Opowiedz mi o wszystkim, czego nie rozumiem
Magda Glabas
Tekst będzie opublikowany na portalu Szajn.
Tekst będzie opublikowany na portalu Szajn.
Eliza wyszła zza kamienicy osłaniającej ją przed wiatrem i już tam zorientowała się, że przegapiła nadejście zimy. Śnieg oprószył cały chodnik, choć to trzepiące po policzkach krople wyrwały ją z ciepłego zamyślenia. Postawiła kołnierz całorocznego płaszcza i posuwała się do przodu, osłaniając przy tym Jagodę, którą z racji nieprzystających do pogody butów, wzięła na ręce. Każdy podmuch zdawał się świszczeć: „powinna o tym pomyśleć wcześniej i teraz ma”. Zatrzymała się przy oblanej mlecznym światłem witrynie, żeby nieco się przeorganizować i na chwilę postawiła córkę na chodniku. Zza szyby spoglądały na nie ustawione w rzędzie lalki, wystrojone w zimowe płaszcze, jakby wszystkie matki na świecie dawno przygotowały swoje dzieci na zimę, z wyjątkiem Elizy.
– Ładna z nas para, co?
Spojrzała najpierw na odbicia ich sylwetek, a potem w niebieskie, jakby oszklone oczy Jagody. Było w nich coś tak mądrego i spokojnego, jakby wiedziała wszystko, czego Eliza nie potrafiła jej powiedzieć. Jakby wiedziała, że w każdej sekundzie dnia matce bzyczy w uszach lęk, że ta mogłaby zmarznąć, zatęsknić, zawstydzić się, czy po prostu zmartwić. Jakby to Eliza w swojej bezsilności była dzieckiem, jakby to właśnie Jagoda trzymała na rękach niemowlę, usilnie próbując je uspokoić i ukochać. Jakby mówiła po prostu „ja wiem, jesteś bardzo dzielna”. Ilekroć Eliza nie miała siły ciągnąć sanek, rozliczać rachunków, brodzić w wiecznym śniegu, tak właśnie myślała. Mimowolnie.
Dziwna zależność, czasem żartobliwa – „to co, teraz ty pociągniesz mamę?”
Nie pozwalała takim głosom wybrzmiewać zbyt często, nie chciała nawet myśleć, że Jagoda mogłaby zdawać sobie sprawę z prawdziwych trudów ich sytuacji. Nie fantazjowała o żadnym długu wdzięczności. Nie znosiła tego, ale te myśli przychodziły mimowolnie i zawsze dawały podobne ukojenie. A może mogła pozwolić im dojść do głosu, może one, jako matka i córka funkcjonowały zawieszone gdzieś poza czasem i zupełnie poza życiem, więc mogły te nadane im wcześniej role obierać naprzemiennie? Tak Eliza myślała zawsze, kiedy córka pytała w kółko i w kółko i w kółko: „mamo, a kochasz mnie?” Że kochała ją tak, jakby ta obezwładniająca miłość istniała na długo przed nimi i była dużo większa od nich.
Jagoda w pośpiechu przejrzała się dopiero w witrynie sklepu i to tam zobaczyła dziurę w rajstopach, wielkości sporej śliwki. Przez ten skrawek odkrytego ciała pod spódnicę wdzierał się ostry, zacinający skórę mróz. Może i głupio tak iść, ale nie miała już wyjścia.
Mama zawsze była gotowa przewrócić oczami, by po chwili jednak gorączkowo i nieporadnie chwycić igłę i nitkę. Bo Jagoda jest jej córką, bo ona jest jej matką, a podarte rajstopy to najgorszy wstyd. Jagoda malowała wtedy portret matki wiecznie zawstydzonej, wiecznie strudzonej. Nie była pewna, czyj właściwie był wstyd, który później czuła, bo podarte rajstopy aż tak jej nie zajmowały. Jakby to raczej niepokoje matki pobrzmiewały dyskretnymi drganiami w jej codziennych potyczkach. Matce trudno było uwierzyć, że już nie ceruje się rajstop i że zwyczajnie, nie musi tego robić. Jeszcze trudniej, że to żaden wstyd, jak pójdzie oczko, że ani inne dzieci, ani inne matki nie zwrócą na to najmniejszej uwagi.
Jagoda, kręcąc palcem po nagiej skórze, myślała jeszcze o matce-kobiecie niewierzącej w feminatywy, bo „ona nie potrzebuje takiej walidacji”, matce-dziewczynce, co miesiąc wypychającej majtki watą, bo „kiedyś tak było”, matce-córce, złej na nieporadność własnej matki, bo ta “nie rozumie, że żyje się teraz inaczej”. O portrecie matki niestrudzonej, chociaż takiej nie poznała. Tak, jakby widząc ją, zdejmowała z siebie na moment cały wstyd narzucony przez matczyne poświęcenie. Starała się odczytać prawdę o matce ze skrawków życia, do którego nie miała wglądu, bo poznały się, właściwie, tak późno.
A może widziała je cały czas? Kiedy matka pochylała się nad jej zeszytem z rezygnacją, kiedy pocierała czoło, słysząc komplement, kiedy marszczyła brwi nad gazetą i kiedy zawiązywała usta w pętelkę, przeglądając się w każdej napotkanej szybie. Kobietę, której nie miała okazji doradzić, pocieszyć i ukochać. Całe to życie, życie Elizy pulsowało gdzieś w echach „ich” życia. Jagoda coraz częściej starała się go dotknąć, jakby na tych porozrzucanych i upchniętych w pęknięciach ich codzienności kartkach, była zapisana odpowiedź na te najbardziej nurtujące ją pytania: czy kochasz mnie tak bardzo, że z łatwością przychodzi Ci mówienie o przeszłości “inne życie, nie ma co drążyć”? Czy ja potrafiłabym tak pokochać? Dlaczego zawsze się upewniasz, że kupiłam buty na zimę i dlaczego tak wstydzisz się dziur w rajstopach? Czy tak naprawdę też zahaczasz o każdą drzazgę i dlatego tak dobrze je cerujesz? Jakby mogła wtedy wyprosić: mamo, znajdźmy się gdzieś jeszcze raz, jako siostry, jako dziewczynki, jako przyjaciółki i opowiedz mi o wszystkim, czego nie rozumiem.