Zanurzając się w głębokie warstwy swych wspomnień z dziecięcych lat, odnoszę wrażenie, że zewsząd otacza mnie bujna roślinność. Poprzez mgłę upływającego czasu i zatartych szczegółów, dostrzegam silnie tętniącą wokół mnie zieleń. Wyrasta ona spod mych stóp, góruje nad moją głową i wrasta wewnątrz mnie. Sypki piach w mych dłoniach wydaje się nieustannie rozwarstwiać na miliony drobnych części, szybko rozsypując się z powrotem na powierzchnię, z której został przeze mnie poderwany. Promienie słońca wpijają się w moją skórę. Trawa, pod moimi stopami, swym chłodem odświeża, a nierówności podłoża koją zmysły. Szumiące drzewa opowiadają historie, które wzrastają we mnie przez lata. Opuszkami palców wertuję zakamarki kory i badam jej różnorodne tekstury. Wiatr podkreśla moje rysy i otula moje ciało. Zapach nadciągającej burzy elektryzuje i pobudza - z niecierpliwością czekam na pierwszy grzmot.
Pisząc to spoglądam przez okno galerii sztuki, w której odbywam staż. Żar rozgrzanego ulicznego asfaltu aż parzy oczy. Ciągły stukot kół tramwajów linii 7 i 15 otacza mnie z każdej strony. Ziemia drży przy każdym przejeździe. Jedyna zieleń, którą dostrzegam w tym krajobrazie ściśniętych cegieł i rozlanego betonu, to ta która wyrosła pod koszem na śmieci. Nieśmiało przebiła się przez kostkę brukową. Nikt nie zakłóca jej rozwoju. Może dlatego, że wyrosła obok rzeczy niechcianych, tam gdzie jej miejsce widzi człowiek antropocenu?
Często rozmyślam nad relacją człowieka z przyrodą, z teoretycznego założenia tak naturalną i podstawową. O tym jak istota ludzka wręcz wymaga kontaktu z naturą, by dbać o swoje zdrowie zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Z drugiej strony, w nieustający sposób, odrzuca od siebie wszystko co z nią związane. Przyciąga do siebie wszystko co sztuczne i wytworzone. Pragnie kontroli nad kreacją świata, który poprzez pryzmat swej dominacji postrzega jako ludzki. Pomijając przez to potrzeby oraz istotę współistniejących w nim bytów. Wielorakość ludzkich podejść do kwestii przyrody wydaje się mnie czasem przerastać. Mam potrzebę krzyczeć i wyrażać całą sobą potrzebę metamorfozy i zjednoczenia z bytami tak nam bliskim i potrzebnymi. Jednak odczuwam zastój. Pomimo ciągłych, deklarowanych chęci zmian obserwuję i doświadczam brak realnych działań.
W tym wszystkim odnajduję siebie samą pochłoniętą przez falę miejsko-ludzkiej rutyny. Większość dnia spędzam w zamkniętych pomieszczeniach. Niezależnie od tego, czy pięknych, czy też podupadających – miejscach odciętych od natury. Nie zliczę, na palcach mych dłoni, ile dni zdarzyło mi się jedynie „kursować” z domu do pracy i z pracy do domu. W takich chwilach jedyny kontakt ze światem zewnętrznym, z nieprzetworzoną zielenią, miewałam w trakcie szybko upływających minutach oczekiwania na tramwajowym przystanku. Ile roślin w moim pokoju stało się dla mnie w pewnym momencie udręką, bo nie byłam w stanie zrozumieć ich potrzeb, a może nie znajdowałam w sobie czasu aby się w nie wysłuchać? W którym momencie mojego życia pochłonęła mnie antropocentryczna fala, a kontakt z przyrodą stał się wyzwaniem? Czy zawsze byłam jej częścią? Od kiedy muszę z trudem znajdować w swej codzienności moment aby wyjść na spacer? Dlaczego nie patrzę już tak często w górę, na czubki drzew, aby zachwycać się migającymi na niebie niepowtarzalnymi układami liści? Dlaczego nie patrzę już w chmury godzinami?
Przebłyski zieleni z mego dzieciństwa rozlewają się po moim ciele. Wrażenie otwartości i brak zaburzenia sztucznie wytworzonym przez ludzkość środowiskiem budzi we mnie ogromną tęsknotę. Myślę o mojej i naszej relacji z przyrodą. Czy nadal z nią współbrzmimy, a może już przestaliśmy? Odpowiedzi na to pytanie szukam w sztuce, jedynej ludzkiej aktywności, która daje mi poczucie pocieszenia i swoistej nadziei.
Postrzegam człowieka jako istotę zależną. Istotę uwikłaną w wiele wzajemnych nieuświadomionych powiązań, które kształtują jej środowisko. Posiadającą tendencje do negacji owych współzależności, bowiem chce wierzyć w swą wszechmoc oraz siłę. Takie traktowanie rzeczywistości wiązać się może z destrukcyjną władzą, która w konsekwencji oddziałuje również w sposób negatywny na jednostki niosące owo spustoszenie. Ludzkość pragnie kreować i dostosowywać do swoich oczekiwań i wyobrażeń wszystko co napotka szukając w tym zysków, między innymi, ekonomicznych.
W swej instalacji Shapes of Destruction (2020 – obecnie) Andrea Garcia Vasquez przedstawia serie wielowymiarowych dywanów, których kształty reprezentują nieludzką perspektywę zdjęć satelitarnych obrazujących przestrzenie nielegalnie wylesiane na terenach Amazońskiej Puszczy. Kolory wykorzystywany w trakcie tuftingu inspirowane są mapami topograficznymi oraz satelitarnymi, które ukazują obszary karczowań przetransformowanych w wysypiska śmieci, elektrownie, farmy czy też obszary kopalniane. Antropogeniczne zmiany terenu skrupulatnie przedstawiane w formie przedmiotu codziennego użytku przenikają w sferę domową, powszechnie uznawaną za bezpieczną i dla wielu oddzieloną od zewnętrznych zmartwień, w tym problemów ekologicznych. Vasquez wspomina jakoby to właśnie wybór dywanu jako medium jej działalności artystycznej miał symbolizować zakorzenienie bądź uziemienie. Wyobrażony domownik dotyka stopami terenów kryzysu, na których unicestwienie przyzwala poprzez swoje milczenie.
Obszary zniszczeń pojawiając się w przestrzeni domowej przestają być tematem tabu, albo przynajmniej raptownie zaburzają jego granice. Zaprezentowane w centralnej części pomieszczenia stają się jego rdzeniem, przez co i rozmowa wokół nich wydaje się być nieunikniona. Brutalnie uderzającą prosto w serce prawdą jest fakt, że wiele z prac artystki przedstawia obrazy przeszłości. Po zeskanowaniu prezentowanych obok nich QR kodów widz jest w stanie doświadczyć teraźniejszości. Rzeczywistość szokuje. Obszar ludzkiej ingerencji łapczywie poszerza swoje granice. Dywany w różnorodnym tempie jednakże konsekwentnie dążą do tego aby swą formą pokryć całe pomieszczenia.
W mojej ocenie konfrontacyjne prace Vasquez w paradoksalny sposób wyrażają nie tylko aktywistyczną chęć działań i poruszenia dyskusji. Przedstawiają one również potrzebę ludzkiego udomowienia. Sfery kolektywnie zamieszkiwane przez różnorodne nie-ludzkie stworzenia zostają przez człowieka agresywnie rozdarte i dostosowane do jego własnych wymyślnych potrzeb. Nie ma przy tym żadnej próby ugody z otoczeniem, dzieje się tak, jak zarządzi człowiek. Teren podporządkowany ludzkiej zachciance staje się dywanem, jednym z wielu przedmiotów w domu agresora.
Aczkolwiek nie wszystko jest mile widziane w owym wykreowanym uniwersum. Niektóre z istot od początku skazane są na eksterminacje. Zaburzają bowiem wizję tego, co kulturowo uznane jest za piękne i pożądane. Czasem, dzięki ich niskiemu położeniu w hierarchii wartości, wykreowanej przez człowieka, udaje im się ukryć i pozostać niezauważonymi. Porastają wówczas obszary zapomniane oraz te, które z założenia nie są warte poświęcania im czasu i uwagi. Co dzieje się gdy tak odsunięte na margines jednostki zostają wystylizowane oraz dostosowane do oczekiwanych wizualnych standardów?
Przyglądając się wybranym fotografiom serii Plantae Malum (2021; wybrany element pracy: fotografie) Anny Kędziory zdaję sobie sprawę, że mój odbiór dzieła podyktowany jest wcześniej zasłyszanym jego opisem. Wiem wokół czego oscylują przemyślenia i wybory artystki, przez co moje spojrzenie traci swą „czystość” i potencjalną obiektywność. Pomimo, że to mój pierwszy raz obcowania z tą pracą, to wewnątrz posiadam pewną opinię na jej temat. Chcę lubić ową pracę, bowiem tematyka jakiej dotyka wydaje mnie się być fascynująca, a przede wszystkim istotna. Według mnie koncentruje się ona na zauważaniu małych elementów otaczającego człowieka zewsząd świata natury i redefiniowania jego rozumienia i związanych z tym środków poznawczych.
Obserwuję wyeksponowane na białym tle chwasty i zastanawiam się czy gdyby nie fakt, że wiedziałam już wcześniej, że Kędziora prezentuje w swej pracy “rośliny niechciane”, to czy zorientowałabym się, że nimi są. Zdjęcie, które przede wszystkim przykuwa moją uwagę przedstawia prosto sterczącą łodygę, której kwiat będący w pełni swego kwitnienia leży obok niej - odcięty. Fotografia w pewien sposób wydaje mi się być dramatyczna. Odczuwam jej niemy zawód. Dlaczego żywot bytu tak delikatnego, oraz w pewien sposób prostego, musi zostać zakończony w tak drastyczny i nagły sposób? Co zadecydowało o tym, że owa roślina uznawana jest za niepożądaną i kto pozwolił sobie na odebranie jej tchu?
Łapię się w wolnych chwilach na tym, że myślę o owej pracy; ostatnio wspominałam komuś odwiedzającemu mój balkon, że nie przejmuję się tym jakie rośliny wyrastają z moich doniczek. Najważniejsze, że owa przestrzeń pozostaje zielona i pełna życia. Jednakże dziś rano jedząc śniadanie na tym samym balkonie bez namysłu wyrwałam z wiszącej obok mnie doniczki wyrastający ponad inne rośliny “chwast”. Wyrwałam, bowiem zakłócał mi swą innością formy pewną kompozycję. Ale czy na pewno? Czy próbuję się jedynie usprawiedliwić? Czy nie wyrwałam owej rośliny jedynie dlatego, że “to się właśnie robi z chwastami”? Kiedy uświadomiłam sobie co zrobiłam, było już za późno. Roślina tkwiła w bezmyślnym zgnieceniu w mej zaciśniętej dłoni. A prace Kędziory wibrowały w mojej głowie. Jakie gesty, jaką siłę, jakie emocje istota ludzka przekłada na byty, których nie pragnie? Jak definiuje się żywot istot innych niż ludzkie?
Próbuję zrozumieć tytuł samodzielnie. “Malum” – co oznacza? Wpisuję hasło w przeglądarkę. Najpierw pojawia się tłumaczenie Google: wykryto język turecki. Tłumaczenie na język polski: „nieunikniony”. Inna strona podaje, że słowo pochodzi z łaciny. Pierwsze tłumaczenia jest niewinne; owoc, jabłko, drzewo owocowe. Jednakże każde następne dostępne tłumaczenie pogrąża się w pewnej otchłani: zło, nieszczęście, niedola, licho, zniewaga, grzech. Plantae Malum, czy jest to roślinne królestwo nieszczęścia, a może flora zniewagi?
Koncepcja „chwastów” zależy od ludzkiego osądu dotyczącego użyteczności roślin. Praca artystki prezentuje swoisty zielnik roślin pomijanych, starając się zmienić sposób, w jaki postrzegamy rośliny uznawane za „niepożądane”. Zwraca uwagę na konsekwencje związane z dążeniem do utrzymania krajobrazu, który jest perfekcyjny, zorganizowany i całkowicie kontrolowany. Stawia we mnie wiele pytań. Która zieleń nas oczyszcza, a która nas truje? Może owo trucie jest jedynie wyobrażone, a człowiek powinien zmierzyć się z faktem, że świat wokół niego nie powstał po to, aby zadowalać go w dowolny sposób. Po co dostosowywać, wyrywać, niszczyć, gdy można współistnieć?
W swej środowiskowej ekspansji byt ludzki napotyka wiele ograniczeń, które często próbuje zwalczać podejmując się siłowych rozwiązań. W tej międzygatunkowej relacji homo-sapiens ma tendencję do stawiania siebie na pierwszym miejscu, myśląc jedynie o swoich, a nie wzajemnych korzyściach. Przekształcając naturalny krajobraz oraz forsując na nie-ludzkie jednostki potrzebę dostosowania bądź poddania się unicestwieniu, człowiek paradoksalnie wciąż czerpie z nich wiele inspiracji. Zauważyć je można, między innymi, w różnych dziedzinach projektowania, na przykład w modzie, architekturze, czy nawet w przypadku niektórych modeli samochodów. Niosą one za sobą również różnorodną symbolikę znaczeniową. W ramach tej skomplikowanej relacji stanowią pewną bazę, do której ludzka kreatywność nieustannie sięga. Dekonstruując potrzebę kontroli nad otaczającym człowieka światem rozważam kwestię tego, czy owe inspirację niosą za sobą szansę na uświadomienie potrzeby wzajemnej równoważnej zależności, a na ile otwierają drzwi jedynie do wykorzystania i zapomnienia.
Na osuszonych terenach dawnego bagna w Okkenbroek w Niderlandach znajduję się praca autorstwa Lóa Sunnudóttir. Cztery cienkie warstwy drewna, sklejone z białą, przezroczystą tkaniną pokryte zostały żywicą epoksydową. Swą fakturą przypominają tarczę. Połączone z pięcioma (wysokimi na około dwa metry) odnogami - stanowiącymi podporę i wykonanymi z wbitych w grunt pali. Drewniane powłoki rozciągnięte zostały na szerokość około czterech metrów. Mocno naprężone i zakrzywione opadają w centralnej części nieco w dół. Wings of Water (2023) powstało w ramach studenckiego projektu, którego głównym celem było wyrażenie i zarazem przedstawienie własnego „bezpiecznego miejsca”. Praca umieszczona pozostała na małym cyplu. Otaczająca ją woda i roślinność pozostaje azylem dla istot, którymi została zainspirowana – ważek.
Ważki są jednymi z owadów, które najwcześniej rozwinęły skrzydła, wyprzedzając nawet dinozaury. Co ciekawe, prehistoryczne ważki mogły pochwalić się rozpiętością skrzydeł nawet do 60 cm. Ten intrygujący fakt urzekł Sunnudóttir, która podkreśla, że stworzenia te wykraczają daleko poza sferę jej wyobrażeń i fantazji. Artystka osadza je również w historycznej rzeczywistości. Inspirują ją do przeformułowania sposobu pojmowania skali i refleksji nad ogromem czasu i przemian jakie ze sobą niosą.
Praca, choć stabilnie zamontowana, wydaje się być lekka. Nie zakłóca swą strukturą środowiska, w którym została umieszczona oraz nie ingeruje drastycznie w podłoże. Wyobrażam sobie ją oraz ważkę w różnych rozmiarach, obie równocześnie zmieniające i adaptujące swe formy. Artystka pracowała z wodoodpornym materiałem, aby stworzyć swoistą ochronę przed deszczem, słońcem lub symbolicznymi własnymi myślami. Jednym z najbardziej urzekających aspektów zależności występujących w tej instalacji jest fakt, że ważki potrafią wykonywać tak zwaną "postawę obelisku", wykorzystując swoje skrzydła do ochrony, między innymi, przed przegrzaniem przez słońce. Niezależnie od okoliczności oraz organicznej bądź sztucznie wytworzonej postaci - skrzydła służą jako ochrona. Wzorując i kreując swoje bezpieczeństwo w oparciu o budowę lub doświadczenia innych stworzeń zastanawiam się jak oddziałujemy na bezpieczeństwo tychże istot. Jak wytwarzając nasze bezpieczne siedziby odbieramy ich własne?
Natchnienie otaczającymi ludzkość organizmami, zarówno zwierzęcymi jak i roślinnymi, oraz nieustająca potrzeba ich adaptacji generuje we mnie wizję świata pełnego zapożyczeń. Czy wszechobecny brak równowagi i szacunku wobec oryginałów skutkować będzie ich całkowitym zanikiem? Projekt artystyczny Going down from the land (2020) autorstwa Michal Fuchs wydaje się być jednym z fragmentów, które nakreślają możliwości rozwoju owej problematyki. Dzieło coraz bardziej rozbudza we mnie pytanie, czy twory sztuczne mają wystarczający potencjał, aby w pełni przejąć kontrolę, a może brakuje im zbyt wielu istotnych czynników, aby to osiągnąć.
W poindustrialnych pomieszczeniach Fuchs hipotetycznie zaprezentowała dwa typy roślin; trzykrotkę purpurową zwaną również jako tradescentia pallida czy też żyd wędrowny, oraz opuncje figową, należącą do rodziny kaktusowatych. Jednak podział zaprezentowanych rodzajów roślinności jest bardziej złożony, niż by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Oprócz trzech, odciętych, pojedynczych liści kaktusa umocowanych do ściany, cała opuncja oraz trzykrotka odlane są z materiałów sztucznych. Odpowiednio z aluminium i żelaza. Tworzy to tak naprawdę trzy osobne typy, jednakże tylko jeden z nich jest żywym bytem – a przynajmniej był, bowiem odseparowane od pełnej całości części przechodzą powolny aczkolwiek nieunikniony proces rozkładu. Separuje je to od reszty nieorganicznej roślinności, która w kontraście do obumierających fragmentów wydaje się być stała i zimna. Jej stabilność próbuje zakłócać woda, która spływa po rozwieszonych w pomieszczeniu opuncjach, wydrążając pod nimi małe kałuże. Zostawia również ślady brunatnej rdzy. Spływając głównie wzdłuż brzegów liści, wytwarza rdzawe opływowe kształty, które wydają się otulać dzieło. Żelazne trzykrotki natomiast zostały rozproszone w kwadratowych i prostokątnych, wysokich jedynie na 3 cm, basenikach. Zdają się wyrastać z owych zbiorników, których powierzchnia pokryta jest wodą. Rdzawa transformacja pnie się ku górze po zakrzywionych łodygach trzykrotek.
Praca artystki zawiera w sobie wiele etniczno-symbolicznych znaczeń, które jedynie utwierdzają mnie w przekonaniu o istotności elementów nie-ludzkich w kreowaniu kulturowej tożsamości. Pomimo tego, to aspekt zachodzących zmian, jest tym na czym się koncentruję. Obecne są one bowiem w ramach każdego prezentowanego typu, lecz tylko w przypadku materii biologicznych powoduje one przemiane tak radykalną. Roślinność-odlana pomimo zachodzących metamorfoz wydaje się tkwić w zamrożeniu. Zmiany nie ograniczają jej potencjalnych możliwości, w tym też jej istnienia. Prężnie odpychają przeszłość i wertują teraźniejszość, oczekując przyszłości - gdy gnijące komponenty popadają w niepamięć. Czy to, co wytworzone ludzką ręką gwarantuje wieczne istnienie – wieczne istnienie człowieka? Próba wytworzenia nieskończoności oraz wydłużenie, bądź wręcz przerwania cyklu starzenia i życia wydaje mi się być jedną z najbardziej możliwie ludzkich istniejących cech/przypadłości. W zjednaniu z naturą, uznaniu wzajemnego spokoju i szacunku odnajduję nadzieję na pełną akceptację ludzkiej przynależności. Czy dzięki temu będziemy w stanie zwrócić się ku teraźniejszym ekologicznym potrzebom i zredefiniować nasze własne?
Przyroda będąc autonomicznym bytem, rozumianym jako niepodzielny na gatunki, rasy i rodzaje całokształt posiada niezwykłą moc. Potrafi trwać i zacięcie walczyć o swoje istnienie. Od zarania dziejów Ziemi, klimat i wszelakie warunki środowiskowe przechodziły wielokrotne zmiany. Pomimo przeróżnych okoliczności oraz niejednokrotnych przeszkód, natura potrafiła znaleźć swą drogę, aby odrodzić się na nowo. Eksperymentując przy tym z aparycją i redefiniując swoją ekspansywność oraz anatomię. Kręta ścieżka egzystencji jedynie wzmacniała i wciąż wzmacnia chęć i siłę przetrwania. Poczucie przynależności do tej, jakże pięknej, i skomplikowanej całości generuje we mnie spokój. Postrzeganie siebie jako części czegoś większego ugruntowuje, mnie w codzienności.
Często rozmyślam nad tym, że rzeczywistość, którą mam okazję współcześnie doświadczać nie jest kwestią stałą. Ciągle i nieprzestannie będzie ewoluować. Jakże absorbującym jest fakt, że każda obecna na świecie jednostka wykształciła się z tak wielu innych. Sposób w jaki dostosowujemy i dostosowaliśmy się do naszej codzienności jest dla mnie na wskroś poruszającym. Patrzę i odczuwam swe ciało poprzez pryzmat ogromu bytów mi uprzednich i ich historii. Myślę o przyszłości tych, które ze mnie powstaną bądź się ze mną zjednoczą. Nieustający cykl przeplatających się istnień wzbudza we mnie dreszcz. Zaszczepia to odczucie odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale, w pewien sposób, za wszystkich i wszystko. Przytłacza mnie myśl, że nie mam kontroli bądź wystarczająco silnej decyzyjności, aby móc zmienić pewne z ludzkich zachowań i czynów wobec otaczającego świata przyrody. Wydawać by się mogło, że byt ludzki próbuje jedynie oddalić się od tej, jakże różnorodnej zbiorowości. Samodzielnie się z niej wyklucza, tak jakby nie chciał do niej przynależeć. Czyżby pragnął być ponad całością? W ramach swej bezradności obawiam się bowiem, że człowiek w swym egocentryzmie ma potencjał ostatecznej zagłady. Wątpię, czy w przeciętnej ludzkiej codzienności uświadamiamy sobie skalę problemu, którego jesteśmy komponentem. Głęboko wierzę jednak, że przyroda będzie trwać, niezależnie czy z nami, czy bez nas. To od nas zależy, czy wsłuchamy się w owo pierwotne złącze czy pogrążać będziemy się w odrzuceniu.
W ramach udziału w rezydencji artystycznej, mam okazję doświadczyć niezwykłego procesu rozwoju prac autorstwa Anai Salem. W niektórych ze swych rzeźb artystka sadzi trawę, jednakże jej wzrost nie jest oczywistą kwestią. Przykładem takowej rzeźbiarskiej instalacji artystycznej jest Don’t step on the Blueberries (2024). Rzeźby stanowią serię przedstawiającą nietypowy plac zabaw. Nietypowy, bowiem jego materialne elementy zostają poddane intensywnej dekonstrukcji reprezentującej zniszczenia wojenne.
Na zebranych, do zielonych sieci, stosach kamieni ułożone zostały przypominające stopy figury. Ich bazową postać stanowią gumowe gryzaki-kurczaki, które w charakterystyczny sposób zostały zdeformowane i zszyte z różnymi swymi częściami na nowo. Owe aberracje zabawek reprezentują wpływ kryzysu wojennego i przemocy, które w bezpośredni sposób dotykają dziecięcą naturę – w tym sposoby zabawy i wizję postrzegania rzeczywistości. Z owego ”kurczakowego podłoża” niejako wyrastają gipsowe nogi o różnych kształtach i długościach, które uformowane zostają w delikatne węże i zakrzywione drabiny. Wnętrza owych gumowych stóp pierwotnie wypełnione zostają ziemią, w której Salem pozostawia nasiona trawy. Następnie pokrywa je gipsową formą, w której umieszcza szklane kulki do gry. Otwory nie zostają pokryte alabastrem całkowicie. Utworzone zostają szczeliny które umożliwiają artystce regularne podlewanie ukrytego gruntu. Salem podejmuje ryzyko, ale zarazem pozostawia decyzje samej roślinie. Może podjąć się ona próby wzrostu, albo nigdy nie ujrzeć światła dziennego.
Wraz z upływem dni i godzin w rezydencyjnym studiu artystki zachodziły pewne naturalne zmiany. Cieniutkie źdźbła trawy zaczęły przebijać się przez szarawy gips. Z początkiem powoli, jednakże konsekwentnie obserwowałam wzrost pojedynczych zielonych linii. Po tygodniu nieobecności w jej studiu byłam oszołomiona gęstością i ilością zieleni wyrastającej z utworzonych stóp. Wszechobecna siła trawy sprawiała, że patrząc na nią czułem jej moc - jej wola życia była potężniejsza niż jakikolwiek ograniczający ją surowiec. Niekiedy roślina wypchnęła wręcz gips - łamiąc przy tym strukturę poszczególnych części rzeźb. Aczkolwiek w niektórych przypadkach nasiona nigdy nie wyrosły ponad oplatającą je wytworzoną sztuczną powierzchnię, mimo że Salem z identyczną dbałością i czułością podlewała wszystkie konstrukcje. Wzbudziło to we mnie wiele pytań, w tym to, jak artystka postrzega swoją własną, w pewnym sensie, współpracę z tą florystyczną istotą. Pod ceglaną ścianą pokrytą kwitnącymi pnączami opowiedziała mi o swym połączeniu z naturą
Związek Salem z przyrodą w jej pracach ma długą historię, począwszy od postrzegania ziemi jako uniwersalnego punktu początku i końca dla wszystkich istot, a kontynuując na płaszczyźnie utraty dominacji i międzygatunkowym kolaborowania nad kształtem i znaczeniami. W dawnych pracach Salem podejmowała już próby wykorzystywania trawy, jednakże jej obecność była ograniczona i w pełni nadzorowana przez artystkę. Wręcz niewidoczna dla oczu oglądających. Nasiona były zasiane, ale w pełni pokryte materiałem, który nie pozwalał im na rozpoczęcie swego żywota. Relacja ta rozwinęła się dzięki własnemu samopoznaniu przez artystkę. Tłumaczyła mi to na przykładzie próby rozprężenia swego ciała i akceptacji swej natury. Poprzez odnalezienie wewnętrznego spokój i własnych myśli, dopuściła również możliwość na wzrost trawy w swej twórczości. Rozumiem to, jako rezygnację z potrzeby kontroli, oddając swobodę i wolność. Rzeźby same się rzeźbią i istnieją poza indywidualnymi potrzebami artystki. Praca z nimi staje się, tak naprawdę, współpracą opartą o szacunek i troskę.
Don’t step on the Blueberries opowiada o dziecinnej niewinności i o pokojowym pragnieniu szczęścia. Zasiana trawa reprezentuje nadzieję na lepsze jutro. Trawa w dziełach Salem przypomina mi o moim własnym dzieciństwie. O godzinach spędzonych w ogrodzie rodzinnego domu na wsi. Rozważam kwestię współodczuwania z zielenią, w którą ingeruję. Chwytam, dotykam i czuję ją pod swymi dłońmi i stopami. Kiedy wstaję, widzę kształt własnego ciała odbity w trawiastej łące, który pojawił się pod moim ciężarem. Łodygi płynnie, ale niespiesznie balansują do swoich pierwotnych zarysów. Choć styczność pomiędzy nami nie trwała długo to wydaję się nie przemijać, w sposób ciągły oddziałuje na nas obydwie.
Myślę również o wszystkich zabawach związanych z pracą z ziemią. Budowie zamku z piasku, czy też fortecy. Analizuję zerowy strach przed tym co w niej napotkam. Jak kształtowała się ziemia pod moimi dłońmi? Jak ją odczuwałam? Wydaje mi się, że letnią porą pierwsza warstwa czarnej ziemi wydawała się być parząca i przerażająco sucha, w porównaniu z tą leżącą tuż pod nią. Wkładając rękę w ziemię, odczuwałam przedziwny, w pewien sposób nieswój, ale kojący chłód. Wówczas nie rozmyślałam za wiele o tym jak odczuwam ową ziemię. Była ona częścią mojej codzienności - moje dzieciństwo toczyło się na ogrodzie. Kiedy przestałam dotykać ziemi regularnie? Kiedy odsunęłam się od kontaktu z nią? Kiedy zaczęła kojarzyć mi się z brudem i przestała być ukojeniem? Jak mogę się ponownie z nią zjednać? Tęsknię za Ziemią, za naszą relacją – pragnę, byśmy wspólnie odnalazły się na nowo.
BIBLIOGRAFIA
Bińczyk, E., Dyskursy antropocenu a marazm środowiskowy początków XXI wieku, Zeszyty Naukowe Politechniki Śląskiej, Zabrze 2017, nr. 112, s. 48.
Ciastoń, A., Plantae Malum, Galeria Fotografii PF, Poznań 2021, https://annakedziora.com/plantae-malum/?lang=pl (dostęp: 10.06.2024).
Fuchs, M., Going down from the land, https://michalfuchs.com/en/going-down-from-the-land/ (dostęp: 10.06.2024).
Rutgers University, Of dragonflies and dinosaurs: Researchers map insect origins, evolution, Rutgers 2014, https://phys.org/news/2014-11-dragonflies-dinosaurs-insect-evolution.html (dostęp: 10.06.2024).
Vasquez, A. G., Shapes of Destruction – Information; https://andreagarciavasquez.com/Shapes-of-Destruction (dostęp: 01.06.2024), https://andreagarciavasquez.com/Shapes-of-Destruction-1 (dostęp: 05.06.2024).
INDEKS PRAC:
Kędziora Anna, Plantae Malum (2021; wybrany element pracy: fotografie).
Fuchs Michal, Going down from the land (2020).
Salem Anai, Don’t step on the Blueberries (2024).
Sunnudóttir Lóa, Wings of Water (2023).
Vasquez Andrea Garcia Shapes of Destruction (2020 – obecnie).