artykuły‎ > ‎archiwum‎ > ‎

Jarek Wajk


http://c.wrzuta.pl/wi10087/9a2415dd0028937e4b74ea3c/0/wiadectwaPodziel się teraz własnym doświadczeniem
http://c.wrzuta.pl/wi15324/7d3d2c9300052a3b4b74ee4e/0/mp%33

Rozmowa z JAROSŁAWEM WAJKIEM

Muzykiem i byłym wokalistą legendy polskiej sceny rockowej - zespołu Oddział Zamknięty

- Od kilku lat jeździsz po Polsce i przestrzegasz młodzież przed narkotykami. Dzięki temu że w przeszłości sam brałeś, dzisiaj dla młodych wydajesz się być wiarygodniejszy niż nauczyciele, którzy mówią o tym samym na godzinach wychowawczych...

- Myślisz, że nie ma nauczycieli, którzy tak jak ja, przeszli przez narkotykowe piekło? Są i ja znam takich osobiście. Moim zdaniem ich rola jest również istotna, tyle tylko, że im nie wszystko wypada powiedzieć, a już na pewno nie w takiej formie, w jakiej ja to robię. Dla słuchaczy po przejściach, to co mówię jest jak rozgrzebywanie ran. Po spotkaniu ja jadę dalej w Polskę, a oni z tym zostają. Dlatego ważne, żeby mieli przy sobie nauczycieli, wychowawców, a przede wszystkim kochającą rodzinę.

- Pamiętasz pierwszy raz, kiedy sięgnąłeś po narkotyki?

- Byłem pijany i ktoś z towarzystwa zaproponował „jeszcze coś”. I tak się zaczęło. Później była już amfetamina, grzyby, trawa i środki chemiczne. Mimo że próbowałem różnych świństw, nigdy nie miałem komfortu z bycia na haju. Bo znam ludzi, którzy przynajmniej część z tego lotu uznają za świetny okres. Dobrze się bawili, nie mieli żadnych refleksji i musiało się dużo wydarzyć, żeby zrozumieli że to jest zły lot. A ja na szczęście od początku czułem, że ta droga nie wiedzie do niczego dobrego, że prowadzi w dół. I to dosłownie.

- Skoro więc o tym wiedziałeś, dlaczego nadal zmierzałeś ku zatraceniu?

- To był czas, kiedy zabijałem się ćpając i pijąc. Robiłem to świadomie, tylko że na raty, bo nie potrafiłem skończyć ze sobą radykalnie. Skłamałbym, gdybym powiedział, że to była wina Oddziału Zamkniętego, w którym wtedy występowałem. To nie zespół miał wpływ na to, jak się zachowywałem. To były dużo głębsze sprawy. Nie potrafiłem sobie poradzić z samotnością.

- Z samotnością? Przecież w latach 90. byliście u szczytu sławy, na koncerty przychodziły tłumy, a ty byłeś idolem wielu młodych ludzi...

- Bo to była samotność wśród ludzi. To potworne uczucie. Jeszcze przed chwilą, na koncercie, miałem przed sobą falujący tłum i wydawało się, że to są ludzie którzy mnie kochają, a po występie zostawałem sam w garderobie, nie miałem z kim podzielić się tymi emocjami i bezpiecznie wylądować. Jeśli mam jakieś pretensje do kolegów z zespołu, to tylko takie, że nie potrafili mnie wysłuchać. Krzyczałem na różne sposoby o tym, że jest mi źle. Pisałem to w tekstach piosenek, nie wracałem do hotelu na czas, przesypiałem po kilkanaście godzin po moich lotach i nikt się tym specjalnie nie interesował. Jedynym problemem było to, czy zdążę stanąć do pionu przed kolejnym koncertem.

- Z Oddziału Zamkniętego odszedłeś ostatecznie po 7 latach wspólnych występów. Jak sobie radziłeś w innej, niescenicznej rzeczywistości? Słyszałem, że imałeś się różnych zajęć, pracowałeś na przykład na budowie...

- Owszem, stałem przez jakiś przy betoniarce. A później rozwoziłem dostawczym lublinem materiały budowlane. Pamiętam, jak jednego dnia szef kazał mi pojechać po glazurnika na dworzec. Okazał się nim młody chłopak. Wiozę go na budowę, a ten w pewnym momencie mówi: słuchaj, jesteś bardzo podobny do gościa, który śpiewał w Oddziale Zamkniętym. Był bardzo zaskoczony, gdy powiedziałem mu, że to naprawdę ja. W pamięci utkwiło mi również inne zdarzenie z tamtego okresu. Wyjeżdżałem z placu budowy ogromnej willi w podwarszawskim Józefowie, vis-a-vis pięknego domu piosenkarki Urszuli i jej męża, również muzyka - Staszka Zybowskiego. I akurat spotkałem się ze Stanisławem, który zapytał, co tu robię. Odpowiedziałem, że przyjechałem na budowę. On na to: budujesz się tu? Nie. To masz firmę budowlaną? Mówię – nie, przywiozłem materiały. Aha, to masz firmę transportową? Nie, jestem kierowcą – odpowiedziałem. Widziałem, że się zmieszał, nie bardzo wiedział gdzie schować oczy. Nie spodziewał się mnie w takiej roli.

- Nie bolało cię to? Najpierw masz piosenki na listach przebojów, a potem wozisz cement?

- Nie, bo takie jest życie. Z domu wyniosłem pokorę, więc to, że z wokalisty popularnego zespołu stałem się kierowcą, nie było dla mnie wtedy większym problemem. Najważniejsze, że odnalazłem sens życia. A z narkomanii wyciągnęła mnie miłość innych. Cierpliwa miłość. W pewnym momencie poczułem, że to co robię, jest nie fair wobec nich. Bo mimo że mówiłem, że ich kocham, moje samodestrukcyjne czyny na to nie wskazywały. Dzisiaj już chcę żyć. Dla rodziny oraz dla siebie. Bo życie to olbrzymi dar, trzeba się nim cieszyć i je szanować.

- Dzisiaj sam pomagasz osobom tkwiącym w nałogu. Podobno skłoniło cię do tego spotkanie przyjaciela na dworcu centralnym...

- To był chłopak, z którym grałem przez kilka lat. Byłem świadkiem jego szczęścia – gdy spotkał dziewczynę, gdy byli razem szczęśliwi, gdy się pobierali. A potem oboje spotkałem na dworcu. Nie było już między nimi miłości, tylko wojna o strzykawkę. To było wstrząsające przeżycie. Nie udało mi się im pomóc. On nie żyje, a ona jest w więzieniu. Niestety, ale wielu narkomanom nie udaje się pomóc, bo oni tej pomocy najzwyczajniej nie chcą. Staram się znajdować dla nich trochę czasu, usiąść i pogadać. Bywa że kończy się na rozmowie, a czasem idzie to dalej. Wielu ludzi, którzy mają dobre intencje i chcą pomagać, popełnia ten błąd, że nie wsłuchuje się w potrzebujących. Mają dla nich gotowe recepty na rozwiązanie problemu, a nie słuchają, czego ten ktoś tak naprawdę potrzebuje. A ta pomoc polega czasami na tym, żeby wsłuchać się w spowiedź kogoś, kto nie chce żyć. To przykre sytuacje. Ale mam też sukcesy – trzy dziewczyny, które udało mi się wyciągnąć i od 9 lat żyją trzeźwym życiem. Jedna z nich jest nawet w naszym domu, w naszej rodzinie. Mam z tego ogromną satysfakcję.

Twój komentarz    Jarek Wajk  o Daturze    Jarek Wajk w piosence "Dom"

Comments