Do Edynburga przyjechaliśmy w trójkę (na zdjęciu moja koleżanka przed pierwszymi zajęciami).

Szkoła językowa Global przyjęła nas z otwartymi ramionami. Już pierwszego dnia zaczęliśmy z kopyta - dołączenie do grup, szybkie zapoznanie się z innymi uczestnikami i... okazało się, że w mojej grupie nie ma ani jednego Polaka... Od początku musiałam sobie radzić w 100% po angielsku, bo polskiego nikt tam nie rozumiał. To sprawiło, że uczyłam się nie w czasie zajęć, ale też w czasie przerw i po zajęciach. Dwa tygodnie intensywnego kursu.

Oprócz świetnych zajęć stacjonarnych można było wybrać się co środę na pieszą wycieczkę, a w czwartki dołączyć do popołudniowej herbatki organizowanej w jednej z klimatycznych knajpek.

Wzięłam też udział w jednodniowej wycieczce na północ Szkocji. Cudownie zielone góry, zaczarowane zamki i... potwór z Loch Ness.

Szkoci - cudowni ludzie, z którymi bardzo chętnie rozmawiałam o wszystkim i o niczym - i o tym co porabiam w ich kraju i o niedźwiedziu Wojtku, którego pomnik stoi w tamtejszym parku.