Wchodzić w relacje, istnieć w nich, to współbrzmieć z innymi ludźmi. To stało się dla mnie jasne już na wczesnym etapie życia. Jako dziecko byłam przekonana, że dźwięk wydobywa się z instrumentów za pomocą magii. Może wtedy faktycznie tak było? W końcu dzieci zdają się słyszeć i widzieć więcej niż dorośli. Podobnie było z więziami. Wystarczyło, bym spojrzała na grupę ludzi, a połączenia, punkty styku były widoczne jak na dłoni. Tak, jakby brzmienia różnych osób połączyć podobnie, jak struny gitary łączą główkę z mostkiem.
Nie wiem, co pierwsze straciło w moich oczach nieco ze swojej wyjątkowości – instrumenty czy ludzie. Gitary postrzegam teraz jako żałośnie przyziemne. Struny od zawsze były odkryte, a środek pudła rezonansowego to żadna tajemnica. Na pianino czy fortepian jednak zerkam jeszcze z powściągliwym szacunkiem. Nie do końca potrafię przejść obojętnie nad skomplikowanymi mechanizmami skrytymi w tych konstrukcjach. Zastanawiam się, po jakim czasie stroiciel pianina czy fortepianu stwierdza: wiem już wszystko o tej machinie. Może taki moment nie nadchodzi nigdy? Może zawsze zostaje ten procent niepewności? Łatwo mi uwierzyć, że podobnie jest z człowiekiem.
Stojąc przy fortepianie, nie potrafię nie myśleć o ludziach. Trochę nie mieści mi się w głowie to, że tak misterne konstrukcje wychodzą spod człowieczych rąk. Skoro tworzymy tak skomplikowane maszynerie – gdzie każdy element ma własne miejsce i jest częścią tak precyzyjnej całości – jak skomplikowany jest sam człowiek? Mimo wszystko z tego skomplikowania, zagmatwania i poplątania da się wysupłać sens. Tej melodii da się nauczyć.
Widzę w instrumentach swoje odbicie. Rozstrajam się, kiedy biorę na siebie zbyt wiele i czuję, że grunt osuwa mi się spod nóg. Nastrajam się na nowo, kiedy codzienność znowu wybrzmiewa przyjemnym, znanym rytmem. Gram jak kierowana przez wirtuoza, kiedy sukces goni sukces, a myśli przenoszone na kartkę wydają się być ładne i składne. Czasem dostrajam się do innych, kiedy tego potrzebują i kiedy czuję, że wchodząc w harmonijny duet, da się stworzyć coś pięknego – razem. A kiedy indziej to ktoś musi nastroić mnie.
Fałszywe tony mają to do siebie, że w większości przypadków zaczynają wybrzmiewać znienacka. Wprowadzają chaos tam, gdzie oczekiwałabym harmonii dźwięków. Rozstrojenie jest frustrujące. Kto chciałby słuchać nieczystych nut, kiedy ma potrzebę usłyszenia ulubionej piosenki? Fałsz jest podstępny i wkrada się niepostrzeżenie. Od jednego nieporozumienia, napięcia, przez które struna w końcu pęknie. Jest jak zgrzyt w nienaoliwionej maszynerii.
Grunt to znaleźć swój własny rytm w całym tym pomieszaniu dźwięków. Gdy tkwisz w rozstrojeniu zbyt długo, narażasz się na większe szkody. Każdy krok wydaje się nie na miejscu, nie mówiąc już o próbach improwizacji. Czasem rozstrojenie może karmić Cię ułudą, że wszystko gra tak, jak powinno. Potem jednak przypomnisz sobie, że nie przepadasz za szybszymi melodiami. Dla Ciebie są ballady.
Rozstrojenie potrzebuje nastrojenia. Dostrojenie wymaga współbrzmienia. Subtelna różnica, która decyduje o wszystkim. Nastrój się i zacznij od zera; dwoisz się i troisz, aż się nie nastroisz. Całe szczęście, każda piosenka, nawet ta najbardziej znienawidzona, kiedyś się kończy i może przejść w tę ulubioną. To kwestia chwili.
Dostrojenie się to z kolei korekta melodii, którą dobrze znasz. Ponownie wsłuchaj się w nią i znajdź moment, który nie pasuje. Do najlepszego momentu ulubionego kawałka zawsze można wrócić – wystarczy zatrzymać i cofnąć. Gdy któryś z dźwięków brzmi nieczysto, sięgasz po dłoń stroiciela. Dostrojenie potrzebuje wrażliwości i czułego ucha. A kiedy jedna melodia już nie wystarcza, jesteś gotowa, by współbrzmieć. Solista staje się duetem, duet staje się orkiestrą.
Czy to muzycy wybierają instrumenty, czy może instrumenty wybierają muzyków? Może to decyzja obu stron? Dwa kawałki układanki trafiają na swoje miejsce, każda struna jest odpowiednio napięta, żadnej nie brakuje. Może podobnie, jak ten instrument, zapraszamy do swoich żyć ludzi, z którymi dobrze nam współbrzmieć – mamy poczucie, że idealnie do nas pasują i że zawsze na nich czekaliśmy. Życie gra tak, jak chcielibyśmy, by grało już zawsze. Trudno opisać współbrzmienie – tak samo, jak trudno opisać melodię. Coś jednak sprawia, że ta jedna piosenka jest naszą ulubioną.