Wspomnienie pewnej wieczerzy

Data publikacji: 2018-05-30 19:55:17

Homilia na Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa

Czy bohaterem dzisiejszej uroczystości jest serratia marcescens? Spytacie, kto to taki. Już odpowiadam. To taka bakteria, którą każdy z nas posiada. Należy do flory fizjologicznej człowieka. Raczej nie stanowi zagrożenia. Chyba, że ktoś z nas ma obniżoną odporność fizjologiczną.

Przywołanie jej dzisiaj nie jest jednak związane z tym, że to taka niechciana towarzyszka naszego organizmu i nam może zaszkodzić. Nawiązał do niej, swego czasu, jeden z najbardziej poczytnych polskich portali internetowych, publikując materiał dotyczący uroczystości Bożego Ciała. Materiał opublikowany w Internecie stanowi pokłosie pewnego artykułu (o czym jednak autorzy materiału nie informują), który w 1994 roku ukazał się w czasopiśmie American Society for Microbiology. Jego autorka, Johanna C. Cullen, dowodzi, że wspomniana bakteria, żerując na skrobi (składnik hostii), produkuje czerwony pigment stwarzający wrażenie krwi. Takie miałoby być (w dużym uproszczeniu) racjonalne wytłumaczenie cudów eucharystycznych, którymi żyła chrześcijańska Europa i które doprowadziły między innymi do ustanowienia w Kościele uroczystości Bożego Ciała. I tak być może jest. Być może serratia marcescens wywołuje takie skutki. A te wszystkie cuda eucharystyczne mają swoje wytłumaczenie w niej. Być może.

Ale ja dzisiaj, w uroczystość Bożego Ciała, nie świętuję jakiejś bakterii. Ja wspominam pewną wieczerzę. Wieczerzę, którą pewien Rabbi z Nazaretu spożywał ze swoimi przyjaciółmi i uczniami. Najprawdopodobniej miało to miejsce w jakiś kwietniowy wieczór na początku lat trzydziestych naszej ery. Niektórzy z tych uczniów opuścili rabbiego. Niektórzy go zdradzili. Niektórzy nie rozumieli, co się dzieje. Zachowujemy się podobnie, więc nie powinno nas to ani gorszyć, ani dziwić.

Podczas tej wieczerzy Rabbi, wiedząc, że za kilkanaście godzin zostanie skazany i ukrzyżowany, interpretował tę swoją śmierć. To testament. W tej interpretacji, przekazanej przez ewangelistów, trzeba uchwycić pewien szczegół. Ten szczegół to deklaracja, że Rabbi robi to ze względów na uczniów. Dla nich. W nich – bo tak trzeba to widzieć – dla nas. Dla mnie zatem również.

Dlatego jestem tutaj. Ze względu na to, że prawie dwa tysiące lat temu Jezus, Rabbi z Nazaretu, powiedział do tych, którzy za Nim podążali, że tej jego obecności potrzebują. Że ta obecność ma swój wymiar odkupieńczy, zbawczy. A to oznacza, że muszę uznać, że On widzi we mnie coś, co sprawia, że potrzebuję Jego łaski, Jego obecności, Jego czułości. To coś to najprawdopodobniej moja grzeszność.

Do grzeszności można odnosić się na wiele sposobów. Można ją wypierać i mówić, że jej nie ma. Można z niej zrobić produkt medialny i nią się chełpić. Można do niej się przyzwyczaić i wypracować pewną kohabitację. Można ją także przyjąć jako jedyne i ostateczne słowo na temat człowieka. Piętno, które nas radykalnie unicestwia.

Jak Jezus odnosi się do grzeszności człowieka? Do mojej grzeszności? W swoim przepowiadaniu, w swojej misji przyjmował grzeszników. Jak dalece ta otwartość była posunięta, najlepiej widać na krzyżu. W chwili śmierci modli się o miłosierdzie dla swoich oprawców. Nigdy nie będzie za wiele powtarzać, że została objawiona miłość, która nikogo nie wyklucza, nie eliminuje. Nawet tego, kto mieni się wrogiem Jezusa.

Teologia wypracowała taki urzekający sposób mówienia, że Bóg grzesznika przyjmuje, a odrzuca grzech. To brzmi bardzo przekonywająco. I zapewne jest prawdziwe. Ale...

Zarzucano Jezusowi, że jada z grzesznikami, z celnikami i z prostytutkami. Próbuję sobie wyobrazić tamte spotkania. I zastanawiam się, w jaki sposób dokonać rozróżnienia (tego teologicznego) między kobietą, która włosami ociera stopy Pana, a tym, że się prostytuuje? Jak oddzielić jej osobę od jej czynów? Jak odseparować Szymona, przyjaciela Jezusa, od faktu wyparcia się tej przyjaźni na dziedzińcu pałacu arcykapłańskiego? Takich sytuacji w ewangeliach jest znacznie więcej.

Być może istnieje jakaś konstrukcja myślowa, która pozwala na to, aby oddzielać grzesznika od grzechu. Ale egzystencjalnie, konkretnie bez zgody na dwuznaczność, nie da się tej bliskości okazywanej przez Jezusa grzesznikowi obronić.

Być może kiedyś znajdziemy czas i możliwość, aby o tej dwuznacznej miłości Jezusa, Boga opowiedzieć. Dzisiaj spróbujmy przyjąć te dwie intuicje. Ze względu na nas, dla mnie i w sposób radykalnie niewykluczający. Amen.

ks. Adam Błyszcz