Nowa era w dziejach ruchu feministycznego nie zaczęła się wielkim protestem czy masowym zrywem, w wyniku którego na ulice wyszły miliony kobiet – nowa era w dziejach feminizmu zaczęła się w roku 2014, kiedy podczas MTV Music Awards Beyonce wystąpiła na tle ekranu z napisem „feminist”.
Samookreślenie się jako feministki przez Beyonce odbiło się echem na całym świecie i rozpoczęło efekt domina, który doprowadził do narodzin czegoś, co kilkadziesiąt lat temu wydawałoby się być oksymoronem – popularnego feminizmu. To dzięki Beyonce, a później Emmie Watson czy Taylor Swift feminizm z „brzydkiego słowa” stał się sloganem dla nowoczesnych, wyzwolonych kobiet. Całe pokolenie wychowane w cieniu mizoginistycznej kultury wczesnych lat 2000 odkryło nagle feminizm. A wystarczyło, że zmienił twarz „nienawidzącej mężczyzn podstarzałej butch lesbijki” na „szczupłą i seksowną dziewczynę w obcisłym kostiumie, która ubiera się i maluje dla własnej przyjemności”. Feminizm stał się sexy, feminizm stał się cool.
Pop-feminizm powstał jako następstwo feminizmu liberalnego, skupiającego się na polepszeniu sytuacji kobiet w ramach systemu bez kwestionowania jego struktur i postfeministycznej narracji uznającej feminizm za walkę zakończoną sukcesem. Głoszone postulaty zostały odpolitycznione, co umożliwiło przejęcie ich przez kulturę popularną i media, a to doprowadziło do narodzin zupełnie nowego nurtu. Jak pisze Olivia Kłusek w Trywializacji feminizmu. Pop-feminizm, latte-feminizm i girl power w kobiecej prasie ilustrowanej segmentu luksusowego, feminizm w tym wydaniu przestaje być radykalnym ruchem społecznym, a staje się stylem życia czy nawet tożsamością, którą można wybrać z grona wielu dostępnych na rynku. Jednocześnie pop-feminizm przez swój prosty i ekspresyjny przekaz dociera do osób, które nie miałyby szans na spotkanie z feminizmem w żadnej innej odsłonie – a przez to młode dziewczyny chętniej deklarują się jako „feministki”.
Ostatecznie więc wszystko wychodzi na dobre, prawda? W końcu w ten sposób feminizm idzie z duchem czasu i zmienia się tak, żeby młode dziewczyny uznawały jego postulaty za atrakcyjne. Przecież chodzi o to, żeby ruch feministyczny trafiał do wszystkich kobiet, prawda?
Tylko jeśli każda kobieta może być feministką, to kim właściwie jest feministka?
Andi Zeisler opisuje całkowitą przemianę ruchu feministycznego w ostatniej dekadzie i zdominowanie feministycznej narracji przez apolityczną, zdekontekstualizowaną wersję ruchu, jaką w istocie jest pop-feminizm. Wybiera on tylko te najbardziej atrakcyjne elementy teorii feministycznej i „rozwadnia” postulaty, które mogłyby wywołać potencjalne kontrowersje, by sprzedać swoje idee jak największej liczbie osób. Nie przekazać, nie upowszechnić, ale właśnie sprzedać, bo o sprzedaż się tutaj w ostatecznym rozrachunku chodzi. Bo pop-feminizm nie jest już dłużej ruchem, jest towarem.
Przemiany, które doprowadziły do tego przesunięcia, można prześledzić aż do czasów drugiej fali feminizmu, kiedy to najbardziej reprezentatywną odmianą ruchu stał się feminizm liberalny. W odróżnieniu od feminizmu radykalnego feminizm liberalny zakłada działanie na rzecz równości kobiet w ramach obowiązującego systemu kapitalistyczno-patriarchalnego. Feminizm liberalny odpowiada upowszechnienie sztandarowych postulatów kojarzonych z ruchem jak pełnia praw reprodukcyjnych, zlikwidowanie luki płacowej i szklanego sufitu, zgłaszanie przypadków molestowania seksualnego. W jego ramach rozpoczęła się także retoryka „empowerment” obecna dzisiaj na każdym kroku, gdzie już wszystko, tak długo jak robimy to „dla siebie”, może być wyzwalające. Widzicie problem?
Nancy Fraser opisuje narodziny drugiej fali jako krytykę powojennego kapitalizmu zarządzanego przez państwo, jednak wraz z nastaniem ery neoliberalizmu i potrzeby nowej, taniej siły roboczej, feministyczne postulaty zaczęły mu służyć. Środowiska neoliberalne przejęły je, czyniąc z nich część propagowanej ideologii merytokracji, wolnego wyboru i indywidualizmu. Neoliberalizm uprawomocnił feminizm, a feminizm uprawomocnił neoliberalizm. Sytuacja jeszcze bardziej zagęściła się wraz z wkroczeniem na scenę mediów masowych, a potem social mediów, których popularność była ostatnim krokiem na drodze do powstania pop-feminizmu. Młode użytkowniczki mediów społecznościowych szukają przynależności, ale niekoniecznie chcą zagłębiać się w feministyczną teorię i krytykę – pop-feminizm umożliwił im samookreślenie się jako „feministki” bez tego. Oferuje im wzmacniające hasła na różowym tle, karuzele na Instagramie ze zdjęciami celebrytów w koszulkach „this is what feminist looks like” i trzydziestosekundowe klipy influencerek na TikToku pokazujących swoje wyestetyzowane codzienne życie jako „młodych feministek”.
Znowu zatrzymajmy się, by zapytać, czy to coś złego? To dobrze, że feminizm zmienia się i idzie z duchem czasu, że powstają nowe nurty przemawiające do młodych, że nie trzymamy się kurczowo wizji feminizmu jako skostniałych akademickich teorii. Jednak musimy zadać sobie pytanie – czy taki feminizm, feminizm w wersji pop, dalej spełnia swoje podstawowe założenie? Czy pop-feminizm wpływa na polepszenie życia kobiet? Czy wręcz przeciwnie – przyczynia się do kreowania kolejnych niemożliwych do spełnienia standardów i napędzania konsumpcji? Skoro feminizm się sprzedaje, to wystarczy otagować produkt jako feministyczny, który kupujemy/używamy „dla siebie” i mamy sukces w kieszeni.
Pop-feminizm dla wielu jest tylko pierwszym krokiem, wstępem do feministycznego świata i tę funkcję spełnia znakomicie. Udało mu się to, czego od dekad nie mogły osiągnąć aktywistki – zerwać z wizerunkiem feminizmu jako czegoś przestarzałego, nieaktualnego, należącego do pokolenia naszych babek. Coraz więcej kobiet identyfikuje się jako feministki i już w młodym wieku uwrażliwia się na istotne problemy społeczne oraz zagadnienia etyczne. Pop-feminizm nie jest złem wcielonym i ostatnim gwoździem do trumny ruchu, ale nie może stać się jedyną opcją, nie może być jednym głosem, który słyszymy. Nie możemy się tutaj zatrzymać.
W przypadku pop-feminizmu mamy do czynienia z przekształcaniem, a często także całkowitym wypaczaniem feministycznych idei w kulturze i funkcjonowaniem ruchu w strywializowanej formie. A w tej formie nie ma miejsca na rzeczy wymykające się upraszczającej narracji, na włączenie głosów osób LGBTQ+, kobiet nie-białych, kobiet nienormatywnych, kobiet z niepełnosprawnością. To przetwarzanie feminizmu przez media i popkulturę oraz aprobata ze strony gwiazd doprowadziły do tego, że „feminizm” stał się najgłośniejszym słowem sezonu, a przez to stał się czymś, co warto sprzedać. Mówiąc o współczesnym feminizmie, nie sposób uciec od jego powiązań z kapitalistycznym rynkiem, gdzie idea stała się towarem i jest sprzedawana konsumentom. Szczególnie przyczyniła się do tego retoryka „empowerment” i sprowadzenie feminizmu do jednego hasła, a właściwie nawet jednego słowa – wybór.
Znowu – na pierwszy rzut oka nie ma w tym nic złego. Przecież wolność wyboru jest wartością, którą wszyscy uznajemy za cenną. Problem pozwala uchwycić drobna zmiana optyki i zadanie sobie pytania za każdym razem, kiedy coś jest wam prezentowane jako wasz „indywidualny wybór” – kto najbardziej na tym zyska? Kategoria „świadomego wyboru” staje się znacznie bardziej problematyczna, gdy uzmysłowimy sobie, że żyjemy w patriarchalnym, skapitalizowanym społeczeństwie, który od dzieciństwa wtłacza nam wartości i idee do głowy tak skutecznie, że w dorosłym życiu bez chwili zastanowienia prezentujemy je jako własne. Czy w świecie, który na każdym kroku manifestuje kult młodego, gładkiego ciała jesteśmy w stanie podejmować świadome decyzje dotyczące naszego wyglądu? Czy możemy golić nogi „dla siebie”? A nawet jeśli wydaje nam się, że lubimy to robić to czy dalej nie jest to działanie zakorzenione w patriarchalnym, męskocentrycznym idealizowaniu gładkiego ciała jako spełnienia seksualnych fantazji?
Różnicę między pop-feminizmem a feminizmem można ująć tak: ten pierwszy widząc reklamę Dove, w której występują kobiety o różnych sylwetkach pod hasłem „każdy jest piękny” zaklaska w zachwycie nad wzmacnianiem kobiet i promowaniem różnorodności, ten drugi zwróci uwagę na to, że jest to reklama produktów firmy kosmetycznej, której powodzenie zależy od utrwalania kobiecych kompleksów i niepewności, a później oferowanie remedium na nie w postaci kolejnych kremów, żeli czy serum. Nawet jeśli na tle innych marek niepodważających kanonów piękna, Dove proklamuje autentyczną troskę o swoje odbiorczynie i przejmowanie się dobrobytem kobiet to jest to obecne tylko w takim stopniu, który nie zagrozi wzrostowi sprzedaży. Firmom nie zależy na wzmacnianiu kobiet, na wprowadzeniu równouprawniania i poczucia, że „każdy jest piękny” – zależy im na sprzedaży. I feminizm w ich brandingu pojawił się wyłącznie dlatego, że teraz się sprzedaje.
Po raz kolejny wracamy do naszego pytania – czy to coś złego, że feminizm zmienia się, a nawet sprzedaje, skoro w ten sposób dociera do większego grona ludzi?
Tutaj musimy zrewanżować się kolejnym pytaniem – jaka jest cena tego, że feminizm stał się popularny i czy jesteśmy gotowe ją płacić?
Niemożliwe jest stworzenie masowego ruchu bez masowego przekazu. Feminizm na przestrzeni wieków przeszedł szereg przemian prowadzących do wzrostu jego popularności, udało mu się przyciągnąć coraz większe grono osób zainteresowanych jego ideami. Chcąc zmieniać rzeczywistość musiał jednak sam się zmienić, by pozostać aktualnym i atrakcyjnym – a w obecnej kapitalistycznej rzeczywistości, by umieć się „sprzedać”. A to nie mogło udać się bez pójścia na kompromisy. Historia feminizmu tak postrzegana jawi się jako historia ustępstw, odkładania problemów na lepsze czasy i ciągle powracającego, doskonale nam znanego argumentu o tym, że „społeczeństwo jeszcze nie jest gotowe na takie zmiany”.
A kiedy będzie?
Poprzestając na pop-feminizmie ciągle odsuwamy ten moment w czasie.
Lola Olufemi doskonale wyjaśnia, dlaczego feminizm liberalny i pop-feminizm nie wystarcza – bo to głos uprzywilejowanej mniejszości, który oferuje łatwą, tryumfalną opowieść. Samo wejście feminizmu do mainstreamu nie sprawia, że traci on na jakości, jednak musi on dalej nieustannie kwestionować status quo i uwidaczniać wielość głosów. Różnicują one doświadczenia, komplikują postulaty i utrudniają sprowadzanie wszystkiego do krótkich haseł, bo zawsze pojawi się jakieś „ale”. Ale (no właśnie) nikt nie powiedział, że feminizm ma oferować proste rozwiązania.
Źródła:
Kłusek O., Trywializacja feminizmu. Pop-feminizm, latte-feminizm i girl power w luksusowej prasie kobiecej, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2017.
Olufemi L., Feminism, Interrupted. Disrupting Power, Pluto Press, London 2020.
Zeisler A., We Were Feminist Once. From riot grrrl, to covergirl, the buying and selling of a political movement, PublicAffairs, New York 2016.
Fraser N., How feminism became capitalism’s handmaiden – and how to reclaim it, URL: https://www.theguardian.com/commentisfree/2013/oct/14/feminism-capitalist-handmaiden-neoliberal
Schickert Ch., Feminizm dla 99 procent [rozmowa z Nancy Fraser], URL: https://krytykapolityczna.pl/swiat/feminizm-w-czasach-neoliberalizmu-fraser/
Verma J., What Is Pop Feminism?: Unpacking The Layers Of ‘Girl Power’ Feminism
https://feminisminindia.com/2021/12/10/what-is-pop-feminism-unpacking-the-layers-of-girl-power-feminism/
Wężyk K., Popfeminizm wszedł do mainstreamu. Tylko się cieszyć, prawda? Nie tak szybko, URL: https://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,80530,21562119,popfeminizm-wszedl-do-mainstreamu-tylko-sie-cieszyc-prawda.html