Czuję się, jakbym miała zostać rozgnieciona, zdeptana. To czas. Przez niego ciągle upadam. To pęd, w którym żyję. Biegnie i zaraz mnie strąci.
Czerwiec. Czereśnie owocują. Ktoś je wyhodował, zerwał i zgubił. Teraz kilka leży w autobusie linii 87. Ktoś już zdeptał jedną. Kolejne też zostaną zgniecione. Ich krwisty sok rozleje się po podłodze.
pestka
Chce powoli wdychać lato, zanim znów będzie zima i czas owocowania minie. Jednocześnie brać ile tchu, ale też oszczędzać każdy wdech. Czuje, jak rośnie jej tętno. Ciągle niepohamowanie przyspiesza. Żyły wybrzuszają się, jakby nie dawały rady wytrzymać ciśnienia. Są wręcz widocznie przepełnione. Krew przedziera się przez żyły i rozlewa się tak, jakby była drylowana. Sok wsiąka w żółtą, brokatową podłogę autobusu. Wnika w wydrapane obcasami rysy. Mieni się. Ona wstrzymuje oddech. Spada.
zalążek
Autobus staje. Ta druga wsiada. Ma zmęczone nogi. Jej łydki drżą, wydają się wątłe i kruche, jakby miały się rozsypać i rozlecieć pod stopy pasażerów. Jej skóra z kolei błyszczy. To gęsta, lepka maź, być może pot, połączony z warstwą kremu natłuszczającego suchą skórę. Policzki ma świeże i różowe niczym sok i tak stają się jednością. Ktoś ją „wyhodował”, zerwał i zgubił. Czy zostanie zgnieciona? Może już jest?
Trudno wyczuć, czy spotkały się wcześniej. Pewnie zapamiętałaby kształt jej kolan. Przygląda się teraz jej uszom, dostrzega w nich coś znajomego. Są długie, a płatek ma nierówne wcięcie. To wciąż za mało, by wiedzieć, co może je łączyć. Wciąż dedukuje. Nie może oderwać od nowej pasażerki wzroku. Wpatruje się w jej młodość, skrytą za warstwą czasu.
Młodość to niejednoznaczna abstrakcja. Odzwierciedla ją zasób siły w nogach i nieuchwytność umysłu, owocującego rubinowym blaskiem. Jest tu, a jednocześnie wszędzie indziej. Wybiega daleko w przyszłość. Potem tęskni za latami, kiedy w żółtym kwadratowym telewizorze z pudłem leciały bajki.
pączkowanie
W ten wyjątkowo ogołocony z chłodu dzień, autobus dawał pasażerom czas na refleksję między przystankami – jechał wolniej niż średnie tempo pieszego. Jednak ta powolność nikogo nie drażniła. Nagle nikt za niczym nie gonił. Marazm skonsumował pęd. Żuł bez pośpiechu, mielił każdy kęs, rozkładając cząstki na poszczególne zęby.
Z jednego końca autobusu turlało się kilka ocalałych czereśni. Ich okrągłe ciała przemieszczały się szybciej niż pojazd, którym jechały. Na tej porośniętej letargiem trasie, tylko one pędziły. Jakby gnanie przed siebie było jedynym ratunkiem, a przecież i tak uderzą w ścianę.
owocowanie
Tymczasem autobus linii 87 ociężale zmienił pas. Obrał nową ścieżkę. Z pozoru pasażerowie pozostali nieporuszeni, nie czuli różnicy. To się czuje dopiero po fakcie. Po przystanku, na którym się wysiada. Subtelna zmiana pasa ruchu, a jednak decyduje o dalszym przebiegu trasy.
Gdy ta druga weszła do autobusu, nie wiedziała, gdzie się uda. Zdała się na innych, to oni wiedzą, gdzie jechać. Obserwowała ruchy współpasażerów, szukając wśród nich osoby, której trasa by jej odpowiadała. To pułapka. Każdy jedzie, gdzie indziej, trzeba samemu wiedzieć, jak trafić do celu.
Spojrzała na swoje pokrzywione kolana, miały kilka wgłębień i niezidentyfikowanych wybrzuszeń. Rozejrzała się po autobusie. Szukała podobieństw. Ta czynność pozwalała jej oswoić swoją niecodzienność. Podążała wzrokiem po metalowych falujących poręczach. Migotały, odbijając światło zza zaparowanego, lepiącego się od potu okna. Jej dłoń zsunęła się na siedzenie. Było miękkie, a jednocześnie szorstkie. Zupełnie nienowe. Jej uwagę przyciągnął przycisk, otwierający drzwi. Miał wypukłości i wgłębienia. Wyciągnęła w jego stronę rękę, lecz szybko ją cofnęła. Coś ją odepchnęło i przyssało do oparcia.
przekwitanie
Ich wzrok się spotkał i stał się jednością. Ich oczy wtopiły się w siebie, uszy zespoliły, krawędzie twarzy złączyły swój obrys. Fragment po fragmencie ich ciała wchłaniały się w siebie. I kolana. Każde wybrzuszenie znalazło wklęsłą przestrzeń. Scalały się. Teraz już wiedziała, że gdy zobaczyła tę drugą w drzwiach autobusu, nie było tam w rzeczywistości nikogo, a jedynie jej własne odbicie. To ona zdeptała owoc.
Autobus zwalniał. Wręcz toczył się. Choć dojechał do ostatniego przystanku, nie zakończył kursu. Nie mógł. Pasażerowie dalej odbywali trasę.