Żydzi zaczęli się osiedlać w Łukowie najprawdopodobniej na przełomie XIV i XV w. Zyskiwali na znaczeniu na tyle dynamicznie, że dwieście lat później chrześcijańscy mieszkańcy miasta uznali ich za konkurentów zagrażających ich stanowi posiadania. Wyrazem tych obaw było uchwalenie w 1589 r. przez rajców łukowskich ustawy zabraniającej sprzedawania i dzierżawienia Żydom ziemi i domów. Prawo to, zatwierdzone przez króla Zygmunta III Wazę, pozostało martwym zapisem, bowiem w połowie XVII w. społeczność żydowska w Łukowie liczyła już ok. tysiąca osób. Najwidoczniej więc zwyciężyła żywa w Rzeczypospolitej idea tolerancji, u podłoża której leżały jednak względy gospodarcze. Żydzi odgrywali w ówczesnym społeczeństwie istotną rolę – uprawiali rzemiosło, stanowili finansowe zaplecze dla szlachty oraz podnosili rentowność dóbr królewskich. Nic więc dziwnego, że władcy Polski otaczali ich opieką, przyznając kolejne przywileje.
Pierwszy znany przywilej dla łukowskich Żydów, będący potwierdzeniem wcześniejszych tego typu aktów prawnych, wydany został przez króla Jana Kazimierza Wazę w 1659 r., a więc niedługo po tragicznych w skutkach wydarzeniach – złupieniu Łukowa przez hordy Chmielnickiego (1648 r.) oraz wojska szwedzkie i siedmiogrodzkie (1657 r.), w wyniku których gmina żydowska prawie przestała istnieć (w 1676 r. w Łukowie mieszkało tylko 74 starozakonnych). Wsparcie ze strony monarchy (oraz kolejnych jego następców) pozwoliło społeczności żydowskiej powoli się odbudować i w połowie XVIII w. liczyła ona prawie 500 osób, zaś pod koniec tego wieku już 772 osoby. W Łukowie było więc wówczas prawie tylu starozakonnych co chrześcijan (871 osób). Posiadali oni 71 domów (na 222 ogółem), dysponowali murowaną synagogą, korzystali z łaźni, posyłali dzieci do szkoły oraz zgłębiali wiedzę z 1587 książek.
Mimo klęsk żywiołowych (pożary miasta) i niekorzystnej sytuacji w kraju (upadek Rzeczypospolitej i towarzyszące mu działania wojenne) społeczność żydowska, choć momentami poważnie osłabiona, rozwijała się na tyle energicznie, że już w pierwszej połowie XIX w. zdominowała Łuków pod względem liczebnym. Stan taki trwał do początku XX w. Dopiero po I wojnie światowej proporcje starozakonnych i chrześcijan w mieście osiągnęły względną równowagę.
Łukowscy Żydzi byli w przeważającej mierze dość ubodzy. Zajmowali się głównie drobnym handlem i rzemiosłem, uprawianym tak na potrzeby wewnętrzne jak i chrześcijańskich sąsiadów z miasta i otaczających je wsi, którzy z kolei parali się głównie rolnictwem. Taki układ, oparty na wzajemny uzupełnianiu się, sprawiał, że obie społeczności żyły ze sobą we względnej zgodzie i czuły się sobie potrzebne. Wrogość w stosunku do Żydów zaczęła narastać na dobre dopiero w okresie międzywojennym. Z ogromną siłą wybuchła w czasie wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r., kiedy to w Łukowie doszło do pogromu. Polscy żołnierze oraz podburzeni przez nich mieszkańcy miasta, bijąc Żydów i demolując ich domostwa, brali, w ich mniemaniu słuszny, odwet za sprzyjanie przez część członków gminy przyniesionej na bagnetach krótkotrwałej sowieckiej władzy.
Po kilku dniach zapanował w Łukowie spokój, jednak relacje polsko-żydowskie nigdy już nie były tak dobre jak wcześniej. Na ich pogorszenie wpłynął także wielki kryzys, w wyniku którego w latach 30. biedniejące społeczeństwo polskie zaczęło oskarżać Żydów o gospodarczą dominację. Doszło wówczas do wzrostu nastrojów antysemickich, nacjonalistycznej nagonki w prasie oraz bojkotu żydowskich rzemieślników i sklepikarzy.
Dwudziestolecie międzywojenne miało dla łukowskiej gminy także jasne strony. Uruchomiona została żydowska biblioteka, szkoła powszechna, przez pewien czas wychodziła w mieście gazeta w języku jidysz. Żydzi zasiadali w radzie miasta (posiadali 10 z 24 mandatów), działali w licznych partiach i organizacjach społecznych, prowadzili ok. 450 firm przemysłowo-handlowych (85% wszystkich podmiotów gospodarczych), mieli własną kasę zapomogowo-pożyczkową.
Kres łukowskiej społeczności żydowskiej przyniosła II wojna światowa. Zanim jednak do tego doszło, Żydzi musieli przejść przez ogromne upokorzenie i udręczenie. Do mieszkających w Łukowie sześciu tysięcy potomków Abrahama dokooptowano drugie tyle osób deportowanych ze Słowacji oraz kilku polskich miast. Wśród tak dużego skupiska ludzi zapanował głód, szerzyły się choroby. Żydzi, zamknięci z czasem w getcie, zmuszani byli do ciężkiej pracy oraz pod byle pretekstem zabijani. Wreszcie na jesieni 1942 r. oraz na wiosnę 1943 r. ok. 16 tys. osób (w międzyczasie zwieziono do Łukowa ponad 4000 Żydów z okolicznych wsi) hitlerowscy oprawcy deportowali do komór gazowych w Treblince oraz rozstrzelali na miejscu. Co bardzo bolesne, do zbrodni na Żydach przyłożyli ręki także niektórzy Polacy. Wyzbyci wyższych uczuć osobnicy, czy to z pobudek antysemickich, czy to z chęci zysku, czy też wreszcie pod wpływem strachu, organizowali obławy na Żydów, rozkradali pozostałe po nich mienie, denuncjowali ukrywających się, a nawet zabijali tych nielicznych, którym udało się umknąć nazistowskim siepaczom. Oczywiście wśród mieszkańców Łukowa i okolic nie brakowało także ludzi, którzy ze zwykłej przyzwoitości oraz w imię chrystusowej miłości bliźniego ratowali „starszych braci w wierze”, narażając życie swoje i najbliższych.
Dziś nie ma już Żydów w Łukowie i okolicach. Po sześciu tysiącach obywateli miasta i przeszło czterech tysiącach mieszkańców okalających je miejscowości pozostało też niewiele śladów. O nich samych i o niewyobrażalnej tragedii, jaka ich spotkała, przypomina tylko niszczejący pomnik zbudowany zaraz po wojnie na terenie nieczynnego kirkutu przy ul. Warszawskiej. Jest jeszcze otoczony macewami głaz pamiątkowy w miejscu straceń, w lesie niedaleko Malcanowa, ale mało kto wie o jego istnieniu, a tym bardziej zagląda do owego odległego zakątka. Tam gdzie stała główna synagoga, zburzona przez Niemców w 1944 r., jest dziś skrzyżowanie ulic. Pozostałe domy modlitwy oraz mykwa zostały przebudowane i nie wszyscy mają świadomość, jakim celom kiedyś służyły. O ich dawnym przeznaczeniu nie informuje żadna, choćby najskromniejsza tabliczka. Próżno takiej szukać także np. na dworcu kolejowym, z którego do obozu zagłady odjechało kilkanaście tysięcy ludzi. Jedynie tam gdzie kiedyś znajdował się magistrat, na którego dziedzińcu masowo rozstrzeliwano Żydów, w 1959 r. umieszczona została tablica pamiątkowa, ale zawisła ona na pozostałości po magistrackiej pierzei (a potem przeniesiona została na obecny budynek banku) głównie dlatego, że wśród ofiar egzekucji byli Polacy. Można się z niej dowiedzieć, że jest to miejsce straceń uświęcone krwią bohaterów w walce z okupantem hitlerowskim. Kim byli i w jakich okolicznościach polegli owi bohaterowie – tego już nie napisano. Autorzy tablicy mieli zapewne na myśli członków polskiego ruchu oporu, więzionych i mordowanych w przylegającym do magistratu więzieniu. W takim razie w najmniejszym stopniu nie zostały upamiętnione rozstrzelane w tym miejscu setki niewinnych cywilów, w tym żydowskich kobiet i dzieci.
(Już po wydaniu książki Żydzi Łukowa i okolic, w której zawarte zostały powyższe słowa, w miejscu dawnego magistratu 5 października 2012 r. odsłonięta została tablica pamiątkowa poświęcona żydowskim ofiarom Holokaustu. Z kolei 19 czerwca 2015 r. u zbiegu ul. Staropijarskiej i Zdanowskiego, czyli dawnej Bóżnicznej, w obrębie zburzonej w 1944 r. synagogi stanął pomnik poświęcony łukowskiej społeczności żydowskiej.)
Odbudowana pierzeja prowadząca na dziedziniec dawnego magistratu (obecnie jest tu budynek banku) z widoczną tablicą z 1959 r.
(Fot. www.historia-lukow.pl)
Tablica na budynku banku wzniesionym w miejscu dawnego magistratu
(Fot. Krzysztof Czubaszek)
Zginęli żydowscy mieszkańcy Łukowa, zniknęła przestrzeń, w której żyli. O ludziach, dla których miasto to przez kilka stuleci było domem, którzy kształtowali jego oblicze, mało kto już dziś pamięta. W kolejne rocznice zbrodni (a są takie, np. 5 października – początek deportacji łukowskich Żydów do Treblinki, oraz 2 maja – ostateczna likwidacja łukowskiego getta) lokalne władze nie organizują oficjalnych uroczystości, w miejscach kaźni nikt nie wygłasza przemówień i nie składa kwiatów. Nikt, jeśli nie liczyć nielicznych ocalałych Żydów lub ich potomków, którzy od czasu do czasu zjawiają się w Łukowie, błądzą po nieistniejącym sztetlu i wyjeżdżają z jakimś trudnym do wyrażenia smutkiem. Niektórzy, jak np. Françoise Rudetzki, znana francuska działaczka społeczna, córka urodzonego w Łukowie Maurice’a Daba, stają się później bohaterami artykułów prasowych, które z pewnością nie budują pozytywnego wizerunku ani samego Łukowa, ani Polski w ogóle1).
W tej sytuacji za prawdziwy promyk nadziei należy uznać wystawę pt. Dzieje społeczności żydowskiej w Łukowie, prezentowaną od 26 października 2007 r. do połowy 2008 r. w Muzeum Regionalnym w Łukowie. Było to wydarzenie bez precedensu, dzięki któremu mieszkańcy miasta po raz pierwszy mogli dowiedzieć się czegoś więcej o zapomnianym fragmencie lokalnej historii. Wypada mieć nadzieję, że tego typu przedsięwzięć będzie w przyszłości więcej.
Przypisy:
1) Françoise Rudetzki jest znaną i szanowaną we Francji osobą. W 1983 r. padła ofiarą zamachu zorganizowanego przez terrorystów islamskich, w wyniku którego odniosła straszne obrażenia, przeszła wiele niezwykle skomplikowanych operacji, a na dodatek podczas transfuzji krwi została zakażona wirusem HIV. Mimo tylu nieszczęść, jakie ją spotkały, prowadzi ożywioną działalność społeczną, stoi na czele organizacji SOS – Zamachy. Jej ojcem był Maurice Dab, który urodził się 4 października 1920 r. w Łukowie jako Aron Moszek Dąb, syn Gerszela (później Gastona) i Lai Himmelbaum, został krawcem i w latach 30. wyemigrował z rodzicami do Paryża. Podczas wojny większość jego rodziny została wywieziona z Francji do obozów zagłady (m.in. do Dachau i Oświęcimia) i zginęła. W 2004 r., tuż przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej, „Le Nouvel Observateur”, liczące się francuskie czasopismo, zaproponowało Françoise Rudetzki podróż do kraju przodków. Jej efektem był obszerny reportaż, w którym Łuków przedstawiony został w niezbyt pochlebnych barwach. W tym położonym gdzieś na krańcach cywilizowanego świata miasteczku, do którego prowadzą błotniste drogi, prawie w ogóle nie ma śladów po licznej niegdyś społeczności żydowskiej, a to, co się z nią stało, obecnych mieszkańców niewiele obchodzi. Françoise Rudetzki próbuje się czegoś dowiedzieć od miejscowych władz, zaczepia na ulicy przypadkowych przechodniów, ale spotyka się tylko z obojętnością. Na miejscu straceń, w lesie koło Malcanowa, znajduje walające się śmieci i rozbite butelki po wódce. Jedynym jaśniejszym momentem sentymentalnej podróży do „przeklętego kraju, o którym się nie mówiło w jej domu, gdyż wspomnienia powodowały zbyt wiele bólu i łez”, jest wizyta w archiwum, gdzie Françoise Rudetzki odnajduje metrykę urodzenia ojca (zob. Agathe Logeart, Lukow ou le désir de mémoire de Françoise Rudetzki. Seuls les arbres se souviennent mon père...; tejże, Jusqu’à Auschwitz..., „Le Nouvel Observateur” nr 2060, 29 kwietnia 2004 r.; por. Piotr Moszyński, Klucz francuski. Wyczucie, „Wprost” nr 1120, 22 maja 2004 r.).