Jakiś czas temu sama tego doświadczyłam. Moje ciało przestało się ze mną dogadywać, odmówiło mi posłuszeństwa, zepsuło się. Ogarnęła mnie wtedy ogromna złość. Dlaczego ja?, Dlaczego teraz? Przecież mam tak dużo do zrobienia. Byłam na nie zła, paradoksalnie „na nie”, nie na siebie. Przecież to ono się poddało, nie ja! Wtedy tak właśnie myślałam. Było to pierwsze, co przyszło mi do głowy i jest to bardzo przykre. Nie miałam dla siebie żadnego współczucia, tylko żal i rozczarowanie. W moim przypadku cały stres, strach i złość, które przyjęło moje ciało, skumulowały się w brzuchu. Diagnozą był IBS (zespół jelita drażliwego), ale w organizmie toczyło się jeszcze parę bitew. Po drodze doszła niedoczynność tarczycy, a szukając sposobu na rozwiązanie tych problemów, odkryłam lęk uogólniony. Co było zapalnikiem? Stres, niewłaściwy styl życia, lęki? Trudno powiedzieć. Problem jest złożony. Nie dbałam o swoje ciało w taki sposób, jaki tego potrzebowało. Nie umiałam. Biegłam przed siebie, za kolejnymi osiągnięciami, których nie byłam pewna. Byłam ślepa na znaki, aż organizm ogłosił strajk. Próbował mi to uświadomić najdonośniej, jak się dało. Taki ból był już alarmujący. W mojej głowie zaczęły pojawiać się pytania. Jak to możliwe, że sama doprowadziłam się do takiego stanu? Refleksja i poszukiwania pozwoliły znaleźć odpowiedzi. Rzeczywistość, która wydaje się naturalnym porządkiem rzeczy, oparta jest na dualizmie stojącym u podstaw kapitalizmu. Mówi on o tym, że człowiek jest obdarzony umysłem – sprawczością, a nasze ciało jest biernym podmiotem, które możemy kontrolować i eksploatować.
Ciągłe działanie, którego wymagałam od swojego ciała, wynikało z wartości dyktowanych przez kapitalizm. Skupiłam się na umyśle, który przecież czyni człowieka wyjątkowym spośród wszystkich stworzeń. Mamy sprawczość i staramy się kontrolować przyrodę. Wykorzystywać ją ponad miarę, to są tylko „zasoby naturalne” tak jak ciało ludzkie. Wyobrażam sobie, że niejedna osoba również znalazła się w takiej sytuacji. Kiedy jakaś niedogodność wynikająca z niedoskonałości ludzkiego ciała, zagrodziła nam drogę do celu. To oznacza, że pozwoliliśmy sobie na słabość. Żyjemy w przeświadczeniu, że nie możemy sobie odpuścić. Wszystko jest przecież możliwe. Musimy się tylko mocno o to postarać. Jeśli będziemy wystarczająco zdeterminowani i pracowici osiągniemy swój cel. Jeśli się nam nie uda, to znaczy, że ponieśliśmy porażkę, nie daliśmy z siebie wszystkiego, to nasza wina. Za wszelką cenę staramy się do tego nie dopuścić, bo zagrozi nam „widmo życiowego niespełnienia”[1]. W ten właśnie sposób eksploatujemy własne ciało. Odłączamy się od niego, nie zauważamy go, jest tylko ograniczeniem.
Te mechanizmy generowane są przez system, który jest nieodłączną częścią naszej kultury, jest w niej tak zakorzeniony, że nie jesteśmy nawet w stanie wyobrazić sobie świata bez niego. Generuje nasze cele i potrzeby, według jego zasad staramy się je spełniać. Najczęściej dążymy do zapewnienia sobie i swoim najbliższym godnych warunków egzystencji. Staramy się jedynie zaspokoić potrzeby, jednak wydaje się to być niekończącą się podróżą. Tak właśnie działa kapitalizm. Jego celem jest zysk, a nie zaspokajanie ludzkich potrzeb[2]. On je napędza, dąży do utrwalenia stanu braku, bo tylko tak może funkcjonować. Kapitalizm dał nam technologiczne możliwości, aby produkować szybciej i o wiele więcej niż potrzebujemy. Ekonomiści w latach 60. XX wieku przewidywali, że to odciąży nas od zbędnej pracy. Jednak tak głęboko tkwimy w jego ideach, że pozwalamy mu kreować kolejne potrzeby i jeszcze bardziej rozwijać produkcję i konsumpcję w pogoni za wzrostem, za zyskiem. Choć jego ideologia mówi o wolności i wyzwoleniu człowieka, to coraz bardziej się od tego oddalamy. Reklama jest jego narzędziem. Jak pokazał Edward L. Bernays nasza psychika podatna jest na manipulacje, które mogą prowadzić do konsumpcji wykraczającej daleko poza nasze potrzeby. Czasem mam wrażenie, że konsumpcja jest naszą nową religią, bo to jej poświęcamy siebie, ona jest sensem podejmowanych działań. Wierzymy, że jest w stanie nas uszczęśliwić. Pędzimy za rzeczami, których nie potrzebujemy, wykonując często zbyteczną pracę, przy tym niepotrzebnie wyniszczając organizm.
U podstaw kapitalizmu kryje się wyjaśnienie, dlaczego tak się traktujemy. Powodem jest właśnie wspomniany dualizm stworzony przez Kartezjusza, rozdzielający rzecz myślącą, czyli umysł, od rzeczy rozciągłej, rozumianej jako obiekty materialne [3]. Według niego cała przyroda, jak i nasze ciało jest bezwładną i nieświadomą materią, w działaniu przypominającą maszynę. To pozwoliło usprawiedliwić pierwszym kapitalistom wyzysk ludzi i eksploatację przyrody. Wpłynęli oni na zmianę przekonań, przekształcając podejście do otaczającego nas świata. Sprawili, że zaczęliśmy kontrolować środowisko naturalne według własnych pragnień, podporządkowaliśmy je sobie. Przyroda, a w tym ludzkie ciało, od tego czasu istnieje głównie jako zasób do eksploatacji. Chociaż wiemy, czujemy, że nie powinno tak być, jak pokazali Edmund Husserl czy Maurice Merleau-Ponty już w XX wieku. Zwrócili uwagę, że nasza świadomość zależy od doświadczenia zjawisk, a to możliwe jest jedynie poprzez ciało. Wszystko, co pojmuje nasz umysł, nasza osoba, pochodzi z doświadczania świata przez ciało. Umysł i ciało nie mogą egzystować osobno.
Więc to odłączenie się od naszego ciała, wywyższenie się ponad nasze możliwości to może tylko wiara, że wszystko musi być tak, jak jest. Ja w tamtym momencie tego nie zauważyłam. Nie chciałam uznać, że kończą się moje siły, nie byłam w stanie pozwolić sobie na niepowodzenie. Nie chciałam oddać swojej sprawczości, bo to oznaczałoby nieznane. Poczułabym lęk. Zignorowałam doświadczenia mojego ciała, które błagało o odpoczynek, o zauważenie. Nie chciałam czytać sygnałów ukazujących moje niedoskonałości. Tak funkcjonujemy, nie mamy tolerancji dla własnej bezradności. Unikamy smutku, melancholii, depresji. Nie pozwalamy sobie na błędy. Nasza kultura zbudowana jest na kulcie sukcesu, na kontroli. Choć „jesteśmy wszak wyłącznie produktem ewolucji, cielesnymi istotami poczętymi z przypadku, które na krótką chwilę wyłoniły się na powierzchnię istnienia”[4], a porażka stanowi nieodłączną część naszego doświadczenia. A gdyby tak pogodzić się z tą niedoskonałością, spojrzeć wewnątrz i sobie odpuścić? Otworzyć się na nowe możliwości, odważyć się na błędny i bezradność. Co najgorszego mogłoby się stać? Może byłoby to wyzwalające doświadczenie. Pozwolilibyśmy sobie na własne słabości, ale też na słabości cudze. Otworzylibyśmy się na empatię, na siebie nawzajem. To niedoskonałe ludzkie ciało, to cudowny system, w którym wszystko jest ze sobą powiązane, gdy jeden element zawiedzie, sypie się jak domek z kart. Przez to naprawienie szkód to nie jest łatwy proces. Wymaga działania systemowego, holistycznego. Dzięki temu ja uczę się swojego ciała na nowo, ale to przyjemna nauka. Otwiera oczy, perspektywy, rozluźnia mięśnie i nerwy, pozwala oddychać. Jest to przede wszystkim droga do komfortu. Jeśli uświadomimy sobie, jak mówi cudowna Anastazja Bernad5, że jesteśmy tylko zwykłymi ludźmi, może znajdziemy w sobie przestrzeń na ulgę. Moglibyśmy uśmiechnąć się do siebie i trwać tę krótką chwilę, która została nam dana. Bez wyrzutów, że mamy jeszcze tak dużo do zrobienia, że musimy udowodnić sobie, że jesteśmy tego warci. Czy to ma jakieś znaczenie?
1. Hickel J., Mniej znaczy lepiej: o tym, jak odejście od wzrostu gospodarczego ocali świat, Karakter, 2022.
2. Tamże.
3. Stawiszyński T., Ucieczka od bezradności, Otwarte, 2021.
4. Tamże.
5. https://www.instagram.com/reel/C6qeD9_oGOp/?utm_source=ig_web_copy_link&igsh=MzRlODBiNWFlZA%3D%3D [dostęp: 31.05.24].