująca środowiska umiarkowane, czy wręcz postępowe i inteligenckie, w miarę upływu czasu coraz ostrzej dostrzegała problem antysemityzmu i piętnowała jego zgubne skutki, o tyle ukazująca się na tym terenie prasa narodowa (m.in. „Narodowiec Łukowski”) namiętnie krzewiła i propagowała postawy antyżydowskie. Szczególne „zasługi” na tym polu miał szowinistyczny siedlecki „Przyjaciel Podlasia”, redagowany przez zagorzałego nacjonalistę Czesława Dmowskiego. Łuków był nie tylko terenem, na którym pismo to było kolportowane, lecz nawet trafił w późniejszym okresie do nagłówka jako jedno z miejsc jego wydawania. 

„Przyjaciel Podlasia” w każdym numerze zachęcał do konfrontacji z Żydami i podsycał do nich nienawiść. Głównym celem, jaki propagował, było „odżydzenie Polski”. Na porządku dziennym były artykuły, dla których wymowy określenie „antysemicka” byłoby zbyt łagodne:


Dzisiaj już wiele ludzi zdaje sobie sprawę z tego, lecz jeszcze nie wszyscy, że tym czynnikiem sprowadzającym stale powiększającą nędzę naszego kraju jest żydostwo

Rozpoczynamy trzeci rok pracy pod hasłem: „Odżydzić Podlasie i unarodowić twórczość”. (...)

Gdy uświadomimy sobie wielkość sprawy, postanawiamy niezmordowanie prowadzić nieustępliwą walkę z pasożytem żerującym na organizmie narodu – żydowską jemiołą.

Chwila obecna, stan polityczny, gospodarczy i kulturalny Polski zmusza nas do bezwzględnego przestrzegania narodowego nakazu walki z najazdem żydowskim.

Przede wszystkim prowadzić musimy nieprzerwany bojkot gospodarczy Żydów; nie kupować samemu i innych do tego nakłaniać; nie wystarczy jednak nie kupować u Żydów.

Bojkot tej pasożytniczej grupy musi być prowadzony na wszystkich frontach życia.

Objąć musimy również dziedzinę kulturalnej twórczości: nie wolno Polakowi kupować żydowskiej prasy po polsku drukowanej, również „Expresów”, „Wiadomości Literackich” nie wolno kupować, nie wolno kupować książek wydawanych przez żydowskich autorów.

Ale to nie wszystko.

Zwalczać będziemy także planowo tych, którzy Żydów popierają, z nimi robią „geszefty”, idą z nimi ręka w rękę, pozwalają się Żydom w Polsce coraz bardziej umacniać.

Zatem podejmujemy walkę z Żydami i szabesgojami. W tych zmaganiach musimy pamiętać o tym, że zwycięstwo spółki żydowsko-szabesgojskiej oznacza zapanowanie całkowite Żydów w Polsce.

Do tego dopuścić nam nie wolno i nie dopuścimy.

Wszyscy więc – i wy z wieśniaczych chat, i wy z izb robotniczych i wy z ław szkolnych, gdziekolwiek i kimkolwiek jesteście – stawajcie w szeregach „Przyjaciele Podlasia” do pracy pod hasłem: „Odżydzić Podlasie i unarodowić twórczość”. 

Walka z (...) wrogami – z komunizmem i jego marksistowskim przedszkolem, socjalizmem, z masonerią i żydostwem – trwa. 

Atak na stan żydowskiego posiadania musi być znacznie wzmożony. Nie wolno zwlekać ani dnia jeśli chodzi o budowę Polski narodowej. (...) Mur oddzielający Polaków od Żydów musi róść i rozszerzać [się] w szybkim tempie. Nie wolno w pracy ustawać.

 

Agitacja prowadzona przez prasę nie spełniałaby pokładanych w niej nadziei, gdyby nie szła za nią „robota partyjna”. Na terenie powiatu łukowskiego, który początkowo pod względem działalności ruchu narodowego „tkwił w organizacyjnym zastoju”, w 1934 r. zwolennicy Polski „czystej etnicznie” zaczęli zwierać szeregi. Jak pisze Mariusz Bechta, historyk niekryjący swych wyraźnych sympatii narodowych, „rekrutowali się [oni] głównie z drobnoszlacheckich wsi gmin: Trzebieszów, Celiny i Ulan. Akcją tworzenia kół ONR kierował Aleksander Wierzchowski, komendant «Sokoła» z Paszek (pow. Radzyń Podlaski). Faktycznym inspiratorem był jednak Hieronim Lipiński ze Skrzyszewa (gm. Ulan). W pierwszych dniach czerwca struktury narodowo-radykalne powstały w kol. Ulan (gm. Ulan) w liczbie 25 członków, w Paskudach (gm. Ulan) – 70 osób oraz w Stoku (gm. Ulan) – 16 osób. 17 czerwca starosta łukowski zarządził przeprowadzenie rewizji domowych u Hieronima Lipińskiego, Dominika Piekarskiego i Stanisława Paździerskiego, jako „ludzi mających największe wpływy na tym terenie”. Osadzono ich w więzieniu, ale 7 lipca na mocy decyzji prokuratora zostali zwolnieni i oddani pod dozór policyjny.

Tymczasem w lipcu 1934 r. ciężar zakładania lokalnych struktur SN przejął Feliks Chojecki, bliski współpracownik Lipińskiego. Sukcesem zakończyły się starania powołania kół SN będących pod silnym wpływem narodowych radykałów, w Łęcznowoli (gm. Celiny) – 42 członków z prezesem Janem Jasińskim, w Gołowierzchach (gm. Celiny) – 35 członków z prezesem Dyonizym Rucińskim, w Wierzejkach (gm. Trzebieszów) – 22 członków z prezesem Józefem Płudowskim oraz w Zembrach (gm. Trzebieszów) – 35 członków z prezesem Wacławem Strusiem”. 

Istotny impuls w rozrastanie się siatki narodowej na terenie powiatu łukowskiego wniosło osiedlenie się w Łukowie we wrześniu 1936 r. Zygmunta Jacoby’ego, adwokata z Warszawy. Był on niegdysiejszym działaczem OWP i ONR. Przy wsparciu znanego narodowca Seweryna ks. Czetwertyńskiego z Suchowoli oraz ogniwa Stronnictwa Narodowego z Siedlec w czerwcu 1937 r. odbudował lokalny Zarząd Powiatowy SN. 

„ABC – Nowiny Codzienne”, nr 132, 27 kwietnia 1937 r.
(Jagiellońska Biblioteka Cyfrowa)

Co ciekawe ruch narodowy nie tylko nie był jednolity, co odzwierciedlała mnogość odłamów w jego łonie, ale nawet często wewnętrznie skłócony. Np. w październiku 1938 r. odbyła się w Łukowie konferencja informacyjna, którą prowadził Czesław Grądzki, były działacz SN z Sokołowa, mianowany następnie kierownikiem lokalnego biura Ruchu Narodowo-Radykalnego – Ruchu Młodych. Łukowską świetlicę tejże frakcji w styczniu 1939 r. zdemolowali członkowie SN. Poszło o to, że Grądzki podbierał stronnictwu ludzi do organizowania bojkotu żydowskich sklepów. 

Wewnętrzny bój o najbardziej ideowych aktywistów wynikał z faktu, iż nacjonaliści chcieli rozpętać możliwie szeroko zakrojoną walkę z Żydami i potrzebowali do tego każdej pary rąk. Jej głównym elementem był „bojkot ekonomiczny, ściśle związany z prowadzoną z wielkim rozmachem akcją propagandowo-informacyjną w postaci ulotek, plakatów i broszur. Pod hasłem: «Swój do swego po swoje!» pikietowano żydowskie sklepy, przekonując nabywców – Polaków do robienia zakupów w sklepach prowadzonych przez chrześcijańskich rodaków. Bojkotem ekonomicznym objęto także odsprzedawanie Żydom towarów przez producentów i korzystanie z handlu za ich pośrednictwem. Działania te miały pozbawić Żydów źródeł dochodów, co według polskich nacjonalistów miało doprowadzić do zwiększenia emigracji żydowskiej z Polski. W przejmowanych przez Polaków sklepach i warsztatach mieli znaleźć zatrudnienie pozbawieni pracy robotnicy i ludność z przeludnionych wsi i miasteczek”. 

Mariusz Bechta pisze, że ze względu na słabość struktur narodowych w Łukowskiem bojkot ekonomiczny Żydów rozpoczął się znacznie później niż w innych podlaskich powiatach. Dodaje też, że od samych narodowców bardziej agresywne działania podejmowała, szczególnie na wsiach, Akcja Katolicka. Symbolicznym początkiem bojkotu Żydów były wydarzenia, do jakich doszło 16 sierpnia 1936 r. na odpuście w Woli Osowińskiej. „Miejscowy proboszcz, ks. Kozyra, w asyście rządcy majątku Wola Osowińska – Gawrysia, usuwał stragany żydowskie z placu przed kościołem na drogę. Gawryś domagał się usunięcia na drogę wszystkich żydowskich kramów z obszaru zarządzanego przez siebie majątku. Podbudowani postawą swego księdza parafianie przyjęli nieprzejednaną postawę wobec żydowskich handlarzy. Dopiero przyjazd policji spowodował zażegnanie konfliktu. Stragany zostały przeniesione do wsi. Na terenie podległej mu parafii ksiądz był zadeklarowanym przeciwnikiem wszystkich organizacji społecznych (...) krytycznie odnoszących się do Akcji Katolickiej czy SN”. 

Prawdziwe szykany wobec Żydów zaczęły się jednak dopiero po rozpoczęciu działalności w Łukowie lidera SN, wzmiankowanego wcześniej Zygmunta Jacoby’ego. Po raz kolejny oddajmy głos kronikarzowi podlaskich narodowców: 

„Inauguracja bojkotu na dużą skalę nastąpiła we wrześniu 1937 r. Płatnych pikieciarzy wsparli dojeżdżający z Radzyńskiego, przesiąknięci ideą narodową aktywiści Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży (KSM). Presja narodowców musiała być na tyle silna, że w dość krótkim okresie czasu udało się złożyć kilka chrześcijańskich sklepów i zakładów rzemieślniczych. To był spektakularny sukces narodowców. Nawet upośledzone społecznie środowisko wiejskie z czasem zaczęło pozytywnie odnosić się do całego przedsięwzięcia. Brak przeciwdziałania pikietom ze strony starostwa odczytywali jako ciche przyzwolenie władz. 

„ABC – Nowiny Codzienne”, nr 283 A, 6 września 1937 r.
(Jagiellońska Biblioteka Cyfrowa)

Z powodu braku funduszy na terminowe opłacanie pikieciarzy początkowy impet opadł już w październiku 1937 r. Dobrowolne opodatkowanie polskiego kupiectwa okazało się dalece niewystarczające. 13 października w Łukowie odbyło się zebranie SN. Wobec katastrofalnej kondycji finansowej Stronnictwa koniecznością stało się wysyłanie na pikiety tylko członków SN dla odróżnienia od prowokatorów zaopatrzonych w partyjne legitymacje. Reakcja Żydów była łatwa do przewidzenia. Zażądali natychmiastowego przerwania bojkotu. Starosta Gustaw Orłowski, na podstawie obserwacji kupców żydowskich, przestrzegał przed prowokacją ze strony Żydów. Zasugerowany wypowiedzią jednego z szanowanych obywateli – Żyda: «Pikietowanie ustanie wtedy, gdy po stronie żydowskiej będzie trup», wyciągnął wniosek, że ludność żydowska gotowa jest poświęcić życie jednego ze swoich, byle tylko przymusić władze do wyciągnięcia daleko idących konsekwencji wobec «morderców», którymi, jak łatwo można domniemywać mieli być Polacy, najlepiej członkowie Stronnictwa. Zwrócił uwagę, że konflikt ma też drugie oblicze, mianowicie Żydzi szykanowali swoich rodaków pragnących kupić w sklepie chrześcijańskim, bądź siłą wyciągano z polskich dorożek żydowskich klientów. Słowem, równolegle istniał bojkot handlu i usług polskich. Proces ten zaszedł tak daleko, że bojkot żydowski dotknął nawet życia kulturalnego Łukowa. Żydzi gremialnie nie przychodzili na cenione wcześniej przedstawienia przyjezdnych trup teatralnych «Reduta», «Teatr Wołyński», zaniechali chodzenia do kina prowadzonego przez Polaka. 

Na terenie Łukowskiego pod koniec roku 1937 w celu przeciwstawienia się akcji bojkotowej Stronnictwa Narodowego doszło do konsolidacji wysiłków PPS, SL, inteligencji postępowej (lewicowej) oraz komunistów pod hasłem «walki z faszyzmem». Na wiecu 12 grudnia mówcy z PPS i SL zapowiedzieli czynne zwalczanie narodowców-pikieciarzy. W związku z groźbą przerodzenia się zatargów w poważny konflikt, starosta Gustaw Orłowski zwrócił się do wojewody lubelskiego o wydanie decyzji kładących kres pikietowaniu sklepów żydowskich. W przekonaniu urzędnika jesienna akcja narodowców wzbudzała «antagonizmy rasowe i jest zarzewiem fermentów społecznych». Dostrzegł też objawy jej degenerowania, przez co miał na myśli proceder wykupywania się przez Żydów u bojkotujących niewielką sumą pieniędzy 2-5 zł, w zamian za co oni zmieniali miejsca bojkotu. Polacy nie zawsze dotrzymywali słowa i mimo okupu nadal pikietowali te sklepy. Przestrzegał przed przekształceniem się środowiska pikieciarzy w niebezpieczną bojówkę Stronnictwa, zagrażającą spokojowi publicznemu w powiecie”. 

Bojkot zaczął w miarę upływu czasu słabnąć i „przestał koncentrować uwagę ludności chrześcijańskiej. By rozpalić emocje po raz kolejny konieczny był następny impuls”. Stała się nim groźba wybuchu wojny z Niemcami i powszechny przypływ nastrojów patriotycznych. Na ich fali wiosną i latem 1939 r. zaczęło dochodzić do licznych wystąpień antyżydowskich na Podlasiu, przeważnie prowokowanych „przez pijanych młodych mężczyzn, zmobilizowanych w szeregi Wojska Polskiego”. Jednym z nich było pobicie Srula Hubermana z Łukowa i Nuchima Lublinera z Siedlec, do którego doszło 21 marca 1939 r. „w pociągu osobowym na odcinku z Broszkowa do Siedlec (...). Poszkodowani zatrzymali pociąg, musiała interweniować służba kolejowa. Napastnicy, po wylegitymowaniu, zostali wypuszczeni na wolność”.

Ostateczny kres akcji bojkotowej przyniósł wybuch wojny. Był to jednak równocześnie początek gehenny ludu Izraela. Trudno przy tym nie zauważyć, że intensywna akcja propagandowa prowadzona przez nacjonalistów, owe wściekłe prasowe ataki, sączenie w serca i umysły ludzi nienawiści do wszystkiego co żydowskie, musiała wywrzeć istotny wpływ na stosunek Polaków do tragedii ich żydowskich sąsiadów. Tak intensywnie siane ziarno wrogości musiało zakiełkować.

Przy tym wszystkim na smutny żart zakrawa twierdzenie Mariusza Bechty, iż nacjonaliści „konsekwentnie stali na straży wartości chrześcijańskich”. Jeżeli do katalogu owych wartości historyk podlaskich narodowców zalicza szczucie jednych ludzi na drugich, gnębienie bliźnich, dążenie do pozbawienia ich środków do życia, to albo nie wie, jakie ewangeliczne zasady były podwaliną Kościoła danego ludziom przez Chrystusa, notabene Żyda z urodzenia, o czym niektórzy zdają się zapominać, albo, co byłoby gorsze, uważa, iż w chrześcijaństwie dopuszcza się ignorowanie podstawowych przykazań i nauczania Jezusa w imię obrony partykularnych interesów takiej czy innej grupy narodowościowej, oraz za nic ma słynną prawdę wygłoszoną przez św. Pawła, iż „już nie ma Greka ani Żyda”, po której następują takie słowa jak „obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem”.

Zasłonę milczenia wypadałoby też spuścić na inne wynurzenia Bechty, wedle których „nieporadne wysiłki” polskich nacjonalistów „nie mogą w żaden sposób równać się działalności Adolfa Hitlera i niemieckich narodowych socjalistów”. Oczywiste jest bowiem, że polskiego antysemityzmu nie można zestawić w jednym szeregu z „jego ekstremalnym przejawem w wykonaniu Hitlera”, jednak jeszcze bardziej bezsprzeczne są fakty, dane i relacje wielu ocalałych, które pokazują, że ów opętany nienawiścią do Żydów niedoszły malarz znalazł wśród pierwszych ofiar rozpętanej przez siebie wojny ludzi, którzy byli zadowoleni z „rozwiązywania kwestii żydowskiej”, a nawet czasami sami wnosili w nie pewien wkład.