Dlaczego refleksja wokół Amoris laetitia

Data publikacji: 2017-02-28 20:03:31

Mam nieodparte wrażenie, że Amoris laetitia to taki niechciany dokument w Kościele i taki dokument, który mimo tego, że od roku funkcjonuje w przestrzeni Kościoła, do tej pory nie wszedł w krwioobieg naszych wspólnot, naszych parafii.

Wśród sześciu prawd wiary żadna nie mówi o tym, że czytanie dokumentów papieskich lub biskupich jest niezbędne do zbawienia. Inaczej, można dostąpić zbawienia (unikałbym typowego dla polskiego języka terminu zbawić się. Nikt się nie zbawia. Zbawionym można tylko być. Zbawienia się dostępuje!) bez znajomości dokumentów papieskich lub biskupich. Dlaczego więc mielibyśmy się zaznajamiać z nauczaniem Ojca Świętego? Nie ukrywam, że chciałbym Was namówić na wielkopostną lekturę Amoris Laetitia, adhortacji apostolskiej Franciszka (8 kwietnia minie rok od jej publikacji). Powodów dla lektury papieskiego nauczania jest co najmniej kilka.

1/ Po pierwsze, mamy przed sobą dokument, który wzbudza wieloznaczne emocje i opinie. Są tacy, którzy widzą w nim najdonioślejszy papieski głos od czasu Soboru Watykańskiego II (takie zdanie musi nas boleć, zważywszy na pontyfikat świętego Jana Pawła II) i tacy, którzy widzą w nim odejście (jeśli nie deklarację herezji) od tradycyjnej doktryny Kościoła.

2/ Po drugie, pozostaje nauczanie papieskie zawsze interpretacją, egzegezą (czasami wiążącą wszystkich wiernych – na mocy posłuszeństwa, czasami zaś będącą głęboką sugestią, której nie sposób nie brać pod uwagę przy podejmowaniu osobistych decyzji) nauczania Jezusa w Ewangelii i doktryny Kościoła na dzień dzisiejszy, w zmieniających się okolicznościach świata, w których przyszło żyć konkretnej generacji chrześcijan. Nikt z nas nie ma wątpliwości, że świat wokół nas się zmienia; że nasze społeczeństwo różni się od tego, w którym działał i nauczał Jezus Chrystus, św. Paweł, św. Franciszek, św. Tomasz Akwinata, św. Ignacy z Loyola, św. Teresa z Lisieux, św. Edyta Stein, też św. Maksymilian Kolbe lub bł. Jerzy Popiełuszko. Wsłuchanie się w to, co ma do powiedzenia Ojciec Święty, może dla nas być wielką pomocą!

3/ Po trzecie, żyjemy w takich czasach, które nas nieustannie pytają, interpelują o to, co do powiedzenia ma Kościół. Inni, z tej racji, że chodzimy w niedzielę do kościoła i że posyłamy dzieci na katechezę, identyfikują nas z Kościołem. Te pytania zostają sformułowane w mass-mediach (pytania dotyczące finansów Kościoła, celibatu księży, pedofilii wśród duchownych, zaangażowania politycznego duchowieństwa, etyki seksualnej i kondycji małżeństwa – taki kanon krytyki Kościoła, o której swego czasu mówił kard. Józef Ratzinger), i stamtąd właśnie trafiają w nasze środowiska, ale również, a może przede wszystkim, w krąg naszej rodziny, naszych przyjaciół czy znajomych w pracy. To właśnie tam stajemy się tymi, którzy muszą odpowiadać w imieniu Kościoła na wątpliwości i na zarzuty świata. I szukamy inspiracji. Czy taką inspiracją nie powinien być dla niej nasz papież, o wiele częściej niż nasz proboszcz czy nasz biskup? Nie dlatego, że są głupsi od papieża, ale dlatego, że bardzo często z jakąś dziwną konsekwencją ignorują wezwania, przed którymi stoi współczesny chrześcijanin, i co gorsza, ignorują wezwania Ojca Świętego. Jeśli oni nie szukają inspiracji w nauczaniu papieża, to czym karmią swoje nauczanie? Piszę to, bo mam nieodparte wrażenie, że Amoris laetitia to taki niechciany dokument w Kościele i taki dokument, który mimo tego, że od roku funkcjonuje w przestrzeni Kościoła, do tej pory nie wszedł w krwioobieg naszych wspólnot, naszych parafii.

To chyba sprawa najbardziej bolesna. Chciałbym Was zachęcić do wielkopostnej lektury dokumentu, który wydaje się być lekceważony przez nasz lokalny Kościół. A przecież mamy do czynienia z dokumentem napisanym przez następcę św. Piotra, wikariusza Jezusa Chrystusa.

4/ Po czwarte, dlatego, że Amoris laetitia próbuje się zmierzyć (to moja osobista opinia, ale to przecież ja Was próbuję przekonać, więc mogę mówić, pisać o moim indywidualnym odbiorze tej adhortacji) się z tym, co nurtuje współczesny Kościół: kwestia nowego, innego duszpasterstwa w naszych parafiach; kwestia języka, którym próbujemy komunikować orędzie Ewangelii i Kościoła, i na końcu (i dokładnie tak: na samym końcu) kwestia osób żyjących w związkach niesakramentalnych.

To wszystko sprawia, że warto wczytać się w Amoris laetitia.

Jak czytać ten dokument? Sam Franciszek w paragrafie siódmym wspomnianej adhortacji radzi: „nie polecam pośpiesznej lektury całości. Lepiej zostanie wykorzystana, zarówno przez rodziny, jak i przez osoby pracujące w duszpasterstwie rodzin, jeśli będą zgłębiały jej kolejne części lub jeśli będą szukały w niej tego, co może być potrzebne w każdej konkretnej okoliczności. Możliwe, na przykład, że małżeństwa utożsamią się bardziej z rozdziałami czwartym i piątym, że duszpasterze szczególnie zainteresują się rozdziałem szóstym, a wszyscy będą bardzo zaintrygowani rozdziałem ósmym. Mam nadzieję, że każdy, poprzez lekturę, poczuje się wezwany do troszczenia się z miłością o życie rodzin, ponieważ one „nie są problemem, są przede wszystkim szansą”.

Skoro Franciszek nie poleca pospiesznej lektury, to i my jej w JotJotZet nie proponujemy. Każdego dnia tegorocznego Wielkiego Postu, od 1 marca, będziemy zamieszczać poszczególne fragmenty uporządkowane w pewne kanały tematyczne. Natomiast w każdą niedzielę wielkiego postu zapraszam na swoiste „kazanie pasyjne” (jak to w Wielkim Poście) poświecone temu, co Franciszek ma do powiedzenia w Amoris Laetitia. To wszystko na www.jotjotzet.pl.

ks. Adam Błyszcz